Bo Yin Ra - Księga Człowieka
KSIĘGA CZŁOWIEKA
Od człowieka musisz dojść do „Boga”, w przeciwnym razie „Bóg” pozostanie dla ciebie na wieki – obcy!
Tak pisałem niegdyś w „Księdze Sztuki Królewskiej”.
Nie znajduję lepszych słów na rozpoczęcie dzisiaj „Księgi o człowieku”...
Łącznie z „Księgą o żywym Bogu” i „Księgą o Zaświacie” – „Księga o Człowieku” ma tworzyć trylogię. Bo chociaż każda z osobna z tych trzech ksiąg jest w sobie zamknięta i stanowi istniejącą dla siebie całość, to jednak stoją one także wszystkie w wewnętrznym związku między sobą nawzajem i znajdzie się wiele miejsc, które się wzajemnie wyjaśniają.
Takie wzajemne wyjaśnienie będzie mogło wszelako tylko pogłębiać oddziaływanie słów na duszę.
Dlatego więc i ta „Księga o Człowieku” trafiła do rąk ludzi, którzy się już zapoznali z tamtymi dwiema poprzednimi księgami!
Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, jak wiele niestety jest możliwości błędnego tłumaczenia tych słów, jednak uważam za swój obowiązek wyraźnie zaznaczyć, że również księgę niniejszą napisałem, spełniając przyjęte na siebie zobowiązanie; napisałem ją w całkowitym porozumieniu z „Najstarszymi” członkami społeczności duchowej, do której należą, a której zawdzięczam wszystko, co mam do dania.
Nauka, którą się tu ogłasza, jest od lat tysięcy skarbem dziedzicznym tych, którym od zarania ludzkości na tej ziemi powierzono stałą pieczę nad świętym zniczem, otrzymującym światło z najwewnętrzniejszych głębin „Praświatła”.
Podajemy jedynie dalej to, cośmy sami otrzymali, za naszym pośrednictwem dotarło do współczesnych oraz przyszłych pokoleń.
Nie rościmy sobie prawa do miana twórców tej nauki.
Chodzi tu zresztą nie tyle o „naukę”, co raczej o podanie praktycznego doświadczenia, nabytego w żywym świecie substancjalnego ducha wiekuistego, skąd pochodzi każda dusza ludzka na tej planecie...
A więc i ta księga traktująca o „człowieku” prowadzić będzie w świat czystego substancjalnego ducha.
Może się to wydać sprzecznością wielu ludziom, którzy jeszcze nie wiedzą, że prawdziwy człowiek jest „owocem miłości” pierwiastków męskiego i kobiecego w substancjalnym czystym duchu, tak samo jak jego zwierzęce ciało ziemskie powstało z cielesnego połączenia miłosnego mężczyzny i kobiety na ziemi...
Kto chce jednak dotrzeć do istotnego człowieka, a przez to poznać siebie samego, ten musi udać się do ojczyzny człowieka – musi swoje szukania skierować na owe drogi, po których wspiąć się można do tej wyżynnej sfery, z której pochodzi wiekuisty organizm prawdziwego człowieka. Organizm ten jest zgoła nieuchwytny dla zmysłów ziemskich, związanemu zaś z ziemią rozumowi daje się poznać jedynie przez oddziaływanie stworzonych w duchu impulsów.
Dopóki zajmujemy się tylko zjawiskową postacią ludzką, przejawiającą się na tej ziemi, mamy do czynienia jedynie z dysharmonijnie ukształtowanym zwierzęciem; dysharmonijnie, ponieważ usiłuje żyć nie tylko jako zwierzę, lecz bodźce do przeżywania otrzymuje też wyraźnie z innych jeszcze sił, ale należących do sił zwierzęcych – dysharmonijnie, ponieważ owe obce zwierzęciu siły przeszkadzają mu rozkoszować się w zwierzęcym zadowoleniu swym bytem nie obarczonym ciężarem winy.
A więc przede wszystkim należy poznać i usunąć błąd, jakoby człowiek był tylko tą zjawiskową postacią, jakiej tu na ziemi nadajemy miano „człowieka”.
Nikomu tu na ziemi – nikomu, kto „zna” ludzi, nie można brać za złe, jeśli dla wzniosłych słów mieniących człowieka „obrazem boskości” ma jeno uśmiech ironiczny, dopóki pojęciem, które wiąże on ze słowem „człowiek”, ogarnia tylko człowieka ziemskiego...
Zaiste: słowa o „obrazie i podobieństwie boskim” byłyby wręcz śmieszną niedorzecznością, gdyby ten, kto je pierwszy wypowiedział, miał na myśli tylko człowieka ziemskiego!
Słowa te mógł wyrzec tylko głupiec – albo też przeciwnie: prawdziwy mędrzec, któremu odkryła się prawda o wszechogarniającej istocie człowieka.
Co musi obejmować pojęcie „człowiek”, jeśli ma rzeczywiście zawierać w sobie człowieka, nie zaś tylko jedną z niezliczonych form przejawiania się jego tak we wszechświecie duchowym, jak i w postrzeganym zmysłami fizycznymi – to powie ci ta „Księga o Człowieku”.
Sądzę, iż nie będziesz się już uśmiechał, słysząc słowa mędrca, gdy poznasz w sobie to, co mam ci do powiedzenia...
Wówczas zrozumiesz, co ma oznaczać uświęcone od wieków zdanie: „Na obraz boski stworzyli go Elohimowie”.
A wówczas na pewno nie będziesz już szukał „praczłowieka” na tym globie – zrozumiesz, że to, coś dotychczas w ten sposób nazywał, zasługiwało raczej na miano zwierzęcia z praczasów, z którego się rozwinęło doskonalsze zwierzę, służące dziś człowiekowi za jego nosiciela i narzędzie do przeżywania swego życia w świecie fizycznym.
Nie będziesz też więcej „wątpił o człowieku”, gdyż wszystko, co ci się dotychczas wydawało „małostkowe”, „godne politowania” i „pogardy” w stworzeniu, noszącym na ziemi miano „człowieka”, stanie ci się zrozumiałe jako naturalne i nieuniknione, bo zgodne z naturą zwierzęcą oddziaływanie zwierzęcia ziemskiego, które tu „człowiek” prawdziwy usiłuje wykorzystać jako środek do przejawiania siebie – a która częstokroć stawia mu silniejszy opór, niż może on w dziedzinie świata fizycznego przezwyciężyć.
Inne znów rzeczy nauczysz się rozumieć jako nieuniknione objawy „tarcia” przy wzajemnym oddziaływaniu tak różnorodnych sił.
Ale też nigdy więcej nie będziesz marzył o „niebie na ziemi”, poznasz bowiem, że nawet zwierzę, które ma człowiekowi służyć na tym świecie materialnym, nigdy by nie mogło znaleźć tu swego „nieba” – natomiast „człowiek prawdziwy od dawna posiadał swe niebo, zanim sam się nie pogrążył w królestwie kształtów fizycznych, gdzie „zwierzę ludzkie” musi użyczać mu swych sił, by mógł znowu do tego nieba powrócić...
Twoje szczęście, jeżeli po przeczytaniu rozpraw, które ci tu daję, dojdziesz do własnego wewnętrznego przeświadczenia, że i ty jesteś człowiekiem pochodzącym z wiekuistej ojczyzny człowieka, a nie tylko wyższego rzędu zwierzęciem, z którym tak ściśle czujesz się spleciony, że dotychczas być może nie przyszło by ci na myśl uznawać je za coś ci obcego i działającego przeciw tobie!
Twoje to szczęście, jeśli wówczas dźwigniesz się z całej siły i odtąd będziesz sięgał tylko swych szczytów – gdyż zbyt długo już grzebałeś się w swych błotnistych nizinach – zbyt często zanurzały się twe dłonie w niepewne otchłanie trzęsawisk, nie mogąc znaleźć tam tego, co uważały za uchwytne!
Chcę cię widzieć w pełni ufności do siebie samego!
Nie będziesz mógł już gardzić sobą, skoro wyczujesz – choćby tylko intuicyjnie – że nie ma w tobie nic godnego pogardy, chyba to, do czego sam wzbudzisz w sobie pogardę przez błędne mniemania.
Od tego dnia nie będziesz się już więcej pospolitował pospolitością!
Od tego dnia począwszy nie będziesz już dążył do swych nizin!
„Buntownikiem” się staniesz, który się wyrywa hen w górę ponad lepką glinę utartych kolein codzienności!
Swobodnym krokiem będziesz się wspinał skalną ścieżyną wiodącą cię w tobie do twych śnieżnych szczytów!
Tak spotkasz wówczas siebie samego jako „człowieka w ojczyźnie człowieka.
MISTERIUM: „MĘŻCZYZNA I KOBIETA”
W wiekuistym prapodłożu: w Duchu płodzącym wiecznie siebie samego, a w sobie wszystko, co istnieje – w źródle wszelkiego bytu i objawiania się, głęboko ukryte – spoczywa misterium: „mąż i niewiasta”...
Budując mosty dla poznania ziemskiego, mówi się o „czystym Duchu” jako o „absolutnym bycie”, choć taki wiecznie w spoczynku pozostający „absolutny byt”, trwający w sobie jedynie dla siebie, nigdy nie istniał, nie istnieje i nigdy by istnieć nie mógł.
Kto tego rodzaju pojęcie pomocnicze stawia na równi z rzeczywistością, ten zbyt zaufał swemu myśleniu i daleko mu jeszcze do zrozumienia, że wnioski myślowe nigdy nie sięgają dalej niż do granicy owych wyobrażeń, które podlegają prawom, do jakich myślenie musi się stosować. Natomiast rzeczywistość czystego ducha jest sama dla siebie jedynym „prawem” i pozostaje niedosiężna dla wszystkich wniosków zgodnych z prawami myślenia!
Siebie samego w sobie obejmując, tworzy „czysty Duch” siebie samego od wieczności po wieczność – siebie samego płodząc i rodząc – gdyż czysty duch to: „mąż i niewiasta”.
A „mąż i niewiasta” w duchu płodzą i rodzą z pra–nadanego samo–upostaciowania dalej – bez początku – bez końca – człowieka czystego ducha, a płodzą go i rodzą „na obraz i podobieństwo” swoje – jako „męża i niewiastę”, złączonych w pra – nadanej jedności dwubiegunowej istoty...
Wszystko, co kiedykolwiek stało się zjawiskiem: wszystkie słońca i światy tak duchowego, jak i uchwytnego dla zmysłów fizycznych wszechświata, wszystko, wszystko jest „tworem” tego z ducha spłodzonego, czysto duchowego „człowieka”, o ile to jest zjawiskiem – przeto twór ten także jest świadectwem „męża i niewiasty” w duchu wiekuistym.
W nieskończonej ilości – w nieskończonej najróżnorodniejszej indywidualizacji – powstaje ten pierwszy „człowiek” czystego ducha z męża i niewiasty w duchu spłodzony i zrodzony, a każdy z nich jest wiecznie twórczy! – wiecznie w sobie płodząc i rodząc – gdyż „istnieje” tylko o tyle, o ile się przejawia w wiecznym płodzeniu i rodzeniu jako „mąż i niewiasta” – jako spolaryzowana męsko–kobieca siła.
To, co on płodzi i rodzi, jest „nim samym”, jest to byt z jego bytu, wszelako jakby w „gęstszej”, uboższej w światło postaci, aż wreszcie w dalekim następnym płodzeniu już znacznie oddalony od pierworodnego bytu, płodzi siebie samego w określonej duchowej „gęstości”, jako „zjawisko”, rodząc z siebie wszystkie światy, które się objawiają jako zjawisko.
Nieskończenie wielokrotne jest również „zjawisko” człowieka wieczności w jego tworach zjawiskowych, a każda poszczególna wypływająca zeń postać zjawiskowa płodzi i rodzi dalej najbliższy niżej stojący rodzaj zjawiska.
Istnieją we wszechświecie duchowym, a nawet w kosmosie fizycznych światów zjawiskowych stopnie „człowieka”, które by człowiekowi upostaciowionemu na tej ziemi – gdyby był zdolny oglądać – wydawały się wyższe niż Bóg...
Jeden z najniższych stopni postaci zjawiskowej „człowieka” przedstawia jednak sam człowiek ziemski. W nim pra–spłodzony człowiek czystego ducha związał się z jedną z najmniej wolnych istot wśród swoich tworów zjawiskowych – ze zjawiskiem zwierzęcia.
Tu w zwierzęciu ziemskim człowiek ducha zatracił świadomość siebie samego i odczuwa teraz siebie jeszcze tylko świadomością doskonalszego zwierzęcia w drganiach komórek z ziemią związanych. Świadomość tę rozjaśniają tylko nieco nieliczne nikłe promienie, pochodzące z prawdziwego człowieczeństwa w duchu, co wznosi samopoczucie ziemskiego człowieka ponad świadomość innych zwierząt ziemskich.
„Człowiek” zginąłby w zwierzęciu, gdyby nie podążył za nim na Ziemię jego spadek z pra–spłodzenia, tak, że może mu znów być przywrócona siła do przyjęcia w siebie promiennego i całkowicie ze światła utworzonego kryształu czystego ducha, który wówczas człowiek odnajdzie w samym sobie jako „swego Boga”.
Jak studniarz nie opuści się w głębię szybu, nie umocowawszy odpowiednio liny, która ma zapewnić mu możność powrotu na powierzchnię, tak też i człowiek ducha nie zstąpił do swego zjawiskowego tworu nie zabezpieczywszy sobie nieustannego dalszego płodzenia przez „srebrną nić” promiennych sił ze swego pierwszego spłodzenia w czystym duchu.
Jedynie dzięki siłom z najwyższych sfer, które wskutek takiego powiązania dosięgają jeszcze człowieka także tu na Ziemi, jest dla człowieka ziemskiego możliwe zjednoczenie się w sobie samym ze swym Bogiem, a w Nim wzbijanie się z mroków wzwyż ku Światłu i jasności.
Wiedząc o swoim wysokim zabezpieczeniu, gdy Bóg jego w nim się „narodzi”, może on wówczas, wolny od zagrożenia, ważyć się na wejście w najprzepastniejsze otchłanie, na jakie by go skazywał jego los ziemski.
Jeszcze jednak większość ludzi na ziemi żyje w ziemskim zwierzęciu ludzkim bez Boga, jeśli nawet służą jakiemuś wyśnionemu pozaświatowemu Bogu.
Jeszcze szukają swych dalekich przodków z praczasów jedynie na tym globie, nic nie wiedząc o tym, że cały wszechświat należy do człowieka; nie wiedzą, że „ludzie z czasów przedhistorycznych”, których ślady znaleźć można jeszcze na ziemi, są tylko ziemskimi przodkami „po kądzieli”, podczas gdy ich przodków „po mieczu” – pierwiastek zapładniający – można byłoby znaleźć jedynie w królestwach ducha.
Wyzwolenie człowieka duchowego z pęt, w które sam się zaplątał, a którymi związany jest jako człowiek ziemski, może jednak dopiero wówczas nastąpić, gdy nareszcie znów rozpozna siebie jako jedną tylko z tysiąckrotnych postaci zjawiskowych „człowieka” i otrząśnie się z urojenia, jakoby on jedynie taki tylko, jak się tu znajduje na tej małej Ziemi – był prawdziwym „człowiekiem” – jedyną formą przejawiania się człowieka.
Słowa świętych ksiąg dalekiej przeszłości są zgubą dla ludzi wierzących w nie, dopóki człowiek ziemski stosuje wszystko, co w tych świadectwach mędrców powiedziano o „człowieku”, tylko do siebie jedynie – tylko do przejawiającej się tu na tej Ziemi postaci zjawiskowej człowieka.
Wzwyż kierować musi wzrok swój – byle nie ku jakiemuś pozaświatowemu Bogu, którego wyśnił sobie wysoko ponad obłokami, lecz „wzwyż” ku samemu sobie w swoich wyższych formach zjawiskowych – „wzwyż” ku swemu praźródłu – czystemu Duchowi, który chce się w nim samym jako „jego Bóg” na nowo skrystalizować!
Ale też swego prawdziwego „żywego” Boga odnajduje człowiek ziemski tylko z trudem, – gdyż przyzwyczaił się w swym Bogu widzieć tylko „mężczyznę”, podczas gdy jego „Żywy Bóg” – mężem jest i niewiastą.
Wybawienie człowieka ziemskiego następuje jedynie wtedy, gdy także „niewiasta” w jego Bogu przemawia znowu do jego świadomości...
„Wieczysta kobiecość pociąga nas wzwyż”.
To, że on tylko „mężczyznę” widzi w swym urojonym Bogu, jest winą, jest odwróceniem się od sił prazamierzonego bytu – uwikłaniem się w pożądających poczęcia pierwiastkach kobiecych swej istoty – zaniechaniem męsko–aktywnych pierwiastków w sobie samym.
Gdzie we wszechświecie pierwiastki męski i kobiecy nie są czynne w zjednoczeniu, tam wszędzie pozostawać musi rozdźwięk.
Nazywaj sobie spokojnie „męża i niewiastę” również innymi imionami!
Zawsze są to dwa przeciwstawne bieguny, wywołujące w swym zjednoczeniu życie!
Dodatni i ujemny, czynny i bierny, płodzący i rodzący, dający i otrzymujący, wyrzucający z siebie i wciągający w siebie, poruszający i poruszany...
A wszystko to łączy się w wiecznym biegu okrężnym tak jak niewiasta na ziemi: staje się matką mężczyzny, a mężczyzna ojcem niewiasty.
I nie ma żadnego tworu, żadnej istoty w duchowym czy uchwytnym dla zmysłów fizycznych wszechświecie – ani też nic pozornie „czysto męskiego” lub „czysto kobiecego” w czym by nie można było odnaleźć jednocześnie „męża i niewiasty”, choćby nawet w tysiąckrotnie różniących się połączeniach.
W nicość rozpaść się musiałby nawet każdy „atom”, gdyby nie byli w nim stale czynni, płodząc i rodząc, „mąż i niewiasta”.
Jakkolwiekby badacze nazywali potęgi, odkryte przez nich w najdrobniejszych cząstkach „materii” – zawsze chodzi tu o formy praistniejących sił „mąż i niewiasta”.
Ale także swego „żywego” Boga będziesz mógł mieć nadzieję odnaleźć w sobie dopiero wtedy, gdy go będziesz szukał tak, jak się jedynie znaleźć daje: jako „męża i niewiastę” – i dopiero, gdy go w taki sposób odczuwając będziesz „szukał”, będzie się mógł w tobie samym ukształtować z pierwiastków: męskiego i kobiecego w ów całkowicie ze światła powstały „kryształ”, który wtedy jednoczy w swej dwubiegunowej istności obydwa bieguny twego własnego bytu.
Wysoka pomoc z twej duchowej ojczyzny będzie ci dana, gdy w taki sposób usiłujesz szukać...
Żyje na tej ziemi niewidzialnie Jeden, który tu jest jaki był – jeden z ojcowskiego prapoczęcia – z macierzyńskiego porodu w czystym duchu – niepokalany Człowiek Duchowy z najwyższych sfer bytu w Wiekuistym Prapodłożu Bosko – duchowego Życia.
Jeden z tych, których „Mąż i Niewiasta” w duchu płodzą i rodzą na „obraz i podobieństwo” swoje!
Ale żyją również na tej planecie inni niewidzialni „ludzie”: „ludzie”, pochodzący z dalszego płodzenia owych praspłodzonych. Jako tacy, są wprawdzie „związani” ze swymi własnymi tworami zjawiskowymi w niewidzialności, a jednak pozostają w „wysokim świetle” – nie „upadli” ze światła i jasności jak widzialny człowiek zjawiskowy.
Znając ciężką dolę człowieka w jego postaci zjawiskowej ziemskiej, usiłują go ratować, jeśli naprawdę chce się dać ratować.
Oni sami wszakże czynni są pod kierownictwem duchowym owego jednego niewidzialnego prapoczętego, który kieruje wszystkimi sprawami duchowymi na tej planecie.
Owa niewidzialna społeczność szafarzy pomocy duchowej, pod najwyższym duchowo – ludzkim kierownictwem – znajdowała w bycie wciąż i wciąż nowych ludzi ziemskich, których by mogła doskonalić na narzędzia swej płomiennej woli niesienia pomocy – na czynnych mistrzów najwyższego ziemsko–duchowego poznania! – na współpracujących w ich dziele pomocy, ponieważ ci już przed inkarnacją w ciele ziemskim ofiarowali się do współpracy w tej pomocy.
Przez ten „most”, nieodzownie konieczny, aby dotrzeć do ludzi omackiem szukających w ciemnościach tej ziemi, kroczył i kroczy we wszystkich czasach ów wiekuiście prawdziwy „człowiek” z Prarodzenia w Duchu znowu ku swemu upadłemu duchowemu potomstwu z dalszego samopłodzenia w postaci najbardziej pozbawionej światła: ku człowiekowi ziemskiemu – szukając, kogo by mógł podnieść i z powrotem poprowadzić ku światłu.
Przyczyna tego, że tak wielu ludzi a ziemi szuka, a tak nieliczni tylko znajdują tkwi w tym, że prawie wszyscy Szukający obierają zły kierunek i tak oto coraz głębiej pogrążają się w ciemności... Każda siła działa w tym kierunku, jaki jej nadano.
Ale człowiek ziemski, w którym noszące go „zwierzę” uzyskało przewagę, tak, że cechy ziemsko–zwierzęce, ugruntowane w sobie uważa za swe cechy istotne, a nawet wręcz za siebie samego, szuka oto poza sobą tego, co znaleźć by mógł tylko w sobie, gdzie wszak stale i ciągle istnieje powiązanie z wyższymi stopniami jego bytu człowieczego dzięki „srebrnej nici” z promiennych sił wysnutej, która też to, co jest naprawdę „człowiekiem” – w człowieku ziemskim wiąże jeszcze z wszelkim człowieczeństwem duchowym.
Również żaden opiekun ze sfer duchowych ani nikt z tych, którzy jako „mistrzowie” poznania duchowego żyją w widzialności tu na ziemi, by prawdziwemu „człowiekowi” wieczności budować „most”, nie może dotrzeć do człowieka ziemskiego w jądrze jego świadomości inaczej niż tylko od wewnątrz, gdzie jedynie znaleźć można prawdziwe człowieczeństwo.
Do prawdziwego człowieczeństwa w człowieku ziemskim można niejako przemówić również z niewidzialnej zewnętrzności, ale jedynie celem przygotowania go, by się zbudziło do przyjęcia wewnętrznego pouczenia i oświecenia.
Do wewnątrz więc należy kierować wszelkie poszukiwania, jeśli mają doprowadzić do znalezienia. Nie w klasztorach tybetańskich, nie w świętych miejscowościach hinduskich, nie w tajemnych kołach rzekomych „wiedzących” – można osiągnąć „wielkie oświecenie”, „przeistoczenie się w Buddę” lecz jedynie w najściślejszej samotności z samym sobą – z prawdziwym „człowiekiem” we własnym sercu...
Nikt z tych nader nielicznych tu na ziemi, którzy zostali wydoskonaleni na mistrzów poznania duchowego, aby nieść pomoc swym bliźnim, nie może cię dosięgnąć, choćby nawet stał obok ciebie, jeśli świadomość twoja nie znajdzie się w stanie czuwania tam, gdzie jedynie możesz uświadomić sobie swe człowieczeństwo.
A teraz chcę dalej mówić do ciebie jako do człowieka, który to, com dotychczas powiedział, chętnie wchłonął w siebie.
Usiłujesz więc dotrzeć w sobie do „człowieka” wyższej formy zjawiskowej za pomocą utajonego w tobie prawdziwego człowieczeństwa?
Chcesz więc stopień po stopniu piąć się wzwyż i znaleźć się z powrotem w miejscu swego pochodzenia w czystym duchu?
Chcesz słów moich nie tylko wysłuchać tak, jak się słucha jakichś cudownych bajek, lecz chcesz uczciwie i z całych sił według słów moich postępować?
Tedy słuchaj dalej, co przychodzę ci powiedzieć:
„Człowiek” spłodzony z ducha – z „męża i niewiasty” z ducha poczęty i zrodzony – jest jakoś to już słyszał, „mężem i niewiastą”.
Na wszystkich jego stopniach w dół aż do człowieka ziemskiego możesz spotkać duchowego człowieka wieczności tylko jako „męża i niewiastę i tylko w takiej dwubiegunowej jedności znajdziesz go, skoro sam na świecie ducha uznany zostaniesz za zdolnego do znalezienia.
Także Mistrz najczystszego poznania duchowego którego ci wówczas posyłają na opiekuna i kierownika w sprawach duchowych, chociaż go nie znasz, nie widzisz, a tylko jakimś nowym czuciem wiesz o nim, jest również – „mężem i niewiastą”, albowiem co z niego może jedynie do ciebie dotrzeć, to jest wiekuisty człowiek, który w nim, w człowieku ziemskim, z grobu zmartwychwstał.
Jeżeli szukasz światła, tedy wiedz, że drogi twej strzegą Mistrze Dnia wiecznego, przed którym muszą ustąpić wszelkie ciemności w tobie!
Wszelako powinieneś również wiedzieć, kto są w rzeczywistości owi mistrze i gdzie ich dosięgnąć możesz, gdyż nie w świecie zewnętrznym i nie od zewnątrz jest dla ciebie osiągalne to, co żyje w nich, aby ci spieszyć z pomocą.
Nie ich zjawisko zewnętrzne w świecie podpadającym pod zmysły może ci nieść pomoc, jakiej ci potrzeba!
Nie szukaj ich w zasięgu nocy niepoznania, gdzie doskonalsze zwierzę, służące „człowiekowi” jako wehikuł, błąka się na swój sposób, a zrozpaczona i dręczona wątpliwościami miesza pozory z rzeczywistością!
Tutaj zawsze dotąd już szukałeś i nie znalazłeś...
Będziesz musiał teraz szukać w innym nieznanym ci jeszcze miejscu...
Nigdy, przenigdy, dopóki żyjesz tu na ziemi w ziemskiej szacie, nie dojdziesz do prawdziwie jasnego pojmowania samego siebie, zanim nie znajdziesz w sobie „człowieka” prawiecznego poczęcia.
Nie możesz go jednak znaleźć inaczej, niż wstępując stopień po stopniu po „drabinie niebieskiej”, której najniższe szczeble stanowią ludzie ziemscy, w których wszelako czysty człowiek ducha już się stał panem i królem.
Na próżno byś szukał ostatecznego wyjaśnienia w „świętych księgach”, gdyż pisano je niegdyś tylko dla ludzi, którzy od dawna zdobyli jasność ostateczną, a te wskazówki miały im tylko towarzyszyć na dalszej drodze życia.
W takich księgach mistrz przemawia do ucznia, który jest z nim już wewnętrznie jak najgłębiej zespolony i któremu może się objawić w poufnej mowie pełnej symbolicznego znaczenia.
Ale gdy kiedyś w swoim wnętrzu w swym wiekuistym człowieczeństwie znajdziesz to, czego dziś jeszcze szukasz, wówczas także wiele tekstów z minionej dawno przeszłości zacznie przemawiać do ciebie zrozumiałą, wyraźną mową, a wtedy dopiero święte księgi” przyniosą i tobie rzeczywiście pożytek.
Teraz jednak powinieneś szukać nasamprzód jedynie w sobie samym!
Przede wszystkim powinieneś zacząć od tego, abyś – kiedy mówisz do siebie samego „Ja” – zwracał się z tym zawołaniem już nie tylko do doskonalszego zwierzęcia, lecz do wiekuistego „człowieka”!
„Męża i niewiasty” musisz szukać we wszystkim, co jest w tobie i co jest ponad tobą!
Czy jesteś mężczyzną, czy też kobietą – wiedz, że od wiek – wieków wyznaczyłeś sobie już sam swą biegunowość i że ten rodzaj biegunowości także po wieki wieczne zmienić się już nie może – ale stale ku sobie samej pożąda w sobie bieguna przeciwnego.
Twoim męskim pierwiastkom duchowym nie wolno w tobie chcieć uciskać kobiecych pierwiastków duchowych, podobnie jak twoim kobiecym pierwiastkom duchowym nie wolno nie uznawać w tobie pierwiastków duchowych męskich!
Tak tylko znowu zjednoczysz się kiedyś w duchu ze swym od prawieków ci danym biegunem przeciwnym w takim samym zjednoczeniu duchowym, jakie ciebie i jego łączyło w jedność zanim musiało nastąpić rozłączenie przez upadek z wysokiej światłości...
Szukaj w należyty sposób, tak jak cię tu uczę szukać, a znajdziesz kiedyś siebie samego jako „człowieka wieczności”!
W nim – w tobie – przez wszystkie stopnie pośrednie wzniesiesz się, połączony ze swym „żywym” Bogiem, do pierwotnego stanu twego prapoczętego bytu, który utraciłeś dla swej świadomości jedynie przez wybór swej własnej woli – z ducha poczęty, w duchu zrodzony – z „męża i niewiasty” w duchu wiecznie żyjący!
Nie każdy człowiek ziemski już podczas tego życia uwięzionego w zwierzęciu dochodzi do świadomości w świecie czystego, substancjalnego ducha.
Nader nieliczni tylko w każdej epoce stają się już podczas swego bytu ziemskiego świadomi na jawie w duchowej sferze ziemi. Wszyscy jednak mogą już tutaj i podczas swoich dni ziemskich odnaleźć w sobie samych swe życie wieczne!
Wszyscy muszą się z czasem nauczyć, jak odnaleźć w sobie to życie wiekuiste, choćby go nawet jeszcze nie znaleźli przed rozstaniem się z zewnętrznym światem ziemskim.
Nigdy nie możesz stać się świadomy w czystym duchu, zanim nie będziesz żył w sobie swym życiem wiecznym!
Dopiero w swoim życiu wiecznym możesz przeżywać siebie samego jako człowieka wieczności!
A więc i ciebie dotyczą uświęcone słowa wysokiego Mistrza: „Bądźcie doskonali jako wasz Ojciec w niebiesiech doskonały jest!”
Ale nie to, co w tobie do ziemi tylko należy, może kiedyś osiągnąć wskazaną tu „doskonałość”.
Tylko wtedy, gdy odnajdziesz w sobie swe życie wieczne i w nim żyć będziesz, staniesz się „doskonały” jak „Ojciec”, który jest „w niebiesiech”, jako wiekuiście płodzący w matczynym łonie wiekuistego rodzenia: Prasiła w Prabycie – „Mąż”, a równocześnie „Niewiasta”!
Zanim nie osiągniesz tego, co tu jest do osiągnięcia, nie powinien minąć ani jeden dzień twego życia, który by nie ujrzał co najmniej twego dążenia do tego celu!
DROGA KOBIETY
W owej najwyższej sferze duchowego świata zjawisk, gdzie człowieczeństwo duchowe płodzi samo siebie po raz pierwszy jako zjawisko – tu jednak wciąż jeszcze jako zjawisko duchowe – „mąż” i „niewiasta” są jeszcze ściśle zjednoczeni w pranadanej jedności dwubiegunowego odczuwania jaźni.
Za każdym nowym dalszym płodzeniem jednak światy duchowe, w których się dalej płodzi ów pierwszy duchowy człowiek zjawiskowy, stają się jakby coraz „gęstsze” i uboższe w dane im pierwotnie „światło” – wciąż jednak pozostaje jeszcze najściślejsze zjednoczenie „męża i niewiasty” we wspólnym dwubiegunowym zjawisku.
Doszedłszy wreszcie do swego niejako „najgęstszego” przejawu zjawiska duchowego – słabo już tylko oświetlony prapierwotnie mu danym „światłem”, znajdując się w dziedzinach tak dalekich od swego pierwszego płodzenia poznaje człowiek ducha po raz pierwszy światy kształtów fizycznych.
Tu zaś zdarza się, że biegun kobiecy w nim ogarnia nowe uczucie: lęk.
Lęk wobec przeogromnych sił, nad którymi zjednoczony dwubiegunowy człowiek ducha dotychczas jeszcze panował, ale które obecnie widzi czynne na nowy sposób – dla niego samego tak dalece obcy, że już nie ma odwagi tu im rozkazywać, a co za tym idzie, traci władzę nad nimi...
Ale poza działaniem sił, które wydają mu się teraz groźne, postrzega – nowy świat z żywymi istotami, które wszystkie pochodzą z jego własnej siły w jej najświętszym duchowym przejawie: świat formy postrzegania zmysłami fizycznymi – świat zjawiska przeżywającego się fizycznie.
Lęk wobec sił, nad którymi przestał już panować, oraz przyciąganie płynące z form świata fizycznego sprawiają wreszcie, że kobiecy biegun duchowego zjawiskowego człowieka teraz aktem woli burzy mur, oddzielający go dotąd jeszcze od wszechświata fizyczno–zmysłowego.
Przemożnie pokonywa go wiedza o nowo odkrytej możliwości doznawania nieznanego rodzaju przeżyć i drżąc wewnętrznie z pożądania, wyrywa się ze swej dotychczasowej postaci zjawiskowej – łączy się ze zwierzęciem ziemskim – niby błyskawica, wyrywająca się z chmury, aby się z ziemią połączyć.
Istnieją w przestrzeni kosmicznej niezliczone „ziemie”, na których człowiek duchowy musi teraz tak oto przeżywać swoje życie w ciele zwierzęcym: w fizycznym ciele zwierzęcia, którego szczątki znaleźć można na tej planecie zachowane jeszcze z czasów, kiedy ono jeszcze nie nosiło w sobie człowieka duchowego, chociaż dzisiaj nadają mu miano „praczłowieka”.
Przez wyrwanie się z duchowego świata zjawisk i nowe związanie się z ciałem zwierzęcym dokonał się ostatecznie „upadek” z wysokiej światłości
Człowiek duchowy, który dotychczas był „mężem” i „niewiastą”, zjednoczonymi tym samym odczuwaniu „Ja” i stale siebie samych nadal płodzącymi w coraz dalszych światach duchowych – został wskutek tego teraz rozdwojony, albowiem w fizycznym świecie zjawisk siłą rzeczy rozłączają się bieguny „męski” i „kobiecy”, ponieważ świat ten może istnieć jedynie w stałym „napięciu” wynikającym z rozłączenia odwiecznie istniejących biegunów.
Biegun kobiecy duchowego człowieka zjawiskowego pierwszy powoduje ten „upadek” i pożąda bytowania w postaci zwierzęcej – a że w królestwach ducha nic się ostać nie może, w czym byłby czynny jeden tylko z dwu biegunów „mąż” – „niewiasta”, to i biegun męski musi jednocześnie ulec „upadkowi”.
Postać zwierzęca, którą biegun kobiecy odnajdują natychmiast podczas swego „upadku” – „stworzona” już przez człowieka duchowego najwcześniejszego poczęcia – stwarza dla bieguna męskiego przymus pożądania takiej samej postaci dla siebie.
„A gdy synowie bogów ujrzeli, że córy ziemi są piękne, pojęli je za żony”. /Córy „bogów” stały się już tutaj „córami ziemi”! – Synowie bogów podążyli za nimi!/
Tak mniej więcej można na modłę ziemską opisać wiecznie powtarzający się przebieg, który wreszcie człowieka należącego do duchowego świata zjawisk więzi w postaci ze świata zjawisk uchwytnych dla zmysłów fizycznych.
Nie dzieje się tu nic innego, jak tylko pożądana najpierw przez biegun kobiecy zmiana sposobu widzenia, która niezwłocznie rozdwaja zjednoczone poprzednio bieguny i rozdziela je na osobno dla siebie istniejący biegun kobiecy i również teraz dla siebie istniejący biegun męski, stosownie do podziału płci ziemskiego zwierzęcia ludzkiego, które tylko przy takim podziale może się utrzymać.
Podanie o raju mówi o uwiedzeniu „Ewy” przez „węża”, a następnie o uwiedzeniu przez nią „Adama”. Choćby to podanie, tak jak je znany, nie doszło do nas w pierwotnej swej postaci, to jednak wskazuje ono jeszcze wyraźnie, że tu jakiś mędrzec swą wiedzę o wiecznie ponawiającym się przebiegu chciał przekazać potomności pod osłoną symbolicznej opowieści o zdarzeniu zaistniałym jakoby w określonym czasie – zakładając, że potomność pozna się na mowie jego symboli.
Kto umie czytać w słowach tego wiedzącego, ten wnet dojrzy również dalsze skutki dla „męża” i „niewiasty” w ich ziemskiej rozłące ujęte w słowach, które mędrzec kładzie w usta „Pana” do „Adama” i „Ewy”. Słowa te bardzo wyraźnie rozróżniają stopień skutków winy.
Przy stale się powtarzającym przebiegu „upadku” – w każdym poszczególnym przypadku – bierny z natury swej biegun „kobiecy” pierwszy popada w „prawinę” przez lęk, pierwszy ulega siłom przyciągającym świata fizycznego.
Biegun męski bynajmniej też nie jest bez winy – nie jest tylko „ofiarą” swego zjednoczenia z biegunem kobiecym!
„Winą” bieguna „męskiego” jest „poniechanie czynnego oporu w dwubiegunowym wspólnym życiu w chwili, gdy biegunowi kobiecemu groził lęk i przyciąganie.
Następuje tu więc zamiana ról obu biegunów – swego rodzaju perwersja duchowa, przy której biegun kobiecy przyjmuje postawę czynną, natomiast biegun męski bierną, co sprawia, że „upadek” w fizyczny świat zjawisk staje się nieunikniony.
Rozstrzyga jednak o „prawinie” tylko stanowczy akt woli bieguna kobiecego. Stąd w podaniu o „upadku” w „grzech” owa „klątwa”, spadająca na ludzkość w osobie „kobiety” i obarczająca ją w postaci ziemskiej cierpieniami cielesnymi, trwogą i troskami związanymi nieodzownie z fizycznym ciałem zwierzęcym oraz ową ustawiczną walką z połyskującym „wężem”, rodzaju widzenia zmysłami fizycznymi.
„Mężczyźnie” natomiast będzie jedynie sam ten sposób widzenia pozbawiony wartości przez owe przekleństwo.
Jego oczekują tylko trudy i utrapienia, z którymi związane jest bytowanie w fizycznej formie widzenia.
Stąd dalej w podaniu słowa „Pana” do „kobiety” w człowieku: „Podlegać będziesz mężowi i on będzie twoim panem!”
Jakże często nadużywano tych słów, jako pozwolenia na gnębienie indywidualności kobiecej na podstawie rzekomo przyznanej tu bezwzględnej władzy mężowskiej w małżeństwie!
Ale nawet wszelka żartobliwa ani złośliwa drwina nie zdoła zatrzeć wielkiej prawdy, którą ów wiedzący już przez to, jak sądził, dostatecznie podkreślił jako rzecz wielkiej wagi, że włożył ją w usta „Pana” w formie rozkazu do mężczyzny i kobiety.
Można tu doprawdy znaleźć coś innego niż przypuszczali ci, którzy usiłowali wyczytać z tego, lekko tylko osłoniętego objawienia prawdy, pożądane boskie potwierdzenie praw do męskich zachcianek władzy nad kobietą!
Wskazano tu drogę do kiedyś byłego, a mającego w przyszłości ponownie nastąpić zjednoczenia w królestwie ducha obu rozdzielonych na ziemi biegunów, jakie dokonać się może tylko przez zaniechanie duchowej perwersji biegunów, stanowiącej niegdyś wstępną przyczynę „upadku”!
Zwrócono tu uwagę na prawo duchowe, które tu na tej ziemi może się posługiwać jedynie mężczyzną, jeśli potrzebne są ludzkie anteny, by radosne poselstwo człowieka wieczności udostępnić znowu błąkającemu się w „mroku” człowiekowi ziemskiemu i skierować nań siły niezbędne mu do powrotu do „światła”!
Jeszcze mężczyzna i kobieta zachowali w sobie na tym ziemskim świecie zjawisk resztki śladów dawniejszego połączenia biegunów.
W kobiecie na taj ziemi żyje jeszcze coś niby „wspomnienie”, że w duchu niegdyś znajdowała swoje „Ja” również w „mężczyźnie” – w biegunie męskim, a mężczyzna na tym globie może jeszcze odnaleźć w sobie podobny ślad dawniejszego zjednoczenia z „niewiastą” – z biegunem kobiecym...
Wszelkie dążenie do zjednoczenia dusz pomiędzy mężczyzną a kobietą na tej ziemi jest ugruntowane tylko na tym, co w ten sposób jeszcze wie w mężczyźnie o kobiecie i w kobiecie o mężczyźnie.
Nawet owa niesłychana potęga pociągu płciowego, istniejącego w cielesności zwierzęcej pewnych jednostek obojga płci, nie mogłaby wystąpić człowieku ziemskim, gdyby opory dusz, zasługujące tu na uwagę, nie były do minimum wyłączone przez duszewne „wspomnienie” – ostatnie wyczucie – dawniejszego zjednoczenia biegunów.
Żadne „porozumienie” dusz pomiędzy mężczyzną a kobietą w ciele ziemskim nie byłoby możliwe bez tego, co jeszcze w dalszym ciągu działa w kobiecie jako pozostałość jej dawniejszego zjednoczenia z mężczyzną – oraz bez tego, co się jeszcze utrzymało w mężczyźnie z oddziaływań zjednoczonego z nim ongi bieguna kobiecego.
Nie wszyscy „ludzie” w duchowej postaci zjawiskowej ulegli „upadkowi”: rozdwojeniu.
Od owych nierozdwojonych żyjących w duchowej sferze ziemi – od tych nieupadłych – płynie wciąż na nowo płomienna, miłością kierowana wola niesienia ratunku, która zna jeden tylko cel: upadłych w fizyczno – zmysłową formę zjawiskową sprowadzać z powrotem do pierwotnego stanu duchowego.
Ci właśnie nierozdwojeni, ale też tylko oni wyłącznie z takich na ziemi, którzy już przed swym zrodzeniem przyjęli na siebie zobowiązanie, stwarzają owych „obudzonych”, których nazywa się Mistrzami kosmicznego poznania.
Ci nieupadli z pewnością nieomylną wybierają sobie spośród ludzkości tej ziemi owch mężów, w których rozpoznają duchowość, co wobec nich ongi zaciągnęła zobowiązanie: owych mężów mogących się stać dla nich „synami” i „braćmi” – i doskonalą ich na „Jaśniejących” w wieczności.
Ci niewidzialni dwubiegunowi ludzie duchowej postaci zjawiskowej żyją – jak to już wyżej zaznaczyłem – w duchowej sferze tej ziemi pod wysokim, pełnym miłości przewodnictwem jednego z prapoczętych „ludzi” ducha – z owych najwyższych i najdoskonalszych, którzy pozostają stale w czystym duchu i nigdy nie mają chęci dalej się płodzić choćby tylko w światach zjawisk duchowych.
Zgodnie z odwiecznym prawem duchowym jedynie biegun męski człowieka duchowego, żyjącego tu na ziemi w ciele zwierzęcym, zdolny jest jeszcze wkraczać świadomie w sfery duchowe ziemi, gdzie przebywają jako opiekunowie człowieka ziemskiego owi „nierozdwojeni”.
Dlatego też kobiety ziemi – ucieleśnienie kobiecego bieguna człowieka duchowego – nigdy by nie można było udoskonalić na mistrza poznania kosmicznego, jak również byłoby rzeczą niemożliwą, by prawdziwy mistrz mógł przez przelanie duchowe uczynić z kobiety swego przybranego w duchu „syna” lub udzielić jej rzeczywistego wtajemniczenia. Pochodzi to stąd, że wszelkie te formy czynnej, w sobie zamkniętej a dalekiej od jakiejkolwiek samowoli duchowości, stawiają jako warunek – czynny biegun duchowy w człowieku ziemskim.
„Kobieta” jako odłączony bierny kobiecy biegun duchowego człowieka zjawiskowego ponosi w swym życiu ziemskim teraz skutki swego impulsu woli do ucieleśnienia się w świecie fizycznym, przez co z konieczności musiało nastąpić rozłączenie biegunów „mąż i niewiasta”.
Także ucieleśniony na ziemi biegun kobiecy człowieka duchowego może wprawdzie za życia ziemskiego „wznieść się” do sfer duchowych ziemi, ale tylko w odpowiedni dla jego rodzaju bierny sposób, nie uzyskując w tych sferach świadomości. Nie wyłącza to jednak bynajmniej przyjmowania przezeń wpływów duchowych wynikających z oddziaływania duchowych biegunów męskich.
Mężczyzna natomiast na tej ziemi – jako ucieleśnienie męskiego bieguna duchowego – zachowuje swą czynną siłę duchową nawet w ciele zwierzęcym, aczkolwiek w rzadkich bardzo wypadkach, o których była już mowa – bądź całkowicie, bądź tylko częściowo – udaje się ją wyzwolić z utajenia.
Takie wyzwolenie jednak nastąpić może jedynie za sprawą wyzwalających ją pomocników – owych nierozdwojonych w duchowej sferze ziemi gdzie wówczas męski biegun duchowy może być i aktywnie działać we w pełni zbudzonej lub przynajmniej częściowo zdolnej do odczuwania świadomości.
A że nawet czynny duch o biegunowości męskiej, pomimo jego całkowitego, częściowego lub choćby tylko czasowego uprzedniego „zbudzenia” przez opiekunów, nie mógłby tam pozostawać w pełni świadomości bez wyrównania biegunowości kobiecej tedy spływa nań z wyżyn nieukształtowanego Wiekuistego Ducha, z „Praświatła”, które „Mężem” jest i „Niewiastą”, promień o biegunowości kobiecej, stapia się z jego „Ja” i tworzy dla niego niezbędne dopełnienie duchowe.
Nie sądzę, żeby nie wiedział o tym przebiegu poeta, który niegdyś mógł wypowiedzieć słowa: „Wieczyście Kobiece pociąga nas wzwyż...”
Natomiast Wieczyście Męskie może wprawdzie pociągnąć ducha biegunowości kobiecej do sfer duchowych, ale jest rzeczą niemożliwą za jego życia w ciele ziemskim zbudzić tam jego świadomość.
Przez akt woli dążący do świata zjawisk uchwytnych dla zmysłów fizycznych i przez płynącą stąd zmianę swej przez ducha nadanej bierności na najczystszą aktywność, biegun kobiecy człowieka duchowego sam wyzbył się sił, które by go mogły wyzwolić z pożądanego przezeń sposobu widzenia.
Siły ubezwładnionej przez ten akt woli nie daje się już odnowić za życia ziemskiego.
Jednakże ci, którzy jako Mistrzowie poznania kosmicznego stali się budowniczymi mostów dla owych nie–rozdwojonych, przebywających w duchowej sferze ziemi, chcą zarówno mężczyznę jak i kobietę wyzwolić z ich ziemskiej pańszczyzny...
A mogą tego dokonać, skoro im się uda najpierw skłonić człowieka ziemskiego, czy to kobietę, czy mężczyznę, do tego, by się starali siły swej duszy całkowicie zjednoczyć ze swym duchowym „Ja”.
Dopiero wówczas w człowieku ziemskim może narodzić się znowu „żywy Bóg”.
Wówczas dopiero znowu ustawiona będzie „drabina niebieska”, po której „aniołowie” wchodzą i schodzą, a która sięga od tej ziemi wzwyż, aż do wiekuistego „Praświatła”, skąd pochodzi duchowość człowieka ziemskiego.
Drogi, które wskazuję, nie są zamknięte ani dla kobiety, ani dla mężczyzny.
Ale prócz tego mówię także o drodze, po której iść czasem wskażą jakiemuś mężczyźnie, lecz nigdy kobiecie.
Mówię o czynnym, świadomym wkraczaniu w sferę duchową naszej ziemi jeszcze podczas ziemskiego ludzkiego bytu jako o pewnej – wszelako tylko nader rzadkiej – możliwości danej mężczyźnie.
Kobiecie – i to na tej ziemi każdej kobiecie, która czy to świadomie, czy też tylko wyczuciem wiedziona, kroczy po takich samych drogach, jakie wskazuję – będzie udzielona kiedyś, po dobrze wykorzystanym życiu ziemskim, siła do świadomego wzniesienia się do świata duchowego. Siły tej udzieli jej jeden z owych mistrzów, których „wieczysta kobiecość” pociągnęła wzwyż w sferę duchową ziemi już za ich życia ziemskiego, a którzy także po śmierci ciała fizycznego, niosąc stamtąd pomoc, pozostają bliscy tej ziemi.
Wyżynna droga kobiety, nie zastrzeżona wszelako tylko dla kobiety, jest więc w taki sposób drogą pośrednią, prowadzi jednak tak samo, jak i owa tylko dla bardzo nielicznych jednostek dostępna bezpośrednia droga mężczyzny, z powrotem do duchowego zjednoczenia „męża” i „niewiasty”, a przez to do świadomego siebie życia w światach „zjawiska” duchowego. Światy te leżą znacznie wyżej niż ów „zaświat”, w którym się znajdzie każdy duch ludzki – bez żadnych nawet szczególnych starań – niezwłocznie po śmierci ciała ziemskiego: po drugiej stronie sposobu widzenia zewnętrznymi zmysłami fizycznymi.
Daremnie jednak usiłowałaby kobieta tej ziemi odnaleźć tu któregoś z mistrzów poznania kosmicznego, by uzyskać przezeń już za życia ziemskiego dostęp do świata duchowego.
Nawet owe święte niewiasty, co niegdyś służyły Mistrzowi, o którym wieszczą Ewangelie, znalazły w nim dopiero po zakończonym życiu ziemskim swego opiekuna. Mógł on rozewrzeć dla nich bramy królestwa duchowego, gdy sam również porzucił ciało ziemskie.
Przedtem nie „poznały” go i uważały za „ogrodnika” ziemskich ogrodów...
Twarde były słowa, które ów Mistrz poznania kosmicznego wyrzekł nawet do własnej matki: „Co ja mam do czynienia z tobą, niewiasto??!”
Ale te słowa musi w ziemskiej swej postaci wypowiedzieć każdy zjednoczony z duchem i dotyczą one każdej kobiety, która by tu na ziemi w ziemskiej postaci szukała pomocy, jakiej mistrz czynny w królestwie rzeczywistego ducha może jej udzielić dopiero wtedy, gdy sam porzuci szatę ziemską. „A gdy będę podwyższony od ziemi, pociągnę wszystko do siebie!”
Praziemskie popędy tęsknoty kobiecej kierowały zbyt często poszukujące owego Mistrza dusze niewieście na błędne drogi, gdzie potem złudne urojenia wywołane dramatycznym rozdwojeniem sił własnej duszy pozwalało znaleźć rzekomego „mistrza”, który nie był niczym innym, jak tylko wytworem wybujałej, plastycznej fantazji...
Tylko, że zbyt często „kobieta” ziemska pożądała w rzeczywistości „mężczyzny” ziemskiego, trwając w pobożnej wierze, że dąży do bieguna przeciwnego w wiekuistym duchu – czy zwał się „Kriszną” czy „Jezusem”.
A czy będzie wówczas w najżarliwszym modlitewnym skupieniu obejmowała „oblubieńca duszy” czy też spragniona życia i współczucia, będzie wespół z umiłowanym współprzeżywała jego życie i ze zgrozą współcierpiała w jego cierpieniu – zawsze ma się tu do czynienia tylko z gorączkowym urojeniem wywołanym przez rozdwojenie duszy, jakkolwiek wzniośle i wzruszająco mogą się przedstawiać przejawy tego urojenia i jakkolwiek mocno przeżycie tego urojenia może wstrząsnąć też stroną fizyczną, przy czym przez ten wstrząs pobudzone bywają do współdziałania siły niewidzialnego świata fizycznego, od których zaprawdę uciekano by ze zgrozą, gdyby wiedziano o ich działaniu i rodzaju.
Dopiero gdy się kobieta ziemska wyzwoli z pożądanego ongi ciała ziemskiego – po zakończeniu życia ziemskiego, skierowanego na ponowne osiągnięcie z czasem bytu w duchu, w postaci duchowej i ze zjednoczonymi siłami duszy, przepojona w swym „żywym” Bogu – dopiero wówczas wolno jej oczekiwać, że będzie się mógł zbliżyć do niej w postaci duchowej Mistrz, który jej zwróci to, co niegdyś jako biegun kobiecy człowieka duchowego musiała porzucić, gdy nastąpiło porażenie jej sił przez zmianę kierunku jej dążeń...
Ale wówczas z pewnością będzie mogła również odnaleźć swój duchowy biegun przeciwny, z którym była niegdyś zjednoczona, a teraz na nowo z nim na wieki połączona, tworzyć będzie znowu „doskonałego” człowieka duchowego – świadomie odczuwając siebie samą w swym „Ja”, a jednocześnie w tym samym „Ja” swój męski przeciwny biegun człowieka duchowego.
To samo jednak dotyczy także mężczyzny, chyba, że już od urodzenia dzięki „drzewu genealogicznemu swej duszy”, czyli siłom duszy z dawno minionej przeszłości, które zjednoczyły się w nim na skutek jego ofiarowania się w duchu ku pomocy Jaśniejącym Praświatłem – taił w sobie zdolność do udoskonalenia się na Mistrza kosmicznego poznania lub co najmniej w ten sposób zbudził się na ziemi, że stało się możliwe dla jakiegoś Mistrza przyjąć go na swego „syna” duchowego i wtajemniczyć go przez przelanie nań zdolności do przeżywania.
Wszelako ów zrodzony na Mistrza, jak i ów przybrany za „syna” duchowego może tylko wówczas rzeczywiście korzystać z udzielonej mu możliwości duchowej, gdy wiernie i bez wahań spełnia zawsze to, co mu zlecają nauczyciele duchowi.
Hierarchia duchowa nie zna samowoli!
„Mężczyzna i kobieta”, o ile żyją tu na ziemi ucieleśnieni w ciałach zwierząt ziemskich, zajmują zawsze ściśle to miejsce, do którego zajęcia są zdolni, każdemu zaś człowiekowi ziemskiemu przypada tylko to w udziale, do czego się sam duchowo uczynił zdolnym.
Jeśli mam jednak mówić tu o „drodze kobiety”, tedy muszę kobiecie w postaci ziemskiej powiedzieć jeszcze o pewnej szczególnej różnicy tej drogi, nawet na owym odcinku jednakowo dostępnym tak dla mężczyzny, jak i dla kobiety.
Mężczyzna wstępujący na „drogę” zbliży się niewątpliwie szybciej do celu, gdy przybierze postawę czynną, stale „sięgającą” po cel, który pragnie osiągnąć.
Kobiecie natomiast radziłbym raczej postawę pełnego wiary pragnienia – postawę, która dąży do celu, wszelako po niego nie „sięga”, a raczej daje się biernie ku niemu prowadzić.
Rada ta płynie z prawdziwej wiedzy doświadczalnej, a kierowanie się nią – jeśli będzie należycie zrozumiana – może znacznie ułatwić tak mężczyźnie, jak i kobiecie osiągnięcie celu...
„Droga kobiety”, podobnie jak i mężczyzny, jest drogą powrotną do stanu pierwotnego w duchowym świecie zjawisk, zanim człowiek pogrążył swe zmysły duchowe w zmysły fizyczne „zwierzęcia” i tak oto uczynił je niezdatnymi do postrzegania jeszcze rzeczy duchowych.
Przez przemienienie swego z Ducha wyznaczonego biernego sposobu zachowania się na czynne dążenie, biegun kobiecy sam sparaliżował swą siłę pierwotną i sam się jej pozbawił.
Gdy idzie o to, by ją kiedyś na nowo odzyskać, jest rzeczą konieczną z wolnej woli znów obrać od prapoczątku rodzaj dążenia.
W kobiecie jak i w mężczyźnie na tej ziemi chce się „żywy” Bóg narodzić – już tu, podczas tego życia ziemskiego!
„Droga”, którą ukazałem w jej różnych postaciach w pierwszej z tych trzech ksiąg, a mianowicie w „Księdze o Żywym Bogu” dotyczy wszystkich ludzi tej ziemi, tak „mężczyzn” jak i „kobiet”. To, com powiedział o wysokim przewodnictwie duchowym, o głosie przewodnika i o pomocy Mistrzów czynnych w duchowości, dotyczy zarówno „kobiety” jak i „mężczyzny”.
Nie mylcie się i nie sądźcie, że w swych księgach chcę pokazać tylko możliwości rozwoju duchowego poszczególnych wybrańców – może tylko drogę „ucznia” i duchowo „uświęconego”, albo też nawet wyłącznie drogę Mistrzów poznania kosmicznego!
Co ja o takich drogach – tylko z odległej dali objaśniając – ukazuję i ukazywać muszę, opisuję zawsze w ten sposób, że nie może to wywoływać wątpliwości.
Mówię tu dość często, że owe naprawdę bardzo uciążliwe drogi nie są dostępne dla wielu ludzi i otwierają się tylko dla mężów do tego zrodzonych...
Tu, na tym miejscu muszę więc mówić o wielu rzeczach dotyczących zarówno mężczyzny jak i kobiety, gdyż inaczej nie mógłbym wykazać, jak dalece różni się droga kobiety od swej nie będącej wspólną – drogi otwartej jedynie dla mężczyzny, o ile on jest „Jaśniejącym” w Praświetle, lub powołanym na ucznia.
Chociaż droga kobiety tu na ziemi nie może osiągnąć tych najwyższych szczytów, na jakie wspiąć się może już za swego życia ziemskiego mężczyzna zrodzony do tego, by się stać Mistrzem najczystszego poznania, to jednak droga kobiety prowadzi w końcu do tego samego celu: do bytowania w przytomności zmysłów w świecie zjawisk duchowych – do ponownych narodzin duchowego człowieka zjawiskowego, który tam jest „mężem” i „niewiastą” w najbardziej błogim zjednoczeniu, nierozdzielnym na wieki we wspólnym dwubiegunowym odczuwaniu „Ja”.
Wszystkie rzeczy duchowe, dostępne dla mężczyzny, staną się kiedyś przez mężczyznę znowu dostępne również i dla kobiety.
Wówczas dopiero biegun męski człowieka duchowego pociągnie za sobą biegun kobiecy, tak jak ongi biegun kobiecy pociągnął za sobą biegun męski w życie, podlegające poznaniu fizyczno – zmysłowemu...
DROGA MĘŻCZYZNY
Po tym, com dotychczas powiedział o „drodze kobiety”, wydaje się prawie zbędne mówić jeszcze szczególnie o „drodze mężczyzny”.
W przeważnej ilości wypadków droga mężczyzny nie różni się w głównych zarysach od drogi kobiety, mimo całej odrębności duchowej biegunów. Jedynie sposób przebywania drogi może być dla mężczyzny inny niż dla kobiety.
Jeżeli mężczyzna, jako „mężczyzna” ma przed oczyma odcinek drogi nigdy niedostępny dla ucieleśnionej na ziemi kobiety, to chodzi tu o najwyższą ścieżynę na szczytach, dostępną wyłącznie dla nielicznych mężczyzn, zrodzonych do działania w pełni świadomości w dziedzinach ducha już za swego życia ziemskiego.
Jest to ów ostatni, najwyższy odcinek drogi tych nielicznych, na którym inni i tak nie podążyliby za nimi – ani mężczyzna, ani kobieta – choćby to nawet było dla nich możliwe, dopóki jeszcze żyją na ziemi.
Było by to najbardziej płonnym zuchwalstwem, gdyby mężczyzna na tej ziemi, jedynie dlatego, że jest „mężczyzną”, wierzył w jakieś szczególne „przywileje” duchowe dla siebie i stawiał może kobietę, jako potęgę duchową niżej, niż siebie samego!
Z rozmysłem zaznaczam: „jako potęgę duchową”, gdyż mówię tu o duchu wiekuistym – a nie o intelekcie ani o sile myślenia, które są tylko wynikiem wychowania ziemskiego.
W duchu nie ma żadnej różnicy w ocenie wartości biegunów męskiego i kobiecego!
Kobieca bierność i męska aktywność są założone w człowieku ducha od początku w jednakiej mocy i sile!
Ci nieliczni, którzy za swego życia ziemskiego mają istotnie pewien „przywilej” duchowy w stosunku do ucieleśnionego na ziemi bieguna kobiecego człowieka duchowego, zawsze pamiętają o swym wysokim obowiązku niesienia „kobiecie” szczególnej pomocy, gdyż przez powstały w niej impuls do wcielenia fizycznego, kobieta po „upadku” znalazła się w cięższym położeniu niż mężczyzna.
Żaden z nich nigdy nie cenił mniej kobiety niż mężczyzny, ani też nie gardził kobietą – człowiekiem.
Jeśli nawet jeden z nich w twardych słowach usiłował wyraźnie oddzielić swój stosunek ziemski od kobiety tej ziemi od swej istności duchowej – to jednakże każdy z tych, którzy posiadali wspomniany tu przywilej tak w stosunku do mężczyzn jak i do kobiet, okazywał, że kobieta dla niego nawet w ziemskiej cielesności – godna była wysokiej czci...
W duchu każdego z tych niewielu, którzy doszli do doskonałości, żyje przecież od chwili osiągnięcia przezeń doskonałości już nie tylko biegun męski duchowego człowieka zjawiskowego, lecz zjednoczony z nim – w zastępstwie jego własnego bieguna kobiecego, z którym się kiedyś znowu ma połączyć – ów promień o biegunowości kobiecej wiekuistego Praświatła – owa „wieczysta kobiecość” – która dopiero daje męskiemu duchowi człowieczemu zdolność do bytowania znowu w pełni świadomości w światach zjawisk duchowych.
Jakżeby mógł kiedykolwiek człowiek tego pokroju – choć nawet w swym ziemskim, zależnym od zwierzęcości życiu ucieleśnia tylko męski, zwierzęco – ludzki biegun – jakże mógłby on niżej niż ducha mężczyzny cenić ducha kobiecego, którego on przecież odczuwa w swojej naturze duchowej jako zjednoczonego ze swoim męsko – biegunowym duchem w tym samym „Ja”?!
„Droga mężczyzny” już od samego początku wymaga od mężczyzny, który na nią wkracza, szczerej ale i należycie wyćwiczonej woli zrozumienia natury kobiecej.
Mężczyzna, któremu brak tej woli, nigdy nie osiągnie celu, jaki byłby dlań dostępny...
Kobieta, o ile odnalazła własne bierne cechy swoiste, jest daleko bardziej skłonna cenić wrodzone cechy mężczyzny, chętnie je uznając, a często nawet podziwiając.
Natomiast czynny charakter mężczyzny jakże łatwo może przyprawić go o „manię wielkości” i pobudzić do upatrywania w kobiecie już nie „czegoś innego” równej wartości, lecz czegoś mniej wartościowego.
Tu tkwi niemałe niebezpieczeństwo dla niejednego mężczyzny, któryby chętnie pragnął wkroczyć na „drogę mężczyzny”.
Niejednemu się zdaje, że wkroczył na drogę, że się już nawet bardzo „uduchowił” i wyobraża sobie, że z wyżyn swej wymarzonej wielkości ma prawo spoglądać na kobietę z pogardą, a tymczasem zupełnie traci w ten sposób możność dojścia do ducha.
Natomiast mężczyzna, który wreszcie naprawdę zrozumiał, że już przy pierwszych krokach na jego drodze duchowej pociąga go wzwyż „duchowa kobiecość” – która, aby go dosięgnąć, zstępuje przez najwyższe hierarchie duchowe, aż do jego duchowych opiekunów ziemsko– ludzkich – ten na pewno uchroni się od niebezpieczeństwa cenienia siebie jako mężczyzny wyżej niż kobiety...
Odda on kobiecie, co kobiece i mężczyźnie, co męskie – wiedząc, że człowiek duchowych światów zjawisk wówczas tylko powstać może na nowo w trwałej doskonałości, jeśli pierwiastki męski i kobiecy połączą się kiedyś znowu w jedną istotę duchową, w której on wtedy przeżywa siebie i swój biegun przeciwny w swym własnym „Ja”.
Phallus i Yoni połączone ze sobą – ukazywały Hindusowi w zamierzchłych już czasach tę prawdę symbolicznie – sam zaś Phallus albo Lingam, jako cielesny organ męski, symbolizował tę siłę, która z mężczyzny do tego zrodzonego stwarzała wtajemniczonego i Mistrza poznania kosmicznego...
Podobnie palenie wdów w starożytnych Indiach, co pierwotnie było jedynie wykonaniem płynącej z pobudek religijnych woli pozostałej przy życiu małżonki, należy pojmować jako smutny szczątek odczuwanej wówczas w skażonej już i zniekształconej postaci prawdy duchowej, odziedziczonej drogą tradycji ze znaczenia dawniejszych jeszcze czasów.
Przeniesiono w sferę najbardziej zewnętrzną to, co należało rozumieć w sposób czysto duchowy, albowiem taki jest już los wszelkiej prawdy przychodzącej na tę ziemię, że tylko przez krótki czas może świecić czystym blaskiem i tylko niewielu rozumie ją w jej nieskażonej jasności – aż wreszcie w sposób nazbyt ziemski zniekształcona, staje się „dobrem powszechnym”.
Jeżeli „kobieta” przy „mężczyźnie” i „mężczyzna” przy „kobiecie” ma naprawdę „ozdrowieć”, tedy muszą oboje – tak mężczyzna, jak i kobieta – dążyć do odnalezienia drogi wzwyż do ducha, we wzajemnym zrozumieniu dusz, zjednoczeni w woli, tak właśnie, jak kiedyś wspólnie utracili wysoki świat zjawisk duchowych.
Nie należy wątpić, że ze wspólnoty dusz w dążeniu do ducha, musi paść niejeden promień światła również na zagadnienia życia zewnętrznego, które bardzo dotąd trapiły mężczyznę i kobietę, a wydawały się im prawie nie do rozwiązania.
Dopiąwszy celu, który mogą osiągnąć już tu na ziemi wszyscy, co szczerze i wytrwale chcą go osiągnąć – znalazłszy Boga „żywego” we własnym sercu – mężczyzna i kobieta będą porwani wreszcie przez najwyższe siły, przenikające we wszystkich czasach tych nielicznych, którymi się posługuje boska Miłość, by prowadzić wzwyż tych, co pragną światła i wyzwolenia z nocy chaosu wątpliwej woli.
Pewniej, niżby to kiedykolwiek zdołało nauczanie w słowie i piśmie, pokierują wszystkich szczerze szukających te światy jasnego światła, do których zdolni są wkraczać ze wszystkich mieszkańców tej ziemi, już za swego życia ziemskiego, jedynie Mistrzowie kosmicznego poznania, wkraczający tam w pełni świadomości i wiedzy i działający w oparciu o te wiedzę.
Kiedyś, już wyzwoleni z więzów ziemskich, „mężczyzna” i „kobieta” przy najściślejszym zachowaniu indywidualnych właściwości – przy wybitnej odrębności biegunowej, jako dwie zamknięte w sobie istoty duchowe – będą wszelako zjednoczeni w jednym jedynym „Ja”, albowiem w nowonarodzonym człowieku duchowym odrębne „Ja” obojga pokrywają się bez reszty i każde poszczególne „Ja” odczuwa w sobie jednocześnie „Ja” bieguna przeciwnego, jako siebie samego.
To, co było dwojgiem i rozdwojonym, zostaje tak powiązane na wieki wieczne w trzecim jako nowo zjednoczona istota duchowa, złożona z „mężczyzny” i „kobiety”.
Aby móc nieść pomoc i dawać kierownictwo po to, by ten cel kiedyś, po upływie dni tego bytu ziemskiego, osiągnąć mógł każdy mężczyzna i każda kobieta – aby móc nauczać jak wykorzystać ten byt ziemski, jak unikać manowców i trwonienia sił – rodzą się w tym życiu ziemskim Mistrzowie miłości,
Mistrzowie poznania kosmicznego.
Nie to bynajmniej, co ci nieliczni posiadają w zakresie zdolności poznania ziemskiego, daje im możność spieszenia bliźnim z pomocą!
Nie „talent” ani „wiedza” czyni z nich to, czym są!
Nie szerokie horyzonty ziemskie dają im wgląd w stawanie się duchowe!
Całe ich „poznanie” polega na miłującym przenikaniu!
Cała ich „wiedza” – to pewność, płynąca z duchowego bytu!
Tylko oni jedyni mogą przebyć ową „drogę mężczyzny”, która prowadzi do świadomego na jawie działania w świecie substancjalnego, czystego ducha, a wyłącznie z tych sfer duchowych płynie pomoc, którą Jaśniejący Praświatłem darzą innych ludzi.
MAŁŻEŃSTWO
Co innego jest współżycie płciowe mężczyzny i kobiety na tej ziemi, a co innego małżeństwo.
Kto poznał, jakie misterium otacza mężczyznę i kobietę, misterium sięgające wzwyż do najwewnętrzniejszych sfer czystego ducha, hen, do samego Praświatła, dla tego święte będzie „jednożeństwo” wiążące jednego mężczyznę z jedną kobietą na całe życie ziemskie.
Szczęśliwi ci, co już w tym życiu ziemskim odnajdą w małżeństwie swój własny wiekuisty biegun przeciwny, biegun, z którym mają byś kiedyś w duchu na wieki zjednoczeni w jedną jednolitą istotę, gdyż byli niegdyś z nim zjednoczeni przed „rozdwojeniem”!
Wielu ludzi może spotkać takie „szczęście” bez ich wiedzy, ale jest to wyjątkowe „szczęście”, gdyż drogi rozdwojonych bynajmniej nie biegną tak równolegle, aby podobne spotkania mogły się zbyt często na tej ziemi zdarzać.
W znacznej ilości małżeństw odnajdują się wzajem bieguny nie pochodzące z tej samej jednolitej istoty.
Skoro się jednak raz z wolnej woli zwiążą ze sobą na to życie ziemskie, to obie strony mają obowiązek kosmiczny patrzeć na swój związek w taki sposób, jakby były już niegdyś przed wiekami wieków zjednoczone i jakby miały się znowu na wieki wieczne na nowo zjednoczyć jako jednolita istota duchowa.
Tu na tej ziemi tylko ludzie całkowicie w duchu „przebudzeni” mogą wiedzieć z pewnością, czy ich ziemski biegun przeciwny jest zarazem ich własnym wiekuistym biegunem przeciwnym, czy też nie.
Na tej ziemi zawodnych powikłań wszędzie czyha złudzenie.
Niektórzy, co wedle słów moich uważać się będą za „odnalezionych”, jednakże nie będą nimi, inni znów, których by nabyta po ziemsku odrębność myślenia i odczuwania tak zawiodła, że czuliby się sobie obcy, będą właśnie stanowili bieguny jednej niegdyś rozdwojonej istoty duchowej...
Któż nie należąc do „przebudzonych” w duchu odważyłby się tu lekkomyślnie rozstrzygać!?
Dlatego najwyższy obowiązek kosmiczny nakazuje we wszystkich wypadkach związku z wolnego wyboru postępować tak, jak gdyby obie strony były pewne, że niegdyś wiodły jedno jedyne życie duchowe i że znajdą na wieki to życie duchowe na nowo w duchu zjednoczone.
Wszelki związek mężczyzny z kobietą jest zdrożnością, jeśli nie ma świadomego zamiaru takiego właśnie zachowania się względem siebie.
„Coście uczynili najlichszemu z moich braci, mnieście uczynili” – powiedział kiedyś Mistrz, o którym wieść podają księgi święte.
W ten sam sposób można powiedzieć: cokolwiek uczynisz swemu męskiemu lub kobiecemu przeciwnemu biegunowi w związku małżeńskim w tym życiu ziemskim, to wyświadczysz samemu sobie, a w każdym razie swemu własnemu duchowemu biegunowi przeciwnemu, bez względu na to, czyś go rzeczywiście odnalazł tu na ziemi, czy nie!
Ty sam się duchowo kształtujesz w tym wspólnym życiu małżeńskim na ziemi, a im doskonalej uda ci się przybrać ów wzniosły kształt, jakiego wymaga twe wiekuiste życie w jedności jako dwubiegunowej istoty duchowej tym rychlej będziesz mógł kiedyś odmienić pełen niepokoju tryb rozdwojonego życia na zjednoczenie, oddające ci ponownie na wieczność całą – twój biegun przeciwny, w którym odnajdziesz siebie samego.
Żaden wysiłek ani cierpliwość czy przymus, który sobie zadajesz w małżeństwie nie pójdzie na marne, gdyż wszystko, co w ten sposób na sobie wymożesz, zdobędziesz na wieki wieczne.
W tym świecie ziemskim wszędzie jeden człowiek działa w zastępstwie innego.
Postępowanie twoje względem bliźnich pociąga nieodwołalnie skutki, a te skutki odpowiadać będą twoim czynom.
Cokolwiek złego komuś uczynisz – nie zdołasz żadnym podstępem ani przezornością zapobiec, aby ciebie to samo zło nie spotkało, bez względu na to, czy ci je wyrządzi ten sam człowiek, wobec którego ty się złego dopuściłeś, czy też ktoś inny działać będzie w jego zastępstwie – i bez względu na to, czy to będzie ta sama postać zła, która cię obciąża, czy też zło powróci do ciebie w innej postaci.
Zawsze będzie ono ściśle odpowiadać stopniowi zła, któreś ty sam wyrządził.
Kto dopuści się zła względem ciebie, działać będzie jeno w zastępstwie tego, kogo dotknął twój czyn, choćby ten, kogoś pokrzywdził przez zły uczynek, od dawna ci z serca przebaczył i nigdy by nie był zdolny do odwetu za zło mu wyrządzone...
Możesz uzyskać przebaczenie, ale nie unikniesz swej „karmy”, nie unikniesz skutków swego czynu.
Może będziesz tryumfował, jeśli cię skutek nie zaraz dosięgnie, ale nie raduj się przedwcześnie!!!
Choćby nawet lat dziesiątki miały upłynąć, doświadczysz kiedyś na sobie tego, czego inni przez ciebie doznali!
A jeśli wyrównanie nie znajdzie w twym życiu ziemskim odpowiedniej chwili, tedy w innej formie bytowania kiedyś w ten sam zupełnie sposób będziesz musiał to przeżyć, gdyż ujść przed tym nie można.
To samo, co tu powiedziano o złu, któregoś się dopuścił względem innych, dotyczy również wszelkiego dobra, wszelkiego nawet ukrytego czynu miłości, którym sprawiłeś radość innym.
Skutki nie dadzą się powstrzymać i nie ma potrzeby, byś dzisiaj znał człowieka, który się kiedyś stanie ich narzędziem...
Wcześniej czy później wkroczy on w twe życie i sam nie będzie nawet podejrzewał, że przez swe postępowanie jest jeno wykonawcą stworzonych przez ciebie samego skutków, tak w dobrem, jak i w złem, które ci okazuje.
W ten sam zupełnie sposób stwarzasz również sam dla siebie skutki swoim postępowaniem względem ziemskiego bieguna przeciwnego, z którym się niegdyś z wolnej woli związałeś na pożycie „małżeńskie” w tym życiu ziemskim.
Oczywiście odczujesz tu właściwe ostateczne skutki dopiero wówczas, gdy zrzucisz tę szaty ziemską i w postaci duchowej dążyć będziesz wzwyż ku owym świetlanym wyżynom wiekuistego zjednoczenia ze swym niegdyś z tobą połączonym biegunem duchowym, niezależnie od tego, czy on to był już na ziemi złączony z tobą w małżeństwie, czy też inny duch człowieczy towarzyszył ci w małżeństwie w ciągu twego bytu ziemskiego.
A gdyby nawet za całą twą dobroć w małżeństwie miało cię stale spotykać jedynie złe, gdyby twoja dobra wola nigdy nie znajdowała zrozumienia, to jednak nie zawiedziesz się, gdyż tylko w twym ręku leży, jaką „karmę” sobie stworzysz, a twój ziemski biegun przeciwny nie może ci nic ani na jotę uszczknąć z tego, coś sobie w ten sposób stworzył, samego siebie kształtując.
Co mu dobrego wyrządzisz, to wyrządzisz swemu własnemu wiekuistemu biegunowi przeciwnemu, z którym kiedyś na wieki zjednoczony, wieść będziesz jedno jedyne życie duchowe, niezależnie od tego, czy człowiek, z którym tu na ziemi związany jesteś w małżeństwie, istotnie sam jest tym biegunem przeciwnym twoim, jako człowieka duchowego, czy też w tym małżeństwie związana jest z tobą duchowość, która dopiero po tysiącleciach odnajdzie w bytowaniu duchowym swój własny rzeczywisty biegun przeciwny.
„Małżeństwo” w najwyższym tego słowa znaczeniu jest tylko przygotowaniem poszczególnych biegunów powstałych z rozdwojonej dwubiegunowej całości – do dwubiegunowego życia zjednoczonego ducha człowieczego – „mężczyzny i kobiety” – w wieczności.
A jeśli nie będziesz unikał tchórzliwie trudów przygotowania, lecz starał się je pokonać, osiągniesz już na ziemi najwyższy stopień zdolności życia duchowego, jaki jest tutaj dla człowieka dostępny.
Cicho tylko i ostrożnie chciałbym w tym miejscu jeszcze mówić o misterium otaczającym oba bieguny, mężczyznę i kobietę, również w ich ukształtowaniu zwierzęcym przy fizycznym wyrównaniu biegunowości.
To, co może być brutalną rozkoszą zmysłową i lubieżnym połączeniem dwojga „zwierząt ludzkich” – to również stać się może „kluczem” otwierającym najtajniejsze furty duszy i pozwalającym wkraczać do najwyższej świętości...
Jak ogień darzyć może światłem i ciepłem, ale może również zniszczyć domostwo i mienie, tak też siły rozkoszy zmysłowej mogą się stać skrzydlatymi rumakami u tryumfalnego rydwanu ducha, jeśli baczny „woźnica” potrafi nimi kierować – mogą się jednak również przeistoczyć w niosące zgubę demony.
Jedynie w najwyższej miłości duchowej wolno dokonywać połączenia biegunów fizycznych, jeśli ono ma wyzwalać wysokie siły duchowe, drzemiące w ziemsko – cielesnej postaci zjawiskowej istot ludzkich.
Atoli wówczas przy takim zjednoczeniu zdarzyć się może „cud”, który zawsze na nowo dotyczy najwyższej duchowości, a ci, co go przeżywają, stają się wspólnie świadomi samych siebie w sferach bytu duchowego, których nie zdoła kiedykolwiek przeczuć żadna fantazja poetycka.
Nie wolno mi powiedzieć więcej o tych sprawach.
Kto dojrzał do tego, by kroczyć bezpiecznie po tej najświętszej ze wszystkich dróg ziemskich, temu już krótka wskazówka wystarczy do osiągnięcia wysokiego, boskim blaskiem promieniejącego celu.
Wszelako niech każdy, kto czyta te słowa, wypróbuje siebie, czy jest godnie przygotowany do wkroczenia z czystym sercem do najświętszego przybytku w świątyni widzialnego wszechświata, gdyż nigdzie „świętokradca” nie bywa tak okropnie i straszliwie karany, jak tu!
Małżeństwo jest zjednoczeniem dwóch duchów i dwóch ciał – ale podczas swego związanego z ciałem bytowania mężczyzna i kobieta posiadają siłę duchową, której by nawet „bogowie” mogli im pozazdrościć.
„Całością” masz się kiedyś stać, zjednoczony z inną „całością, a jeszcze jesteś tylko „częścią”!
Do tego, żebyś siebie w „całość” przekształcił, może ci znacznie dopomóc magiczna moc małżeństwa, jeżeli nauczysz się jej używać!...
Zaiste małżeństwo pragnie również dziecka, a jednak dziecko bynajmniej nie jest urzeczywistnieniem najwyższego sensu małżeństwa!
Nie to, że możecie dzieci płodzić i rodzić, daje rękojmię, że wasz cielesny związek jest małżeństwem!
Małżeństwo tam tylko istnieje, gdzie dwa w ziemskości odłączone od swego bieguna przeciwnego poszczególne bieguny z duchowego świata zjawisk znowu dążą do stworzenia dwubiegunowej jedności.
Co prawda dziecko, któremu byt daje prawdziwe małżeństwo, jest w nim zarazem najpewniej zabezpieczone – a jednak sens małżeństwa zaprawdę nie polega jedynie i wyłącznie na dawaniu przyszłemu pokoleniu życia, ciała i pokarmu, nauki i wychowania.
Przede wszystkim innym z małżeństwa powinna wyniknąć pomoc i oparcie dla tych, którzy się w jedności małżeńskiej wzajem znaleźli!
Dla was samych zawarliście swe małżeństwo – dziecko zaś niech będzie dla was: wierzycielem waszego długu wobec przyszłości!
DZIECKO
Co chwila rodzą się ludzie na ziemi, a jednak człowiek czujący dziś jeszcze, jak przed wiekami, stoi tu wobec misterium...
Wprawdzie w chwili, kiedy się nowy człowiek wyzwala z ciała macierzyńskiego, które mu ziemskie ciało przygotowało, wkracza on w ten byt nie inaczej, jeno jako zwierzę.
Ale najbardziej nawet przytępione uczucie będzie na chwilę poruszone, stojąc przed tym wiecznie nowym cudem, widząc, jak istota jego rodzaju ujrzała światło i słysząc jej pierwszy, krzyk.
I to nowe wnet objawi się jako świadomość siebie, i w zadziwieniu widzi oto człowiek nową wolę, która wprawdzie pozornie powstała z niego tylko, lecz chce siebie samej, jakkolwiekby się naiwnymi zdawały, środki, których używa, aby się znaleźć w otaczającym świecie.
Później musi człowiek uznać, że są to jednakże jedynie słuszne środki, bowiem służą zawsze w zupełnej odpowiedniości siłom, którymi ta nowa istota włada.
Każdy nowy rok życia przynosi nowe odkrycie tej woli, nowe środki tworzą sobie prawo, bytu, a wreszcie staje przed nami człowiek jak my, który częstokroć zmusza nas do wyznania, iż potrafi on rozkazywać siłom duchowym, którymi my na próżno usiłowalibyśmy owładnąć...
Cud nie chce się skończyć, kiedy się raz jedno z tych ogniw na światło dzienne przed świadomością wydobyło, a każdy nowy cykl narodzin tworzy tu nowe cuda, przed którymi człowiek staje potem często bezradny, gdyż nie umie odgadnąć, co się tu dobrego czy złego stało.
Nigdy też nie rozwiążesz zagadki, widniejącej w oczach dziecka, jeśli nie zrozumiesz jasno, że spotykasz tu oto coś zupełnie nowego.
Nazbyt szukasz siebie samego w swym dziecku, nazbyt dajesz się zwodzić podobieństwom cielesnym, które znajduje twe oko, widzisz też siebie i swą naturę w zaletach i wadach dziecka i skłonny jesteś przenosić to wszystko na istotę duchową, która ci się w twym dziecku zawierza.
Co prawda szata ziemska, w której dane ci jest tutaj twe dziecko, jest z twojej krwi i twego ciała, i dałeś jej cieleśnie na własność dziedzictwo stuleci.
Z nią otrzymuje twe dziecko pewne siły ziemi tej, które nazywasz „duchowymi”, bowiem nie jest ci jeszcze wiadomo, jaką pełnię głęboko tajemniczych sił kryje w sobie to ciało ziemskie, a tylko te siły są twórcami owych własności, dzięki którym zawsze za bardzo rozpoznajesz siebie samego w swym dziecku.
W tym ciele ziemskim, ucząc się grać na jego nieuchwytnych siłach jak na harfie, żyje coś, co nie z tej ziemi jest...
Owo „coś” patrzy na ciebie z oczu twego dziecka i szuka w tobie podobnego „czegoś”, co może w twym ciele stało się panem, ale najczęściej bywa przez siły ciała pogwałcone i spętane.
Owo „coś” – to człowiek czystego ducha, który się tu jednoczy ze zwierzęciem człowieczym tej ziemi w najniższej postaci jego istoty i wówczas tylko znajduje „wyzwolenie”, kiedy pokonuje to „zwierzę”.
On nie jest w twym dziecku dziedzictwem, które by tobie zawdzięczało!
Pochodzi on z tych samych regionów wyży, co człowiek ducha w tobie, którego może nigdy jeszcze nie rozpoznałeś jako samego siebie, może nawet tak przemogłeś go przez siły swego ciała, że nie przeczuwasz zgoła śladu jego istnienia i w sobie samym utożsamiasz siebie z owymi wspaniałymi siłami ciała, które u większości ludzi ziemi zajęły miejsce duchowej świadomości.
Z oka twego dziecka spogląda on pytająco w twe oblicze, choćby to oko nie stało się dlań jeszcze opanowanym narzędziem, i szuka, czy nie znajdzie tu na ziemi równego sobie człowieka nieskrępowanego...
Masz wszelkie dane po temu, aby odczuwać pokorę przed własnym dzieckiem, dopóki człowiek ducha w tobie nie jest jeszcze zupełnym mistrzem i panem twoich sił ciała, bowiem z oka dziecka spogląda on na ciebie jeszcze pierwotnie czysty.
W twoje ręce powierzony jest oto jego los.
Prawie wyłącznie od ciebie zależy, czy ten człowiek ducha, który nigdy nie żył na tej ziemi, nigdy nie powróci, i który w każdym nowym człowieku w jedyny sposób się objawia, będzie mógł w dziecku twoim z łatwością nauczyć się pokonywać to, co dałeś mu jako dziedzictwo cielesne.
Jeśli jesteś tak w sobie i swej naturze rozmiłowany, że pragniesz i w dziecku swoim widzieć jeno siebie i swoją krew, tedy trudno ci będzie dopiąć tego, aby nowy człowiek duchowy, który się tobie zawierzył, stał się panem tego wszystkiego...
Wedle praw kosmicznych nie wolno ci czynić z dziecka zwierciadła dla siebie samego, bowiem najświętsze i najwyższe, co się ujawnia w tej istocie, jest o całe niebo dostojniejsze od wszystkiego wielkiego, co mu ty dałeś w cielesnym dziedzictwie....
I nade wszystko czynne są w nim siły duszy z zamierzchłej przeszłości, które w owych czasach nie osiągnęły zupełnego rozwoju i oto w twoim dziecku dążą do dokonania! I tych sił nie dałeś swemu dziecku w dziedzictwie!
Ludzi, którzy w tym znaczeniu są „przodkami” twego dziecka, wówczas dopiero będziesz mógł wyszukać, kiedy człowiek ducha do tego stopnia nauczy się panowania, że będzie mógł świadomie stać się z tobą identycznym i nauczyć cię „widzieć” to, czego żadne oko na ziemi tej nie widziało.
Nie masz prawa zaliczać sił duszy dziecka, gdy kryją w sobie wielkie dary, do dziedzictwa swej krwi!
Nie masz prawa uciskać ani ujarzmiać sił duszy dziecka, gdy nie odpowiadają twym życzeniom!
Prawa, jakie wedle ustaw kosmicznych dane ci są w stosunku do dziecka, są ściśle ograniczone.
Masz tylko prawa gospodarza, któremu dostojny gość czyni zaszczyt, że powierza się jego opiece, przy czym gość jest w położeniu, które mu nie pozwala bronić się samemu.
„Wychowanie” twego dziecka powinno też z tych założeń wychodzić, w przeciwnym bowiem razie postępujesz w dobrej wierze źle, tam gdzie chciałbyś postąpić najlepiej!
Powierzył ci się człowiek duchowy, któremu mogłeś tylko przygotować ciało, jako pomieszkanie, mające mu służyć na ziemi.
Skarby swe przyniósł sam ze sobą i nie bierze ich od ciebie.
Od ciebie oczekuje tylko, abyś mu dał obronę i pożywienie oraz dopomógł do stworzenia sobie w domu, któryś mu dał, sług, potrzebnych mu, aby się nauczył panowania.
Wiem dobrze, że słowa te będą niezbyt miłe dla wielu ludzi, którzy sobie przypisują bodaj że „prawo życia i śmierci” w stosunku do swych dzieci.
Także niejeden z ludzi, poświęcających się „wychowaniu”, w „słusznym oburzeniu” odrzuci precz tę książkę.
Lecz niechaj zważy, że wiem dobrze o tym, iż owo dziecko, które ma „wychowywać” lub wychowując uczyć, często jest już z gruntu przez „rodzicielskie wychowanie” zepsute.
Mówię tu w pierwszym rzędzie tylko do tych, którzy dali dziecku krew i życie, i mam na myśli dziecko, które jeszcze nie zostało przez fałszywe pojmowanie „prawa rodzicielskiego” pokrzywdzone w swym przyrodzonym prawie, które jeszcze nie uczy się zemsty, stającej się nieodwołalnie jedyną bronią dziecka, gdy z winy jego rodziców zostaje w nim człowiek duchowy skrępowany, a jego siły duszy skute w niewolę dziedzictwa krwi.
Dziecko twe może się stać dla ciebie mądrym nauczycielem, jeśli potrafisz zwracać uwagę na to, jak ciągle usiłuje w nim czysty człowiek ducha wydostać się z pod wszelkiej powłoki, jaką mu ty cieleśnie dałeś.
Dziecko twe może być znacznie starsze od ciebie, przez owe „skandha”, owe siły duszy z zamierzchłej przeszłości, które się w nim na nowo jednoczą i przez ducha człowieczego chcą osiągnąć trwałe zjednoczenie.
Nie możesz oczekiwać od swego dziecka czci, bowiem stoi ono znacznie wyżej od ciebie...
Nie sądź, iż możesz bezkarnie okuć swe dziecko w odpowiadające ci kajdany duchowe, dlatego tylko, że jako człowiek nie wie ono jeszcze nic o swej godności!
Jest coś w tym dziecku, przed czym nic nie zostaje ukryte!
O wiele baczniej, niż byś chciał wierzyć, notuje ono na zawsze każde spojrzenie i każde słowo, a jeśli nawet dziecko zewnętrznie musi się naginać do twej woli, to jednak gdy tylko twój przymus straci wartość obrony, staniesz się wreszcie pokonanym.
Większa siła twego ramienia nie daje ci prawa gwałtem wytrącać z jej drogi i na drogę swojej woli przymuszać istoty, której tylko życia cielesnego dostarczyłeś.
Prawo ducha w swej nieubłaganej sprawiedliwości potrafi sobie wreszcie wyrobić posłuch. Jeśliś zgrzeszył, nie dziw się potem, że wina twa kiedyś boleśnie ci się objawi.
Im troskliwiej baczyć będziesz na iskrę Bożą, która ci się w twym dziecku zawierzyła, tym łatwiej odczujesz na nowo w sobie samym iskrę Bożą, a może nawet potem, dzięki swemu dziecku, nauczysz się ją istotnie znajdować.
Pojmiesz wówczas, co myślał ów Boski, gdy mówił te znane słowa, że kto chce w sobie samym doświadczyć „Królestwa Niebieskiego”, musi się pierwej stać „dzieckiem”.
Nie za to będzie ci kiedyś twe dziecko dziękowało, żeś mu dał wychowanie”, pieniądze i wiedzę; – lecz żeś pozwolił stać się z niego owemu człowiekowi, który, wedle jego natury duchowej, chciał się objawić, przez to tylko zyskasz jego wdzięczność.
W jednym i tym samym domu rodzicielskim jest często wiele dzieci, które się bezmyślnie uważa za roślinki tego samego gatunku, dlatego tylko, że wedle dziedzictwa krwi są „rodzeństwem”. – Ale dla tego, kto umie „patrzeć” oczyma ducha, istnieją tu często większe różnice, niż między ludami zupełnie odrębnych ras.
Nie tylko objawienie człowieka ducha jest u każdego dziecka swoiste i odmienne, niż u każdego innego, i siły duszy, które wokół każdego takiego ośrodka duchowego na kształt kryształów się grupują, tworzą za każdym razem zupełnie nowe formy.
W jednym dziecku działać mogą siły duszy, które stworzył niegdyś impuls woli, należący do człowieka dalekich stref...
W innym czynne są tylko siły duszy, zawdzięczające swój punkt wyjścia człowiekowi, który żył na tej ziemi, kiedy fundamenty piramid nie były jeszcze położone...
A siły duszy innego jeszcze dziecka stworzone były niegdyś przez człowieka, który musiał potem swą głowę dać pod miecz katowski, lub też jako męczennik stanął na stosie...
W nędznej piwnicy żebraka narodzić się może dziecko, którego siły duszy, stworzone zostały niegdyś na tronie, a w dziecku bogacza dążyć mogą do rozwoju siły duszy, które stworzył impuls woli niewolnika z galer...
A dzieci tej samej pary rodzicielskiej mogą nosić w sobie te wszystkie zespoły form, które powstały z sił duszy dzięki impulsom woli dawno zapomnianych pokoleń, we wszystkich możliwych odcieniach...
Twoim będzie zadaniem, abyś siłom duszy, o których czujesz, iż powstały ze złych popędów, nie przeszkadzał przez „surowe wychowanie” i przemoc zewnętrzną w ich dokonaniu się. Bowiem to, co mógłbyś w ten sposób osiągnąć, byłoby tylko złudą, nawet gdyby twe dziecko miało potem na pozór zapomnieć o tym, co jednak nosi w sobie.
Twoim będzie zadaniem siłami tymi tak kierować, aby już we wczesnej młodości znalazły wprawdzie dokonanie, którego pożądają, lecz aby nastawione były zawsze na takie cele, które ani twemu dziecku, ani innym ludziom nie mogą przynieść szkody.
Można by zapobiec niejednemu „pohańbieniu rodziny”, gdyby się potrudzono, gdy tylko dostrzeżono pierwsze skłonności, zwiastujące zło, – natychmiast z rozumną cierpliwością skierować w inną stronę niepożądane siły duszy, skierować je na drogi, odpowiadające ich pragnieniom, ale nie zgubne.
Jaki rodzaj „kierunku” zastosować trzeba, to zależy od poszczególnego przypadku i winno być z trzeźwą rozwagą starannie rozstrzygnięte.
Lecz nie łudź się!
Zły popęd nie jest wykorzeniony, nawet gdy się z obawy przed karą nie waży objawiać!
Bo też celem nie jest burzyć niepożądane siły duszy, gdyż każda siła duszy jest sama w sobie dobra i skierowana na właściwe tory może wieść do najwyższego szczęścia i dokonania człowieka.
Mówiłem tylko o tych siłach duchowych, które niegdyś wkroczyły w świat czynu dzięki niskim popędom.
Lecz tobie będą się może zdawały „niepożądanymi” także siły duszy, które zawdzięczają swe powstanie impulsom, żyjącym w duszy wzniosłej, odległej od wszelkiego zła, – tylko dlatego, że są one obce twym własnym siłom duszy i wrogie impulsom, które w tobie samym się ukształtowały.
Chciałbyś widzieć w swym dziecku owe siły duszy, które ty sam stworzyłeś, a przekonujesz się, iż w nim zupełnie co innego żyje i działa.
Jeśli nie chcesz być zbrodniarzem w stosunku do duszy swego dziecka, tedy żąda się od ciebie szczytnego i mądrego wyrzeczenia się choćby się, od ciebie często żądało przez to rzeczy najtrudniejszych. A może z dawnych już lat stworzyłeś śmiałe marzenia i obmyśliłeś dobrze, czym ma się niegdyś „stać” twoje dziecko?
A oto widzisz wszystko, coś w ten sposób w najlepszej chęci przygotował, zburzone i zniszczone przez naturę swego dziecka, której nie możesz się sprzeciwić.
Tu się okaże, czy miłość, którą msz do swego dziecka, odnosi się istotnie do dziecka samego, do tego nowego swoistego człowieka, który się tu na ziemi ma nauczyć swego tylko życia, czy też w nieświadomym zaślepieniu widziałeś w swej miłości tylko siebie samego, a nie dziecko swoje...
Trudną wyda ci się ta decyzja, ale jeśli chcesz czynić mądrze i wedle odwiecznych praw kosmicznych, tedy musisz gwoli swego dziecka zapomnieć i pogrzebać swe pragnienia.
Przyroda wyznaczyła cię na twórcę cielesnego życia na tej ziemi, aby się mogła objawić prawda człowieka duchowego w nieskończenie wielokrotnym ukształtowaniu, i aby mogła siebie samą wyzwolić z dążenia do głębi.
Bądź pomocnikiem przyrody – pomocnikiem każdego człowieka duchowego, któremu krew twoja daje ciało ziemskie!
W ten sposób najlepiej dopomożesz człowiekowi duchowemu w tobie samym do „wyzwolenia”.
W ten sposób staną ci się twe własne dzieci: przewodnikami do ciebie samego – do twego „Boga żywego” – do wiecznego „życia”!
NOWA LUDZKOŚĆ
Dopóki ludzie żyją na tej ziemi w jakichkolwiek formach związków społecznych, zawsze istnieć będą jednostki, które nie będą zadowolone z formy związku społecznego, łączącego ich z innymi ludźmi, a jednak nigdy nie znajdzie ludzkość doskonałego ustroju społecznego.
Zysk jednego będzie zawsze stratą innego, a zawsze niewielu tylko będzie takich, co zrzekną się swego zysku, widząc, że przynosi on innym stratę.
Niemożliwe jest, aby na tej ziemi powstało kiedykolwiek „państwo Boże”, które by wszystkich ludzi zjednoczyło w wolności i miłości, bowiem ziemia ta została niegdyś przez człowieka samego pozbawiona Boskości, gdy z obawy przed swą własną mocą utracił nad nią panowanie.
Jakkolwiek by się w teorii proklamowało szczęście wszystkich ludzi na ziemi, zawsze rzeczywistość nie zatroskana drwić będzie ze wszelkich teorii.
We wszystkich „republikach” istnieć będą „królowie” i „książęta”, a żaden „despota” nie będzie mógł temu przeszkodzić, że w państwie jego znajdą się dziedziny, których nie zdoła opanować jego moc i samowola.
Nigdy nie powstanie z „rady wszystkich” prawo, które by mogło przewyższyć owe mądre i dostojne prawa, dane niegdyś światu przez wielkich „królów”.
Zawsze będzie tylko niewielu takich, którym natura dała zdolność i moc porządkowania tego, co nieuporządkowane, kierowania tym, co bez kierunku nie przynosi sobie ani innym pożytku.
Jeszcze mniej liczni będą ci, którym natura dała od kolebki prawo do panowania – do panowania nad wszystkim, co nie może i nie potrafi uprawiać samoopanowania.
We wszystkich królestwach wszechświata, czy w fizycznym czy w duchowym znaczeniu, panuje system „hierarchii”, panuje porządek wyższości i niższości, a tym mniejszą staje się ilość działających potęg, im dalej sięga ich moc i działanie.
Także życie społeczne człowieka ziemi podlega temu prawu, a wszelka samowola, która by w dobrej wierze chciała stworzyć „równość”, jest od razu przez samą siebie osądzona – idzie pełną złudzeń drogą, którą stworzyła natura dla mądrości ludzkiej, nie znającej jeszcze jej praw i nie szanującej ich, gdy je poznaje.
W każdej postaci ludzkiego życia społecznego można, zgodnie z prawami natury, ustanowić hierarchię, a jeśli się tego świadomie nie czyni, tedy natura buduje ją sama wedle swej myśli, bez żadnych względów, jakkolwiek by wielką miała być nawet ilość ofiar, których wymaga żelazne prawo...
Nie daje się ono obejść, a tam, gdzie rozkazuje powszechne, kosmiczne prawo, nie można innym sposobem dojść celu.
Lecz nie dlatego staje się człowiek „królem”, że urodził się w pałacu królewskim, a cała mądrość filozofa, który chciałby pod jego przewodem widzieć ludzi szczęśliwymi, nie uczyni zeń „władcy państwa”.
Mistyczna potęga, która istotnie tworzy „królów”, może się przez stulecia całe utrzymywać w jednym rodzie; musi jednak wygasnąć, gdy tylko impulsy, które niegdyś stworzyły w nim „królewskość”, znajdą dokonanie w życiu i w czynie, a żadna siła świata nie może tego, co wygasło, zastąpić inną mocą i obronić jeszcze zewnętrzną „królewskość”...
Ale nie każdy „król”, który utracił państwo, przestał przeto nosić gronostaj królewski – i na odwrót niejeden tron królewski został obalony przez wroga władzy „królewskiej”, który na pewno nie domyślał się nawet, że on sam był „królem”, którego tylko jego państwo nie znalazło.
Można wybaczyć wiarę w „rozwój” w dziedzinie ustroju państwowego, bowiem oko człowieka jest nade wszystko skłonne do uważania najbliższego świata otaczającego za „świat”, i podobnież trudno jest człowiekowi pojmować czasy, które obejmuje wzrokiem, jako „sekundę wieczności”.
Nieliczni ludzie na tej ziemi, którzy potrafią poglądać na szersze horyzonty czasu i przestrzeni, muszą sobie, mimo wszelkich powierzchownych pozorów, powiedzieć, że wszystko, co człowiek ziemi w stosunku do „ustroju państwowego” uważa za „rozwój”, jest tylko próżną złudą, i że ludzkość będzie się za lat tysiące krwawić w takich samych walkach o przewagę tych czy innych, jak dzisiaj, albo jak już przed tysiącami lat, gdy ginęły kultury, których świadectw nie odkopał jeszcze żaden badacz...
To „lud” ulegnie omamieniu, iż potrafi być „władcą”, i sobą samym, – „władcą”, – potrafi władać, to królowie, w których nie ma nic z prawdziwej „królewskości” i jej mistycznej potęgi, będą chcieli obronić tron, który im nie przynależy, orężem – a losy zawsze wszystko odmienią, dopóki ostatni ludzie tej ziemi wzajem się nie wymordują, kiedy ostatnie zwierzę będzie zabite i ostatnia roślina zemrze w prochu – albowiem ziemia ta musi wystygnąć i ujrzy wieczne „wyzwolenie” człowieka dopiero w nowym okresie świata.
Biada „ostatnim ludziom”, bowiem wówczas powtórzy się tysiąckrotnie legenda o Kainie i Ablu!
Każdy z tych, komu natura jego i wzniosłość ducha odsłoniły dale czasu i przestrzeni, zgodzi się ze mną w życzeniu: Oby przynajmniej jeden z tych, co w czasach dzisiejszych i przyszłych tego świata ziemskiego mniemają, iż potrafią stworzyć trwałe szczęście, był zdolny ujrzeć to, co my nieliczni, trawieni troską o innych, musimy się uczyć jasno widzieć!
Z pewnością zdrętwiałby z przerażenia i z głębokim wstydem w sercu zapędziłby sny o przyszłości w najgłębsze lochy duszy; nigdy już nie szukałby na tej ziemi tego, co mu duch jego ukazuje i co – opętany przez złudzenie – uważa za osiągalne tu, na tym pyłku wszechświata, na „ziemi”.
Marzenia uszczęśliwiaczy świata są mimo to pełne prawdy, a tylko szczęście, którego życzą ludzkości, nieosiągalne jest na ziemi, niewykonalne środkami ziemskimi, nie przeznaczone człowiekowi ziemi, takiemu, jakiego oni sobie wymarzyli.
Szukajmy tedy innej, „nowej ludzkości”, która – aczkolwiek żyje na tej ziemi i raduje się życiem ziemskim, o ile to jest możliwe – lecz nie pochodzi tylko „z tej ziemi”!
Musimy powieść człowieka do głębszego źródła szczęścia, do źródła, które tryska bogaciej – jeśli chcemy istotnie po bratersku współdziałać z owymi „przyjaciółmi ludzkości”, opanowanymi przez złudę ziemskiego szczęścia.
Musimy ich wyzwolić od nich samych i od ich marzeń, jeśli chcemy istotnie, jak to oni marzą, uczynić użyteczną dla ludzkości ową prawdę, którą oni odczuwają niejasno, a potem wyganiają przez jałowe budowle myśli.
Co prawda nie leży w zakresie możliwości, aby istotnie sprawiedliwy człowiek stworzył tu kiedyś sprawiedliwość dla wszystkich, lecz każdy z oddzielna dążyć może do sprawiedliwości, a przez to dopomóc do stworzenia przeciwwagi względem wszelkiego bezprawia, którego nawet siły bogów nigdy nie usuną z tego życia ziemskiego.
„Szczęście ludzkości” jest szczęściem jednostek i osiągalne jest tylko w duszy każdego z oddzielna człowieka.
„Nowa ludzkość”, która może powstać kiedyś na tej ziemi, z pewnością nie będzie oczekiwała szczęścia z zewnątrz. Zrozumie ona, że rzeczy świata zewnętrznego są tylko tym, co my z nich robimy, i tylko o tyle mogą nami powodować, o ile pozwolimy im powodować sobą....
Jak znaleźć można to szczęście jednostki, pokazuje nauka, wyłaniająca się z tych książek.
Kto raz zrozumiał, że całe życie świata zewnętrznego jest tylko świadectwem niewidzialnego działania sił, ten nie zaprzeczy, iż postępowanie wedle tej nauki może też i życie w świecie zewnętrznym uczynić szczęśliwszym.
Od wnętrza kiełkować winno wszystko, co ma przynieść prawdziwą szczęśliwość w ziemsko – zewnętrznym bycie. W zewnętrzności jest tylko królestwo działania owych sił, które zakorzenione są jedynie w głębinach duszy.
Kto chce poprawę czynić w zewnętrzności, ten zbierze tylko pozorne owoce, da szczęście tylko chwili, a to, co zdziała, rozpadnie się wnet w sobie, gdyż brak mu korzeni, mogących je utrzymać w świecie zewnętrznym.
Oby ta „Księga człowieka” otworzyła oczy wielu ludziom, którzy pełni najlepszych chęci dziś trwonią tylko swe siły, usiłując jeszcze znaleźć „szczęście ludzkości” w świecie zewnętrznym!
Oby ci, co dzisiaj dzień i noc wypatrują pomocy i ratunku, doszli wreszcie do zrozumienia tej rzeczy!
Tylko, gdy wgląd do wnętrza zastąpi poszukiwanie w zewnętrzności, może się byt ludzkości stać także w zewnętrznym świecie godnym człowieka!
Wówczas może być spełnione niejedno „marzenie przyszłości”, które wobec środków, jakie się dotąd stosowało, groziło tylko rozchwianiem się.
Stara ludzkość umiała dobrze przymuszać świat zewnętrzny do swych usług, ale że przymuszać może tylko z zewnątrz, tedy grozi jej, że ulegnie sama tym siłom, które rozpętała do swych usług.
Nowa ludzkość nie będzie już usiłowała wywierać przymusu z zewnątrz na to, czym będzie mogła znacznie skuteczniej kierować z wewnątrz.
W każdej jednostce „nowej ludzkości” objawią się siły, które usuną w cień wszystko, co człowiek starej ludzkości podziwiał z dumą, jako „zdobycz duchową” – nieświadom tego, że myśl nie może ująć „ducha”, który, działając jak wszystkie moce błyskawiczne, wypełnia cały świat, i który nigdy nie stanie się człowiekowi użytecznym przez myśl ani przez siłę zewnętrzną, szydząc z szyderstw, jakie przeciwstawia „duch” „myśliciela” jego rzeczywistości.
Nazbyt daleki od tego złudzenia, wiem z pewnością, że prawdziwy duch ani dziś, ani jutro nie może się wszędzie objawić, gdyż stara ludzkość skrzętnie zasypała każdy szyb, przez który mógłby się człowiek teraźniejszości opuścić w głąb, gdzie szemrzą źródła wszelkiego stawania się.
Lecz kiedyś otworzą się te źródła, a ci, co będą wówczas umieli z nich czerpać, potrafią dzięki istotnej sile ducha uczynić niejedno, czego dziś z całą myślową potęgą mózgu na próżno usiłują dokonać. Ale i wówczas nie stanie się ta ziemia „niebem”, a niepokonane siły będą zawsze trzymały przeważną mnogość ludzi w okowach.
„Nowa ludzkość” będzie państwem wybranych i powołanych, a jednostki są już dziś bliskie ugruntowania w sobie tego państwa.
Jest oczywiście możliwe, że już nasze pokolenie przeżyje pierwsze jego ślady – lecz pewne jest, że dzieci naszych dzieci będą kiedyś o siłach tych wiedziały, jak my znamy dziś siły, które człowiek dawnej ludzkości uważał za wydarte naturze, bowiem podstępem, z zewnątrz, umiał je na swe usługi naginać.
Lecz święte księgi dawnych dni słusznie wieszczą królestwo „dzieci światła” i królestwo „dzieci tego świata”, świata nie wyrównanych sił zewnętrznych, a ktoś, kto mógł to wiedzieć naprawdę, powiedział:
„Dzieci świata tego są w swojej naturze mędrsze, aniżeli dzieci światła!”
Pragnąć by trzeba, aby i „dzieci światła” stały się w swojej naturze „mędrsze” i nauczyły się zrywać pęta, w które okute zostały przez „dzieci tego świata”!
ZAKOŃCZENIE
Widzieliśmy oto człowieka na wszystkich jego drogach.
Widzieliśmy go w jego prapoczątku, gdy żył jeszcze w Boskości i widzieliśmy „upadek” jego z wysokiego światła.
Widzieliśmy, jak zjednoczył się ze zwierzęciem i na wygnaniu, przez siebie samego dokonanym, usiłuje odzyskać znowu szczęście prapoczątku.
Towarzyszyliśmy mu na drogach błędu i na drogach prawdy, i pojęliśmy w ten sposób, że ziemia ta nie jest ojczyzną człowieka, że ten świat zewnętrzny nigdy nie może się stać jego ojczyzną, i że prawdą jest, co niegdyś powiedział pewien wiedzący: „Wszelkie stworzenie oczekuje zbawienia od synów Bożych!”... Ty sam, do którego tu mówię – ty sam jesteś człowiekiem i możesz się stać „zbawicielem wszelkiego stworzenia”, „synem Bożym”, jednym z „dzieci światła”.
Jużci, jeśli chcesz tego, możesz i jako „dziecię tego świata”, wygnaniec rzeczy zewnętrznych, znaleźć swą lichą radość.
Decyzja co do tego należy jedynie i wyłącznie do ciebie, a nic nie może się twej woli przeciwstawić, jeśliś się sam raz zdecydował.
Ale ta właśnie decyzja przychodzi ci tak trudno.
Mógłbyś dążyć do najwyższych celów, lecz nie chcesz jeszcze...
Gdybyś potrafił wreszcie chcieć, wyrwałoby cię twe szczęście radosnym zewem ze wszelkich wątpliwości.
Wielce zgrzeszyli przeciw tobie ci, co opisali ci drogę do światła, jako drogę ciągłego wyrzeczenia się i zaparcia, i w ten sposób, odurzywszy twą wolę strachem, wygnali ją na ziemię.
Widzisz ze słów moich, że fałszywie ci poradzono i że droga do światła nie wzbrania ci nigdy zbierać u skraju drogi kwiatów i słodkich owoców.
A nawet wówczas dopiero nauczysz się należycie kochać życie ziemskie, gdy wstąpisz na drogę do światła.
Twa droga do światła jest drogą twą do siebie samego i do ukrytego w tobie – twego Boga.
Mówię tu o żywym Bogu, a nie o „Bogu” jakichkolwiek bałwochwalców.
Łatwo go znaleźć, jeśli mu odważnie zaufasz, jeszcze zanim go poznasz, lecz tym dalej będzie od ciebie uciekał, im bojaźliwiej żądać będziesz „dowodów”, czy istnieje on aby naprawdę, i czy możesz znaleźć w sobie siłę, żeby się doń zbliżyć...
Im bardziej się w ten sposób oddalisz od niego, tym bardziej wymykać się będziesz sobie samemu z ręki, a przez to staniesz się łupem owego świata zewnętrznego, któremu mógłbyś rozkazywać, gdybyś był świadomie zjednoczony ze swym Bogiem.
To, co ci daje klucz, którym otworzyć możesz wszystkie furty, wiodące do najtajniejszej wiedzy, jest w istocie tylko aktem świadomości...
Nawet tu, w tym życiu zewnętrznym, żyjesz wyłącznie w tej dziedzinie, którą odsłania wokół ciebie twa wiedza, a inni, żyjący na tym samym miejscu, znajdują się świadomie w najróżnorodniejszych światach przeżyć, które zawiera w sobie świat zewnętrzny.
Lecz tak uwięziłeś się w bycie zewnętrznym, że „cudem” może ci się już wydać, gdy słyszysz o człowieku, umiejącym świadomie przekraczać rubieże nadświata, który ty zaledwie przeczuwasz, bowiem świadomość twa uderza rytmem bardzo odmiennym od owych fal rytmicznych, które otwierają innym królestwo nadświata...
Zewnętrzność jest dla ciebie prawdziwą „rzeczywistością”, i oto niedowierzająco zwracasz się do swego życia wewnętrznego, w którym, jak mniemasz, tylko wyobraźnia jest czynna.
I tu ważne jest, com pierwej powiedział: Nie możesz znaleźć „rzeczywistości” w życiu wewnętrznym, jeśli jej odważnie nie zaufasz, zanim ją jeszcze poznasz...
Tym bardziej oddalać się będziesz od rzeczywistości, im tchórzliwiej obawiać się będziesz „omyłki” i żądać „dowodów” tam, gdzie „dowód” winien ci być tylko koroną odważnego dążenia.
Dobrze czynisz i dobrze kieruje tobą twa świadomość, kiedy w świecie zewnętrznym chcesz mieć wszędzie „dowody”, zanim uwierzysz, bowiem ten świat rzeczy zewnętrznych jest zaiste światem złudzeń, a nawet „dowody”, które ci on dawać może, rzadko są wolne od omyłek.
Jesteś tak przyzwyczajony do upewniania się w świecie ciągłych pomyłek, zanim poczniesz działać, że i w świecie „rzeczywistości” uważasz tę samą podejrzliwość za wskazaną.
W „prawdzie” twej, która jedynie przez „dowody” stała się dla ciebie niewzruszoną, tak wiele jest lichej lub wspaniałej złudy, że utraciłeś wszelką miarę – i gdy wreszcie istotnie skierowany na ślad prawdziwej rzeczywistości znajdujesz prawdę bezwzględną – odpychasz ją trwożliwie od siebie, sądząc, że się znajdujesz tylko w błędnym kole złudzeń, gdyż z dawna jesteś niewolnikiem, swojej „prawdy”.
Musisz się nauczyć chodzić zupełnie nowymi drogami, zanim potrafisz dotrzeć do prawdy, takiej, jaką ona istotnie jest.
Tutaj zaprawdę bardzo by się zdało „przewartościowanie wszelkich wartości”!
„Myślicielom”, co sobie na nowo wymyślają swoją „prawdę”, nie będzie końca, a jeśli zadawalasz się wymyśloną „prawdą”, tedy z łatwością znajdziesz system, odpowiadający twej umysłowości.
Lecz jeśli chcesz dotrzeć do prawdy samej, takiej, jaką ona jest i działa promiennie w wiecznie nowej rzeczywistości, tedy szukać musisz w sobie samym i tylko w najgłębszym wnętrzu kiedyś odsłoni ci się prawda.
A wówczas zrozumiesz jasno, co chcą ci te księgi powiedzieć...
OSTATNIE POUCZENIE!
Ci, co chcą sobie pomagać,
Jednego muszą być rodu!
Bracia w świetle,
Którzy cię radą wspierają,
Są ludźmi jako i ty!
Nie istotami bez czucia,
Niewzruszonymi przez nic,
Zmarłymi dla życia!
Do czego tęsknią ludzie,
Jest dla nich święte;
Ale ich oczy tęsknią
Do ostatecznych celów...
Wszelkie pragnienie
W grzechu i błędzie
Widome jest nam,
Jako bezcelowe
Poszukiwanie –
Wieczystej piękności...
Dlatego gotujemy
Ścieżki dostępne.
Dlatego wiedziemy
Drogą do światła,
Rozumiejąc
Zbłąkanych braci
W miłości.
Bô Yin Râ
Zapraszamy na warsztaty Królewskiej Radża Jogi
© Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone przez: radza-joga.blogspot.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz