Księga Sztuki Królewskiej - Podręcznik białej magii
Do Poszukującego
Chcę prawić ci o drodze, po której ja sam ongiś kroczyłem!
Chcę ci ukazać drogę, na którą wkroczyć może ten jedynie, kto sam się staje „drogą”!
Wędrowcem byłem na tej drodze i dążyłem do światła, aż wreszcie tak się zbliżyłem do słońca, aże się w niem pogrążył wędrowiec i droga.
Zanim się opatrzyłem, stałem się sam sobie „drogą” i pomknąłem, jak strzała do celu, w płomienne słońce.
I tak oto ja sam zjednoczyłem się ze słońcem, a wszystko, czem byłem przedtem, spłonęło w żarze.
Siebie samego trawię w ogniu jego światła - jakżebym miał nie pragnąć, aby wszystko, co dąży do światła, do słońca, stało się światłem i ogniem płomiennym!
Wszystkie „słońca” goreją w tem samem świetle!
Kto zapłonął jako „słońce”, jest ze wszystkiemi słońcami w sobie samym zjednoczony.
Nie wiesz, jakiego słońca światło przyświeca ci w mojem świetle.
Nie narzucaj granic samowoli!
W świetle znikają wszelkie granice.
Szukaj światła w słońcach, a słońc w ich świetle!
Kochaj światło we wszystkiem, co świeci, o Poszukujący!
Jeśli chcesz zbliżyć się do światła, tedy zaniechaj oporu!
Wszystko w tobie jest jeszcze oporem!
Wszystko w tobie jest jeszcze mową, dlatego nie „słyszysz” nic!
Wszystko w tobie jest jeszcze spojrzeniem, dlatego nie „widzisz” nic!
Nakaż sobie samemu milczenie i przymknij oczy swe, ażeby wielka cisza dotrzeć mogła do ciebie!
Tylko wśród ciszy nauczysz się wreszcie „widzieć”.
Tylko w bezsłownej ciszy przemawia wieczyste „słowo”.
„Początek” płodzi „słowo” - „słowo” płodzi „światło”, i światło świeci w „słowie”, w najgłębszej ciszy wieczności, która jest dziś, jak była po wsze czasy.
Nauka, którą tu otrzymujesz, nie wylęgła się w mózgach człowieczych.
Jest ona nauką wieczności i nic nie ma wspólnego z owemi gmachami myśli, przez które człowiek ziemi pragnie osiągnąć niebo.
Nauka, którą tu otrzymujesz, jest sama - słowem „słowa”...
Wszyscy, którzy mogą dać ci tę naukę, są w „słowie” zjednoczeni wiedzą i świadomością.
Gdy nauczają, nauczają rozpoznawania siebie samego w „słowie”, a przez „słowo” tworzą ład w chaosie złud i omamów, tłoczących się w wiecznym ruchu tego, co zwie się „materją”.
Lecz w tobie jest jeszcze tysiąc sprzeciwów, walczących z tysiącem innych.
Jeszcze nie jesteś wolny.
Jeszcze nie posiadasz bezwolnej woli dążenia za mną po ścieżce do światła.
Jeżeli dążysz do światła, musisz się nauczyć „wierzyć”!
„Wierzyć” znaczy to: kształtować siłę, aby zbudzić siłę wyższą.
Same już słowa wiary mogą być siłami, ale nie chcę, abyś „wierzył” samemi słowami.
„Wiara” jest „wolą”!
Jaka jest „wiara” twoja, takie są twoje siły!
Jaka jest „wiara” twoja, tak będzie ci się działo...
Tylko własna twa siła wyzwala owe wyższe, pomocne siły.
Jeśli pragniesz się „modlić”, tedy proś w sobie o „skrzydła”!
Słysz, istnieją skrzydła, co wyżej niosą, niżeli orle lotki!
Istnieją skrzydła, co poniosą cię ponad wszystkie gwiazdy.
O takie skrzydła proś, jeśli pragniesz się „modlić”!
Każda inna „modlitwa” jest bluźnierstwem.
Kto prosi o te skrzydła, będą mu dane.
Kto chce latać, temu wyrosną lotki.
Już podczas „modlitwy” będzie „wzniesiony”...
A teraz, o Poszukujący, zburz bożki fałszywe, jeśli chcesz zbliżyć się do wieczności w swym Bogu żywym!
Szukaj w sobie swego Boga! W tobie samym tylko może się on jako twój Bóg narodzić.
Nie będziesz służył innemu Bogu!
Słuchaj prastarych, błędnie tłumaczonych słów!
Słuchaj ich w nowem rozumieniu!
Słuchaj z drżącym sercem:
„Jam jest twój pan!” powiada Bóg twój...
„Nie będziesz szukał innych bogów!”
„Nie będziesz tworzył sobie obrazów, czyniąc z nich Boga swego!”
Tutaj, o Poszukujący, odnajdziesz w sobie początek i koniec prawdy!
Kto pojął tu, co pojąć należało, ten się na drodze swej więcej nie potknie.
Lecz słowo człowiecze może tu jeno błąd i pomieszanie stworzyć, i dlatego kończę swą mowę!
Gdy kiedyś odnajdziesz sam w sobie to, czego dziś napróżno szukasz w zewnętrzności, wówczas dopiero zrozumiesz, co chciały ci obwieścić słowa zamierzchłej przeszłości.
Żniwo
Rzućmy zasłonę na wszystkie słowa, które w nowym świecie służą nam do wypowiadania się.
Tak będzie lepiej...
Wiele jest jeszcze rzeczy, które oszczędzić nam należy, a które musielibyśmy wypielić, gdybyśmy chcieli wśród „słów mędrców” oddzielić fałszywe od prawdziwych.
„Młodsi” bracia nasi, którzy z tej czy innej wieści zasłyszeli o nas, liczą mniejszemi okresami czasu, niżeli my.
I w dobrej wierze uważają się za powołanych do pomagania w dziele, które my czynić musimy, bowiem dla nich powstawanie jego zbyt jest przewlekłe.
Jakżeby im się w ich gwałtowności nie podobało tempo naszego działania, gdyby się mogli domyśleć, że zaledwie zaczęliśmy to, co im wydaje się już zdawna dokonanem!
Siejemy tylko ziarno na zaoraną rolę.
Od was zależy, czy zakiełkuje ziarno...
Baczcie, abyście bronili łakomemu ptactwu pożerać ziarenka, zanim wzrosną korzenie i źdźbła!
Strzeżcie tego, co wam powierzono!
Wielu przesiadywać musi w ciemności, wielu musi mieszkać w cieniu, bowiem dni są ciemne - pożerają światło.
Ale tym, co i w nocy czuwają, zaświeci „słońce” na niebie północnem.
Do tych przyjdą biało odziani „pasterze” i świętą grą na fletni ich trzody zbiorą...
A wówczas każdy, kto pragnie przewodu, znajdzie przewodnika, a przewodnik powiedzie ich przez „wrota śpiżowe” i przez „drogę pustynną” na wyże „świętych gór”, na wyże Himavatu.
Tam zatonęło „słońce” w świetle, a „ziemia” utraciła swój ciężar.
Tam jest „niebo” wieczną głownią ognistą, a „gwiazdy” płoną w jego świetle.
Wszystko, co dojrzało do zapłonięcia, w ogniu tym staje się ogniem i wieczystem światłem.
Ale wiele jeszcze jest zielone i nasiąkłe wodą - nadmiarem myśli.
I tak oto opiera się płomieniowi, więdnie i gnije...
Spokojnie wyczekują wieczni Ojcowie „mistrzów na ziemi” pożywienia dla ognia.
I zapalają roje gwiazd od wiecznego żaru.h
Słysz! - Spłonąć, rozżarzyć się, świecić lub też zgnić - jedno albo drugie jest twem przeznaczeniem!
Jeśli chcesz mu się umknąć, tedy zwodzi cię własna głupota.
Tylko wybór spoczywa w twem ręku!
Kto własne swe mniemanie poważa stawiać narówni z wieczystą mądrością boską, ten staje na drodze czynu, który mamy do spełnienia na ziemi.
Bluźni on duchowi, oświetlającemu ziemię, jeśli myśli swe, zrodzone z prochu, stawia na miejscu „słowa”!
Zanim powstały światy, było „słowo”, i w niem świeci poznanie „słowa”!
Nie przez myślenie osiągnąć może człowiek to poznanie, bowiem myśl jest najlichszym ze sług „słowa”.
Kto chce zawsze otrzymywać świetlany dar pana, niechaj nakaże słudze milczenie!
Czynimy dzieło dalekiego „Wschodu”, dzieło świecącego dnia wieczności!
Otwierać mamy dusze dla żywego światła.
Kto szuka „przewodu”, który nikogo nie wiedzie na manowce, niechaj zachowa słowa nasze w sercu.
My zaś będziemy mu po wszystkie czasy bliscy duchem!
Na ziemi tej zrodziliśmy się na czynnych Braci „Synów światła”.
Przez nas ma się światło wieczności stać poznawalnem dla człowieka ziemi tej, nie oślepiając oczu jego.
Podobnie wam żyjemy cieleśnie, ale zarazem przeżywamy życie wieczności...
Kto prowadzony jest poprzez wąską ścieżkę, wiodącą do naszego „królestwa” w duchu, ten kroczy naprzeciw własnemu życiu wieczności.
Powiedziemy go do „gwiazd” wieczności, które - zrodzone z prawdziwego światła - są jednem z nami, powiedziemy go w świetle, które istnieje od prapoczątku i nigdy zagasnąć nie może.
Niewielu bardzo jest nas, którzy przez wolę swą zdobywamy i zachowujemy na ziemi tę jedność światła duchowego.
Lecz wielu jest nas razem z owymi, co przed nami nosili to „brzemię”, z owymi, co po nas nosić je będą.
Nie dzieli nas „rasa” ani „narodowość”, mowa ani granice geograficzne, oddalenie w czasie ani przestrzeni.
W sobie samych uwielbiamy to, co chce się przez nas objawić...
Wyrzekliśmy się pragnienia, aby być czem innem, jak objawieniem w świecie widzialności.
Nie przymuszaliśmy siebie, aby się „stać” tem, czem jesteśmy.
Każdy z nas z trwogą wspomina ów dzień, co przyniósł mu wiedzę i jarzmo, które musi dźwigać...
Gdzie tylko żyje jeden z nas, tam posiada „Bractwo na ziemi” świątynię ducha.
Żaden z nas nie daje w swych słowach własnej nauki.
W słowach każdego z czyniących mówią wszyscy czyniący Praświatła w wieczności.
Napróżno będziecie usiłowali odróżnić jednego z nas od jego Braci!
Żadnego z nas nie można tu „zabić”, niszcząc jego ciało, bowiem w królestwie ducha żyjemy wszyscy wzajem w sobie, przenikając jeden drugiego, zjednoczeni jeden ze wszystkimi, bez względu na to, czy korzystamy jeszcze z ciała ziemskiego, czy też opuściliśmy je już.
Jesteśmy ponad myśleniem i patrzeniem, bowiem znaleźliśmy królestwo najprostszego poznawania, krainę Rzeczywistości.
Tam „żyjemy” i stamtąd działamy, nawet gdy ciała nasze dzielą tysiące mil.
Kto znalazł dostęp duchowy do kogoś z naszego kręgu, ten wkroczył na ziemi do świątyni ducha.
Chcemy dosięgnąć serc ludzi, ażeby serca ludzi odnalazły ścieżkę do ducha.
Wyborem zaś kieruje prawo, które jest ponad wszelką samowolą.
I żaden z nas nie może dowoli przyjmować do świątyni każdego, kto do niej dotrze.
Strumień musi być bliski morza, aby mógł dźwigać na sobie morskie okręty.
Każdy, kto przychodzi do nas, doznać może pomocy i przewodu - atoli „święcenia” otrzymać może ten tylko, kogo prawo do tego przeznaczyło.
Nieskończenie wielokrotna Jedność
Dalecy jesteśmy od tego, aby odsłaniać zbożną mądrość, której kapłanami jesteśmy, pożądliwym oczom czelnej ciekawości.
Dajemy wszystko, co wolno nam dawać. - Dzisiaj jest to więcej, niż wolno było dawać naszym Braciom w przeszłości!
Ale w pokorze chylimy czoła przed prawem ducha.
Wał ochronny milczenia rozciągnięty został przed ostateczną tajemnicą, bowiem prawo chce tak - a nie, iż my tak chcemy.
I tak oto musimy sami zacierać w umysłach to, co w różnych czasach podstępnie zdobyli niepowołani, i zmuszeni jesteśmy wówczas wznosić mur milczenia wyżej jeszcze.
Dano wam wiele, co nie należało do tych, którzy wam to dawali...
Budząc się, poznawajcie, jak umie prawo ducha niszczyć takie dary!
Tylko to, co przez nas jest dane, uznaje prawo ducha za swe dzieło!
Nie wierzcie, abyście na Wschodzie, bodaj nawet na stokach Himavatu - tam gdzie „łabędzie” najświętszych stawów świątyni pobudowały swe gniazda - mogli się zbliżyć do zbożnej mądrości duchowego „Wschodu”!
Nie wszystko, co pochodzi ze Wschodu, jest światłem ze światła „Wschodu”.
Wieje też ze Wschodu suchy wicher jałowej spekulacji i wiatr gorączkowy pustego zabobonu...
Największa głupota i najwyższa mądrość znajdują się na Wschodzie.
Atoli światło z dalekiego „Wschodu” ducha jest wieczystą, kosmiczną mądrością!
Potrafi ono dosięgnąć każdego, kto może je przyjąć, bez względu na to, z jakiego pochodzi narodu.
Szukajcie, a - znajdziecie! - Ale nie szukajcie w świecie zewnętrznym! Strzeżcie światła, które oto na nowo zapalamy w sercach Krainy Zachodu - bowiem ono jest: światłem z dalekiego „Wschodu” ducha!
Światło, które wiecznie było i wiecznie będzie, świeci wprawdzie dla wszystkich w ciemnościach, ale śniący w mroku nie poznają go.
Bacz, oto ty sam jesteś jeszcze - swym snem - ty, który masz sam siebie w „Praświetle” jako światło poznać!
Nigdy nie byłeś istotnie w ciemności, bowiem to, co mógłbyś był tak nazywać, nie ma bytu w prawdzie twego ducha.
Byłeś światłem od prapoczątku, który nigdy nie „był”, lecz wiecznie „jest”!
Świecić masz w sobie samym, iżbyś poznał pełnię swego światła, i zbudzić się masz ze snu ciemności!
Dziś jesteś jeszcze niewolnikiem snu.
Może jutro już zbudzisz się, a dzień twój będzie wieczny...
I „noc” nie ograbi cię już z pełni twego światła.
Z wyboru własnej woli - przez swoją wiarę w „noc” - stałeś się snem ciemności!
Oto masz mrok rozjaśnić swem światłem, iżby się dzień stał w tobie, a sen twój dobiegł końca.
Strzeż się przed snami swemi, albowiem duchy twego snu są despotyczne i żądne władzy!Łatwo się może stać, iż przetrzymają cię one we śnie dłużej, a wówczas prześpisz dzień swój i czekać będziesz musiał nowego dnia.
Szukasz jeszcze we śnie, w pustej nicości, nad chmurami Jedynego, który tylko w wielu się objawia.
Bacz, mieszka on już w tobie i powiada:
„Jestem pośrodku was, ale wy słowa mego nie słyszycie, albowiem głos mój cichy jest, niby daleki ptaków zew!”
Naucz się odróżniać świat wyobrażeń od rzeczywistości w świecie!
Wyobrażenie trzeba ci przezwyciężyć, a nie rzeczywistość!
Zbudź w sobie prostotę dziecka, jeśli chcesz znaleźć to, co duchowe!
Unikaj wszelkiej myślowej „mądrości”!
Uciekaj od świata, opartego jedynie na myśleniu!
Porzuć świat, który żyje jeno głową!
Oto jest „wielkie wyrzeczenie się”!
Oto początek kroczenia po ścieżce, na której wędrowiec sam staje się rzeczywistością w prawdzie!
W świętym porządku włada prawo!
Jeśli światło wieczności dosięgnąć ma kiedyś serc ludzi, tedy musi pierwej przyjąć barwę ziemi...
Dlatego tylko jesteśmy Świecącymi światła, że światło przysposobiło nas do tego, aby nabierało w nas barwy ziemi.
Zawierzaj zawsze „Świecącemu”, który ci się stanie „przewodnikiem”, lecz miłuj w nim tylko światło, które, przenikając go, zbliżyć się chce do ciebie!
Uwolnij duszę swą od wszelkiego obrazu form śmiertelnych, jeśli chcesz znaleźć Jedynego, który się w nieskończonej wielokrotności objawia!
To, co działać chce w tobie, to nie człowiek, przez którego poznawalnemi się stają dla ciebie promienie światła.
Jeżeli zwiesz go „mistrzem”, tedy wiedz, iż jest on tylko mistrzem jasnego świecenia, ale nie „światłem” samem!
Kto macając w ciemnościach pożąda przewodu, niechaj szuka w sobie nade wszystko tego jedynego, co „mistrza” każdego czyni dopiero „mistrzem” - złocistej iskry wieczności...
Znaleźć ją może jedynie, szukając w sobie samym.
Jesteśmy tem, czem jesteśmy, poto jeno, aby wam pomagać.
Niczego innego nie żąda od nas prawo.
Zbudzić w was mamy siły, które wyrwą serca wasze z ciemności.
Wieść was mamy do was samych...
Zapalić mamy w was boski płomień, wieczyście świecący.
Rozbudzić mamy w was „słowo”.
- Aleć w ten sposób pomagać możemy jeno temu, kto pragnie naszej pomocy...
Bezsilni jesteśmy, ilekroć nie wierzycie niezachwianie, iż taka pomoc od nas jest możliwa.
Poza tem jesteśmy ludźmi ziemi, nie wolnymi od „błędów”.
Działamy jako ludzie ziemi, którzy już w życiu ziemskim znaleźli królestwo ducha i umieją z niego działać.
W pokorze wiemy - a wiedza ta oparta jest na pewności - iż jedna tylko istnieje „doskonałość”, do której dąży wszelkie życie - a to, co nazywamy „życiem”, jest tylko tem dążeniem.
Gdyby „doskonałość” była osiągalna, tedy przy osiągnięciu jej kończyć musiałoby się wszelkie „życie”, a tylko jej nieosiągalność stwarza po wszystkie wieki coraz nową, wieczną podstawę życia.
„Doskonałą” jest tylko owa nieskończenie wielokrotna Jedność, która się w niezliczonych ukształtowaniach wieczyście na nowo jako siebie samą przeżywa...
Poznaj samego siebie
Nie wierz błędnym marzycielom, kiedy ci powiadają: - Każdy, kto potrafi, może się kiedyś stać „mistrzem”!
„Mistrz” rodzi się już na tę ziemię jako mistrz, a kto się mistrzem nie zrodził, ten nigdy mistrzem „stać się” nie może.
Wielu jest ludzi, co chętnie wierzą każdej obiecance, jeśli tylko głaszcze ich próżność.
Atoli nie osiągną oni więcej, jeno zburzenie własnej kolei życia.
Nie szukajcie tego, co samo was nie szuka!
Na drodze do ducha po wsze czasy nakazana jest każdemu wędrowcowi największa ostrożność.
Ludzie, którym natura zdradzić chce swe tajemnice, są tak rzadcy, iż najbutniejsza tylko zarozumiałość żywić może przekonanie, iż się należy do tej znikomo małej garstki.
Wysocy „Ojcowie” Praświatła wiedzą, komu mogą zaufać i komu mają przez „guru” oddawać swe siły.
Kto istotnie należy do tej nielicznej garstki, wie o tem wówczas dopiero, gdy dane mu są moce jego działania.
Nigdy nie wymarzył sobie sam swego zadania.
W duchu był on dojrzały, zanim się narodził, a gdy osiągnął „swój czas”, odnaleźli go „Ojcowie” w Praświetle, jako źrzały owoc.
Może szukał już przedtem mądrości, a nie chciał posiąść „magji”.
Może szukał w pokorze przewodnika, ale nie pragnął z pewnością „święcenia”, które się stało jego udziałem.
I tak oto „stał się” tem, czem był od urodzenia, nie przeczuwając tego...
Władza nad siłami okultywnemi nie jest nigdy zewnętrzną oznaką „mistrza”.
Słyszeliście, iż istnieją środki i drogi do osiągnięcia takich sił?
Zaiste, lepiejby było, abyście nic o takich rzeczach nie wiedzieli.
Dla większości ludzi, którzy dążyli do tego, stały się moce owe haczykiem u wędki. I wiele sił utracić musieli w tych sidłach.
Kto ma nad mocami temi jako powołany panować, tego przez długie lata przygotowań naucza powołany panowania nad niemi.
A i wówczas jeszcze mogą mu się one stać przyczyną zguby.
Kto posiada moc panowania nad temi siłami okultywnemi, ten obowiązany jest stale potęgi swej używać, a moc ta mści się straszliwie, jeśli wola raz choćby zawiedzie...
Jedna chwila zwłoki lub zwątpienia we własną moc, a wszystkie te siły, które potęga twa umie skierować ku dobremu, odwrócić się mogą na złe, pociągając nieobliczalne skutki.
Szaleństwo i śmierć tajemnicza nie są jeszcze najstraszliwemi następstwami, które z tego mogą wyniknąć.
Wina zaś spada na tego, kto oddał moc taką w ręce, nie stworzone do władania nią.
Prawdziwy „mistrz” nie obarczy się taką winą.
Gdy kiedykolwiek „mistrz” jaki staje „guru” człowieka żyjącego na ziemi, a ten jego „Synem” duchowym, tedy musi to być człowiek, który przedtem już „umarł” był dla woli ziemi, a żyje jeno dla woli ducha, w której się na nowo „narodził”.
I jedyne, co może wówczas „mistrz” czynić, to, iż kieruje on z ducha człowiekiem, nakazując mu dokonywać woli ducha.
Ziemia jest wówczas dla „Syna” duchowego polem pracy, a jedynie królestwo woli duchowej uznaje on za swą prawą ojczyznę.
Atoli siła woli duchowej jest nieskończenie wyższą od wszelkich sztuk „okultywnych”.
Kto dąży jeszcze do sił „okultywnych” przez zewnętrzne „ćwiczenie”, popada w mroczną krainę zgubnych pragnień...
„Magja” w najwyższym sensie, „Sztuka Królewska” prawdziwych „wtajemniczonych” wszech czasów, z krainą tą nic nie ma wspólnego.
Prawdziwa moc cudowna „Sztuki Królewskiej” jest tylko wiecznie niezwyciężoną siłą woli ducha.
Atoli człowiek może w sobie samym posiąść tę wolę wiecznego ducha, gdy tylko wyrzeknie się nieodwołalnie woli ziemi.
Kto chce się wyzbyć w sobie „woli ziemi”, niechaj nie sądzi, iżby musiał na to wyrzec się ziemi.
„Zaprzeczenie świata” jest głupotą!
„Zaprzeczenie świata” jest narkotykiem słabych dusz.
Właśnie przez „zaprzeczenie świata” będziesz najczęściej skuty z „wolą ziemi” bowiem to, co każe ci „zaprzeczać” świat, to zawsze niezaspokojona „wola ziemi”, a nie zwycięsko potężna wola ducha, której wszystko musi służyć i której nic przeciwstawić się nie zdoła.
Równie głupimi są wszyscy wzgardziciele JA, bowiem nie wiedzą oni, czem gardzą.
Jeśli powiadają do ciebie: „Pokonaj w sobie swe JA!” - radzą ci źle. Zgaś JA, a wszystko zgaśnie, gdyż wszelki byt i wszelkie zjawisko dostrzegalne jest tylko przez JA, dla JA.
Nie możesz zgasić swojego JA, nawet gdy dążysz ze wszystkich sił do nie-JA, popadając w złudzenie, iż wyrzekasz się swego JA.
Wieczne jest owo pra-Ja, które cię wiecznie ze siebie jako JA płodzi!
Powiedz tym, co twierdzą, iż JA jest w nich zgaszone: - „Nie wy staliście się nie-JA, ale głupota wasza wierzy w ten fałsz waszego złudzenia!”
„Uciskacie wprawdzie to, co jest w was JA, ale nie możecie JA zabić!”
„Błędnie pojeliście słowa mędrca, bowiem mędrzec jest do głębi swem JA!”
„Wszystko w nim podwładne jest jego JA”.
„Zaś wyrzec się macie jedynie naleciałości!”
Z prawieczności jesteś JA, o Poszukujący, nawet jeśli nie rozpoznajesz jeszcze swej identyczności w biegu okrężnym wieczystej spirali.
Wszystko, prócz JA, jest przemijającą „naleciałością”.
Bronisz jeszcze „naleciałości”, jak gdyby była to twa własność.
Ale wszystko, co jest naleciałością, znów od ciebie odleci i niezliczone już razy odlatywało od ciebie - lecz ty nie dostrzegałeś tego!
Własne twe ciało jest tylko naleciałością w tym świecie naleciałości.
Atoli ty jesteś JA - zaś JA jest jednorakie, wieczyste i niezniszczalne w każdej emanacji!
JA jest niewyjaśnione, bowiem JA jest „światłem w sobie” i doskonałą jasnością.
JA płodzone jest wiecznie jako pra-JA!
Nie inaczej poznawany jest, nie inaczej kochany „guru”, „Ojciec”, nie inaczej „Praświatło”, jeno przez JA...
Atoli tem jesteś i ty, o Poszukujący - ty zawsze jedyne JA, jeśli chcesz tylko wyzbyć się wszystkiego, co jest w tobie naleciałością!
Nie szukaj „nazewnątrz”, Poszukujący, tego, co żyje we wnętrzu!
Nigdy nie znajdziesz zewnątrz siebie tego, czego nie znalazłeś we „wnętrzu”, w sobie.
Zachowaj swą trzeźwość duchową!
W trzeźwej wierze, bez „marzycielstwa” i „mistycyzmu”, najrychlej znajdziesz pewność ostateczną.
Im bardziej wzrastać będzie twa pewność, tem jaśniej odczuwać będziesz w sobie wolę ducha.
Droga ucznia
Stoisz oto przed świętą furtą i umiesz już „pukać”.
Atoli kto „zapuka”, będzie mu otworzone, jeżeli poda „prawdziwe znaki”.
Lecz jakże masz znaleźć wysoką Społeczność, nie szukając „nazewnątrz”?
O Poszukujący! - Ta duchowa gromada przewodników bardzo jest blisko ciebie - aleć twoje czucie nie jest jeszcze rozbudzone...
Działa ona w tobie, w sobie jesteś z nią związany nie przeczuwając nawet śladu tego związku.
Wie o niej każdy, kto się pogrąży we własną najwewnętrzniejszą głębię.
Mógłbyś długie dni i noce spędzić w jednym domu z „mistrzem”, a jednak trudno ci będzie rozpoznać go jako „mistrza”, albowiem jedyny Mistrz, którego „pochodniami” są jeno wszyscy „mistrze” tej ziemi, dobrze poukrywał znaki, któreby ich czyniły poznawalnymi.
Nie ukrywają oni przed wami tego, czem są wistocie.
Że działają oni istotnie, poznacie, wędrując po drogach, które wam oni ukazują.
Jeśli patrząc zbliżyć się chcesz do tej wysokiej Społeczności, tedy bacz, aby osiągnąć w sobie samym ten stan, w którym żyją ci mistrze o „jednakiem oku”.
Nie wcześniej przejmiesz w sobie ich wieść, jak w owym dniu, w którym osiągniesz po raz pierwszy najwewnętrzniejszą, bezwolną ciszę, pełną pewności, pełną ufnej beztrwogi.
Atoli wypróbuj siebie samego, abyś nie przyjął złud swoich snów za prawdę i rzeczywistość!
Na początku niełatwo jest odróżnić, co pochodzi z własnych marzeń, a co jest głosem duchowego przyjaciela.
Ale wnet nauczysz się odczuwać tę różnicę, jeśli istotnie prawdziwy „guru” nauczać cię będzie duchowo.
Z wpływu jego promieniuje wówczas czystość i wolność, jakiej nigdy nie mogłoby ci dać własne twe marzenie.
Ale strzeż się próżnych pytań! „Guru” nie jest „wyrocznią”!
Rzadko posiada on wiedzę ziemską, a nigdy nie będzie ci jej w nadzmysłowy sposób udzielał.
Chce on tylko dać ci duchową pewność w sprawach ducha, a duszę twą uwolnić z kajdan ciemności.
To może on uczynić, bowiem zna „kanały”, łączące wszystko duchowe.
Ze swego ducha posyła on twemu duchowi ukształtowane siły, które niosą ci światło i jasność.
Usiłuje on dopomóc ci - w odkryciu siebie samego.
Cisza musi być w tobie i nadsłuchiwać musisz do wnętrza, jeśli chcesz się nauczyć poznawać „guru”, który może usiłuje przewodzić ci.
Atoli sam tylko spokój zewnętrzny mało ci będzie przydatny.
Dusza twa musi być niby staw, chroniony od wichru; wolna od najlżejszej nawet fali.
I musisz czuć się tak, jak gdybyś słuchał najzaufańszego przyjaciela!
Może przywykłeś już do wyobrażenia, iż „mistrze”, których zwie się „lwami ciszy”, są bezczynnymi marzycielami, yogami wątpliwego pokroju, jakich się widuje na rynkach?
Wierzysz może, iż ci jasnoocy są kapłanami tajemnych kultów w woniejących kadzidłami, tajemniczych kryptach?
Gdy, o Poszukujący, wpadniesz na trop prawdy, nie daj się zwieść kuglarskim sztuczkom swej wybujałej wyobraźni!
Wiedz, iż pośród „mistrzów” są mistrze miecza!
Wiedz, iż inni kierują losami wielkich krajów!
Jedni kultywują wysokie sztuki, inni wysokie nauki, a jeszcze inni stronią od wszelkiej uczoności i wszelkiej sztuki.
Jedni żyją w ogromnych miastach, pośrodku rozgwaru świata, inni mieszkają w dalekiej, niedostępnej samotności.
Lecz wszyscy słuchają tego samego wołania, które ich „powołało”.
Niewiele może odpowiadałoby twym wyobrażeniom o mistrzach siedmiu wrót, gdybyś mógł kogoś z nich rozpoznać pod jego ziemską zasłoną.
Ale „zewnętrzne” jest dla mędrca pozorem, a wszelki pozór jest złudny.
Czego naucza „mistrz” z zewnątrz, co mówi i pisze, może się stać wprawdzie dla ciebie bodźcem do poważnego poszukiwania prawdy, ale duchowej mądrości, którą ma on do oddania, „światła z Himavatu”, inaczej się naucza...
Światło wieczności jest zaprawdę głębiej ugruntowane, niż po ludzku przemijające, zmienne nauki mądrości i ich szkoły.
Nie możesz pierwej przebywać w głębinach swego wnętrza z „kamieniami wielkiego muru”, aż przywykniesz oddychać z łatwością i swobodą powietrzem tego muru, wysoko ponad dziełami świata i mądrością dnia powszedniego.
A wszelako nie wolno ci zapominać, że i „mistrze” tej ziemi są zwykłymi ludźmi - ludźmi, co wprawdzie dobrze zdają sobie sprawę ze swego stanowiska we wszechświecie duchowym, ale tem niemniej wiedzą, iż są tylko ludźmi - którzy chcą wiecznie ludźmi pozostać wśród wiecznych ludzi.
Nie wcześniej poznasz ich duchowo i nauczysz się ich pojmować, aż sam w sobie odczujesz podobny stan.
Atoli, jako ton harfy współdźwięczy ze wszystkiemi harfami na sali, gdy dłoń artysty dotknie struny jednej tylko harfy, tak i święte dźwięki brzmią jasno dla każdego, kto został „przyjęty”, jeśli tylko osiągnął on w sobie samym „strój” harf ze świętych gór.
Twój stan wewnętrzny jest „kluczem”, który otworzy ci furtę do tajemnego zboru.
Nic nie może być przed tobą przemilczane, nic nie będzie ukryte dla ciebie, kiedy posiędziesz tego rodzaju „klucz”.
Ale nie usiłuj słyszeć w sobie dźwięków, widzieć obrazów, przejmować słów tak, jak gdyby mówione one były do ciebie z zewnątrz.
Wielu ludzi wierzyło, iż znajdują się z „mistrzami” w takim związku, jak z wiernymi gnomami, i sami tworzyli sobie jeno swoich mistrzów.
Podobnie „materjalizacja” postaci fakira przez działające na jawie „medjum” spirytystyczne nie jest „mistrzem”, a to, co takie „medjum” pisze, nie jest nigdy inspirowane przez „mistrza”.
Wszystko to jest w najwyższym stopniu złudne i oddala cię od prawdy!
Świecący Praświatła nigdy się takemi środkami nie posiłkują.
Nie szukaj niczego prócz stanu najgłębszej, bezwolnie ufnej ciszy!
W tym samym stopniu, w jakim zbliżysz się do tego stanu, zbliżysz się do tych, co wraz z tobą prowadzeni są po drodze do prawdy.
Nie szukaj w duchowym zmroku marzeń dnia przeczuwanych towarzyszów!
Możesz tylko mieć udział w ich sile, ich samych natomiast zna tylko ten, czyimi uczniami są oni, podobnie jak ty.
Nie „szperaj” i bądź stale świadom rzetelnego napięcia wszystkich swych wewnętrznych zdolności!
Ani na chwilę nie wolno ci tracić siebie samego z oka duszy!
Mógłbyś bowiem zboczyć ze swej „drogi” i po długim czasie dopiero przekonałbyś się, iż nie jesteś już na drodze...
Jeśli zaś istotnie należeć masz do tych, dla których dziś już bliski jest dzień promiennego poznania, tedy pod przewodem „guru” nauczysz się wnet unikać wszelkich niebezpieczeństw.
Będziesz wówczas wkrótce sam sobie w pełnej jasności świecił.
Ale dzisiaj niechaj twa troska nie kieruje się na ów dzień.
Nie wiesz, kiedy jest on ci przeznaczony, i nikt nie wie tego!
Jesteś sam swoim „czasem” i musisz „czas” swój dopełnić!
Niechaj ci wystarcza słowo „guru”:
„Kiedy się czas dopełni, nadejdzie dla cię dokonanie!”
Wszelka niecierpliwość szkodzi tylko twemu dziełu i odwleka je.
Wieczny jesteś i twoją jest wieczność!
Czekaj cierpliwie!
Wyzbądź się „naleciałości”!
Twoim obowiązkiem jest tylko dobrze niemi rządzić; nie jest to twoja „własność”.
Dąż co dnia, co godzina do wysokiego stanu wewnętrznej ciszy, pełnej wierzącego zaufania, i zawsze wolnej od wszelakiej trwogi.
Tak osiągniesz niechybnie pewność wewnętrzną.
A jeśli jesteś istotnie jednym z tych, co mogą się stać uczniami „mistrza”, tedy tylko w ten sposób znajdziesz w sobie samym „mistrza”, który uczyni cię swym „Synem”.
Tak tedy ujrzysz po raz pierwszy wysoką Społeczność, o której tyle legend prawi ci pod zasłoną - tak tedy dotrzesz wówczas jako „Syn” swego „Ojca”, swego „guru”, do siebie samego w swym Bogu!
Lecz jeśli nic się nie zdarzy, coby ci bezsprzecznie zaświadczyło, iż masz się stać „uczniem” mistrza - tedy wiedz, iż nie nakazano ci nosić brzemienia, które zresztą w każdym wieku bardzo tylko nieliczni dźwigają.
Twoja droga do Boga będzie ci wówczas nierównie dostępniejszą, niż gdybyś musiał wspinać się na strome cyple, gdzie stoi świątynia w której otrzymuje święcenia uczeń mistrza...
Zakończenie
Ale strzeż się, o Poszukujący, własnej niestałości.
Strzeż się cierniska zwątpienia!
Może przeczuwasz już okolice światła, podobnie jak wędrowiec nocny poprzez mgły poranne przeczuwa okolice, gdzie światło dnia wnet wzejdzie?
Atoli pomiędzy tobą a tą okolicą wyrasta ciernisko coraz to odnawiającego się, bolesnego zwątpienia.
Ilekolwiek byś cierni wyplenił, tyleż odrośnie na nowo.
Nie trać czasu na głupie czyny!
Nigdy - nawet w wieczności - nie pójdziesz naprzód, jeśli będziesz sądził, iż wystarczy przerzedzać jeno tę gęstwę cierniową zwątpienia.
Tylko twa wytrwała stałość może ci tu dopomóc.
Silnie i pewnie krocz po drodze swej, choćby twe stopy krwawić się miały od tysiąca ran próżności - próżności, która nie chce znosić tego, iż nigdy nie możesz wyplenić cierniska ciągłego zwątpienia.
Stopa twa musi być czysta, jeśli ma wkroczyć kiedyś na owe jasne, kryształowe „stopnie”, które wiodą do hal najwewnętrzniejszej świętości w duchu twoim.
„Czysta” będzie twa stopa wówczas dopiero, kiedy umyta będzie w twej własnej krwi...
Tysiące ludzi szukało drogi do światła i zawiśli ostatecznie na cierniach zwątpienia, bowiem próżność ich nie zniosła tego, aby kroczyć naprzód, nie mogąc usunąć z drogi cierniska.
Ty, o Poszukujący, nie bądź im podobien!
Bezpieczny będziesz, jeśli zaufasz wiecznemu „słońcu”, którego promień ci przyświeca.
Nieczuły na wszystko, co odwodzi cię poza siebie, wyciągnij ręce ku owej dłoni pomocnej, którą widzisz przed sobą!
W milczeniu idź za przewodnikiem, który może o sobie powiedzieć:
„Ja nie szukam więcej światła, bowiem sam stałem się blaskiem światła!”
„Ja nie szukam pokoju, bowiem sam stałem się sobie pokojem!”
„Ja nie szukam wiedzy, bowiem sam stałem się sobie pewną wiedzą!”
...Milczeć musi się dusza twoja nauczyć, jeśli zbliżyć się ma do niej światło.
...Milczenie będzie zawsze najgłębszem wołaniem twej duszy o światłość.
...Milcząc odnajdzie kiedyś twa dusza na wieki światło wieczyste!
Oby światło wieczności, które uczy cię poznawać tę księgę jako gwiazdę przewodnią, dosięgło rychło twego serca, nie będąc przedtem zaciemnione w umyśle i zniszczone przez chmury myślenia!
Oby rozwiało ono mgłę głupoty, która chce ukryć przed okiem twej duszy nas, Świecących Praświatła!
Błogosławieństwo i nowa moc niechaj spłyną na ciebie ze słów tej księgi!
Z krainy Świecących
W duszy twej jest maleńka furtka, mniejsza, niż pyłek słoneczny. Kto przejdzie przez nią, wędrować będzie mógł w dalekie krainy, nie wyruszając z domu swego...
A najdawniejsze czasy będzie mógł dzisiaj przeżywać.
Próg
Przybywszy do owej świątyni, gdzie miał otrzymać święcenia, zapytał uczeń swego mistrza:
„Powiedzże mi wreszcie tutaj, o Pewny, kim jesteś wistocie - ty, który umiesz nad wszystkiem w sobie panować i który przez nic nie jesteś opanowany?!”
Wówczas rzekł mistrz:
„Jestem jak ty, człowiekiem, atoli tem, czem byłem, zanim się stałem człowiekiem, tem stałem się dopiero, kiedym jako człowiek przezwyciężył sen ludzi.
Wówczas dopiero stałem się mistrzem swych sił, kiedym pokonał sen, który w uwięzi trzyma ludzi tej ziemi.
Pytasz, kim jestem, tedy ci powiadam:
Ja jestem - JA sam!”
„Ty sam?” - zapytał tedy uczeń - „ty sam? - jakże mam to sobie tłumaczyć!”
„O mój chela” - odparł „guru”, bowiem znajdowali się oni w głębokich Indjach, gdzie ucznia nazywa się „chela”, a mistrza „guru” lub „ojcem” - „jakże wiele muszę przed tobą na zawsze zamilczeć, jeśli sam tego nie odnajdziesz, i jakże wiele mam ci jednakże tutaj do powiedzenia!
Jestem panem swych sił, bowiem stałem się sobie samo-siłą tych sił.”
„Tedy proszę cię, ojcze, powiedz mi coś o siłach, których samo-siłą się stałeś” - rzekł uczeń.
A mistrz odparł:
„Słuchaj, umiłowany w świetle, i pojmij dobrze w swem sercu:
Kiedy wy ludzie mówicie: widzimy świat ten okiem naszem, czujemy i dotykamy go, zwiastuje nam go nasze ucho - wówczas mówicie o maleńkiej cząstce świata.
Atoli ja znam cały świat!
Ja „widzę”, „słyszę” i „czuję” więcej niż wy!
Ja żyję w całym świecie, który stworzony jest ze „światów”, podobnych waszemu, i wszystkie „światy” w sobie zawiera.
Splecione wzajem ze sobą - wzajem się przenikając, znajdują się wszystkie te światy w jednem miejscu.
Ukryty w waszym świecie - pokryty jego formami - znajduje się świat owych sił duchowych, których ja jestem „samo-siłą”.
Pratwórczo i burząc przez tworzenie działają owe siły.
Bezsilne są one same przez się, ale „samo-siła” jednego jedynego, kto sam się nią stał, napełnia je życiem i przez niego stają się one wysokiemi mocami.
Potęgę tych mocy odczuwają wszyscy żyjący na tej ziemi - królowie i żebracy - ale wszyscy oni nie przeczuwają, skąd dosięga ich potęga ta...
Nie wiedzą tego, bowiem śpią, a sen otula ich gęsto.
Lecz słuchaj dalej, ty, który chcesz się stać czuwającem uchem i widzącem okiem światów!
Spleciony i pogrążony w świecie, który wydaje się wam jedynym „światem”, i podobnie spleciony ze światem tych „sił ognia”, znajduje się świat czystego światła, który płodząc przenika wszystko.
Te zaś trzy światy piastuje w sobie, przenikając przez nie i wszystkie w sobie rozpoznając, tworząc, zachowując i gwoli ciągłego przekształcenia burząc, jedyny Potężny, który sam tylko zna swoje „imię”...
Nie nazywamy go żadnem słowem naszych języków, bowiem żadne słowo ziemi tej nie mogłoby go objąć.
Nam objawia się on jeno w milczeniu. Z niego i w nim żyje człowiek, który się stał „okiem światów”.
Przez niego jest samosiła panią „sił ognia” i wszelkiej mocy, zawartej w siłach tych.
Możesz go nazwać również „Potężną”, bowiem w tem, co słowa moje z trudem oddać usiłują, zawarty jest od prawieków mężczyzna i kobieta.
W prapoczątku istot, zwących się „ludźmi”, powstawał „człowiek” w wieczystem płodzeniu z „mężczyzny i kobiety” w duchu, władcy „samosiły”, pana wszelkich mocy.
Atoli gdy owe siły ognia, płonącego bez płomienia, ukazały człowiekowi jego moc, jego niesłychaną wielkość i potęgę, zapomniał on o swem wysokiem władztwie i uląkł się własnej mocy.
„Trwoga” jest „grzechem” człowieka!
Z trwogi przed siłami, których był panem, „upadł” człowiek z jasnych wyży!!
Bacz, oto poznałeś przyczynę wszelkiego zła na tej ziemi, bowiem nietylko człowiek, lecz cała przyroda podległa jego upadkowi i jest teraz jako trzoda bez pasterza.
„Porządek”, istniejący w niej, jest porządkiem, nie uznającym więcej „ducha” za pana, jest tylko pozostałością owego porządku, który ongiś „duch” powierzył „człowiekowi”, gdy jeszcze człowiek nie był „upadł”.
Zdumiony stajesz dzisiaj przed „cudami natury” i nie domyślasz się nawet, że wszystko, co widzisz, pochodzi z twojej utraconej teraz „woli ducha” i że byłoby to daleko jeszcze „cudowniejsze”, gdyby „natura” mogła cię dziś jeszcze uznać za pana.
A oto musi ona działać dalej, jak mechanizm, który nakręcono.
Ty jedynie możesz ją kiedyś „wyzwolić” z tego, choćby to miało trwać jeszcze miljony lat.
Lecz nie sądź, iż ta maleńka planeta, na której żyjesz, sama tylko ponosi skutki twego upadku!
Cały fizycznie dostrzegalny obszar światów ze wszystkiemi jego słońcami i planetami ty jeden skazałeś na życie bez „Boga”, bowiem owo Prapotężne i Jedyne, o którym mówiłem pierwej, powierzyło niegdyś tobie jednemu - „człowiekowi”, całą moc rządzenia w mądrości wszystkiem, co żyje w postaci „materji”.
Że zaś wszystko pochodzi z „Prapotężnego”, tedy mimo twego upadku nie może ono zniszczeć w chaosie i zachowuje ów porządek, który mu dało „Wszechpotężne”, by „człowiek” z tego porządku przez wolę ducha mógł znowu wzwyż iść w tworzeniu.
Przez całe „stworzenie” idzie „rysa”, której żaden „Bóg” naprawić nie zdoła, bowiem tylko „człowiek” od prawieków posiada moc odbudowywania tego, co sam zburzył.
A słuchaj dalej o losie „człowieka”, o owym losie, który nie mógłby być powstrzymany, gdyby nawet jeden tylko z ludzi duchowych niegdyś mu był podpadł, jak obwieszczają symbolicznie księgi święte.
Los ten idzie z pokolenia w pokolenie, zwiększa trwogę i umacnia „winę” w każdem nowem pokoleniu.
Tak oto upadł „człowiek” z wysokości swej mocy i wieczystej wielkości i związał się - ze zwierzęciem, które jest tylko skażonym obrazem jego istoty.
To, co nazywacie „praludźmi”, były to owe „zwierzęta”, z któremi zjednoczył się „pan ziemi”, gdy z trwogi odpadł od wysokich słońc.
Atoli siła wyży niezupełnie go opuściła.
Żyjąc sam z siebie, przenikając ciało zwierzęcia, ukryty przed samym sobą w zwierzęciu, przeczuwa jednakże swą „samosiłę”, jako obcą, wyższą istotę.
Zwierzę stało się ucieczką upadłego, kiedy się błąkał bez ojczyzny; bowiem ojczyzna nie znała go więcej, a ciało zwierzęcia stało się dlań także jaskinią odkupienia.
Gdy tylko świecić w nim poczyna „samosiła”, triumfuje on w zwierzęciu, a cała chuć zwierzęca ciemnieje dlań w tem świetle.
Dlatego pożąda w zwierzęciu gwałtownie tego Światła, a z każdym nowym promieniem rośnie też jego pożądanie światła.
Niektóre z tych istot, które się dzisiaj zwą „ludźmi”, kiedy ich duch wzmocniony został przez długotrwałą mękę zwierzęcości, póty dążyły naprzeciw światłu, aż światło mogło ich znowu na trwałe oświecić, a przez to stała się „samosiła” na nowo ich udziałem.
Stali się oni pierwszymi pomocnikami swych braci, śpiących w zwierzęciu.
Stali się znowu na ziemi „wiedzącemi oczyma światów”.
Opanowali znowu z płomiennym zapałem „siły ognia”, które im służyły.
Jednym z tych jestem i ja!”
„Czy wiesz tedy teraz, kim jestem?!” - zapytał po tych słowach mistrz.
„Tak, panie!” - rzekł chela, jakby budząc się ze snu - „zdaje się, iż domyślam się już, kim jesteś, ale wyjaśnij mi - czy to twój ojciec dał ci w dziedzictwie taką siłę ducha, czy też ciało matki obdarzyło cię takiem poznaniem?
Wybacz mi!
Wiesz, iż kłonię się przed tobą we czci, lecz oko moje nie może zapomnieć, iż widzi przed sobą li tylko człowieka, człowieka podobnego do innych ludzi we wszystkiem, co poznawalne jest zewnętrznie.
„Głupcze!” odparł mistrz - „sądziłem, że pytasz o mnie, że chcesz wiedzieć, kim ja jestem - a ty pytałeś pewnie o zwierzę, które mi tu służy jeszcze za pokarm i pożerane jest przeze mnie!!...
Skąd mam to, co dały ci słowa moje, o tem powiedziałem ci, ale ty nic z tego nie zrozumiałeś, bowiem leżysz jeszcze w śnie głębokim.
Wiedz, iż słowa moje dały ci wiedzę w Praświetle, a tylko ten, kto posiada w sobie „samosiłę” osiągnąć może „wiedzę w Praświetle”!
Lecz teraz - teraz powiedz mi ty, kim ty jesteś? - albowiem prawo wymaga, bym zadał ci to samo pytanie, które ty mnie w tem świętem miejscu zadałeś.
Kim jesteś ty - którym wiele jeszcze włada, a który nad niewiele czem umie panować?!”
„Mistrzu, pytasz mię twardemi słowy o to, co ty jeno mógłbyś mi powiedzieć.
Ja - nie wiem tego jeszcze!”
Atoli mistrz rzekł:
„Żaden człowiek nie był tak czelny jak ty!
Jakże mogłeś wkroczyć do tej świątyni - do tej świątyni, która nie wypuszcza nikogo, kto nie znajdzie na moje pytanie odpowiedzi?!
O ty nieszczęsne nic!!
Jeśli nie jesteś dość mądry, aby dać odpowiedź, tedy niechaj pytanie moje zbudzi twój rozum, aby te mury nie oglądały twej zguby!”
Zaledwie panując nad swym głosem ze wzburzenia i drżąc na całym ciele odparł chela:
„Ty, który kochasz wszystko, co żyje - jakżebyś mógł kazać zabić swego ucznia, jeśli musi ci on tu pozostać dłużnym odpowiedzi?
Może naprawdę jestem - „niczem”, jak powiedziałeś, może twe słowo zawiera w sobie ukryty sens”.
„O chela mój”, rzekł na to mistrz głosem zimnym i z gorzką drwiną - jesteś „niczem” nietylko w tajemnem rozumieniu, ale i w zwykłym sensie słowa!
Nie widzę niczego, czemubym mógł dać wysokie święcenia, dopóki ty sam nie wiesz, kim jesteś...
Przedtem stał tu jeszcze mój chela; teraz nie widzę „niczego” i mówię do „niczego”.
Tedy zawołał uczeń jak w gorączce:
„Mistrzu!... Guru!... drwisz z chela swego!! Chcesz mię zgubić!!
Mówisz, jak nigdy dotąd nie mówiłeś!
Wiesz, kto stoi przed tobą!! Wiesz o tem lepiej, niż ja!
Wiesz, iż to wy przywołaliście mię, inaczej nie stałbym w tem miejscu!”
„Któż to jest, kto lży mię tutaj?” - odparł wzgardliwie mistrz.
A uczeń zawołał tak głośno, że głos jego niby chór demonów odbił się przeraźliwie od sklepień:
„Ja jestem, którego nie chcesz poznawać więcej! Ja, twój Chela!!
Kimże innym mam być, jak nie tym, kim jestem!!!
Ja sam mogę przecież być tylko sobą samym!!!”
Gdy uczeń wykrzyknął ochrypłym głosem te słowa, opuściły go nagle zmysły i padł jak martwy na ziemię.
Wreszcie - po długim i głębokim śnie, zbudził się.
U łoża jego, na które przeniesiono go omdlałego, stał mistrz.
Uczeń rozejrzał się wokół siebie, nie poznając miejsca, w którem się znajdował, bowiem była to jedna z tajemnych komnat świątyni.
Spostrzegł mistrza i ujrzał, iż oblicze jego promieniowało wewnętrzną radością.
„Wstań”, rzekł mistrz głosem pełnym miłości, „wstań i wkrocz teraz na pierwszy z siedmiu stopni, które cię powiodą do sanktuarjum świątyni! Tam zdobędziesz siłę, której posłuszne muszą być wszystkie siły ognia. Wytrzymałeś oto dzielnie próbę progu, bowiem po raz pierwszy stało się każde włókno twego ciała - słowem!
Przedtem żywa była tylko głowa i serce.
Teraz oto, w krzyku twej trwogi śmiertelnej zbudziło się wreszcie całe twe ciało do prawdziwego życia.
Teraz oto osiągnął „człowiek” w zwierzęciu - siebie samego, i już wiesz, kim jesteś!”
Uczeń słuchał tych słów, nie wiedząc, co się z nim dzieje.
Na wpół wątpiąc jeszcze pochwycił dłoń mistrza i rzekł:
„O guru! Jakże wielkie jest jednak twe serce! Co mam czynić, aby ci okazać swą wdzięczność?”
Atoli mistrz potrząsnął głową i rzekł w zupełnym spokoju:
„Wejdź na stopnie! A kiedy znajdziesz to, czego wielu szukało, a co nieliczni tylko w każdym okresie znajdują - wówczas - spotkamy się znowu...
Kto dojrzał do znalezienia, ten tutaj znajdzie.
Jeśli natomiast siły duszy z zamierzchłej przeszłości, które się w tobie zjednoczyły, nie wykazują jeszcze kosmicznej „liczby”, która jest wymagana, tedy i teraz jeszcze nie ujdziesz z tych murów, które z taką pewnością zwycięstwa przekroczyłeś.
Opuszczam cię oto! Może - ujrzysz mię znowu! Jesteś jeszcze przed ostatnią próbą...”
Poczem w milczeniu powiódł go mistrz przez długie i kręte, ciemne przejścia, i w milczeniu opuścił go, gdy dotarli do wąskiej hali siedmiu stopni.
Sam musiał teraz uczeń próbować wchodzić na stopnie...
Z mocą, w skupieniu, z wolą żelazną udało mu się dosięgnąć wyży pierwszego stopnia.
Na każdy dalszy stopień trudniej było dotrzeć, niż na poprzedni.
Często groziło mu, iż siły go opuszczą.
Zaś najwyższy ze stopni wymagał odeń rzeczy prawie niemożliwej.
Stopień ten był - tak wysoki, jak on sam ze wzniesionymi rękoma...
Ostatnią siłą musiał go zdobyć, aby się ostrzeżenie mistrza nie stało prawdą.
Nareszcie - cel został mimo wszelkich trudności osiągnięty.
Dotarłszy do sanktuarjum świątyni, znalazł się uczeń w wysokiej sali, wypełnionej blaskiem złocisto-białych promieni światła.
Tutaj wyszli mu naprzeciw wszyscy, co przed nim szli tą drogą, a pośrodku nich dostrzegł mistrza, którego był uczniem.
Kiedy go poznał, chciał z wdzięcznością ucałować dłoń jego, bowiem czuł w sobie teraz ową siłę, którą mu mistrz przyobiecał po osiągnięciu celu ostatecznego.
Ale najstarszy z zebranych tu powstrzymał go i rzekł:
„Komu chcesz jeszcze dziękować, czyliż temu, przez „imię” czyje stałeś się „słowem”?!
Bacz, my wszyscy jesteśmy jednym w jednym!
W tobie było to, co wołało nas do ciebie...
W tobie było to, co chciało osiągnąć samo siebie...
W tobie było to, co się w tobie dokonało...
Teraz oto ty żyjesz w nas i my w tobie...
Atoli my - wszyscy jeden - żyjemy w tym, który nas jednoczy.
Poznając jego, uwielbiamy go w nas samych!”
Pytanie króla
„Wyjaśnij mi, o nieśmiertelny”, rozpoczął król, „czemu mądrość każdego mędrca jest inna?
Jeden jak i drugi nazywa swą naukę prawdą, a jednak nauki ich są odmienne.”
„Wszyscy nauczają tego samego”, rzekł ów, o którym mówiono, iż osiągnął wielkie zjednoczenie.
„Wybacz, wielki nauczycielu, że muszę ci zaprzeczyć”, odparł król.
„Przetrawiłem nauki wielu mędrców, a każda była inna. Jeden uznawał wiele narodzin w wielu kolejno na ziemię przychodzących ciałach; inny natomiast mówił o wielu narodzinach w jednem ciele, podczas jednego życia na ziemi.
Który z nich ma tedy rację?!
Dla jednego bogowie byli sędziami; inny natomiast stawiał przebudzonego człowieka - ponad bogami, a prawdziwy yogi - jak mi powiadano - może nawet bogom rozkazywać.
Jakże to wszystko pogodzisz?”
„We wszystkich tych naukach mowa jest o jednej prawdzie”, rzekł mędrzec.
„Jakże mogą wszystkie te nauki rozmaite rzeczy obwieszczać, jeśli kryją w sobie jedną tylko prawdę?” zapytał król.
A yogi odparł: „Wielki królu, posłuchaj mej przypowieści!
Pewnego promiennego dnia siedział mistrz wraz ze swymi uczniami na brzegu morza.
Najmniejsza fala nie mąciła bezbrzeżnej tafli, a kopuła nieba błyszczała jak wielki turkus w skarbcu.
Tedy prosili uczniowie mistrza, by siadł z nimi do łodzi, a oni ujmą wiosła w swe dłonie, aby siebie i jego zawieźć na otwarte morze.
Mistrz wsiadł do łodzi, a uczniowie pchnęli wiosła. Wkrótce ląd znikł z ich oczu.
Kiedy się zatrzymali pod naciągniętym żaglem, rzekł mistrz:
„Pragnę was wypróbować, czy widzicie to, co ja widzę.
Powiedzcie mi więc, co widzicie!”
Tedy ujrzał jeden obraz swój na gładkiem zwierciadle morza i dziwił się, jak wiernie i bez skazy odbija go ono.
Drugi spojrzał na wodę i znalazł kres jej tam, gdzie stykało się z nią sklepienie nieba. Zachwycony był tedy dalą morza i w zachwyceniu słowami pełnemi czci sławił jego bezgraniczność.
Gdy zaś trzeci miał mówić, opowiadał o gromadzie ryb, otaczających łódź, i z miłością opisywał ich kształty i wielobarwne szaty.
Tak tedy mówili o różnych rzeczach, znajdując się jednak na jednem miejscu.
Kiedy zaś czwarty opowiedział o świetle, które opromienia wszystko, i głośno, w ozdobnych słowach wieścił chwałę kopuły gwiezdnej, spojrzeli uczniowie w oczekiwaniu na mistrza...
Atoli mistrz rzekł:
„Widzę słońce i widzę światło. Widzę dal i widzę żyjątka morskie, otaczające łódź naszą. - Widzę też siebie samego w zwierciadlanej tafli - ale... widzę więcej!
„Powiedz nam, co widzisz, o guru!” prosili uczniowie. A mistrz rzekł:
„Czyż nie dość mówiłem wam o tem? Od wielu miesięcy mówię wam, co widzę, a wy nie wiecie tego jeszcze?”
Tedy zawołali wszyscy:
„Nigdy jeszcze, mistrzu, nie wyjeżdżaliśmy społem na morze, a ty twierdzisz, iż mówiłeś nam o niem?”
„Czyż powiedziałem, że mówiłem o morzu, czy też mówiłem o tem, co widzę?” - odparł mistrz.
I tak oto mówił dalej:
„Zawieźliście mię na morze, bowiem mniemaliście, iż będę wam oto o morzu mówił...
Atoli morze opowiada samo o sobie, i gdyby było wokół mnie tysiąc uczniów, tedy uszy moje usłyszałyby tysiąc opowieści morza w mowie ust człowieczych.
Ale czy w lesie palmowym jest inaczej?
Albo na lodowatych szczytach dzikich gór Himavatu?
Las i góry takoż opowiadają same o sobie, i nie trzeba mi pytać was, jeśli chcę usłyszeć ich „opowieści”...
Atoli od was chciałem usłyszeć to, co widzę na każdem miejscu, o każdym czasie, a co jednakże jest poza czasem i przestrzenią.
Kto to widzi, ten zapomina przy tem „opowieści” nieba i morza, gór i lasów - i takoż opowieści człowieka na tej ziemi...
Szukacie jeszcze nazewnątrz, bowiem wasze wewnętrzne królestwo nie ma jeszcze „słońca” i dlatego jest ciemne.
Gdy się jednak kiedyś staniecie królami swych królestw, wówczas wszystko, co leży „zewnątrz”, będzie wam winne haracz i przyjść będzie musiało do was, gdy tego zażądacie.
Czekajcie tedy, aż się staniecie panami, bowiem jeśli jako żebracy wyruszacie w świat, daje wam każdy tylko to, co chce dać!”
Kiedy uczniowie usłyszeli te słowa, zamilkli zawstydzeni.
Że zaś i wieczór już się zbliżał, tedy silnemi uderzeniami wioseł zdążali co najszybciej do brzegu.” - Na tem zakończył mędrzec.
„Wedle tego”, rzekł król, „wedle tego mógłbym przypuszczać, iż rozmaitość nauki ma miejsce u tych, co są jeszcze „nazewnątrz?”
„Tak też jest, o królu”, rzekł mędrzec, „ale nie zapominaj, że i ci, co wieszczą ze swego wnętrza, mówić mogą jedynie swoim językiem i że dlatego ta sama prawda nawet u nich często różne nosi szaty.
Jeśli chcesz poznać prawdę, jaka ona jest, bez zasłony, musisz jej szukać w sobie samym i czekać cierpliwie, aż się tobie samemu odsłonięta ukaże!”
A że król nie pytał go więcej, podniósł się yogi i udał do pobliskiego gaju, gdzie stał namiot jego.
Atoli król naradzał się w sobie, czy może się sam stać widzącym prawdę.
Po chwili przerwał swe rozmyślania i rzekł do siebie samego:
„Kto wie, czy mnie prawda ukazałaby się odsłonięta? Mam tylu mędrców w swoich krajach, a w lasach swych mogę każdej chwili pytać yoginów i „świętych”.
Mnie, królowi, muszą wyjawić swe najczystsze poznanie, a ja mogę je oceniać wedle swego uznania.
Pocóż mam sam oglądać prawdę naocznie?
Może wówczas moja prawda wydałaby się mnie samemu niepewną, a kogóż mógłbym zapytać, czy to jest prawda?”
I nakazał odjazd, dosiadł ulubionego słonia i radował się myślą o muzykantach i tancerkach, którzy go oczekiwali w pałacu.
Wędrówka
Uczeń, którego ojczyzna była w Krainie Zachodu, daleko od wielkich gór, na stokach których mieszkał mistrz, zapytał właśnie o wielkiego Nauczyciela z Nazaretu i prosił mistrza o pouczenie.
„W kraju mym”, mówił uczeń, „wielu jest słynnych nauczycieli, którzy nie wierzą, iż był on prawdziwym człowiekiem i wysokim mistrzem, a sądzą, iż podanie tylko stworzyło jego rysy.
Ty jednak, o wielki, mówiłeś do mnie często słowami, które celowo zapożyczyłeś z ksiąg, traktujących o życiu i nauce owego męża.
Pełen byłeś czci, wypowiadając jego imię, a jeśli cię dobrze zrozumiałem, cenisz wielkość jego duszy wyżej niżeli wszystkich, którzy kiedykolwiek kroczyli po drodze zjednoczenia...
Dlaczego jednak nie widzę ciebie pośród tych, co się jego imieniem nazywają?
Dlaczego nie jesteś chrześcijaninem?!”
Tak pytał uczeń, bowiem nie wiedział jeszcze, czem jest prawdziwy „mistrz” tej ziemi.
Ale mistrz zaśmiał się i nie odparł nic.
Tedy zapytał uczeń, który oto popadł w zwątpienie, o co innego, - jakby chcąc się z pierwszego pytania usprawiedliwić.
„Słusznie czynisz zapewne, ty, władca sił, o których nauczyciele moi na Zachodzie nic nie mogą powiedzieć, że wyśmiałeś me pytanie!
Jakież współczucie musisz mieć dla nas, dzieci Zachodu! A jednak proszę cię, abyś przynajmniej na to pytanie odpowiedział: Czy nie byłoby lepiej dla nas, synów Zachodu, gdybyśmy puścili w niepamięć naukę owego męża, jako wieść, która nie ma nam już nic do powiedzenia?
Przy tych słowach zatrzymał się mistrz w milczeniu.
Wędrowcy przybyli teraz na górę, która oddzielała wody jednej rzeki od innych.
Wysoka, potężna kolumna, w stylu powszechnym w świątyniach tybetańskich, wykuta ongiś z jednego głazu, oznaczała miejscowość.
W piśmie, wydającem się dziwnem a jednak pięknem dla oka człowieka Zachodu, nosiła ona święte słowa:
Om! Mani padme hum!
To znaczy: „Zaiste! W kwiecie Lotosu żyje tajemnica!”
Pod tym napisem znak wskazywał obcemu pielgrzymowi drogę do bliskiej świątyni.
„Czy nie sądzisz, iż byłoby lepiej”, zaczął mistrz, „aby ta stara kolumna znikła stąd?
U ludów twojej rasy widziałem coś innego.
Niechaj pielgrzymi poznają, iż mnisi w tej samotni, mimo swego wyrzeczenia się świata, potrafią iść jednak z prądem czasu.
Zamierzam wpłynąć na przełożonego klasztoru, aby zburzono tę kolumnę. Możnaby natomiast sprowadzić z jakiegoś miasta południowego piękny, nowy drogowskaz, jakie wy na Zachodzie umiecie odlewać z żelaza, zdobiony bogato i barwnie malowany. Z pewnością bardziej się to wszystkim spodoba.
Cóż bowiem ma nam jeszcze do powiedzenia ten głaz skalny w dzisiejszych czasach?”
„Nie mówisz chyba poważnie, mistrzu?” odparł uczeń przerażony.
„Czy też istotnie dotyla pozbawiony jesteś zrozumienia sztuki, iż przy całej swej mądrości nie widzisz, że na tem miejscu stosowne jest tylko to stare dzieło pobożnych rąk!?
Czyż nie widzisz jej prostej wielkości i piękna? - Zaiste, godna jest nosić święte zgłoski!
Jakżebyś mógł te znaki kazać wymalować na żelaznym drogowskazie?
Przytem na tej wysokości drogowskaz żelazny nie będzie trwały.
Natomiast kolumna, którą wzniosły niegdyś zdolne dłonie, stoi tu już ponad tysiąc lat i wytrwać może jeszcze lat tysiące.
Boskość, którą ona wieści, znalazła w niej najdostojniejszego nosiciela, a wszystkim pielgrzymom, co w tem pustkowiu szukają świątyni, a w niej spokoju, może ona z daleka już wskazywać drogę.
Z pewnością nie mówisz poważnie, gdyż nigdy nie mógłbym zrozumieć, że ty nie odczuwasz wszystkiego...”
Tedy zaśmiał się mistrz raz jeszcze i milczał znowu, jak milczał był przedtem wobec pytania ucznia...
Poczem ruszyli dalej.
W milczeniu szli ku dolinie, ku rozległym budynkom klasztoru lamy, gdzie widoczna się wnet stała świątynia.
Atoli uczeń myślał nad tem - dlaczego mistrz umiał go zawsze zmusić, aby na każde pytanie sam dawał odpowiedź, bowiem widział jasno, że we wszystkiem, co mówił o świętej kolumnie, dawał tylko sobie samemu odpowiedź na swe pierwsze pytanie o wysokim Mistrzu z Nazaretu.
Połączenie
Kiedy przybyłem przed dom mędrców światła, począłem pukać u furty, ale nikogo nie było, kto by mi otworzył.
Tedy smutek opadł mą duszę i znużony usnąłem pod progiem.
Gdy po bezładnych, przeraźliwych snach zbudziłem się wreszcie znowu, stał przede mną mąż w odzieniu tuziemczem, który wiódł ze sobą zwierzę juczne, a zwierzę obładowane było koszami, pełnemi świeżego chleba.
„Czego chcesz tu, cudzoziemcze”, spytał, - „czyż nie wiesz, że ta furta nie rozewrze się przed nikim, kto przedtem nie wyszedł zza niej?”
Atoli ja odparłem:
„Biada mi, jeśli te słowa mówią prawdę, bowiem idę z daleka, jako że mistrz rozkazał mi iść do tych, co mieszkają w tym domu, aby być przyjętym do koła ich Społeczności.
Tedy rzekł do mnie ów mąż:
„Bacz, i ja należę do tych, co tu mieszkają, a pragnienie twe znane jest memu duchowi, ale powiadam ci jeszcze raz: progu tego nie przekroczył jeszcze nikt, kto pierwej nie umarł!
Ci jednak, co są wewnątrz, bez przeszkód wchodzą i wychodzą...
Jeśli tedy chcesz umrzeć, przeniesie cię to zwierzę jako martwego przez próg!”
„Jakżebym miał nie chcieć umrzeć”, brzmiała odpowiedź moja, „jeśli nie mogę inaczej dostać się do Społeczności waszej?!
Zabij mię, abym w ten sposób przeszedł przez próg, albowiem wiem, iż po tamtej stronie furty śmierć moja się skończy!
Czyż i ty nie zmarłeś był niegdyś, zanim przebyłeś furtę, a czyż nie stoisz oto żyw przede mną?!”
„Niechaj się dzieje wedle woli twojej”, odparł mąż, i w tejże chwili uczułem, jak z ciała mego uchodzi życie, jak świadomość moja zadrżała o mnie...
Ale zanim jeszcze zrozumiałem, że opuściłem już zupełnie swe ciało, poznałem nagle siebie jako - jeden z owych chlebów, które leżały w koszach na grzbiecie jucznego zwierzęcia.
Chciałem wołać, ale nie mogłem.
Chciałem uciec, ale ciało stało się chlebem i nie poruszało się.
Tedy zmętniała świadomość moja, i tak musiano mię zapewne przenieść do domu i położyć na stole, gdzie - jak wnet oprzytomniawszy ujrzałem - leżałem obok innych potraw przed miską najstarszego z mędrców.
Nie długo tak leżałem - jak w ciężkim, ponurym śnie - gdy usłyszałem głos najstarszego z mędrców, który mówił:
„Święty i błogosławiony niechaj będzie ninie chleb ten, który się chce stać pożywieniem dla ducha wieczności!
Od tej chwili po wieki wieków niechaj będzie pożywieniem mego ukrytego Boga!”
Z temi słowy przełamał chleb, którym się ja sam stałem, na dwoje, i uczułem szczerbę w swem ciele, jakby to moje ludzkie ciało zostało rozerwane.
Drżąc z bólu oczekiwałem zupełnego swego zniszczenia, ale nie mogłem już uciec przed przemocą, której się z wolnej woli poddałem...
Moja świadomość siebie przyćmiła się znowu...
Ale nie długo trwać miało to przyćmienie; bowiem wnet powstała wokół mnie jasność, jakiej nie znałem, jakkolwiek jasnem było owo światło, w którem mi niegdyś mistrz ukazywał rzeczy trzech światów.
Takoż stało się, iż znalazłem się znowu w ludzkiem ciele i nie byłem więcej „potrawą”...
I oto: - przemówiłem! A to, co mówiłem, były to słowa najstarszego z mędrców.
Jego ciało stało się mojem, a duch mój nieoddzielnym od jego ducha.
Kiedy zaś mędrcy, Bracia jego, ujrzeli to, rzekli:
„Radość jest w kole naszem, bowiem nowy Brat narodził się nam, a ty, o Najstarszy, który kujesz łańcuch wieczystej mądrości - ty młotem swoim zamknąłeś otwarty pierścień!”
„Wy to powiadacie! - Te słowa wasze obwieszczają przybycie moje!”
Tak oto mówiłem przez usta najstarszego z mędrców.
„Jako potrawa przybyłem do was, aby się w duchu waszym narodzić!
Ale teraz oddajcie mi moją szatę, abym nie bawił pośród was w szatach innego, podczas gdy ten inny ukrywa się!”
Na te słowa opuścili mędrcy swe miejsca przy stołach i wiedzeni przez najstarszego, z którem duchem mój duch się połączył, wyszli przed furtę.
Tam jednak leżało moje ciało ziemskie, bez życia, stężałe...
A najstarszy pochylił się nad niem i raczej wytchnął aniżeli wypowiedział te słowa:
„Ty jesteś mną! W tem swojem ciele ziemskiem służ mnie w sobie i sobie we mnie! Wiedz, iż narodziłeś się z pożywienia, życia światła, które wszystko żywi i od wszystkiego bierze pożywienie!”
Kiedy wyrzekł te słowa, uczułem, jak świadomość moja wyszła z jego ciała, gdy duch mój pozostał z jego duchem połączony...Ale wnet i duch mój w równej mierze jak moja świadomość poczuł się w starem ciele, jednak nie było to to ciało, co pierwej - coś się w niem zmieniło, i potrafiłem teraz we wnętrzu swego ciała widzieć, jak pierw tylko zewnątrz widziałem.
Kiedym się teraz podniósł, przyjęli mię mędrcy z niezmierną radością, jak kogoś, kogo się długo oczekiwało.
A gdy wiedli nowopowstałego przez furtę do wnętrza, najstarszy z mędrców, upojony Boskością, śpiewać począł pieśń, której słowa takie oto były:
„Żyj dla miłości,
Świeczniku światła,
Ucząc rozjaśniaj,
Pochodnio świata!”
A chór Braci moich pochwycił jego śpiew:
„Naucz się siebie rozpoznawać w świetle!
Nauczycielu miłości, gotuj swoje dzieło!...”
Ja zaś ujrzałem, iż podobnie jak Bracia moi noszę biały turban „Wiedzących” na głowie i otulony jestem białym burnusem „Świecących”.
Atoli w duszy mojej było poznanie duchowe wszystkich tych, co zebrani byli wokół mnie, tych, co przed nami mieszkali w domu mędrców i tych, co po nas mieszkać w nim będą.
Czułem ich wszystkich w sobie samym zjednoczonych, a ja sam byłem w każdym z nich.
Tako stałem się tem, czem jestem!
Wola radości
„Bóg” żywie w radości,
a nie w cierpieniu!
Niewolnicy cierpienia stworzyli
„cierpiącego” Boga...
Moc, która ci się
jako cierpienie objawia,
prościć ma tylko drogi
twojej radości.
Do wszystkich, którzy dążą do światła
Nie pytaj więcej: „Co to jest Bóg?”
Pozostawmy to pytanie „bezbożnym”, „bałwochwalcom”, którzy sobie „Boga” swego wymyślają.
Mamy dane na to, aby wątpić, czy „Bóg” „wysłucha” poszukującego, który go sobie chce wymyślić.
Wiemy, iż „Bóg” nie odpowie nikomu, kto pyta o „Boga”...
Wiemy, iż „Bogu żywemu” wstrętna jest zgiełkliwość pytań.
Ale pojmiecie swego „Boga” wnet, gdy tylko nauczycie się słyszeć jego mowę...
Nato zaś trzeba ciszy!
Wszystko tworzące trwa w ciszy.
W sobie samym zgotuj siedzibę dla ciszy, aby ci się twój „Bóg żywy” mógł stać przyjacielem i domownikiem!
Słowa te chcą duszę twą powieść do wielkiej ciszy.
Będziemy tu przez chwilę mówili ci o człowieku.
Od człowieka dotrzeć musisz do „Boga”, jeśli „Bóg” nie ma dla ciebie pozostać na wieki - obcym!
Nie szukaj „Boga” w „utrapieniu swego serca”, jeśli chcesz naprawdę znaleźć w sobie swego „Boga żywego” - albowiem spłodziła cię wola radości twego „Boga”...
Nie staraj się poznać swego „Boga” przez pytania, bowiem w najcichszem pytaniu woła rozgłośnie zwątpienie...
Znajdziesz swego „Boga” li tylko w najgłębszej ciszy - umacniany przez cierpienie, które przezwyciężyłeś - w woli radości!
Świadomą wolą odwracaj się od tych, co na błędnych ścieżkach z trwogi serc swoich wołają o Boskość! - Bowiem nigdy nie mógłbyś znaleźć w sobie głębokiej ciszy.
Jeśli chcesz spotkać „Boga” w sobie, tedy musisz być sam z człowiekiem, którym jesteś...
W najgłębszej swej ciszy staniesz się sam sobie pytaniem, i ty sam będziesz też sobie odpowiedzią.
Ze sobą samym tylko możesz iść w wielką ciszę...
Sam tylko możesz znaleźć siebie tam, gdzie twój „Bóg żywy” stanie się w tobie słyszalny!
Nauka
Na brzegu morza widziałem matkę, siedzącą ze swem dzieckiem.
Dziecko bawiło się w piasku muszelkami i barwnemi kamykami.
Atoli cała jego zabawa było to: wybieranie i odrzucanie...
Czyż i my sami nie jesteśmy tylko dziećmi, bawiącemi się w ten sposób?!
Wybieramy i odrzucamy, i tak czynimy przez lata i dziesiątki lat, aż do końca naszego.
Czyż pobudką nie jest nam ten sam bodziec, co każe dziecku bawić się muszelkami i kamykami?
Tu pragnę zatrzymać się z tobą! W tem miejscu ujrzymy wschód słońca. Pocóż mamy wśród nocy objeżdżać ziemię, goniąc za słońcem?
Oto znaleźliśmy już człowieka, który sam jest sobie pytaniem i odpowiedzią.
Wybieranie i odrzucanie - oto jego dzieło.
Nigdy nie spotkasz człowieka przy czem innem!
Co prawda później wskaże ci on wielkie przyczyny, kiedy go zapytasz, czemu coś czyni.
Atoli człowiek nigdy się tak bardzo nie okłamuje, jak kiedy chce własne czyny wyjaśniać...
Ta sama głębia jest źródłem popędów do zabawy dziecka i do wszelkiego czynu.
Tu jak i tam jako najgłębszą przyczynę odnajdziesz wolę radości...
Jest ona ostatecznem rozwiązaniem dla wielu „zagadek”. Sam byt człowieka zrodzony jest z niej.
Wszystkie twe myśli i czyny są dla cię „muszelkami” i „barwnemi kamykami”.
Wedle swej własnej wartości wybierać będziesz i odrzucać.
Poznasz wnet, iż wiele trzeba odrzucić, bowiem nie może służyć do trwałej radości.
...Wiele „barwnych kamyków” gromadzisz w domu, a oko twe raduje się niemi na krótki czas.
Lecz potem nuży cię zabawa.
Uczysz się odróżniać wartość.
Drogocenne kamienie chciałbyś znajdować i perły prawdziwe, a nie tylko puste muszele i barwne krzemienie...
Początkowo opuszcza cię odwaga, bowiem widzisz, jak pierwsza twa radość umiera z tem poznaniem.
Ponuro ślizga się oko twe po piasku... ale oto: - coś błyszczy tam pośród krzemieni!...
Śpiesznie odrzucasz precz barwne kamienie, aby podnieść to, co tak błyszczy: - znalazłeś swój pierwszy kamień drogocenny!
...Od tego dnia stałeś się mądry! Nie dadzą ci już radości krzemienie, które tylko błyszczą, póki je morze zwilża.
Od tego dnia poczniesz odrzucać wiele, co oku twemu błyszczy czarownie, i szukać będziesz owych rzadkich kamieni, co wiecznie świecą...
Tego żąda wola radości.
Radości bez rozczarowań!
Radości bez przerwy!
Radości bez końca!
Zapytasz oto:
„Jeśli nauka ta głosi prawdę ostateczną - tedy nacóż jeszcze cierpienie?!”
Bacz:
Cierpienie jest warunkiem i rękojmią wszelkiej radości!
...Wszystko we wszechświecie żyje z biegunowych przeciwieństw.
Wyż i nizina, wielkość i małość, cierpienie i radość, prawda i fałsz - z tego żyje wszelkie życie.
Bez cierpienia nie byłaby radość sobą, bowiem wszelka rozłąka i wszelki podział tworzą cierpienie - zaś rozłąka i podział są konieczne, ażeby radość mogła okazać swe nieskończenie rozmaite działanie.
Atoli twa wola radości niechaj widzi w cierpieniu kłamstwo i tak oto niechaj ci czyni cierpienie bezwartościowem.
Cierpienie i radość zwalczają się wzajem.
Cierpienie i radość posiąść chcą twą siłę.
Cierpienie i radość chcą być przez ciebie cenione.
Ile dajesz radości, o tyle umykasz się cierpieniu - aże się ono kiedyś stanie niewolnikiem i chętnym sługą radości twojej.
Nie radzę ci oczywiście uciekać tchórzliwie przed wszelkimi trudnościami!
Twa wola radości chce cię wieść często przez ponure wąwozy losu drogą krótszą do świetlanych wyży...
Zwycięstwo wymaga walki.
Walka znaczy to: otrzymywanie ran i zadawanie ran.
Strzeż się radości z ran, które musisz zadawać! - Nienawiść jest odcieniem niemocy...
Wola radości nauczy cię miłości zwycięzcy.
Okuwaj cierpienie swe w kajdany, ilekroć zadaje ci ono ból bezużytecznie - gdy cierpienie pcha cię do walki, wywalczaj zwycięstwo.
Cierpienie jest kłamstwem!
Cierpienie jest twoim wrogiem i przeciwnikiem!
Cierpienie musisz spętać albo pokonać w walce, ażeby radość mogła być wolna i panować!
W woli radości wszystko stanie ci się łatwem.
Najwyższą moc życia masz po swej stronie.
Moc, która największemu nawet cierpieniu umie rozkazywać...
...Nawet ów, co tworzy przyrost cierpienia, dąży tajemnie do radości.
Jego wola radości jest wprawdzie spętana, a jednak zawdzięcza on jej jedynie całą siłę.
Wola radości rodzi wszelki czyn.
Wola radości utrzymuje wszelkie życie.
Wybieraj sam, czy chcesz, jako pokonany szermierz, służyć cierpieniu, czy, jako zwycięzca, przemóc je pragniesz.
Jeśli okażesz trwogę przed cierpieniem, możesz być tylko pokonany.
Atoli wola radości uczynić cię chce zwycięzcą.
We wszelkim bycie znajdziesz wolę radości przy pracy.
...Kształtu i miary chce wola radości, aby się radość mogła narodzić z miłości.
Miłość jest dążeniem do jedności wszystkiego, co „rozdwojone”
Miłość tylko zmusza nienawiść do usług.
Miłość jednoczy wszelkie przeciwieństwa.
...Z miłości tylko może wola radości spłodzić radość.
Wola radości jest męską wolą...
Potrzeba jej rodzicielki: miłości.
Bez miłości byłaby wola radości jak udręczony potępieniec.
Miłość daje jej cel i pewny kierunek.
Miłość jest to: wyrównanie biegunów przeciwnych.
Miłość rozpuszcza wszystko małe w wielkiem, wszystko połowiczne w całem.
Miłość łączy wartość z bezwartościowością wedle praw kosmicznych w wyższą jedność.
Wszelka „bezwartościowość” miła jej jest gwoli wartości, której musi służyć... Nie istnieją izolowane „wartości” i „bezwartościowości” prócz myśli twoich.
„Wartość” i „bezwartościowość”, acz nierównego stopnia, wymagają się wzajem.
Wszelki wzrost żąda zjednoczenia nierównych części w „miłości”.
Tak dopiero powstaje to, co - trwa!
Ale oto widzisz, jak ludzie umierają, i pytasz:
„Gdzie jest tu to, co trwa?”
Pytaj raczej:
„Gdzie jest tu to, co przemija?!”
...Widziałem śmierć najukochańszych ludzi, a nic przemijającego nie znalazłem.
Widziałem jeno nowe połączenie „części”, jak daleko sięgał wzrok mego „zewnętrznego” oka.
Któż ci pokaże tam, gdzie twoje oko zewnętrzne nie sięga, coś przemijającego?
Tam, gdzie nie sięga ono, nie sięgało i wówczas, gdy dostrzegalni jeszcze byli dla zmysłów ci ludzie, którzy teraz zniknęli dla zmysłów twoich.
Zmysły objawiły ci tylko, że istnieje coś, o czem mówiło ci jedynie działanie w świecie zmysłów.
Jeśli sądzisz, iż to, czego istnienie widziałeś, gdy jeszcze działało w sposób dostrzegalny dla zmysłów, teraz zniszczało - tedy, zaiste jesteś tylko niewolnikiem swych zmysłów.
Podobnie żałoba po zmarłych pochodzi tylko z woli radości.
Zwodniczą jest ta żałoba, jeśli odjąć ci chce wiarę w istnienie tych, których twe oko zewnętrzne już dostrzec nie może.
Siebie samego opłakuj, iż tak długo podlegałeś złudzeniu!
Wiedz także, iż radość ze zmysłowego w człowieku różna jest od radości z człowieka samego.
Możesz już teraz pojąć, iż cała widzialność sama przez się nic nie oznacza - że jest ona jedynie świadectwem wartości niewidzialnych.
Wszystkie najwyższe wartości leżą w Niewidzialnem!
Jeśli chcesz znaleźć najwyższą wartość „człowieka”, tedy szukać musisz w Niewidzialnem przez swoje „Niewidzialne”, o ile szukać nie chcesz napróżno!
Widzialności wierzyć musisz wiele, ale nie wszystko!
Musisz się nauczyć uznawać widzialność, jako biegun przeciwny swej prawdy!
...Nie bylibyśmy tu na ziemi tem, czem jesteśmy, nie osiągnęlibyśmy tego bytu bez niższej części woli, która tworzy siebie jako „widzialność”.
Niewidzialnie tworząca i widzialnie tworzona wola zjednoczona jest w nas samych.
Jeszcze nie zbliżamy się tu do wymaganego kosmicznie stosunku trwałego zjednoczenia tych sił woli.
Wyzwolenie od „nadmiaru”, uzupełnienie „niedomiaru” - oto zmiana, wymagająca „śmierci” ciała ziemskiego.
Nie krępowani więcej przez kształty, które się tylko zewnętrznemu oku zdają rzeczywistemi, pozostaniemy jednakże w „widzialności”, każdy jako całość i siebie samego świadom wreszcie w całości.
Ale do tego daleka jest jeszcze droga, a owa „zmiana” nie nastąpi w tejże godzinie, gdy się „widzialność” oddzieli od twego „niewidzialnego”.
Jeśli chcesz „wiecznie” zachować siebie w sobie, tedy i wówczas jeszcze musisz działać w dalszym ciągu, aż wola twa osiągnie ową równowagę, której wymagają prawa kosmiczne.
Pozostaniesz dla siebie widzialny przez owo „oko”, któremu twe oko zewnętrzne zawdzięcza całą „zdolność widzenia”, ale będziesz co innego i inaczej widział, niżeli umiałeś tutaj widzieć.
Twa wola widzialności kierować się będzie musiała na inne cele, aż z twoją wiecznie niewidzialną wolą osiągnie równowagę, jakiej wymaga wieczyste prawo.
Nie znajdujesz drogi do tych, których zwiesz „zmarłymi”, bowiem ich „zewnętrze” stało się „wewnętrznem”, twoje zaś „wewnętrzne” nazbyt jest jeszcze uwięzione w „zewnętrznem”...
Istnieje do nich droga, ale niezwykle rzadcy są ci, co potrafią na nią wkroczyć.
Kto wkracza na nią, musi sam drogę swą oświetlać - inaczej zbłądzi i zajdzie nie tam, gdzie chce.
Noc i zamieszanie otoczyłyby go, ażeby się wreszcie sam pogrążyć musiał w nocy.
Ci zaś, co bezpiecznie mogą wkraczać na tę drogę, poświadczą prawdę moich słów...
Tylko ta jedyna droga może dać człowiekowi, który żyje jeszcze tu, w swem widzialnem ukształtowaniu, bezwzględną pewność świadomego doświadczenia.
Wolny od „ekstazy” i z całą jasnością świadom samego siebie, może on jednocześnie rozpoznawać przedmioty tego świata zewnętrznego oraz żyć z tymi, którzy dawno już porzucili ciała ziemskie.
Kto nie jest do „sztuki” tej zrodzony, nigdy się jej na ziemi tej nie „nauczy”.
Pragnienie ujrzenia żyjących w śmierci bez tej sztuki naprowadziło człowieka na drogi, ukazujące złudę za złudą.
W dusznych komnatach przywołują ludzie moce, które chętnie zjawiają się na zew i grają „rolę” wyznaczoną im niemą wolą wzywających.
Co prawda, podobnie jak sami wzywający działają w ślepej niewiedzy, mogą też i istotnie „zmarli” ludzie z niższych sfer popaść ślepo w błędne koło tych mocy i posłużyć ich chęci zwodzenia, ale to, co na tej drodze można osiągnąć, gorsze jest jeszcze, niż wszelka wątpliwość, zaś najczęściej działają owe siły same.
Nie w ten sposób staraj się posiąść wiarę w życie swych „zmarłych!”
...Zaledwie potrafisz siebie samego w swem wnętrzu rozpoznać, jakże się więc możesz spodziewać, iż usłyszysz delikatne głosy tych, co odeszli?!
Napróżno szukać będziesz nazewnątrz „dowodów” na to, co tylko w najwewnętrzniejszej głębi natury i tylko dla nielicznych dostępne.
Wieczne życie jest spoczynkiem i czynem.
Spoczynek i czyn są w wiecznej odmianie, jak przypływ i odpływ, w wieczystem morzu stawania się wewnętrznego.
Wieczny spoczynek byłby prawdziwą śmiercią!
Atoli wieczny czyn byłby prawdziwem potępieniem!
Spoczynek i czyn, w miłości złączone - oto dopiero najwyższe życie duchowe.
...Błędnie tłumaczysz swoją tęsknotę, jeśli mniemasz, iż pragniesz „wiecznego spoczynku”.
Tęsknota twa pragnie wieczystej radości w spoczynku i czynie.
Radość jest ludzkiem odczuwaniem boskiej doskonałości. Dlatego zgadzać się masz z wolą radości!
Nie możesz pragnąć „nadmiaru” radości.
To, co jest ci już teraz spełnieniem w trwałej radości, nigdy nie może ci być odjęte.
Wszędy rozstawia przyroda swe drogowskazy. Atoli ludzie szaleją obok nich, jak igrające dzieci...
Musicie się nauczyć baczniejszą uwagę zwracać na drogowskazy!
Dążycie jeszcze do rozkoszy i dajecie się pożerać chuciom, podczas gdy tylko radość wiedzie do trwałego życia.
Bóg żyje w radości!
„Radość” jest jasnym światłem!
„Radość” i „chuci” są - wzbierającą pożogą!
„Wola radości” jest - wolą Boga!
...Poznaj samego siebie!
Śpiąca była twa wola, zanim jeden biegun twej istoty wdarł się w widzialność...
Teraz jeszcze śni wola twoja...
Ależ coraz bardziej i bardziej budzić się będzie twa wola, aż kiedyś w radości i świetle - wszystko posiędziesz wolą!...
Wszystkie tablice praw ustanowiła wola radości.
Sam jesteś „wolą radości”, musisz być posłuszny własnym prawom.
Tak tylko dotrzeć można do siebie samego w swym Bogu żywym!
Wszystko, co może zapewnić trwałą radość, służyć ci będzie.
Wszystko, co nie służy trwałej radości, musi ci szkodzić.
Atoli ty sam jesteś swym „sędzią”! Sam możesz się na długi czas „potępić” i sam możesz podnieść się do najwyższej „błogości”.
Ale - jakkolwiek długo miałbyś błądzić - kiedyś będziesz musiał jednakże pójść za sobą samym...
Gdy tylko rozpoznasz wówczas siebie samego po raz pierwszy, odnajdziesz siebie w Boskości...
...Jeszcze dążysz „nazewnątrz” w pustą nicość! Jeszcze szukasz tysięcy celów „nazewnątrz”!
Lecz kiedyś musisz jednakże zrozumieć, że tylko - ty sam możesz się sobie stać „celem”!
We własnej dłoni dzierżysz moc „wiązania” i „rozwiązywania”!
Jeszcze nie jesteś w sobie świadom swej mocy!
Oczekujesz jeszcze z „zewnątrz” tego, co tylko we „wnętrzu” stać się może.
Ale „zewnątrz” i „wewnątrz” stać ci się muszą jednem, kiedy rozpoznasz wreszcie siebie samego w swem wnętrzu, jako „wolę radości”.
Długo uczono cię, iż tylko „udręczenie serca” i „skrucha” zbliżyć cię mogą do Boskości.
Nazbyt zawierzyłeś tym naukom i teraz oto lękasz się drogi do siebie samego!
Niechaj cię nie przeraża jasność słoneczna, co leży ponad nakazaną ci drogą niebieską!
Oko twe, które dotąd w mroku sądziło tylko, że widzi, będzie się musiało nasamprzód przyzwyczaić do słońca, a z pewnością nauczy się też widzieć w świetle.
Kroczyć będziesz w mocy radości, gdy tylko znajdziesz siebie samego w woli radości.
W woli radości żyć będziesz nowem życiem!
W woli radości przeżywać będziesz siebie samego w swym wieczystym Bogu żywym!
Światło z Himavatu
Jeżeli szukasz światła,
tedy wiedz, iż droga twa
strzeżona jest przez
Mistrzów dnia!
Posłowie
W ukrytym namiocie pasterskim, wysoko ponad błękitnem morzem Południa napisana została niegdyś znaczna część tej książki.
Gdym wówczas, przed laty ogłosił urywki jej w czterech małych rozprawach, sądziłem, iż tylko w specjalnie przygotowanem kole oczekiwać mogę dla nich zrozumienia.
Atoli doświadczenie wykazało, iż rozprawki te znalazły licznych czcicieli daleko poza owym ciasnym kręgiem.
Tak więc odtworzyłem tu na nowo w pierwotnej postaci rozdział „Światło z Himavatu”, który niegdyś ogłosiłem w dwóch wyciągach pod różnemi tytułami, skreśliwszy zeń tylko to, co dodałem wówczas w celu zbliżenia do sposobu pojmowania owego ciaśniejszego kręgu.
„Z krainy Świecących” i „Wola radości” pozostały naogół niezmienione, aczkolwiek i te rozdziały, podobnie jak „Światło z Himavatu”, zostały nieco rozszerzone, aby się stały dla ogólnego zrozumienia dostępniejsze.
Nauki te, których jestem wyrazicielem i pośrednikiem, zwracają się do wszystkich ludzi, którym cicha tręsknota pozwala przeczuwać krainę nadświata, wszędy duchowo czynną i przenikającą ten świat ziemski w niewidzialnych falach.
W naturze rzeczy, o których jest mowa w książeczce niniejszej, leży, iż mogą się one ukazywać jedynie pod zasłoną symbolów.
Starałem się uczynić zasłonę dość przezroczystą, aby prawda stała się pod nią widoczna.
Ponadto wiele rzeczy pozostać musi niewypowiedzianych, bowiem nie dają się one wyrazić słowami.
Książka ta nastroić ma tylko struny na harfie.
Atoli dusza, która się jej przewodowi powierzy, jeśli chce, aby wieczna pieśń w niej zabrzmiała, będzie musiała sama swą własną pieśń na harfie tej zagrać.
Bô Yin Râ
Czerwiec 1920
Zapraszamy na warsztaty, gdzie można zgłębiać i doskonalić wiedzę
© Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone przez: radza-joga.blogspot.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz