STOSUNKI DUCHOWE CO PRZEZ TO ROZUMIEM
Chodzi tu o stosunki czysto duchowe wyłącznie tylko mnie dotyczące. Ale wnikliwe współprzeżywanie tego duszą w znacznym stopniu dostępne jest i dla innych ludzi i pomaga im do osiągnięcia poznania. By umożliwić to współprzeżywanie ludziom do tego uprawnionym i mającym się w swoim czasie „obudzić” duchowo, a do nich jedynie skierowane być powinny moje słowa, muszę jednak wciąż na nowo wskazywać – coraz dokładniej określać tak dla nich, jak i dla przyszłych pokoleń owe same przez się ukryte stosunki – realne i postrzegane świadomością „ustosunkowanie się” moje podczas mego bytowania ziemskiego do wszystkiego co wieczne.
Oczywiście uczyniłem to już na różny sposób w pismach mojej nauki duchowej – niekiedy napomykając tylko, a niekiedy wprost wyraźnie określając to, co było do powiedzenia – ale dla wielu, jak widzę, wszystko to jest jeszcze za mało i chociaż od biedy potrafią czasem, co im się chwali, hamować swą skłonność do zadawania pytań, wszakże troszczą się znać o każde słowo, którego bym mógł im za swego życia ziemskiego udzielić o moim stosunku do rzeczy nieprzemijających.
Nie o to wszakże chodzi, by mnie i moim słowom „dawać wiarę” lub przyjmować na „ślepo” wszystko cokolwiek powiedziałem tylko dlatego, że pochodzi ode mnie! Również musi mi być ze stanowiska duchowego zupełnie obojętne, czy ktoś przyjmuje moją naukę duchową w jej całości lub w części jako godne zaufania przedstawienie rzeczywistości duchowej, czy też poczytuje ją za wytwór mojej fantazji! Jeżeli ktoś popełnia błąd, to oczywiście należy go żałować, sam bowiem tylko ponosi winę za lekkomyślnie popełniony, łatwy do uniknięcia błąd! – Za wszystko, co kiedykolwiek głosiłem światu, ponoszę wiekuistą odpowiedzialność, ale nie mogę być odpowiedzialnym za wszelkie omyłki i błędne tłumaczenie ludzi, którym się wydaje, że znaleźli po temu poparcie w moich słowach, a tym bardziej za lekkomyślne mniemania, jakoby moje słowa były jeno przesadnymi wynurzeniami religijnie nastrojonego liryka.
Jeżeli tu znów wskazuję, jak się rzecz ma z moim własnym, w głębie sięgającym stosunkiem do praźródła mojej prawiecznej istoty duchowej, o którym dzieło mojego życia ziemskiego – ba, nawet samo moje bytowanie doczesne – daje najpewniejsze obiektywne świadectwo – o ile przedstawienie tego daje się pomimo wszelkich trudności ująć w słowa – to czynię to dlatego, aby niczego nie zaniedbać, co by mogło służyć do usunięcia wszelkich pozornych powodów do błędnej wykładni mojej nauki.
Istotną pobudką do napisania niniejszego była dla mnie wyżej wspomniana gotowość oraz uprawnienie rzeczywistych wybrańców do przyjęcia słów mojej nauki, a mianowicie – by zechcieli i mogli możliwie blisko współprzeżywać to, co stanowi moje życie duchowe, niezależnie od ciała ziemskiego i nienaruszalne przez jego zejście z tego świata.
Bynajmniej nie uważam tytułu tej księgi za zadany sobie samemu przymus nie poruszania żadnych innych spraw prócz własnych stosunków wewnątrz struktury wiekuistego Ducha: przeciwnie będę tak w treści zasadniczej, jak i w dodatku wyraźnie mówił o innych rzeczach, które wydają mi się niezbędne do wyjaśnienia tego, co przede wszystkim ma być powiedziane. Wszak nie powoduje mną ambicja literacka, lecz – pragnę moim bliźnim ziemskim o duszach dojrzałych udzielić tego, czym ja jedynie dzielić się z nimi mogę, posiadam bowiem realnie i nieograniczenie ową nieskończenie wielokrotną całość, która przez rozdawanie nigdy się w sobie nie zmniejsza ani też dla mnie się nie uszczupla! – Wszystko, co się dziś w świecie zewnętrznym wydaje tak ważne – znacznie wcześniej niżby mógł ktoś przypuszczał – będzie zaliczone do opowieści z dawno minionych czasów, podczas gdy to, co w tym samym czasie pisma moje duszom przyniosły w darze, stanie się dla bardzo licznych dusz dobrem powszechnym: – wyzwoleniem na wieki z błędów i trosk wewnętrznych! – Żadna moc tej ziemi nic a nic nie może zmienić w tym biegu rzeczy – a nawet ja sam nic bym nie poradził, gdybym chciał wszystkimi siłami wieczności wytyczyć inne koleje przyszłych wydarzeń – przypuszczając, że taka destrukcyjna wola byłaby w Duchu możliwa.
Bo Yin Ra Joseph Schneiderfranken
NA TEMAT
NAJWYŻSZE „WZYWANIE”PRZY NAJWEWNĘTRZNIEJSZYM ODNALEZIENIU SIEBIE
„O, Prabycie mój! – Wiekuista istności bytu mojego! Przebywające praźródło wiekuistego Światła duchowego! – Odwiecznie trwające w swym biegunowym napięciu! Istoto wszelkiego zimna światów! – Wiekuista podnieto wszelkiego żaru duchowego! Przeniknij to ciało doczesne, które jest Twoim narzędziem do wyjawniania się, tak jak musi ono być przez Ciebie przeniknięte! Bądź dlań lodowatym chłodem! – Bądź mu pałającym żarem! – Bądź kojącą ciemnością wszelkiej przejasności! – Wszystkim dniem zgiełkliwym bądź miękko osłaniającą nocą!”
„Promienne Pra–światło! – Wciąż wytryskujące z nieprzeniknionego mroku mojego Pra–bytu niby miriady słońc południowych wśród ciemnej północy! – Światłości wszelkiego Ducha wiekuistego! – Nieprzemijająca jasności każdej duszy! – Jaśniej w tym, co z twego nakazu zostało przygotowane do przyjęcia Światła w doczesności mojej! – Promieniuj we mnie – w śmiertelniku – swoją jasnością!”
Prajedyne Pra–słowo – Wypowiadające jedynie samo Siebie we wszystkim, co w Tobie ze Światła słowem się staje – sprawiły mego pra–bytu dźwięcząc w pra–świetle moim! – We wszystkich „Ojcach” duchowych – „Ojcze” wiekuisty! – We wszystkich w Duchu zrodzonych „Synach” – Wiekuisty „Synu”! – Odwieczna „boskości” wszystkich Bogów! – We wszystkich w Duchu ze mną zbratanych mój „Bracie” duchowy! – Wiekuisty „Boże Żywy”! – Tam tylko objawiający się śmiertelnikowi, gdzie Sam siebie przetwarzasz w kształt „Słowa”! – Jako „Słowo” Twoje – głoszę Ciebie w sobie na modłę ziemską, tak jak Ty wypowiadasz samego siebie w Sobie! O Ty wyrzeczone od wieków we mnie „Słowo ze Światła wszelkiego samoobjawienia duchowego!”
Kryjąc w sobie treść takową – w treści takiej żyjąc, modli się bezsłownie dzień w dzień moje odczuwanie duszne o to, co tu przełożyłem na słowa mowy ludzkiej, by następnie Szukający mógł je współprzeżywać duszą! W wielkiej samotności w Duchu wiekuistym takie „modlenie się” jest warunkiem życia dla człowieka ziemskiego, którym się posługuje Jaśniejący.
Trudno wyrazić w słowach, co to znaczy: samemu pozostawać w sferach wieczności. Samemu nie tylko „ z sobą samym”, lecz absolutnie samemu – pozostawać wszech – jedynym! – Tam wszystko sam przeżywając, sam bytując, o czym przedtem miało się tylko Wyobrażenie zależne od możliwości ziemskich!
Bytować samotnie w przyjętym tu znaczeniu życia duchowego można tylko w najwewnętrzniejszej swej „istności”, to bowiem, co w przemijającym bytowaniu doczesnym na ziemi zwie się samotnością, jest jedynie odosobnieniem nie usuwającym tysięcznych wzajemnych stosunków ziemskich w ich zewnętrznym zakresie.
Wszech–jedność w duchu wiekuistym zakreśla granice, których nie może przekroczyć nic z tego, co jest „na zewnątrz”. A już przenigdy nie przekroczy najbardziej wyćwiczone myślenie!
Trudno śmiertelnikowi unosić to osamotnienie, jest ono bowiem zbyt bogate, by mogło się zmieścić w świadomości ziemskiej!
Wszystko, co jest i co nie jest – wszelki byt i niebyt – zawiera w sobie ta samotność jednoczesna w sobie wszystką mnogość oraz wszystko, co trwa ponad bytem i niebytem!
Tu właśnie jest owo „ubóstwo ducha”, które tak jest bogate, iż posiada „królestwo niebieskie”!
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wszelkie porozumienie się człowieka z człowiekiem za pomocą słów wymaga na tej ziemi pewnej umowy, czyli konwencji co do znaczenia słów, a w każdym języku napotykamy różne szczególne konwencje mające obieg jedynie w pewnych odrębnych kołach ludzi używających tego języka. Atoli w mojej nauce duchowej wieszczącej o rzeczach nie do opisania nie nadaje się żadna konwencja językowa. Konwencja językowa, jaką od tysięcy lat zbratani ze mną i tego samego, co ja pokroju nieliczni na tej ziemi ludzie duchowi zawarli pomiędzy sobą obowiązującą ich, a więc tym samym i mnie, nie opiera się na żadnym języku ludzkim, lecz na pewnym niezmiennym ocenianiu odczuciem istniejącej w duchu rzeczywistości, TA konwencja jest i pozostanie po wsze czasy ziemskie tajemnicą dla ludzi znajdujących się poza tym gronem, nie daje się bowiem nikomu udzielić, a dzięki temu sama siebie chroni. Jej treść mogą wchłaniać i „rozumieć” jedynie ci ludzie, w których duchowy człowiek wiekuisty dokonał zjednoczenia własnej świadomości ze świadomością człowieka ziemskiego: – a więc „Jaśniejący w Praświetle”!
A że użyłem do porozumienia się swej mowy ojczystej, musiałem więc wszystko, co posiadam dzięki naturze mej istności duchowej, „przełożyć” na ten właśnie ziemski język ojczysty.
Siłą rzeczy wymagało to dość częstego używania wyrazów tego języka w znaczeniu niecodziennym, by przez nadanie im tego znaczenia jakoś dawać sobie radę z tym, co miałem do zakomunikowania w słowach. Musiałem niejako zawrzeć konwencję z nieznanymi mi partnerami – z czytelnikami moich nauk duchowych. Lecz każde pierwotne prawdziwe objawienie duchowe dokonywało się w swoim czasie w ten właśnie sposób czy to w słowie mówionym, czy pisanym! Każdy, kto się poświęcał objawieniu rzeczy wiekuistych rozglądając się w używanych w tym czasie słowach mowy pod względem ich zdatności do jego dzieła, bywał tylko wdzięczny za każdy wyraz, który mu jako nadający się do użytku nastręczały jego czasy i ograniczone w czasie rozumienie. Ale i tym odnalezionym i uznanym za zdatne do użytku wyrazom odnowiciel, wplatając je w swą mowę, nadawał nowe znaczenie. Ja również musiałem tak samo postępować.
W wiekuistym duchu istnieje zupełnie niezrozumiała dla synów ziemi rozmaitość: porównanie jej z poznawaną empirycznie i rozumowo wielorakością ziemskiego i materialnie kosmicznego rodzaju dać może bardzo słabe pojęcie. Jedynie w stanie wszech–jedynego – bytowania możliwe jest bezbłędne poznanie rozmaitości istniejących w rzeczach substancjalnie duchowych. W takim jedynie poznaniu można ujrzeć bez obsłonek tajemnicę, dlaczego nieskończona wielokrotność jest wiekuistą duchową formą bytowania absolutnej jedności! Aby się utrzymać bez przerwy w owym nie dającym się opisać stanie za życia ziemskiego, ludzie mojego pokroju – a więc i ja – muszą pozostawać w stałej duchowej „klauzurze”, aczkolwiek to odosobnienie nie wymaga zamknięcia się w pustelni w świecie zewnętrznym. Ludzie jednakiej ze mną natury w czasie pisania niniejszej księgi istotnie przebywają wyłącznie w takim odosobnieniu od świata zewnętrznego, ale to bynajmniej nie wyłącza nawet u nich konieczności jednoczesnej ścisłej klauzury duchowej. Ani najbardziej oddalone od świata życie pustelnicze nie pomaga takiej duchowo wymaganej klauzurze, ani życie w zgiełku świata zewnętrznego nie stoi jej na przeszkodzie. Jeżeli zewnętrzna samotność jest dla nas, Jaśniejących w Praświetle, nieuchronną koniecznością, to mogą ją wprawdzie nakazać ważne powody, ale nigdy nie wymagania naszej klauzury duchowej. Klauzura duchowa polega na zdolności zamykania w sposób duchowy dostępu wszelkim zbliżającym się do nas kompleksom myślowym i wyobrażeniom, które by mogły odchylać naszą świadomość od właściwego nam życia duchowego.
Jeżeli mam teraz podać wiadomość o moich istniejących w duchu „stosunkach”, to przede wszystkim muszę powiedzieć o niezliczonych stosunkach wzajemnych z nieskończenie różnorakimi przejawami nadawanymi sobie przez wiekuistego Ducha, które tylko we wszech – jedynym bytowaniu mogą być na sposób duchowy postrzegane i to w najściślejszej izolacji duszy przy nieubłaganie dalekim odcięciu od świata wyobrażeń mózgów ziemskich.
Rzeczą prawie niemożliwą jest scharakteryzować rodzaj tych najwyższych stosunków duchowych, nie ma bowiem żadnych ustosunkować wzajemnych pomiędzy ludźmi tej ziemi, na które by tu dla porównania należało się powołać. Można, co prawda – od biedy – obudzić pewne wyczucie zachodzących tu powiązań duchowych wskazując na istniejące w dziedzinie chemii powinowactwa pomiędzy poszczególnymi pierwiastkami a ich pochodnymi. Ale i wtedy otrzymamy jedynie z odległej dali widziany „obraz” osobliwego rodzaju substancjalnie duchowych stosunków przedstawiających powiązania pomiędzy stale i wyraźnie świadomymi samych sobie i swych stanowisk w duchowym wszechświecie emanacjami wiekuistego Prasłowa, w którym jedynie owe emanacje wzajemnie się poznają.
Wyobrażenia o „bogach” i „świętych” wykazują jeszcze pewne ślady, których tu nie należy przeoczyć, prastarego ziemsko – ludzkiego zrozumienia rzeczy wiecznych: a jeszcze bardziej znamienne jest misterium „aniołów” we wszystkich ich stopniowaniach – Jako najwyższy symbol nieskończenie licznych postaci przybranych przez wiekuistego Ducha bożego: to misterium pomimo całej pobożnej wiary w „niebiańskie chóry anielskie” zaginęło zupełnie w czasach dzisiejszych dla ludzkości tej ziemi i jest już prawie nieosiągalne dla poznania ziemskiego.
Nic się tu nie da rozumowo „wyjaśnić”! Kto jednak usiłuje wczuć się w owe sfery duchowe dostępne jedynie jego odczuwaniu, ten pewnego dnia ujrzy swój obraz świata plastycznie pogłębiony w sposób wydający się mu dziś jeszcze niemożliwym!
Dla mnie zaś, w moim wiekuistym sposobie bytowania, to życie obejmujące świadomością całość bosko –duchowego wyjawiania siebie jest z odwiecznego doświadczenia zgodne z moją naturą, tak jak synowi ziemi dostępne jest przeżywanie wczuwaniem się we własne ciało i w otaczający je świat – w szczególności w swych bliźnich swego otoczenia. Istotny moment odróżniający przy tym porównaniu polega na tym, że syn ziemi jedynie współodczuwa życie swego „świata zewnętrznego”, do którego należy również przydzielone mu czasowo własne jego ciało, podczas gdy moje życie duchowe w wieczności jest nieograniczonym współżyciem. Co to oznacza, może osądzić tylko ucieleśniony w człowieku ziemi Jaśniejący Praświatłem, w którym się jednoczą oba rodzaje świadomości.
Wszelkie indywidualne przeżywania wiekuistego życia jest na swoim miejscu i na swój sposób „doskonałe” oraz jest w pełni świadome całej doskonałości istniejącej we wszystkich nieskończenie licznych wyjawieniach własnych wiekuistego substancjalnego Ducha!
A więc wielką zaiste prawdę wypowiedział ten, co wygłosił zdanie, że „duch” wszystko „wypatruje”, nawet „głębokości Boże”!
A teraz należy wskazać te stosunki, jakie zachodzą pomiędzy mną a moimi z Ducha zrodzonymi Braćmi – Jaśniejącymi w Praświecie, duchowo zjednoczonymi ze mną w nieziemskiej miłości. Jeden z nich był moim nauczycielem duchowym podczas mojego szkolenia duchowego, zanim sam świadomie stać się mogłem dla niego oraz wszystkich innych duchowo zjednoczonym – Bratem. Owe najbliższe mi na ziemi stosunki duchowe ogarniają wszakże nie tylko tych nielicznych Jaśniejących Praświatłem, którzy jak i ja żyją jeszcze w widzialnym ciele doczesnym, lecz również wszystkich tych, którzy kiedykolwiek w innym czasie byli ukryci w życiu ziemskim – oraz – ponadto, również wiecznych ludzi Ducha, nieuchwytnych dla zmysłów zewnętrznych ciała ziemskiego, którzy nigdy nie byli uwięzieni w ciałach na ziemi, nigdy by też nie mogli na ziemi się ucieleśnić, oparli się bowiem dążeniu ku materii.
Chociaż od samego początku wciąż twierdziłem, że przy tych wielokrotnie przeze mnie wspomnianych stosunkach chodzi o czystą wspólnotę dusz wiecznych Duchów ludzkich /świadomych tego, co w nich jest nieprzemijającego/ w substancjalnym Duchu wiekuistym, musiałem wszakże doznać tego, że ze słów moich wyciągnięto wniosek, jakobym mówił o jakiejś ziemskiej instytucji podobnej do „tajnych stowarzyszeń” oraz że czysto duchowa nauka moja, z wiekuistego Ducha płynąca, wypływa jakoby, czy zasilana jest, z ziemskiego źródła. Jakiż ciężki błąd! Jeśli mówiłem o swoich „Braciach” w Duchu, to nie miałem zaiste nic innego na myśli, jak stworzenie obrazu wspólnoty Wiecznych w wieczności, gdzie zaś używałem przykładowo powszechnie znanego, czysto symbolicznego miana: „Biała Loża”, miałem na względzie wyłącznie sprostowanie pewnych niedorzecznych mniemań. Kategoryczne i surowe, nie dające się przekroczyć prawa duchowe, obowiązujące mnie w mej duchowości, same uniemożliwiłyby już wszystkie błędy, których tu tak chytrze domyślano się!
Moja oczywista wiedza o wielu rzeczach związanych z symbolicznym pradawnym sposobem nauczania ziemskiego nie pochodzi ani od osób należących do dzisiejszych tajnych stowarzyszeń posiadających o tym wszystkim jeno bardzo nikłe wiadomości, ani z jakiejś – zaiste zbędnej dla mnie – tajemnej literatury przeważnie zawierającej tylko fantastyczne zmyślenia, lecz osiągnąłem ją w sposób czysto duchowy, jak i większość tego, co z biegiem mojego życia ziemskiego stało się mi znane z rzeczy niezwykłych a nie dających się zrozumieć przez pouczanie zewnętrzne. W wielu swoich pismach wskazywałem na rzeczy dla nas Jaśniejących w Praświetle dostępne, które muszą nam być wiadome więcej niż dostatecznie powiedziałem ludziom do pytań uprawnionym, jak taka wiedza, może być osiągnięta przez „samoprzeistoczenie” lub – przypuszczając, że się do tego rodzaju przejęcia nie nadaje – przez przeniesienie. „Babilońskie” pomieszanie języków, ta doczesna plaga wszystkiej ludzkości ziemskiej, nie ma wpływu tam, gdzie można udzielić zrozumienia samego przez się – bez słów – tak, że siłą rzeczy ten, kto je osiągnął, udziela go następnie sobie i innym w formach swej mowy ojczystej. Nie inaczej też ukształtowały się w mej nauce duchowej liczne nazwy i określenia.
Nazw tych określeń używam przeważnie wtedy, gdy mowa potoczna nie daje mi obrazu słownego potrzebnego do udostępnienia chociażby w przybliżeniu tego, co mam powiedzieć. Odpowiednie już istniejące wyrazy, określające filozoficzne czy religijne pojęcia: były dla mnie pożądaną pomocą, jak np. – w odmiennym nieco znaczeniu – wyrazy „Prabyt”, „Prasłowo” i „Praświatło”, podczas gdy dla odpowiadającego rzeczywistości określenie duchowego rodzaju, do jakiego należą łącznie z tymi, których odczuwam zgodnie z ich podobieństwami o mnie, jak z tego samego pnia duchowego zrodzonych „Braci”, nie znajdowałem żadnego wyrazu w naszej mowie ojczystej, tak, że to, co stanowi istotę w każdym z nas, tak jak my to wszyscy odczuwamy, mogłem określić jedynie słowami: „Jaśniejący w Praświetle”. Dla tych zaś wszystkich, którzy przywiązują zbyt wielką wagę do słów – a nie mają pojęcia, co dane słowo ma oznaczać, dodam, że i wyraz „Promieniujący” oddałby należycie rozumianą tu rzeczywistość i z całą słusznością użyto go w holenderskim przekładzie Księgi Boga żywego, wszelkie bowiem duchowe „jaśnienie” jest – eo ipso „promieniowaniem”.
Czytelnik, który by zechciał czytać moje pisma tak, jak się czyta raczej naukowe dzieła jakiegoś uczonego lub rozprawy teologiczne, bardzo daleki będzie od możności wchłonięcia zawartego w nich wiekuistego pradobra duchowego przygotowanego dlań przeze mnie w swobodnym ukształtowaniu słownym!
Gdyby o takie dzieła chodziło, to zaiste włożone na mnie zadanie powierzono by z wiekuistego Ducha teologowi lub znakomitemu uczonemu. Mnie zaś, jako nadającego kształt językowi i twórcę dzieł rysunkowych i barwnych, cechują zgodnie z moim utalentowaniem ziemskim wyłącznie zdolności artystyczne, tak, że wszystkie moje utwory muszą wykazywać cechy tego wrodzonego utalentowania. Nie mówię tu o technicznej wprawie mozolnie przeze mnie zdobywanej ani o obcej mi zupełnie „genialnej” łatwości tworzenia, lecz jedynie o wrodzonym artyzmie istoty ludzkiej. Artyzm ten nawet przy całkowitym braku zdolności kształtotwórczych musiałby w ten czy inny sposób znaleźć wyraz, choćbym chciał go starannie ukrywać.
A więc w moim rozumieniu język nie jest bynajmniej tylko umownym środkiem porozumiewawczym, lecz według czysto duchowych wartości jego formy jest materiałem wymagającym traktowania artystycznego – chociaż nie w znaczeniu poety – o ile ma oddać czytelnikowi to, co sam przez się po nadaniu mu kształtu ma do oddania. Oznacza to, że we wszystkim, co ujmuję w słowach, zarówno forma jak i treść posiadają „to samo” znaczenie. Trzeba wyczulać formę, jeśli się chce przyswoić jej treść!
A więc czytelnik nie powinien zaczynać od możliwie raz na zawsze nieodmiennego pojęciowego ujmowania nowostworzonych przeze mnie wyrazów lub ich powiązań, jak to zwykło się czynić i zupełnie słusznie w zakresie nauk: u mnie natomiast każde słowo jest pełnym życia otworzeniem rzeczywistości, tworem – żywo się w sobie poruszającym – a nie skostniałym, aczkolwiek filologicznie pełnowartościowym! Jeśliby ktoś zechciał analizować je pod mikroskopem, aby je takim tworem uczynić, to ożywione przeze mnie słowo – pozbawi życia... Martwe słowo nie może budzić życia w dziedzinie duszy, przeciwnie, zatruwa wszelkie życie swoim – „trupim jadem”! Słów pozbawionych życia można oczywiście spokojnie używać i nie istnieje nic, czego by nie można było nimi „udowodnić”. Ja jednak nie chcę nic udowadniać, natomiast pragnę, by żywe słowo samo się wypowiadało!
Komu chodzi o to, by istotnie wchłonąć to, co mu duchowo mam do oddania, temu radzę, by usiłował – po zaspokojeniu pierwszej ciekawości – wczuwać się w duszny „nastrój” książki, którą w danej chwili ma w ręku. To wczuwanie się może wymagać częstszego czytania, niż się mogło początkowo przypuszczać, ale za to każda ponowna próba wczucia się będzie wywoływała nowe pogłębienie własnej zdolności wchłaniania, aż wreszcie umiłuje się słowa początkowo ledwie „zrozumiałe”, ponieważ odczuje się ich życie. – Wówczas dopiero czytelnik, który tak dalece wniknie w daną księgę, może przystąpić do stosowania udzielonych mu przeze mnie rad!
Zupełnie poważnie radzę czytelnikowi moich ksiąg wczuwać się w ich „nastrój”, podobnie jak zbieracz dzieł sztuki pogrąża się przezeń w obrazy, których wartość artystyczną chce do głębi zrozumieć. – Nie nadużywając do nieskończoności przytoczonego wyżej porównania muszę tu jeszcze dodać, że koniec końców cała moja nauka duchowa składa się z szeregu artystycznie opracowanych moich wglądów w dziedziny duszy w światy wiekuistego substancjalnego Ducha, tak ze można sobie tylko ułatwić wewnętrzne wchłanianie ujmując każde poszczególne dzieło – pod względem jego przedstawienia – jako „obraz słowny”.
Od samego początku wyraźnie zaznaczyłem, że nie nadaję kształtu ani jednemu swojemu słowu nie będąc przy tym w zupełnej zgodzie ze swoimi Braćmi duchowymi, Rodzaj tego naszego zjednoczenia nie daje się, niestety, uzmysłowić wyobraźni ziemskiej przez żadne porównania ziemskie, ponieważ chodzi o duszne połączenie indywidualnie bardzo się różniących istności duchowych bez względu na to, czy żyją one jeszcze, tak jak ja, w śmiertelnym ciele ziemskim, czy też istnieją wyłącznie w postaci duchowej nieuchwytnej dla oka fizycznego! Aczkolwiek każdy sam przez się pozostaje indywidualnością różną od wszystkich innych, to jednak w swym wszechjedynym bytowaniu każdy z nas Jaśniejących w Praświetle jest w każdym innym w najdosłowniejszym znaczeniu „identyczny”.
Możności wzajemnego porozumiewania się, którą zawsze posiadamy w naszej indywidualnej duchowości wyraźnie dającej się tu odróżniać, nie należy żadną miarą wyobrażać sobie jako swego rodzaju „telepatii”! Raczej fale radiowe służyć by mogły do porównania. Ale i to porównanie, dopuszczalne co najwyżej jako dyletancki sposób mówienia, może bardzo łatwo doprowadzić do błędnych zgoła wyobrażeń, albowiem i to nasze – jeśli się tak można wyrazić – „prywatne” komunikowanie się odbywa się również w dziedzinie wiekuistego substancjalnego Ducha a nie dzięki jakimś tajemniczym sztuczkom mózgu cielesnego lub dzięki tajemnym praktykom na modłę yogów.
W taki sam duchowy sposób pozostajemy w określonych stosunkach z poszczególnymi ludźmi, którzy wprawdzie nie znajdują się w tym samym, co my duchowym położeniu – a więc nie są Jaśniejącymi w Praświetle! – lecz zależnie od okoliczności i od otrzymanego wychowania religijnego osiągnęli pewną zdolność postrzegania duchowego, umożliwiającego takie komunikowanie się. Owi nieliczni żyją w stałej najgłębszej niedostępności i odosobnieniu od świata, całkowicie ukryci od wszelkiej ciekawości.
Jesteśmy ludźmi wiekuistego substancjalnego Ducha wiedzącego o samym sobie! Żaden z nas nie ścierpi żadnego „kultu” odnoszącego się do jego osobowości, ani dąży do zaszczytów ziemskich!
We wszystkich czasach niektórzy z nas żyją jednocześnie życiem człowieka związanego z ziemią, ale natura dopuszcza każdorazowo wyjątki naszego rodzaju jedynie w znikomej ilości. Dla wszystkich innych synów ziemi jest rzeczą niemożliwą za ich życia ziemskiego jednocześnie osiągnięcie świadomości w królestwach substancjalnego, realnego Ducha wiekuistego. Żadna moc ziemska ani niebieska nic tu zmienić nie zdoła! Wszelkie usiłowanie osiągnięcia tego prowadzi jeno do łudzenia siebie.
Aczkolwiek z pism moich wyraźnie wynika, że substancjalnie duchowy, wiekuiście w Praświetle Jaśniejący, po szczęśliwym oswojeniu się z życiem ziemskim, początkowo nie ogarnia tych rzeczy mózgiem cielesnym i chwilowo pragnąłby należeć jedynie do ziemi, to jednak wciąż ponownie należy o tym wspominać. Kosztuje to wiele lat ciężkich zmagań zanim syn ziemi staje się posłusznym człowiekowi wieczności!
To, co przez te słowa rozumiem dotyczy spraw czysto duchowych, które muszą być załatwione, by Jaśniejący Praświatłem, związany tu na ziemi ze swym bytowaniem ziemskim mógł wykonać wyznaczone mu zadania ziemskie. Jego Bracia w Duchu z nim zjednoczeni powiadamiają go o owych „zadaniach”, nie w jakiś dziwny i tajemniczy sposób, lecz jasno i wyraźnie w normalnym życiu ziemskim!
Jaśniejący Praświatłem istnieje na tej ziemi przede wszystkim po to, by swym współczesnym, którzy są bliscy przebudzenia duchowego, pomagać do tego przebudzenia oraz dać im dzięki swej pomocy duchowej wszystko, co jest im do tego potrzebne.
Nie należy jednak sądzić, jakoby Jaśniejący Praświatłem musiał to, co daje swym bliźnim, dawać koniecznie „wszystkim”! Byłoby to nie tylko niemożliwością – jak nie sposób przecież „wszystkich” naprawdę „miłować” – lecz nawet, gdyby to było możliwe – dla bardzo wielu nie bliskich jeszcze przebudzenia, byłoby wręcz szkodliwe. Ale postarano się o to, by takiego pobudziciela i pomocnika przy obudzeniu duchowym poznawali i rozumieli tylko ci, którym jest on już potrzebny. Dla wszystkich zaś innych, pomimo jego nawoływań, pozostaje on niezrozumiały i mogą w nim widzieć jedynie niepożądanego mąciciela ich snów na jawie. Tak jest od czasu jak ta ziemia ludzi nosi i nie zmieni się nigdy, dopóki człowiek jeszcze mniema, że w zwierzęciu na tej ziemi przeżywa siebie samego.
Jedynie dla umożliwienia stosunków ze współczesnymi i późniejszymi ludźmi potrzebującymi jego pomocy, rodzi się w wyznaczonym mu terminie syn ziemi przeznaczony dla Jaśniejącego Praświatłem jako przed nieogarnionymi już czasy zobowiązany mu i z nim zjednoczony. A więc pierwszą i najpilniejszą koniecznością jest, by Jaśniejący w Praświetle stopniowo uzdolnił syna ziemi, w którym się zjednoczył, do ogarnięcia go swą świadomością ziemską, różnorakie zewnętrzne warunki życiowe, przysposabiające syna ziemi do tego, bywają czasami, z zewnątrz rzeczy biorąc, pozornie raczej przeszkodą i oczywiście nie zawsze tak się układają, żeby można było domyślać się w nich kierownictwa duchowego ze sfer wiecznych. A jednak nic nie da się usunąć z przygotowawczego życia syna ziemi zjednoczonego z Jaśniejącym w Praświetle, jeśli ma się on stać uniwersalnym, ściśle oszlifowanym narzędziem, niezbędnym do wykonania jego zadania ziemskiego, gdyż musi się stać formierzem na usługach budowy wzniosłej „katedry” duchowej, którą jego współbracia w wieczności „budują” – jako niezniszczalny pomnik doczesnego człowieka ziemskiego!
Wiekuistym Praświatłem Jaśniejący już w czasie okresu przygotowawczego potrafi posługiwać się swym „narzędziem” ziemskim, ale doskonałą użyteczność uzyskuje ono dlań dopiero wtedy, gdy zostanie odpowiednio ściśle „wyostrzone” i nie wykazuje na swym ostrzu żadnych „szczerb”. A że nawet najhartowniejsza i najściślej wyostrzona stal stępia się z czasem przy używaniu narzędzia i wymaga ponownego hartowania i ostrzenia, by mogła dalej służyć mistrzowi w twórczej jego pracy, tak samo należy wciąż na nowo „hartować” i „ostrzyć” syna ziemi mającego służyć za narzędzie przy dziele duchowym. Zaiste przy tym dziele nie brak sposobności do „wyszczerbienia się”!
Ale tę przenośnię muszę zakończyć prostym stwierdzeniem, że zjednoczenie całej ludzko – ziemskiej natury z Jaśniejącym Praświatłem nie jest oczywiście żadnym ziemskim „wyróżnieniem”. Dla syna ziemi, bez względu na to, z jakimi nosił się ambicjami na okres swego życia ziemskiego, jest raczej surowym obowiązkiem płynącym nieubłaganie z wieczności wyrzeczenia się raz na zawsze samego siebie, by się odtąd przeżywać wyłącznie w świadomości Jaśniejącego w Praświetle.
W substancjalnym Duchu na mocy własnego prawa wyznaczone zostało przez czasy, jakich sobie po ziemsku wyobrazić nie podobna, że w ziemskich dniach dzisiejszych musiał się Jaśniejący w Praświetle zjawić w człowieku, który od młodości zżył się z mentalnością europejską. Moi prawdziwi Bracia duchowi w wiekuistym Praświetle, jednocześnie ze mną żyjący widzialnie na tej ziemi, nie otrzymali zlecenia komunikowania się z zachodem w swej azjatyckiej mowie ojczystej, pomijając to, że takie żądanie w stosunku do nich musiałoby się im wydać dziwnym wymaganiem, gdyż oni właśnie posiadają niezeuropeizowaną czysto azjatycką mentalność. Ale na Zachodzie, a nawet wśród niektórych fantastycznie nastrojonych mieszkańców Wschodu rozpowszechniły się tak dziwaczne, szalone i bezdennie niedorzeczne mniemanie o nas, Jaśniejących Praświatłem – samowolnie mieniące nas „Białą Lożą” – że tylko Jaśniejący, należący jako człowiek ziemski do kulturalnych kół europejskich oraz znający to wszystko, co ważne dla zachodniej wiedzy, mógł się podjąć tak naglącego i nieodzownego oddzielenia rzeczy odpowiadających rzeczywistości od wierutnych błędnych wyobrażeń.
Poza tym czasy dzisiejsze zaiste dojrzały do usłyszenia głosu nie podającego własnych spekulacji myślowych, lecz uprawnionego do przemawiania na mocy wiekuistego poznania. Prawda chciała dojść do słowa, a głosiciela tego słowa już wyznaczono zanim powstał ten glob ziemski, na którym w odpowiednim czasie miało być ono głoszone. Czego jeszcze sami z własnej woli nie pragniecie, tego i ja naturalnie nie mogę wam powiedzieć, lecz każdemu łaknącemu pomocy, który już uświadomił sobie potrzebę tego, co mam tu przynieść, mogę duchowo pomóc. Nie jestem jedynym mogącym mocą wiekuistą wam pomagać, lecz jestem jedynym synem ziemi żyjącym tu na świecie w charakterze łącznika pomiędzy przemijającą doczesnością a wiecznością! Cała moja działalność duchowa – polegająca nie na jakichś okultystycznych lub innych tajemniczych praktykach, lecz wynikająca wyłącznie z wiekuistego Ducha, w którym zawsze świadomy i czynny jestem również za życia mego dla mnie zrodzonego ciała ziemskiego – ma przede wszystkim ten główny cel – wszędzie, gdzie zachodzi potrzeba, owo istniejące we mnie połączenie ofiarowywać innym jako „most” i umożliwiać im przejście z ich własnych duchowych głębi przez ten most.
Dotyczy to zarówno moich współczesnych jak i przyszłych pokoleń oraz ludzi już zmarłych, nie dotyczy natomiast nikogo, kto nie pragnie tej umożliwionej przeze mnie pomocy, gdyż rzeczy Ducha nie narzucają się żadnej duszy, lecz jedynie z dobrej woli dają się przyjmować. – Nie mogę i nie chcę nikogo wbrew jego woli podnosić do świadomości wiekuistego substancjalnego Ducha, w którym każdy nawet nieświadomy własnej duchowości posiada ostateczną ostoję swego życia. Zupełnie bez mojego współdziałania to, co należy do mnie, odłącza się od tego, co nawet po niezmierzonych okresach czasu nie będzie mogło przyjąć mojej pomocy duchowej! Sam nikogo nie „osądzam”, lecz samo moje istnienie na tym świecie zmysłów fizycznych tworzy dla każdego, przez rodzaj jego ustosunkowania się do mnie, możliwość wydania samego wyroku na siebie.
Wszelako w wypowiedziach moich w słowach mowy ludzkiej bynajmniej nie unieważniam tego, co przede mną było kiedykolwiek przez usta ludzkie z Ducha wiekuistego wypowiedziane! Wiem tylko jak ludzie zazwyczaj błędnie to rozumieją i w słowach swojej nauki wskazuję jak w rzeczywistości rozumieć to należy – jako jedyny w czasach dzisiejszych żyjący „w świecie” i obeznany z zachowaniem odczuwaniem, a także jedyny z tych, którzy mogą tu wnosić poprawki.
Zadać może teraz ktoś pytanie, jak się też układają moje stosunki duchowe z moimi współczesnymi w codziennym towarzyskim życiu zewnętrznym? – Na to nie wiele więcej można odpowiedzieć jak tylko to, że i zewnętrzny człowiek ziemski we mnie jest niewątpliwie kierowany moim substancjalnie duchowym sposobem bycia. Ten mój ukryty w moich głębiach odrębny rodzaj duchowy jest tak dyskretny i wyraźnie identyczny w swej istocie ze swą własną sferą, że byłoby dlań zgoła niemożliwe chcieć się, że tak powiem, „produkować” w formach zewnętrznej codzienności ziemskiej – przypuszczając, że człowiek Ducha, świadomy jednocześnie tak w ziemskości, jak i w swej naturze wiekuistej, mógłby dążyć do czegoś podobnego. Gdzie mogę pomagać duchowo, tam nie są potrzebne żadne gesty zewnętrzne, które by raczej mogły tylko przeszkadzać mojej pomocy! Wszelkie gesty zewnętrzne są przecież tylko upozorowaniem wydarzeń duchowych i bywają wykonywane zwłaszcza tam, gdzie same te wydarzenia w rzeczywistości wywołane być nie mogą.
Dlatego też moje obejście w codziennym życiu zewnętrznym jest zgoła inne od sposobu bycia, który chętnie usiłują tworzyć sobie ludzie chciwi dostojeństw i żądni wywyższania siebie, by stale podtrzymywać własne przekonanie wewnętrzne o wysokiej wartości swego bytowania ziemskiego tak dla siebie jak i dla innych.
Wszelkie wyróżnianie się w życiu zewnętrznym jest mi do tego stopnia obce i dalekie, że musiałbym gorzko rozczarować wszystkich przypuszczających we mnie jakąś uroczystą postawę. Nic nie jest dla mnie bardziej śmieszne niż podkreślana godność. Jakżebym miał pragnąć sam siebie w ten sposób znieważać?!
Rzeczywista godność nigdy się nie wysuwa na widok publiczny, a nigdy też nie znalazł się człowiek w Duchu żyjący, który by się jednocześnie starał o to, jakby najskuteczniej mógł wystąpić na widownię.
Dla każdego człowieka jednocześnie ze mną żyjącego, bez względu na to, czy znane mu są moje stosunki do spraw wiekuistych, jestem tylko bliźnim nie domagającym się dla siebie „palenia kadzideł”. Ale za to w swym życiu zewnętrznym przebywam z radością wśród nieprzymuszonej, serdecznej, istotnie „szczerej”, przenikniętej humorem i rzeczywiście „swobodnej” prostoty, która sama przecież już tworzy dobre formy życia i bycia, choćby nawet tak skromnie się przejawiały. Pod tym względem we wszystkich okresach mego życia było to dla mnie stanowczo ważniejsze we własnym interesie mego bliźniego by dążył on do dobrych manier i odpowiedniej pielęgnacji swego ciała, a nie wygłaszał niby jakiś „leksykon mistyki i okultyzmu” wyroczne zdania o sprawach rzekomo „duchowych”.
Co się tyczy zewnętrznych pytań o rzeczy naprawdę duchowe, to wszystko, co mogę podać jako odpowiedź z Ducha, tak obszernie wyłożyłem w moich pismach, że zaiste z całą słusznością mogę się uznać za zwolnionego raz na zawsze od przytaczania własnych cytat...
„BIERZ I CZYTAJ!”
INNY ROZDZIAŁ
Ze względu na was i jedynie dla was dzieje się to, że wciąż jeszcze daję wam nowe wyjaśnienia!
Mnie zaiste nie są potrzebne ani moje mowy, ani nauki! Nie należę do tych, co „chętnie słyszeć się dają”, lecz umiem milczeć, gdyż tylko w milczeniu staję się dla siebie zrozumiały.
Czyż więc znajdują się jeszcze głupcy mogący mniemać, że przemawiam niby jakiś poeta liryczny, by opowiadać o sobie?!...
Czyż są jeszcze naiwni, którzy sądzą, że w mej osobie widzą głosiciela słów innych ludzi, tak jak sami przeważnie wypowiadają cudze słowa sądząc, iż głoszą swe własne?!
Mógłbym wprawdzie bardzo wiele jeszcze opowiedzieć o sobie – jako o tym, który musi was nauczyć Życia – gdyby to wam było potrzebne. Niemożliwością jest dla mnie być głosicielem słów „innych ludzi”, bo gdzieżby mieli być owi „inni”, których słowa miałbym przyjmować, skoro sam jestem w Praświetle „Słowem” z Prasłowa!
Czy też miałbym siebie uważać za człowieka, któremu są jeszcze potrzebne moje wynurzenia, lub który by chciał się stać słuchaczem moich przemówień, bo wszak sam „jestem” tym, co mam do powiedzenia!?
Samotny jestem w samym sobie, jak i każdy z moich „Braci” duchowych jest samotny w sobie samym, a we wszech Jedynym bytowaniu zjednoczony ze wszystkim, co jest i czego nie ma!
Ale jakżeż wy to macie zrozumieć – wy, co zaledwie umiecie jednoczyć w sobie drobne szczególiki i wciąż na nowo trwożliwie pytacie, czy też rzeczywiście jest tak nieodzownie konieczne zjednoczenie waszych sił duszy!?
Toteż nie oczekuję, byście mieli tu „rozumieć”, gdyż to, co mam tu na myśli, leży o całe niebo ponad rozumieniem i może być osiągnięte jedynie w przeżyciu!
„Królestwo”, o którym mówił „największy” w swej ziemskości „Miłujący” ze wszystkich Jaśniejących Praświatłem, że „ nie jest z tego świata”, jest i dla was osiągalne, lecz tylko wtedy, gdy sami nie „z tego świata” jesteście i nie ulegacie waszej pozornej wiedzy!
I wy pozostajecie w określonych ścisłe stosunkach ze wszystkimi, co nieskończone, lecz możecie świadomie doświadczyć nieskończoności jedynie w tym, co w was samych jest nieskończone!
Ale mózg i serce są „światem zewnętrznym” i anatomowie wypowiedzieli wielką prawdę oświadczając, że w trupie na stole sekcyjnym nigdy jeszcze nie odkryli organu mogącego zasługiwać na miano siedliska duszy...
Ciała wasze może się stać jedynie organem odbiorczym waszej duszy, gdyż jej „siedliskiem” są wyłącznie jej własne nieuchwytne dla zmysłów zewnętrznych siły duszy nie dające się nigdy powiązać z żadnym uchwytnym dla zmysłów ziemskich organem cielesnym.
To zaś, co się w codzienności zazwyczaj przypisuje „duszy”, jest przeważnie zwykłą czynnością ziemsko – cielesnych organów, także ten rodzaj duszy zaiste znaleźć możemy i w zwierzętach. Wyżej mówię jednak wyłącznie o wiekuistej, nieskończonej duszy, która nie jest „z tego świata” i której próżno by było doszukiwać się w zwierzęciu, ponieważ jedynie człowiek ma możność udoskonalenia swych organów zwierzęcych na organa odbiorcze duszy wiekuistej.
To „udoskonalenie” i utrzymanie w pogotowiu jest wynikiem stale ku temu wytężonej woli, zależnym całkowicie od siły i wytrwałości tego wytężenia. Bez własnego współdziałania nigdy, przenigdy nie uda się człowiekowi rozwinąć zdolności swych organów cielesnych, by stać się mogły anteną odbiorczą wiekuistej duszy. Wtedy pozostaje on jedynie wytresowanym do najbardziej wyrafinowanej pracy umysłowej, wykształconym wyższego gatunku „zwierzakiem”, dla którego wiekuista dusza stanie się tak samo niedostępna, jak dla każdego innego zwykłego zwierzęcia...
My, Jaśniejący Praświatłem, możemy nieść pomoc naszym bliźnim ziemskim jedynie za pośrednictwem ich wiekuistej duszy, zawierającej w sobie swój centralny ośrodek odwiecznego życia: wiekuistą iskrę Ducha pochodzącą z Praświatła.
Wzruszające, wzniosłe i piękne wyznania wielkich mistyków są oczywiście świadectwem przeżytego, do głębi przejmującego odczuwania Boga, ale jedność, tak oto przeżyta, była tylko najwyżej możliwą i potencjalnie osiągalną dla każdego syna ziemi jednością przeżycia swej własnej duszy wiekuistej w wiekuistej iskrze Ducha. Jest to oczywiście samo przez się bardzo podniosłe przeżywanie, ale tylko przeżywanie zwykłej jedności samego siebie w Duchu wiekuistym!
Wszech – jedyne – bytowanie, w którym my, Jaśniejący w Praświetle, ogarnia jednak całe zachodzące w ten mistyczny sposób przeżywanie jedności łącznie ze wszystkimi nieskończenie wielorakimi innymi jednościami w strukturze wiekuistego substancjalnego Ducha. Nie jest to jakieś subiektywne przeżywanie jednej jednostki, lecz obiektywne życie samego wiekuistego substancjalnego Ducha, niedostępne dla wszelkiego pojmowania ziemskiego. Jest to duchowe życie – a nie prze – życie! Różni się jedno od drugiego jak niebo od ziemi, a wszyscy, którzy usiłują współprzeżywając zgłębić mistycznie oraz gnostyczne wyznania, jakich w czasach dzisiejszych mamy wielką ilość, muszą na to zwracać baczną uwagę! Należy odczuwaniem bardzo ściśle przestrzegać tej różnicy, w przeciwnym bowiem razie rzeczy niewspółmierne będą pomieszane z ryzykownymi i wątpliwej wartości mniemaniami, choćby nawet chodziło jedynie o przeniknięcie się „nastrojem” danej książki. Nie należy również zapominać, że tylko nader rzadko i tylko bardzo niewielu ludzi, którzy się oddawali mistyce, mówiło o wysokim wzniesieniu się do „jedności” – do przeżywania samych siebie w wiekuistej iskrze Ducha – podczas gdy znaczna większość przeżyć uważanych za „mistyczne” przeżycia ludzi pobożnych była nader ziemskiego rodzaju i wynikała całkowicie z ziemsko – cielesnego systemu nerwowego, którego podrażnienie przyjmowano za „przeżycia duchowe”, chociaż w rzeczywistości mamy tu do czynienia z postrzeganiem podobnym do odczuwania światła nerwami wzrokowymi, gdy na zamknięte oko padnie silny promień światła.
Ale prawdziwi mistycy, którzy rzeczywiście dochodzili niekiedy do swego duchowego „zjednoczenia”, wiedzieli doskonale, że ich przeżywanie Boga pomimo wszystko było subiektywnym przeżywaniem, a jeśli jeden z największych mistyków udziela rady, by wpierw podać zupę żebrakowi u furty klasztornej, choćby przyszedł nie w porę, gdy się było zatopionym w swej wizji, to chodzi mu nie o zalecenie tylko miłości bliźniego, lecz jednocześnie o podkreślenie subiektywności przeżycia mistycznego, które nie powinno samolubnie trwać dalej, podczas gdy cierpi głód bliźni, którego by mógł ów wizjoner nakarmić. Wszędzie, gdzie występowało prawdziwe przeżycie mistyczne, spotykamy też bardzo liczne późniejsze skargi na to, że nie dawało się go utrzymać, i po zjednoczeniu w najwewnętrzniejszej głębi mistyk znajdował się znowu w najskrajniejszej zewnętrzności: – w owym prawie nie do zniesienia przeciwieństwie...
Tu właśnie najłatwiej da się uprzystępnić rozumieniu ziemskiemu, co tak znacznie wywyższa życie duchowe Jaśniejącego w Praświetle ponad wszelkie przeżycia mistyczne! My, żyjący z Praświatła i Jaśniejący w jego promieniach, nie przebywamy chwilowo w tym życiu duchowym, lecz nawet tkwiąc w najskrajniejszej zewnętrzności znajdujemy się jednocześnie bez przerwy w swej najwewnętrzniejszej sferze, z której nie może nas wyrwać nawet zmysłowe przeżycie najbardziej zdziczałego świata zewnętrznego. I wbrew temu, co wielki znawca mistyki doradza swym uczniom, dla syna ziemi służącego za narzędzie wiekuistemu Jaśniejącemu w Praświetle, było by drwiną z miłości bliźniego, gdyby podczas swego obiektywnego działania duchowego, obowiązującego go w odniesieniu do bardzo wielu ludzi, zechciał przerwać choćby na sekundę wszech – jedyne – bytowanie dla jednego żebraka, dopóki konieczność duchowa wymaga, żeby w tym bytowaniu pozostawał! Głodującego żebraka nakarmi niezwłocznie inna ręka, i nie będzie on nawet podejrzewał, że ta inna ręka darzy go tym, co w zewnętrzności przeznaczył mu czynny w swym wszech – jedynym – bytowaniu Jaśniejący Praświatłem. Nie jest to żaden miły zabobon, lecz wynika z prostego biegu wypadków, ściśle prawem regulowanego i działającego „automatycznie”, a kierującego się zawsze tam, gdzie napotyka najmniejszy opór. Istnieją rozmaite możliwości takiego działania mające oczywiście ściśle zakreślone, nieprzekraczalne granice. Tu wszystko reguluje się jedynie z wewnętrznego świata przyczyn otwartego dla nas Jaśniejących w Praświetle.
Dlaczego mówię tu o tych wszystkich tak różnych stosunkach, w jakich znajduje się syn ziemi do wiekuistych rzeczy boskich!
Znowu wciąż tylko dla waszego dobra!
Niektórych z was widzę w wielkim niebezpieczeństwie, że nawet sobie możecie stawiać przeszkody przez usiłowanie łączenia rzeczy niewspółmiernych. A jest to zaiste niebezpieczeństwem dla konkretnej możności wniknięcia w strukturę substancjalnego Ducha wiekuistego, gdy się, dla ułatwienia sobie zrozumienia, sądzi, iż można mistykę lub przedchrześcijańską gnostykę przyrównywać do tego, co się przeżywa w samym Praświetle ponad najwyższymi mistycznymi przeżyciami jedni wewnętrznej. Żadne liczby astronomiczne nie mogłyby dać bodaj porównawczego napomknienia o istniejącej tu różnicy. Co prawda wyznania istotnie prawdziwych mistyków mogą „nastroić” wyobraźnię, tak, że stanie się zdolna do odtworzenia czystych akordów pochodzących ze sfer wieczności a rozbrzmiewających dla ucha duszy na „harfach świętej góry”, ale jedno od drugiego należy bardzo ściśle odróżniać, tak jak się rozróżnia zwykłe wydobywanie tonów przy strojeniu instrumentu od rozbrzmiewającej później zeń sonaty.
A więc zaiste każdy z Jaśniejących Praświatłem jest przyjacielem boskiej mądrości – „Philos” wiekuistej „Sophia”, ale geneza nauk i pouczeń przezeń objawianych stanowczo wyklucza możność określenia ich mianem „filozofii” w znaczeniu naukowym. Wszak podaje on nie wyniki swego myślenia, a jego wiedza nie polega na wnioskowaniu!
Tak oto każdy z nas, Jaśniejących w wiekuistym Praświetle, tworzy rzeczywiście „religio” – powiązanie „zewnętrzności” z jej najwewnętrzniejszym źródłem oraz wykazuje stosunki pomiędzy czasem a wiecznością: ale ślad historycznej prawdy zaciera się, gdy się przypisuje jednemu z nas osobiście założenie jakiegoś dawniej nieznanego systemu wyznaniowego oraz wspierającego go kultu!
Oczywiście świadom jestem również tego, że zwyczajem uświęconym w nauce nadaje się słowu „Metafizyka” zgoła inne znaczenie, niż to, w jakim ja go używam, pragnę bowiem by ten wyraz oznaczał nie uchwytne dla zmysłów ziemskich rzeczy, ukryte poza fizyczną stroną wszechświata. – Jeśli więc mówię o swojej „metafizycznej” nauce, to oczywiście nie chcę przez to wyrazić, że jej wyjaśnienia domagają się miejsca w dziedzinie szczególnego przejawu myślenia zwanego „metafizyką” dla odróżnienia go od czysto filozoficznego myślenia, Wyraz „metafizyka” w rozumieniu etymologicznym stał się dla mnie środkiem pomocniczym.
Słowem: – nie ma żadnego „rubrum”, pod którym by się dały zaszeregować wyjaśnienia rzeczy wiekuistych Jako coś szczególnego wśród ogólnych dzieł – objawienia struktury substancjalnego Ducha wiekuistego, jakie zgodnie z moją istnością duchową zdołałem dać swoim bliźnim oraz ludziom, którzy nadejdą po moim życiu ziemskim. Komu zatem dla wszystkiego, co u mnie znajduje, potrzebne jest jakieś rubrum: – jakieś wskazanie treści i zaszeregowanie do rzeczy już mu znanych, ten z konieczności nadawać będzie błędną wykładnię całej nauce mojej i będzie przeoczał istotę rzeczy w moich słowach lub będzie im nadawał najbardziej obce im znaczenie. Nie mam możności zmienić tego, lecz nie chcę pominąć milczeniem wskazania, że w ten sposób można się dostać w mroczną, duszną i strasznie krętą ślepą uliczkę, z której nie każdy potrafi później znaleźć wyjście!
I wciąż na nowo muszę przypominać, że ze swej natury ziemskiej jestem: artystą! Nie uczonym, nie badaczem, nie członkiem jakiegoś koła wierzących i nie wyznawcą związanych z ziemią form religijnych, chociaż do niektórych z nich, rozumie się, życzliwie się odnoszę, gdyż wiem o błogosławieństwie, jakie mogą sprowadzić na synów tej ziemi.
I to powiedziałem również dla waszego dobra, gdyż jako artysta nie „przywiązuję” – jak to czyni dyletant – wagi do swoich utworów i jest mi obojętne, czy je ceni wysoko, czy też źle rozumie. Jedynie ze względu na was odczuwam radość widząc, że brakowałoby wam mojej nauki, gdyby jej nie stało! Dla dobra waszego usiłuję wskazać wam wszelkie stosunki, które łącznie działać musiały, by mogła powstać moja nauka duchowa dla was i dla przyszłych pokoleń.
Nic nie jest mi bardziej obce, niż chęć „pozyskiwania” zwolenników dla moich słów, natomiast bardzo mi chodzi o to, żebym sam wiedział, iż uczyniłem wszystko co trzeba, by jak najbardziej uprzystępnić łaknących tego duszom zawarte w mojej nauce wyjaśnienia o strukturze wiekuistego substancjalnego Ducha.
Pragnąłbym, aby każdy z tych, dla których jest przeznaczona moja spuścizna, mógł przekonać siebie o wiekuistej Rzeczywistości, którą stawiam mu przed oczyma w obrazie słownym.
Ale we wszystkim, co bym „chciał” zdziałać przez swoją naukę duchową, jestem zawsze tylko wykonawcą wiekuistej Woli, dzięki której żyję i którą jestem połączony po wszystkie wieki duchowej świadomości woli.
Oddaję dalej, co sam duchowo posiadam, ale oczywiście nie chcę namawiać kogoś ufającego mi do przyjęcia tego, co mu daję! Raczej on sam będzie musiał rozstrzygnąć, co mu jest potrzebne, a co nie, gdyż to, co ofiarowałem w pismach nauki duchowej jako homogeniczną całość, zawiera zbyt wiele, by każdy z osobna wyłącznie dla siebie potrafił wszystko w siebie wchłonąć.
Każdy może wprawdzie o wszystkim, co mówię, powziąć własne przekonanie, ale potem musi wybierać, odsiewać i szukać, co odpowiada jego właściwościom nie przywłaszczając sobie jednocześnie rzeczy przeznaczonych dla innych!
W wiekuistym Duchu nie może jeden zająć miejsca drugiego, ale każdy jest zabezpieczony przed tym, by jego miejsca nie zajął ktoś inny!
ROZDZIAŁ III
Komu by miało sprawiać jeszcze trudności zrozumienia tego, że „powszechna miłość do ludzi” musi pozostawać jeno złudnym postulatem – tak samo, jak pojęcie „ludzkości” użyte w znaczeniu ilościowym nie odpowiada rzeczywistości, dopóki chciałoby się pominąć pojedynczego człowieka reprezentującego jednostkę, dzięki której dopiero całość ludzkości ziemskiej uzyskuje swoje realne istnienie – temu radzę przejrzeć „Księgę Miłości”, by się nauczył znajdować różnice pomiędzy postacią miłości zależną od iluż różnych warunków, a zgoła niemożliwą do pomyślenia bez przedmiotu miłości, a ową najwyższą postacią tego samego przejawu życia, o której tam mówię jako o „sile pragnienia” miłości nie wymagającej żadnego przedmiotu, nie znajduje ona bowiem w życiu nic, co by mogło istnieć poza nią.
Żyję zaiste w owej najwyższej postaci miłości „bez przedmiotu”, a jednak całe moje bytowanie ziemskie jest nie jako probierzem owej związanej z ziemią postaci miłości, której zawsze jest potrzebny jakiś przedmiot do jej rozpłomienienia, probierzem, który wykazuje, co w tej jej postaci może się stać obiektem mojej miłości, a co musi być z niej usunięte.
Tak więc moje stosunki do rzeczy ziemskich, mogących się stać przedmiotem miłości w jej postaci uzależnionej od przedmiotu, są wszelkich możliwych rodzajów – czy to chodzi o ludzi, zwierzęta, rośliny, minerały, krajobrazy jako wyniki geologicznego i meteorologicznego współdziałania, czy też o twory powstałe z pracy, siły twórczej lub sztuki ludzkiej.
Oczywiście inaczej się rzeczy mają w moim duchowym wszech–jedynym–bytowaniu!
Wszystkich nędzarzy tej ziemi ogarniam sobą w swojej samotności w wiekuistym substancjalnym Duchu bez względu na to, czy wiedzą o tym, czy nie. Dzień i noc pomagam im znosić ich niedolę! Większość z nich sądzi, że opuściła ich wszelka pomoc, nieczuli bowiem stali się na wszystko, co się nie daje dotknąć namacalnie. Zdarzają się wszakże i skupieni w sobie, którzy doskonale czują, że pomaga im znosić wszystko ktoś, kogo nie mogą ani ujrzeć, ani znaleźć!
Możnowładców tej ziemi ogarniam tu również sobą, a ci jeszcze mniej to przeczuwają. W niektórych z nich istnieje indywidualna wiekuista iskra Ducha i odczuwają ją jako swoje sumienie. Innych znów iskra ta opuściła nie znajdując już w nich siedliska dla siebie, wskutek czego powstała w nich straszliwa pustka. Sami więc stworzyli sobie sztuczne „sumienie”, które codziennie muszą jak zegarek nakręcać, a które zawsze na wszelkie ich pytania odpowiada „TAK”. A jednak znoszę wraz z nimi tajne męki, jakie odczuwają w swej pustce, gdzie coś szaleje jak pożar, a każda chwila nie pochłonięta sprawami świata zewnętrznego daje im odczuć, że coś tam podtacza rdzeń ich życia. Zmuszony jestem oglądać jednych i drugich jak błądzą lub postępują słusznie, a jedno i drugie musi przedstawiać dla mnie jednakową wartość, gdyż nie jestem sędzią żadnego człowieka tej ziemi. A choćbym nie wiem jak pragnął inaczej tym wszystkim pokierować, nie mógłbym jednak nigdy się pokusić o zahamowanie impulsów stworzonych bez uprzedniego uproszenia pomocy duchowej już w samej woli, zanim jeszcze nastąpiło działanie tego, co ten zamiar z siebie zrodziło. Dotyczy to w równej mierze tego, gdzie owa postać miłości wymagająca zewnętrznego przedmiotu, wywołała moje ustosunkowanie się do odpowiednich dla mnie rzeczy w światach zewnętrznych przez moje własne postanowienie.
Ale tak tu, jak i tam wciąż jeszcze można bodaj warunkowo nieść pomoc duchową nawet bez wyraźnego jej żądania przez wolę – natomiast nigdy nie udają się nawet próby niesienia pomocy duchowej wbrew woli człowieka! Nie ma jednak zależności od sprzeciwu woli, gdy chodzi o obiekty istniejące poza ziemską zjawiskową postacią człowieka, a potrzebujące pomocy. Oczywiście nie znaczy to, że wtedy wola pomocy Jaśniejącego w Praświetle nie napotyka żadnych przeszkód! Raczej nawet tam, gdzie nie ma potrzeby brania pod uwagę żadnego przeciwdziałania woli człowieka ziemskiego, możliwości niesienia pomocy duchowej są różnorako ograniczone. Na przykład jakiś krajobraz może wzbudzać we mnie najgłębszą miłość i może mi się dość często udawać uchylenie niebezpieczeństwa zagrażającego jego istnieniu – a mimo to zdarzyć się może, że będę zupełnie bezsilny, aby go uchronić od katastrofy przez skierowanie pomocy duchowej, gdyż przyczyn tej katastrofy należy się doszukiwać już w ziemskiej sferze usuniętej spod wpływów substancjalnie duchowego „królestwa przyczyn”! Również mógłbym utracić coś osobiście dla mnie niepowetowanego, choćbym to otaczał pełną miłości pieczołowitością i musiałbym również z tych samych powodów bezczynnie spoglądać bez możności zmienienia czegokolwiek przez pomoc duchową w tym tak dla mnie fatalnym biegu wydarzeń.
Niemożliwością jest dla mnie ochronić wszystko, co bym pragnął ochronić, chyba tylko to, czego losy są dla mnie jeszcze dostępne w duchowym „królestwie przyczyn” i dają się zmienić na lepsze! Jedna chwila wystarcza do rozstrzygnięcia losu na przeciąg określonego okresu ziemskiego bądź krótkiego, bądź dłużej odmierzonego, czy nawet po wieki wieków, losu, który od dziesiątków lat – lub nawet od setek lat – pozostał nierozstrzygnięty. Jest to chwila, w której los taki wymknął się z dziedzin duchowych, którym nadaje miano „królestwa przyczyn”, by doznać swych zmiennych kolei w świecie zmysłów zewnętrznych!
Wśród wielu innych rzeczy polecono mi z wiekuistego substancjalnego Ducha, jako synowi ziemi, za mego doczesnego bytowania, „pozbawiać wartości” cierpienie pochodzące z tej ziemi. Łatwiej jest to powiedzieć, niż uczynić! Niewielu tylko wie, co potrzeba, by móc stworzyć po temu bodaj możliwość ziemską i spełnić wszystkie warunki przedwstępne, które wpierw spełnione być muszą, jeśli ma się udać wymagane tu dzieło duchowe jako trwały impuls mogący się dalej rozrastać i działać aż po najdalsze czasy...
Na ziemi wciąż się jeszcze mówi o „oczyszczającym działaniu przez poddanie się cierpieniu. Ale cierpienia tej ziemi same przez się nie są „wyjaśnieniem”, lecz raczej zamąceniem a ich trapiąca moc nie jest „siłą”, natomiast niszczy niby żrący kwas wszelką napiętą ku działaniu siłę, jeśli się sama nie potrafi bronić! Wszystkie siły zawarte w swym ciele może człowiek wtedy tylko ochronić, gdy uzna moc powstałego na ziemi cierpienia za niszczące, do zagłady prowadzące, w czasie ograniczone – kłamstwo! Muszę więc sam własnym ustosunkowaniem się do cierpień ziemskich nauczyć, że cierpienie jest tylko kłamstwem. Inaczej bym nie mógł spełnić mego z Ducha zleconego mi zadania! A stosunki duchowe zachodzące tu na ziemi pomiędzy wiekuistymi siłami dusz ludzkich, znajdujących się tu w bytowaniu doczesnym, dają możność odczucia niezliczonym rzeszom ludzkim tego, co wprawiam w ruch w swoim ciele ziemskim – nie tylko za mego życia ziemskiego, lecz w ciągu niezmierzonych przyszłych czasów, przy czym zgoła nie jest potrzebne, by ci ludzie wiedzieli o źródle odczuwanych przez nich wpływów.
I to stać się może przez wzniesienie trwałego impulsu stworzonego przeze mnie tu w ziemskości do duchowego królestwa przyczyn: Jest to konieczne, aby losy ludzkie na ziemi, gwoli którym ów impuls został stworzony, mogły być tak pokierowane, żeby nie tylko stosunki duchowe pomiędzy siłami duszy umożliwiły to zesłanie, lecz również by to, co zostało zesłane mogło rozpocząć nowe działanie.
Jednak własne ciało ziemskie jest mi nieodzownie potrzebne do tworzenia wyżej wspomnianych trwałych impulsów, bez niego zaś nigdy bym nie mógł nawet z królestwa przyczyn spełnić włożonego na mnie obowiązku duchowego. Inne zsyłanie pomocy duchowej wymaga również współdziałania ciała ziemskiego, w którym jedynie mogły być wzbudzone pewne drgania niezbędne do transpozycji rzeczy duchowych na rzeczy po ziemsku oddziaływujące. Nawet przy duchowym przebiegu zsyłania prawdziwego błogosławieństwa – polegającego nie tylko na słowach – cielesność błogosławiącego bierze znaczny udział.
Wszystkie te rodzaje pomocy duchowej – o ile nie chodzi o pomoc duchową płynącą z mojego wszech jedynego – bytowania – określone są wy łącznie przez tę postać miłości, jaka niemożliwą byłaby bez przedmiotu, któremu się oddaje. Ogarnia ona wszystko, cokolwiek na tym świecie zmysłów ziemskich mógłbym miłować, jako że mi odpowiada, że pragnę je miłować lub wreszcie, że samo z własnej woli ofiaruje mi się z miłością.
Z dala poza tą miłością, wymagającą swego przedmiotu i wykwitłą z moich stosunków do ziemskiego zakresu bytowania, pozostawiam wszystko, od czego po ziemsku zmuszony jestem się uchylać jako od nie odpowiadającego mi lub nieodmiennie mi się sprzeciwiającego, a zaiste jestem też w sobie zabezpieczony, by litość i wyrozumiałość przyrównywać do miłości bez względu na to, o jakim jej przejawie jest mowa.
Bądźcie pewni, drodzy przyjaciele, że nic nie pozostaje poza moją związaną z ziemią miłością duchową, co w jakikolwiek sposób jest skłonne i zdolne do jej przyjęcia – lecz nie oczekujcie ode mnie, bym się miał łudzić, że miłuję nawet wówczas, gdy jedynie dzięki znajomości ziemsko – ludzkiej niedoskonałości umiem zrozumieć i rozumiejąc przebaczać!
Chcąc nie chcąc – muszę zakreślić ścisłe granice dla mojej miłości tu w życiu ziemskim w myśl wskazania, że nie należy „świętego” dawać „psom” a „pereł” miotać przed „wieprze”... W tym powiedzeniu nie chodzi o wydanie ujemnego sądu o tych zwierzętach, lecz jest raczej nakazana nieubłagana konieczność, by ludzie nieodpowiedni nie otrzymywali rzeczy, z którymi nie umieją się obchodzić i mogliby ich nadużyć, co uprawnieni do ich otrzymania umieją cenić bardzo wysoko.
Przeciwnie, promienna siła praognia miłości w jej najwyższej niebiańskiej postaci, będąca dla mnie warunkiem bytowania również i w tym życiu ziemskim, dosięga swoim swobodnym, gorącym strumieniem wszystkiego, czemu mogę ofiarować swą ziemską miłość! Jeżeli chodzi o ludzi, to skupienie wewnętrzne jednostek rozstrzyga o tym, czy zdołają wchłonąć owe ogrzewające promienie prądu duchowego również swą świadomością mózgową, a nawet więcej, czy w ogóle odczują je w sobie. Natomiast samoluby, dyktujący „warunki”, bo chcieliby widzieć siebie tym, czym nie są, a czego ja nie potrafię w nich „miłować”, nie mogą odczuwać nawet najbardziej troskliwej miłości mojej – podczas gdy zdarzyć się może, że uważny obserwator nawet w niezdolnych do świadomego odczuwania przedmiotach stanowiących obiekt mojej miłości, bodaj ze strony już dostrzeże pomocne działanie wywołane przypływem mojej miłości. – Nie jestem „magiem” – za jakiego pragnęliby mnie uważać ludzie przesądni – który by mógł gardzić prawami tej ziemi i je uchylać! Usiłuję natomiast szanować te prawa nawet w tych razach, gdy o ich istnieniu można wiedzieć jedynie z wiekuistego Ducha.
Nie chełpię się jednak z tego powodu szczególnymi „zasługami”.
Wszelkie ubieganie się o „zasługi” – jest zdrożnością!
Kto sądzi, iż może w duchowości gromadzić „zasługi”, tkwi jeszcze głęboko w ziemskości. Nie wie on jeszcze, że jedyna „zasługa”, jaką można zdobyć w wiekuistym Duchu, daje się osiągnąć tylko wyrzeczeniem się gromadzenia własnych „zasług”!
Kto zdobył świadomość w Duchu Bożym, ten stał się świadom bez żadnych własnych „zasług” ziemskich i zabezpieczony jest w sobie od poczytywania swych działań za „zasługi”.
© Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone przez: radza-joga.blogspot.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz