niedziela, 25 czerwca 2017

Listy do ciebie i wielu innych - Bo Yin Ra

Bo Yin Ra - Listy Do Ciebie i wielu innych


Bo Yin Ra
Joseph Anton Schneirdrfranken

O wszystkim wolno Ci wątpić - nawet o mnie - tylko nie o możliwości dojścia do przebudzenia w świetle duszy!

CZYNIĄC ZADOŚĆ WYMAGANIOM PRAWA AUTORSKIEGO ZAZNACZAM ŻE W ŻYCIU DOCZESNYM NAZYWAM SIĘ JOSEPH ANTON SCHNEIDERFRANKEN, NATOMIAST W MOIM BYCIE WIEKUISTYM BYŁEM, JESTEM I POZOSTAJĘ TYM, KTÓRY TE KSIĘGI PODPISUJE - BÔ YIN RÂ

Uwaga wstępna i zakończenie należą organicznie do księgi niniejszej i nie należy ich traktować jako rzeczy mniejszej uwagi!

UWAGA WSTĘPNA


W księdze pt. "Drogowskaz" dostatecznie jasno powiedziałem, dlaczego jestem przeciwny ogłaszaniu listów osób zmarłych.

Listy te wywołane ściśle określonymi pobudkami, a więc pomyślane jako mające znaczenie jednorazowe, można ocenić dopiero po bardzo dokładnym zaznajomieniu się z okolicznościami ich powstania.

A że nie jest w mojej mocy zapobiec po mojej "śmierci" listów, które i ja pragnąłbym uważać za napisane ze względu na powstałe niegdyś, chwilowo, z określoną datą związane, szczególne przyczyny, a zatem jako mające jednorazowe znaczenie i ważne tylko w danym zakresie, to byłoby wielkim nierozsądkiem z mej strony już za życia martwić się tego rodzaju możliwym nadużyciem moich listów.

Przeciwnie, skłoniło mnie to do pouczenia, jak nieomylnie odróżniać efemeryczne, mające chwilowe znaczenie listy okolicznościowe, ważne w określonym czasie i dotyczące określonych spraw. W tym celu podaję tu - listy mogące w każdym czasie wciąż na nowo nieść pomoc poszczególnym osobom, gdyż rzeczywiście pouczają, jak poznawać moją naukę posiadającą znaczenie dla wszystkich czasów.

Takie listy pisałem ongi wielokrotnie do wielu osób, za każdym razem z pewnymi odmianami, tak że wielu czytelników pozna siebie jako adresatów. Spodziewam się jednak, że żaden z nich nie będzie poczytywał za "profanację" ode mnie tylko zależnego ogłoszenia listów niegdyś prywatnie mu oferowanych, gdyż i teraz to com ongi powiedział, będzie mogło służyć jedynie duszom do tego przygotowanym.

To, co niegdyś napisałem do wielu różnych osób odpowiadając im w poszczególnych wypadkach na ich listy i zapytania, zostało tu zebrane, gdyż w każdym z tych listów miałem przecież do czynienia z duszą skrępowaną sprawami ziemskimi i dostępnymi dla niej tu doświadczeniami,, jak również z tymi samymi zawsze "pytaniami".

Każdy z przytoczonych tu listów dotyczy ściśle określonych, skierowanych dawniej do mnie pytań, udzielonych mi wiadomości i sprawozdań.

Pobudek do odpowiedzi, o których wspominam w umieszczonych w księdze niniejszej listach, w żadnym wypadku sam nie wymyśliłem!

Niestety dawno już minęły czasy, kiedym mógł poza spełnieniem wszelkich mnie tylko znanych rygorystycznych obowiązków w Duchu wiekuistym, od rana do wieczora - praktycznie bez przerwy - wydajnie pracować a po spożyciu naprędce skromnego posiłku spędzić czas przy biurku do nowego świtu odpowiadając na listy, następnie po krótkim głębokim śnie znów stać przy sztalugach lub opracowywać rękopisy mające udostępnić naukę moją ludziom oczekującym światła. Nie chcę dziś pytać, czy odpowiadając na listy czyniłem to z oddaniem zbyt wielkim, choć że mój ziemski organizm cielesny wreszcie bardzo źle zareagował na takie traktowanie go bez przerwy w ciągu wielu lat, tak że musiałem w końcu całkowicie z tego zaniechać.

Oby więc przytoczone tu listy przyniosły korzyść wszystkim ludziom godnym tej nauki, do których też wyłącznie je kieruję!

Treść w porównaniu z pisanymi jakże często ongi prywatnymi listami zawierającymi wyjawienia i rady zdołałem bardzo znacznie wzbogacić; wynikało to z zadania jakie sam sobie postawiłem, a mianowicie: dać tu księgę złożoną z listów - księgę od dawna już przygotowaną, która wreszcie tę postać przybrała.

Listów tych nie dyktowałem, lecz mimo wszelkich przeszkód fizycznych chwilowo stojących na drodze mojego pisania, pisałem je odręcznie, tak jak niegdyś bez dokuczliwych hamulców mogłem pisać ich pierwowzory. Nie ma w tym jednak żadnych "wyjątków", gdyż do dnia dzisiejszego nic jeszcze nie ogłosiłem drukiem, co by powstało inaczej, niż odręcznie piórem napisane. Egzemplarz dla zecera ma zawsze jako podkład odręcznie pisany rękopis przeważnie nie mogący ukryć fizycznego trudu jego powstania i tak dalece nie odpowiadającym wymaganiom stawianym przeze mnie moim rękopisom, że nawet rzadkie nieodzowne listy, które czasami jeszcze usiłowałem pisać, z konieczności mogłem tylko dyktować do stenogramu celem następnego przepisania. Odręczne pisanie, o ile ono jest dla mnie możliwe, muszę dziś zachować wyłącznie do układania moich nauk nieodzownie tego wymagających, a ukazujących się w księdze niniejszej w postaci listów, przy czym każdy czytelnik, którego mam na myśli i do którego się zwracam, powinien uważać każdy list za skierowany do siebie, chociażbym nawet nigdy nie otrzymał odeń żadnego pisma i oczywiście nie mógł mu prywatnie udzielić odpowiedzi.

Precz! - Precz z wami! 

Którzy umyślnie i starannie
Nastajecie na to wszystko,
Co nie jest przeznaczone
Dla łakomych, pożądliwych chuci
Waszych z ciałem związanych
Niechlujnych, cuchnących dusz zwierzęcych!

Nie potom przyszedł,
Byście wy: - jedyni
Których nie wzywam -
Zwali mnie " swoim"!

To, co przynoszę
Jest przeznaczone
tylko dla ludzi szczerych,
Chętnych do usług duszy wieczystej,
Długo się wachających,
Którzy czystymi rękami 
Chwytać umieją to,
Co wy jeno - skalać możecie!

"Powiedz nam: - Kto jesteś?
Musimy Cię poznać!
Jak mamy zaiste
Twój rodzaj nazywać ?!"

Jestem promieniem
I jego światłością!
Jestem słowem
Co się samo wypowiedziało!
Jestem mieczem
I tarczą ochronną!
Jestem twórcą
Oraz dziełem!
Jestem pierścieniem 
I jego kamieniem!
Jestem winiarzem
Oraz jego winem!
Jestem pniem
Jestem gałęzią!
Jestem człowiekiem
Który zna sposób:
Jak krzesać iskry
Z wiecznego lodu!

To, co przynoszę
daje się najpierw 
ludziom krwi własnej,
Zanim z dóbr własnej,
Odda się dalej
Obcym plemionom
To, co za ważne 
Same uznają. -

A że nie chcecie
Przyjąć mych darów
Jako pierwsi,
Więc będziecie - wierzajcie mi:
Ja znam to prawo! -
To, co się miało
Dziś u was znaleźć
Później przynosić z daleka:
Niby złodzieje
Nieśmiało, cicho stąpając...

LIST PIERWSZY

/O własności duszy/

Piszesz mi, że w "Księdze o Bogu Żywym" znajdujesz wiele rzeczy, które już od dawna posiada na własność Twa dusza, chociaż sam nie potrafisz znaleźć dla tych przeżyć duszewnych "wyrazu w słowach".

Ponieważ nie wskazujesz szczegółowo tych ustępów księgi, których dotyczy wrażenie przypominania sobie własnego niegdyś przeżytego odczucia, przyjmuję, że w poszczególnych rozdziałach, które bez wątpienia zarówno pod względem treści jak i formy były dla Ciebie nowe, natrafiłeś jednak na zdanie mające dla Ciebie powab jako słowne ujęcie odczuć już dawniej powstałych w Tobie bez udziału mojej księgi.

Jeśli więc dobrze Ciebie rozumiem, jest to istotnie "przypomnienie sobie" czegoś, co stanowi Twoją własność, gdyż dusza twoja pochodzi przecież z tego samego praźródła, co i moja. Ja w swoich księgach nie dążę do niczego innego, tylko do przedstawienia wiekuistej Rzeczywistości, nie tkniętej żadnymi doczesnymi poglądami czy wierzeniami, która od praczasów jest własnością każdej duszy. Niestety w tym życiu ziemskim, zagłuszonym przez fizyczną cielesność, świadomość takiego posiadania sprowadza się do sennego oglądania z daleka bladych wspomnień. W ten sposób rozumiane Twoje twierdzenie bynajmniej nie jest dla mnie niespodzianką. Wskazuje mi ono jedynie, że poszczególne moje słowa zdołały tak dalece ożywić wspomnienie Twej duszy zazwyczaj ledwie uchwytne za tego życia ziemskiego, iż we wskazanych przez Ciebie uchwytne w postaci słownej. To, co wspominasz o szczęściu, jakie Ci daje możność ponownego, o każdym czasie "według własnego życzenia" przeżywania pod wpływem moich słów tak dobrze Ci znanych odczuć duszy, jest tylko potwierdzeniem tego, com tu powiedział ; możesz się wiec nie frasować z powodu "osobliwego, lecz właściwie dobroczynnego" uczucia osiągniętej pewności co do wewnętrznej dziedziny, która Ci się przedtem wydawała wręcz niedostępna dla badań.

Masz także zupełną rację, że sam odczuwasz, jak dalece są Ci potrzebne moje słowa, a nawet że w nich dopiero znajdujesz jedynie "klucze" otwierające skarbnice Twej duszy.

Chętnie oczekiwać będę wiadomości od Ciebie, jak się będziesz tymi kluczami posługiwał.

Oczywiście nie powinieneś oczekiwać stałej wymiany listów z mej strony. Musiałbym się dwoić i troić, gdybym chciał spełnić choć drobną cząstkę życzeń osób oczekujących odpowiedzi na skierowane do mnie listy. Nie mój "cenny czas", o którym się niestety aż do znudzenia wspomina w wielu listach, nie pozwala mi na pisanie wszystkich odpowiedzi, których bym z całego serca pragnął udzielić, lecz moje siły ziemskie od dawna przeciążone ponad wszelką dopuszczalna miarę.

Gdybym miał jednak dostrzec w twych listach, pisanych na wyraźną moją prośbę, że popełniasz jakiś przykry błąd, zrobię wszystko, co będzie w mej mocy, aby Ci służyć dobrą radą.

Niechaj Cię Niebo błogosławi!

LIST DRUGI

/O zbędnej trwożliwości/

Naszym zdolnościom do przeżyć duszewnych stają na drodze pewne przeszkody hamujące możność wchłaniania, którą przez analogię do zaburzeń naszych fizycznych zdolności można by nazwać "przejawami zmęczenia", takiego właśnie przemęczenia.

W pierwszych chwilach radości płynącej stąd, żeś ujrzał po raz pierwszy wyrażone w słowach niektóre znane Ci odczucia duszy, na wszystko inne, co powiedziałem w swej księdze nie zwróciłeś początkowo uwagi i nie zainteresowały Cię rzeczy nieznane. tymi z moich słów, któreś odczuwał jako "ścisły opis" znanych Ci przeżyć duszy, przejąłeś się, jak to sam mówisz, "nadzwyczaj silnie i trwale". Nie ma jednak człowieka, który by mógł utrzymać stale tego rodzaju podniecenia duszy w tym samym stopniu napięcia. Samo przez się - i to nawet podniecenia duszy. Ty natomiast chciałeś się temu przeciwstawić i sądziłeś że ciągłe ponowne odczytywanie zdań, które wywarły na Ciebie silne wrażenie, potwierdzając własne przeżycia duszy, powinno prowadzić do nowego wciąż uszczęśliwienia. Ale nie przyszło Ci do głowy, że przez to musiałeś się coraz bardziej męczyć i w tym stanie przemęczenia wypłynęły nagle słowa traktujące o rzeczach zupełnie Ci dotychczas nie znanych. Wszelako nie ma w tym zgoła nic "przykrego" ani "niepokojącego" jak mi to piszesz w swym liście!

Spostrzegłeś jedynie to, co z opisów rzeczy jeszcze Ci nie znanych uszło Twej uwagi przy pierwszym zagłębieniu w opis rzeczy Ci znanych i mimo woli przeoczyłeś to przy czytaniu.

Ale będzie się z Tobą coś podobnego działo za każdym ponownym czytaniu którejś z moich ksiąg, choćbyś nawet sądził, że umiesz na pamięć całą księgę, którą oto bierzesz do rąk. Ze zdumieniem spostrzeżesz, że choć sądziłeś, iż znasz treść księgi, przy ponownym czytaniu wciąż napotykać będziesz na nową treść!

Księgi te nie dają się do cna "wyczytać", gdyż treść ich daje obraz wszystkich w ogóle możliwych stanów świadomości duszy, a przy każdym ponownym czytaniu dusza czytelnika posiada inną zdolność wchłaniania.

Nie masz więc żadnych podstaw do wątpienia o możności poszerzenia i pogłębienia swoich zdolności do przeżyć duszy. Musisz tylko mieć cierpliwość, jaką mieć należy, gdy się chce nauczyć gry na jakimś instrumencie lub biegłego władania obcym językiem.

Przeceniłeś zapewne swą znajomość rzeczy, jakie my ludzie zdolni jesteśmy przeżywać w naszych duszach i musisz teraz dojść do zrozumienia, że mamy w duszy niezrównanie więcej do przeżycia, niż to zdołałeś dotychczas wyczuć.

Jeśli obecnie twoje wątpliwości co do zdolności przeżywania w duszy zdołasz na przyszłość ochronić od tego rodzaju zgubnego przeceniania rzeczy, któreś zdaniem swoim przeżył w duszy, to Twoje chwilowe rozczarowanie jest najlepszą oznaką, że kiedyś - choćby to dłużej ciągnąć się miało niż byś sobie tego życzył - ujrzysz się zbudzonym w królestwie duszy. Nabierz więc odwagi i pomyśl, że cel Twój wymaga do jego osiągnięcia wielkiego oddania!

A żeś się przejął
zbyt wielkim zdumieniem 
I marząc wpadłeś w zachwyt 
Od widziadeł sennych
Z rąk Ci się sama wyślizgnęła wstęga,
co się z twym Bogiem
łączyła odwiecznie:
w kłamstwo i w błędy
sam siebie wtrąciłeś.

Pod tym uciskiem 
Bogaś swego wzywał, -
I w tej udręce 
leżysz teraz oto 
U stóp drabiny,
która - w Tobie samym - 
Dała Ci możność 
do Boga się wznosić: 
Z mrocznych oparów 
do życia nowego!

LIST TRZECI

/O wymaganej ufności/

O wszystkim wolno Ci wątpić - nawet o mnie - tylko nie o możliwości dojścia do przebudzenia w świetle duszy! A jednak wszystkie zdania ostatniego Twojego listu tchną takim właśnie zwątpieniem hamującym wszelkie przeżycia duszy.

Może nawet masz rację pisząc mi że uważasz - w przeciwieństwie do wypowiedzianego ostatnio przeze mnie zdania - iż ja Ciebie "przeceniam".

Ale to, co w oddali ukazuje Ci jako cel dla Ciebie osiągalny, bynajmniej nie stanie się dla Ciebie trudniejsze do osiągnięcia z powodu przeceniania Twojej osoby!

Skoro jesteś już tak zaawansowany, jak zaawansowany być musisz, by osiągnąć cel, który Ci wskazuję, oczywiście nie będę Cię więcej "przeceniał" zakładając, że dzisiaj rzeczywiście to czynię. Jednakże przejawiające się tak żywo dążenie do pomniejszania siebie jest jedynie reakcją na poprzedni Twój zbytni nacisk na sprawy duszy w stosunku do własnej świadomości. Odchylenie wahadła w przeciwną stronę!

Przede wszystkim musisz się wreszcie uspokoić i odzyskać równowagę!

A może usunie Twoje obawy, że jedynie dlatego daję Ci nadzieję osiągnięcia zamierzonego celu, bo Cię "przeceniam", gdy Ci na to odpowiem, że widzę Cię tylko we właściwym z początku wszystkim Szukającym duszom położeniu, a mianowicie skłonnych brać siebie zbyt poważnie- Siebie samych oraz sąd innych ludzi!

Ale jest to, mówiąc obrazowo, swego rodzaju dziecinna choroba psychofizyczna, która by tylko wtedy mogła budzić obawę, gdyby się jej nie udało niebawem usunąć.

Znajdujesz się dziś na samym początku drogi, której cel możesz sobie wprawdzie wyobrazić, lecz istotę jego możesz jedynie wyczuwać. Droga Twoja jest w Tobie samym i tylko w samym sobie znajdziesz się kiedyś u duszewnego celu drogi. W Tobie jednak znajdują się bajora leśne, bagniska i kałuże, w których dotychczas tak chętnie się przeglądałeś!

Będziesz wiedział, co mam na myśli, choć rozmyślnie nie używam tu zwrotów przyjętych w psychologii do określenia tego rodzaju przeglądania się. Będziesz musiał z czasem całkowicie zaniechać tego przeglądania swego odbicia, jeśli na swej drodze ku sobie samemu nie chcesz stracić z oczu tego celu.

Wszak się nie zmienisz bez względu na to, czy przyglądając się swemu odbiciu podobasz się sobie, czy nie!

Natomiast przyjęte w Twych głębiach odbicie Twego każdorazowego stanu świadomości sprawia, że zatrzymujesz się na miejscu, które właśnie powinieneś krocząc naprzód opuścić! -

To znaczenie, jakie posiadasz w życiu ziemskim dla siebie i dla innych: - jakie zajmujesz stanowisko, jaka rola odpowiada temu stanowisku - czy masz prawo wydawać rozkazy, czy też sam musisz rozkazów słuchać oraz tysiące ważnych rzeczy ziemskich, z którymi się czujesz związany i od których byś zgoła nie chciał się uwolnić - wszystko to są sprawy doczesne. - To zaś, czego masz w swej duszy szukać i co masz znaleźć, są to rzeczy wiekuiste, których nawet nie muśnie to wszystko, co tu na ziemi jest dla Ciebie tak ważne ze stanowiska ziemskiego.

Dąż zawsze do tego, co w swym życiu doczesnym wysoko po ziemsku cenisz, ale nie zaniedbuj w skutek tego swych spraw wiekuistych!

Twoje ciało ziemskie jest tylko warsztatem, w którym możesz kształtować swą postać wiekuistą. - Daje Ci ono narzędzie potrzebne Twej postaci, ale jedynie Ty sam ją sobie tworzysz!

Bez ukształtowania sobie "postaci" duchowej ze swych pierwiastków wiekuistych nie możesz w żaden sposób identyczności swej osobowej ziemskiej świadomości ze świadomością swej istności wiekuistej! Ze stanowiska syna ziemi skrępowanego zmysłami zależnymi od organów zwierzęcych Twoja istność wiekuista jest czymś wiecznie dla Ciebie obcym, gdyż człowiek ziemski nic o niej nie wie a przekonywanie może go co najwyżej w sposób bardzo wątpliwy skłonić do "uwierzenia" w nią.

A jednak ogarniesz swą świadomością swą istność wiekuistą jako niezniszczalny skarb świadomości, skoro stworzysz dla niej właściwy kształt duchowy, który sam jedynie stworzyć dla niej możesz przez odpowiednie dla siebie, stale utrzymywane nastawienie woli.

LIST CZWARTY

/O moim sposobie pisania/

Wydawałoby mi się niesprawiedliwością, gdybym Cię chciał dłużej niż jest to nieodzowne koniecznie pozostawić bez odpowiedzi po Twoim ostatnim liście przynoszącym mi tak śmiałą i jasną decyzję. A więc odkładam chwilowo wiele spraw oczekujących załatwienia, aby niezwłocznie dać Ci odpowiedź.

Rozumiem również Twoją troskę i z chęcią pragnąłbym przerzucić wszelkie mosty dla Twojej, jak się wyrażasz: "natury oschłej i przez sam zawód mającej przeważnie rozumowe nastawienie."

Nie krępuj się więc i wskaż mi swoje trudności!

Dla mnie samego byłoby pouczające, gdybym miał stwierdzić, że rzeczom oddalonym w moich księgach we właściwy mi sposób mógłbym dać bardziej odpowiadającą Ci formę. Gotów jestem ze słów człowieka poważnego i trzeźwo na rzeczy patrzącego wyrozumieć, gdzie to być może pozostawiłem bez odpowiedzi uzasadnione pytania lub włożyłem na czytelnika zadanie, którym by z biegiem czasu nie był w stanie sprostać.

Co się zaś tyczy wspomnianego przez Ciebie "niezwykłego sposobu pisania", którego zazwyczaj używałem do opisów w moich księgach, to mogę bez osłonek powiedzieć, że nie napisałem ani jednego rozdziału, gdzie to, co w tym czasie miałem powiedzieć jako pozostawione do mego uznania i mógłbym to powiedzieć inaczej, niż to uczyniłem.

Nigdy i nigdzie nie próbowałem tworzyć sobie stylu mówienia, czy pisania, wszystko zawsze tak pisałem, jak mi się to układać musiało zgodnie z istniejącymi w duchu prawami, według których należy zestawić głoski.

Przy pewnej dozie ambicji literackiej mógłbym się w ogóle bez trudności posługiwać dobrze mi znanym stylem czasów dzisiejszych. Ale nie tylko były i są mi obce wszelkie dążenia literackie, lecz zbyt wielką miłością otaczam każdy używany przeze mnie wyraz - każdą literę, którą wypisuję - abym poza tym miał się troszczyć o to, jak się dadzą dopasować do powszechnego piśmiennictwa moich czasów rzeczy, które muszę wypowiedzieć. Gdy znajduję wyrazy, jakich mi potrzeba, nie pożądam innych, gdy zaś nie wystarczają mi wyrazy istniejące, zazwyczaj sam sobie tworzę niezbędne formy wyrazów.

Poza tym nie mogę nic pisać, czego bym najwyraźniej nie odczuwał jako słów mówionych. Ta okoliczność wyjaśnia wszystko, co się na pierwszy rzut oka wydawać może osobliwością w moim sposobie oddzielania zdań i stosowania znaków pisarskich. A że chyba już posiadasz moje pisma z ostatnich dwóch dziesiątków lat, więc zdziwił Cię zapewne w niejednej na początku wydanej księdze brak jakichkolwiek znaków do oznaczania krótszych lub dłuższych przestanków pomiędzy wyrazami odczuwanymi jako mówione. Fatalny brak zrozumienia moich intencji sprawił, że w czasie późniejszym ograniczyłem do minimum stosowanie tych znaków.

Mimo to czytelnik powinien koniecznie przedstawić sobie słowa napisane jako głośno mówione, jeśli sam nie chce się pozbawić rzeczy nader istotnych, których udzielić mu mogą ze swej głębi przeczytane przezeń zdania.

Na tym byłyby wyczerpane pierwsze żądane prze Ciebie wyjaśnienia, które Ci, zdaniem moim byłem winien, skoro się dowiedziałem o Twej decyzji poświęcenia codziennie spokojnej godzinki wnikliwemu, choć może na razie jeszcze rozumowemu studiowaniu moich nauk.

Co się tyczy kolejności studiowania, chciałbym raczej pozostawić Ci całkowitą swobodę, nim przejdziesz do innych, które przewidują mniej więcej znośne już o nich pojęcie. Radzę Ci jednak, gdy po przeczytaniu jakiejś księgi sięgasz po inną, wybieraj tylko taką, która po przerzuceniu pierwszych stron silne uczyni na Tobie wrażenie.

Jeśli jednak napotkasz trudności przy dalszym czytaniu, to odłóż taką księgę na później a wybierz na razie inną, która, jak sadzisz, bardziej Ci będzie odpowiadała.

Błogosławieństwo moje jest z Tobą!

LIST PIĄTY

/O moim przyznawaniu się do siebie/

Że dopiero teraz, po czterech miesiącach, mogłeś znów zdobyć się na napisanie listu do mnie nie wymaga zaprawdę usprawiedliwienia się.

Pomijając to, że znana mi jest Twoja stała wytężona praca zawodowa, mogłem przecież przyjąć, że zwróciłbyś się tylko wtedy do mnie z pytaniami, gdyby mimo starannych badań tekstu wydało Ci się niemożliwością danie sobie samemu odpowiedzi, a takie badania wymagają czasu.

Jeśli człowiek bez przestanku, nie ustalając maksymalnej ilości godzin pracy, znacznie przekracza zasób sił, jakimi rozporządza, by sprostać swym obowiązkom w pracy choćby w sprawach, jak to się ze mną dzieje - wówczas czteromiesięczny okres kurczy się czasami do tego stopnia, że wydaje się jeno chwilą nie dłuższą niż cztery dni.

Rozumiem, że najpierw musiałeś wyrobić sobie "pogląd ogólny" na księgi i poszczególne rozdziały, zanim mogłeś przystąpić do gruntownego badania tekstów. Ale muszę wyrazić swój podziw, że taki pogląd ogólny udało Ci się wyrobić w krótkim stosunkowo czasie czterech miesięcy, podczas których miałeś wszak pod dostatkiem innych zajęć. Twoje dotychczasowe spostrzeżenia potwierdzają to powodzenie!

Bardzo szczęśliwą była myśl przejrzenia ksiąg i tomików w kolejności ich pojawiania się w druku. Bardzo mnie ucieszyło, gdym się dowiedział, że rozwarło się przed tobą dzięki późniejszym spostrzeżeniom bez trudu wiele rzeczy które już w "Księdze o Bogu Żywym" wydawały Ci się możliwe do zrozumienia jedynie tą droga. Nie mylne i subtelne wczucie zdradza mi również i to, żeś w tej pierwszej księdze jak i wielu następnych spostrzegł między wierszami, jak również w samym tekście walkę, jaką przyszło mi staczać stale i ciągle, wobec konieczności przyznawania się do siebie wobec całego świata i dlatego początkowo wręcz nie-chętnie dawałem ogólnikowe ujęte wiadomości, które zawsze więcej mogły ukrywać niż pod przymusem wyjawiać. Ale i dziś jeszcze ukrywam więcej, niż jest to dla mnie możliwe i znośne do przyznania się - dopóki tego inni przez się pewnie i niedwuznacznie nie spostrzegą.

Zresztą z biegiem czasu, dzięki swej subtelności, napotkasz w moich naukach niejedno wyraźne przyznanie się do siebie, które wprawdzie musiałem złożyć, lecz okryłem je gęstą zasłoną wobec wszystkich, którzy by nie wiedzieli jak sobie z tym poczynać. Przyznaje że sprawiało mi czasem potajemną radość, gdy mi się udało zadość czynić swemu obowiązkowi do przyznawania się w ten sposób, że jedynie bardzo nieliczni rzeczywiście uprawnieni mogli odkryć, co się kryje przed niepowołanymi i tai za zasłoną, chociaż forma zasłony nie jest bynajmniej bez wartości ani też nie mogłaby wprowadzić duszy w błąd. Nie ma w tym wszystkim ani cienia tajemniczości! To raczej ochrona, jaką musiałem sobie stworzyć: ochrona przed nierozsądnymi posądzeniami i dziwacznym niezrozumieniem.

Moje pobudki wydają Ci się dostatecznie ważkie, jeśli uprzytomnisz sobie, że mój Byt wiekuisty, daleki od wszelkich wpływów ziemskich, jest mi wprawdzie znany z najwyraźniejszego przeżycia jako ponad czasem stojący, dla mnie jednak oczywiście nie stanowi nic nad-naturalnego, gdyż zawsze odczuwałem jego naturę duchową pochodzącą z wieczności jako swą własną. Ograniczone w czasie zagadnienie powstało dopiero - po mym narodzeniu się w ziemskim ciele ludzkim - przez Konieczność stanowiącą pod pewnym względem zbyt wygórowane żądania wszelkiej woli ludzkiej zmierzającej do przeżywania - ogarnięcia mnie jako człowieka wieczności swą świadomością ziemską człowieka. Aby człowiek ziemski mógł całkowicie zadość uczynić temu żądaniu potrzeba było wielu dziesiątków lat, a to że opór, jaki stawiało ludzkie pragnienie przeżyć stale i ciągle stawał na przeszkodzie możności nieograniczonego poznawania, jest - w ziemskim ujęciu - zgodne z naturą. Ze swego rodzaju zaciętym uporem, mogącym czasami wywołać wręcz zabawne sytuacje, broni się stale i ciągle na tej ziemi ludzkie pragnienie przeżyć, aby rzeczy ponad-ziemskie, o których przecież z góry nie wie, czy nie odmówię mu ostatecznie wszelkiego spełnienia, nie przywłaszczyły sobie człowieka, dającego mu pokarm.

Nie myślałem, że tak prędko dojdzie między nami do omawiania tych spraw, ale leży już w Twojej naturze dawanie sobie w miarę możności rady samemu bez szczególnych pytań i zwracania uwagi już od samego początku na fakty, których pojawienie się u innych Szukających, co czynią postępy na drogach duszy, wywołuje czasem silne wstrząsy.

Mam wrażenie, że na swej drodze będzie Ci potrzeba nie "pomocy", lecz raczej potwierdzenia i że nawet bez tego mógłbyś się niemal obejść.

Wewnętrzna, czysto duchowa pomoc jest Ci widocznie bliska.

Ci, których więżą
sny zarozumiałości,
Ci naprawdę nie znajdą
rzeczy, których szukają!
tylko Ci, co się 
w sobie zagłębiają
Osiągną w samym sobie 
upragnione dary...

LIST SZÓSTY

/Z czym skończyć należy/

Jeśli teraz sam się dziwisz, żeś niegdyś musiał zadawać tak wiele "pytań" dotyczących treści moich ksiąg, a obecnie ich słowa stają się dla Ciebie "z każdym dniem dostępniejsze", to może mnie takie zżycie się z księgami tylko ucieszyć. Ale bynajmniej nie z tego powodu, że mi przez to oszczędzisz wielu uciążliwych wyjaśnień, lecz przede wszystkim ze względu na Ciebie samego. -

Jedynie to, co sam zdołasz odpowiedzieć, będzie dla Ciebie naprawdę odpowiedzią! Jeśli zaś otrzymasz odpowiedź z zewnątrz, dzięki niej - w najlepszym razie - uzyskasz wskazanie kierunku, gdzie znajduje się rozwiązanie pytania, na które chcesz uzyskać odpowiedź, ale i wówczas twoim jedynie obowiązkiem będzie danie sobie odpowiedzi. Każda odpowiedź z zewnątrz, z którą się nie zdołasz uporać, budzi przygnębienie i wywołuje wciąż nowe gmatwające a bezużyteczne pytania uboczne.

Coraz wyraźniej będziesz postrzegał, że w moich pismach rzeczywiście na wszystkie pytania dotyczące wiekuistej duchowości człowieka udzieliłem tyle odpowiedzi, ile na to pozwala rozumowa zdolność pojmowania. Ale przez to za każdym razem wskazuję tylko kierunek, który dusza musi obrać, jeśli chce sama dać sobie odpowiedź na wszystkie pytania. Człowiek uczciwy wobec samego siebie bardzo prędko się zorientuje, czy ten lub inny ustęp w moich naukach dotyczy jego i jego osobistego stanu, czy nie, choć oczywiście nie powinien się spodziewać, że znajdzie w moich słowach wyszczególnienie wszelkich możliwych odcieni przeżycia, którego składniki rozpatruję.

Z rozmysłem zwykłych określeń przyjętych w filozoficznych i teologicznych rozprawach, gdyż w nauce mojej jest mowa o przeżyciu Rzeczywistości, która tam się właśnie zaczyna, gdzie kończy się filozofia i teologia, które sobie stworzył duch ludzki na ziemi, jako drogi myślowe do Ducha wiekuistego. Jeśli ludzie związani z filozofią lub teologią pragną osiągnąć korzyść z moich nauk, to nastąpić to może dopiero wtedy, gdy przerosną samych siebie i swoją wiarę, że tkwiąc w swych więzach, są w posiadaniu "prawdy" o Rzeczywistości.

Nie jest to bynajmniej gołe twierdzenie, które by oczywiście wymagało dowodów, lecz z konieczności podaje Ci tu z góry wiadomość o istniejącym stanie rzeczy, na który każdy Szukający, zajmujący się poważnie moimi pismami, musi się wpierw natknąć. Trzeba wpierw skończyć z filozoficznymi i teologicznymi wymysłami zanim się znajdzie wiodącą do wiekuistej Rzeczywistości drogę, po której krocząc każdy tym rychlej osiągnie cel, im mniej jest obciążony balastem myślowym.
Już przy pobieżnym przeglądzie moich pism z łatwością spostrzeżesz, z jaką wyrozumiałością traktuję każdy religijny lub myślowy sąd ludzki, jeśli choć w przenośnym znaczeniu odpowiada wiekuistej Rzeczywistości duchowej.

Ale ta wyrozumiałość nie powinna doprawdy skłaniać do błędnego przypuszczenia, jakobym chciał przez to powiedzieć, że filozoficzna i teologiczna praca myśli mogłaby kiedykolwiek doprowadzić do wiekuistej Rzeczywistości! Darzę szacunkiem tego rodzaju poczynania ludzkie raczej ze względu na jego czyste same przez się pobudki i szanuję niezliczone częściowe prawdy o wiekuistej rzeczywistości dające się w ten sposób odnaleźć lub już odnalezione.

Lecz jedyna droga prowadząca ku "wiekuistej" o każdym czasie Rzeczywistości jest drogą stawania się - nie zaś zwykłą drogą poznawania - i aby tę drogę najwyraźniej wytyczyć, napisane zostało wszystko, com napisał.

Niechaj spłynie na Ciebie błogosławieństwo gdy rozpoczynasz obecnie kroczyć po tej drodze!

LIST SIÓDMY

/O świątyni Wieczności/

Odpowiedź na pytanie: czym już od innych czytelników moich ksiąg usłyszał coś podobnego do tego, co stanowi zasadnicza treść Twego ostatniego tak ważnego listu, znajdziesz już w tym samym rozdziale, który przeczytasz. W samej rzeczy odpowiedź ta znajduje się zaraz na drugiej stronie rozdziału przeczytanego dopiero w dalszej treści Twego listu pt. "Przybytek boży u ludzi" w "Księdze o Bogu Żywym".

Jeśli jednak przywiązujesz wagę do tego, żeś od najwcześniejszej młodości miał "niewzruszoną pewność" istnienia "zgoła nieznanego świata", głęboko ukrytego grona mężów zsyłających błogosławieństwo i czułeś się z nimi " w jakiś sposób połączony", to muszę oczywiście stwierdzić, że o takiej różnego stopnia "pewności" doszły mnie wieści dopiero po ukazaniu się "Księgi O Bogu Żywym". Ale wówczas bardzo liczne i to od ludzi objawiających bardzo nikłe skłonności do fantastycznych snów na jawie. Przeżywając więc tego rodzaju "pewność", jesteś w miłym i bardzo licznym towarzystwie.

A co się tyczy miejsca na ziemi, na którym, jak przypuszczałeś, znajduje się siedziba owego połączenia tego w jakiś sposób z Tobą, darzącego błogosławieństwem grona, to oczywiście nie odszedł tak daleko od rzeczywistości, jak inni, którzy mi wyznali, że zdaniem ich siedziba owego z całą pewnością wyczuwanego grona znajduje się w jakimś "amerykańskim klasztorze na Kaukazie", na jakiejś wyspie na Oceanie Spokojnym" lub wręcz w olbrzymiej jakiejś stolicy. Twój "zamek" na wysokiej bardzo górze "wśród śniegu i lodu" jest wyobrażeniem polegającym na myślowym przeniesieniu pewnych obszarów miejsc doskonale znane wszystkim należącym do wspomnianego grona.

Znany jest temu gronu przybytek święty, który znajduje się na mającym się doniosłe znaczenie miejscu na ziemi, a dostępny jest jedynie i wyłącznie dla członków tego grona...

Oczywiście sanktuarium to mogą oglądać jedynie ludzie, których zmysły duchowe zdolne są jasno i trzeźwo ogarniać twory z substancji duchowej. Jeśli w grę wchodzą tylko ziemskie zmysły cielesne, to na tym samym miejscu można ujrzeć jedynie materialne rzeczy ziemskie i zwodnicze. Nawet aparaty fotograficzne o najlepszych szkłach nie mogłyby na najczulszej błonie fotograficznej otrzymać nic innego niż zwykły zwodniczy obraz ziemski. Świątyni, której na owym punkcie ziemi wyznaczono miejsce, wzniesionej z krystalicznie czystej substancji duchowej, nie mogą w swym ciele odwiedzać nawet członkowie owego małego grona, z taką pewnością przez Ciebie wyczuwanego, zamieszkujący najbliższe okolice.

Każdy z tych, co tu mają dostęp, przebywa w stworzonej duchowo-przestrzennej postaci daleko bardziej mu odpowiadającej, niż jego ciało ziemskie, i nie narażającej go na żadne przeszkody, które napotyka materia zewnętrzna. W tej prawdziwej Świątyni Wieczności na naszej ziemi nie dokonuje się żadnych obrzędów religijnych ani nie wygłasza pouczających kazań.

Ci którzy się tu zbierają, jako prawdziwi Ducha wiekuistego kapłani, wznoszą się raczej na tym miejscu do całkowitego - na skutek substancjalnie duchowych warunków niemożliwego nigdy na żadnym innym miejscu ziemi - przeistoczenia i do absolutnego zjednoczenia z Ojcem: - do absolutnej - której żaden "mistyk" nawet wyobrazić sobie nie może -"Unio mystica" - i kierują w tym przez wiekuistą miłość w prześwietlonym stanie błogosławieństwa na całą kulę ziemską, na ludzi zdolnych do ich odbierania, których tylko z tego miejsca dosięgnąć w taki sposób, że mogą wchłaniać to, do otrzymania czego się przygotowali.

A że to miejsce rzeczywistej Świątyni Wieczności na ziemi nie jest zbyt niepodobne "zamku na wysokiej górze wśród śniegu i lodu" więc Twoja wyobraźnia zaprowadziła Cię bardzo blisko Rzeczywistości.

Trzeba odróżnić od miejsca Świątyni dostrzegalne dla zmysłów ziemskich miejsce wspólnego zamieszkania pewnej garstki ludzi należących w szczególny sposób do tej Świątyni. Ale to miejsce nie leży ani "na wysokiej górze", ani "wśród śniegu i lodu"; ma jednak dla ludzi po ziemsku, wzorem innych ludzi, na swój sposób tam żyjących, w istocie rzeczy tylko znaczenie wybranego prze nich miejsca zamieszkania.

Zamieszkali tu muszą się starannie odgradzać od świata zewnętrznego i stale się trzymać w odosobnieniu co wynika z natury ich szczególnych zadań duchowych. Prócz tego i z zewnątrz przyczyniono odpowiednie starania, żeby nigdy nie byli zmuszeni zaniechać swego ukrycia, choćby nawet płytka "cywilizacja" pochodzenia europejskiego miała się do nich jeszcze bardziej zbliżyć, niż to się zdarzyło po dziś dzień.

To, co mi piszesz o odczuwanej łączności pomiędzy Tobą a taką pewnością wyczutym przez Ciebie gronem duchowym, jest bynajmniej budzeniem siebie. Powinieneś tylko jasno zdawać sobie sprawę, jak dochodzi do skutku to "połączenie", mogę tu dla porównania posłużyć się przykładem dwóch wynalazków z dziedziny elektrotechniki dotyczących przekazywania na odległość głosu, gdyż zależy mi na tym, abyś się nie trzymał błędnych wyobrażeń. Tego, co odczuwasz jako "łączność", nie należy porównywać z połączeniem telefonicznym przy którym ktoś mówiący połączony bywa z kimś słuchającym, lecz raczej z rozchodzącymi się po całym globie ziemskim, dzięki określonym drganiom fal, wiadomościami radiowymi.

Na falach o rozmaitych długościach mamy rożne audycje, Ty możesz jednak odbierać tylko te, które odpowiadają Twojemu nastawieniu.

Wszelkie wywieranie wpływu przez Jaśniejących w Praświetle - zgodnie z ich sposobem działania - należy ujmować jako przebieg zgodny z podanym tu porównaniem - nawet w wypadku, gdy niekiedy całe narody znajdowały się pod takim wpływem. Wpływ ten jednak zawsze i we wszelkich okolicznościach mógł dotyczyć tylko rzeczy Ducha wiekuistego - nigdy zaś starań o osiągnięcie dóbr materialnych lub uznanie tej czy innej polityki!

Poparcie z Ducha wiekuistego mogą doznawać jedynie za miarę i czyny ludzkie wiodące z powrotem ku wiekuistej Rzeczywistości duchowej. Tylko siła twórcza jednostek wskazująca drogę ku rzeczom Ducha wiekuistego, jak również najwyższy rozwój potęgi całych narodów i ludów wywołany przez czysto duchowy przejaw siły mogą pozostawać pod wpływem duchowym promieniującym na tym globie ze Świątyni Wieczności! Tyle jeśli chodzi o Twoje napomknienie w odpowiedzi na moje słowa w drugiej rozprawie "Księga o Bogu Żywym".

Zaniechaj na razie wszystko, com Ci dziś wyjaśnił, gruntownie przemyśleć, zanim w najbliższej przyszłości będę mógł znowu powrócić do tego testamentu.

Oby świetlne błogosławieństwo płynące ze Świątyni Wieczności znajdowało Cię zawsze gotowym na jego przyjęcie!


LIST ÓSMY

/O mojej naturze duchowej/

To, co mam do powiedzenia o otrzymanej od ostatnio od Ciebie wiadomości, stało się dla mnie bodźcem do podanych niżej rytmicznych strof, które mają Ci w zwięzłej formie wskazać, że dzięki własnemu wyczuciu należycie wyjaśniasz sobie omawiane zagadnienie. Używam więc tutaj wyrazu "my" bynajmniej nie jako "pluralis majeztstis", lecz przemawiam z mego wiekuistego Bytu duchowego, w którym jestem zawsze najściślej zjednoczony z moimi z ducha zrodzonymi Braćmi, którzy na równi ze mną związani są, gwoli wykonania swych zadań, z ziemsko-fizycznym człowieczeństwem, chociaż wyznaczone przez Ducha zadania każdego z nas są różne od zadań pozostałych.

Wykorzystując tę pobudkę, zarazem najusilniej Ci radzę zwracać baczną uwagę, jakie stanowisko wynika z treści moich wyjawień, gdyż jestem jak to powiedziano w ostatniej strofie pierwszego wynurzenia, jako człowiek ziemski stopiony z moim Bytem duchowym bez możności rozerwania tej spójni.

MY

Jesteśmy powołanymi świadkami,
Gdyż żyjemy w Świetle Wieczności!
Nasze świadectwo nie da się uchybić,
Jest ważne, jak cechowany odważnik.
Jesteśmy tym, czym byliśmy wiecznie,
W "Ojcu": - w Bycie wieczystym! -
Acz znaleźliśmy, wybraną duchowo,
Również doczesną, ziemską "powłokę"...

Znaleźliśmy ją byli duchowo 
Na długo nim ziemia powstała.
Lecz co się docześnie związało,
To łączyły już więzy odwieczne.

Jesteśmy na zawsze złączeni
Z śmiertelnikiem, co nas "wypowiada":
W "ogniu" rozżarzony i oczyszczony 
Jest z nami stopiony w Świetle!

Jeśli tu znalazło wyraz wspólne ze mną pochodzenie moich Braci duchowych z Ducha wiekuistego, to obecnie daje odpowiedź na Twoje pytanie dotyczące mnie osobiście: Ja

I

Nie jestem "ja"
Jak ktoś, co rzeczy ograniczonej
To miano nadaje,
W sobie bowiem poznaję 
Rzeczy tylko ziemskie i znikome

Jestem dla siebie "ja"
Z przepojonym Światłem Bycie
W ograniczeniu ziemskim
Bytuje mój obraz i cień 
Ku własnemu utrapieniu
I powstałej tu męczarni

II

Tam, gdzie jestem, panuje wieczność
Gdyż "przestrzeń" z wieczności poczęta
Wypełnia przestrzeń ziemską,
Którą dni moje wypełniają w czasie.

Ciebie samego oddał 
Temu ciału ziemskiemu,
Dla którego teraz powodem cierpień
I niszczycielem się staje -
By "przestrzeń" wieczna
Wypełniła je całkowicie
I by w sobie odsłoniła wieczność
Synowi tej ziemi

III

Jeśli z wzniosłego skarbca boskiego 
Przynoszę wam dar dobra najwyższego,
Obdarowuje was nie tylko mądrym słowem,
Jak gdybym był jeno tego słowa stróżem.

To, co wam daję, jest i pozostaje moim,
Choćbym miał to dawać nie zliczonym ludziom 
A tylko dla tego mogę wskazać wam cel i drogę,
Że w każdym ze słów moich niepodzielnie żyję!

Sądzę, że te moje wypowiedzi nie przysporzą Ci nowych pytań, a raczej dadzą odpowiedź na nie jedno pytanie, które, jak to wyczuwam między wierszami Twego miłego listu, może się pojawić w przyszłości.

Ale i tu nie powinieneś nic przyjmować bez zbadania. tylko wówczas, gdy Twoja własna odwieczna duchowość udzieli Ci zgody, naprawdę znikną Twoje - może tylko utajone - wątpliwości i dopiero wówczas nie będą już mogły narażać na niebezpieczeństwo Twej drogi!

Spodziewam się, że w wkrótce będę mógł pomówić o pewnych sprawach, które poruszyłeś w swym przedostatnim liście. Gdyby jednak dotąd miało jeszcze upłynąć dość dużo czasu, to z góry Cię proszę o cierpliwość. To, co mam Ci jeszcze do powiedzenia o udzielaniu duchowego kierownictwa i pomocy Jaśniejących w Praświetle, przyszło by na czas nawet po wielu miesiącach.

Błogosławię Cię i ślę Ci wszelką pomoc, jakiej Ci potrzeba na drodze ku Twej wiekuistej duchowości.

LIST DZIEWIĄTY

/Jak się udziela pomocy duchowej/

Co Ci ostatnio napisałem i, zdaniem moim, najlepiej oddałem w rytmicznym ujęciu, nie wymaga rzecz prosta odpowiedzi, cieszą mnie jednak twoje z głębi duszy płynące miłe słowa, gdyż wskazują mi, że i tym razem znowu przyjąłeś wszystko w tym sensie, w jakim to podałem.

Wysyłając list oczywiście nie spodziewałem się usłyszeć od Ciebie tego, coś mi obecnie napisał.

Proszę Cię, zechciej zadowolić się odpowiedzią, że takie zrozumienie i poznanie "dały Ci zaprawdę nie ciało i krew lecz Twój własny pierwiastek wiekuisty; z niego jedynie spłynąć może prawda o Rzeczywistości, w której sam on żyje.

Poznanie z krwi płynące - co ma oznaczać: związane z ograniczonymi zwierzęcymi warunkami ziemsko-ludzkiego czucia i mózgowego myślenia - tak się ma do tego, co jedynie własny pierwiastek wiekuisty dać może, jak mnie więcej "życie" najtwardszego kamienia w łożysku pierwszego lepszego strumienia do najwyższych znanych nam przejawów życiowych! -
Pisząc do Ciebie pragnę jednocześnie przy okazji dać Ci wreszcie wyjaśnienia, które powinna zawierać moja odpowiedź na Twe uwagi dotyczące rozdziału "Przybytek boży u ludzi", gdyby mnie wówczas okoliczności zewnętrzne nie zmusiły do zakończenia listu.

Nasunęło mi się porównanie z dwoma powszechnie znanymi i w ciągłym użyciu będącymi wynalazkami, gdym Ci dawał wyjaśnienie sposobu, w jaki się dokonuje "połączenie" dusz na ziemi z Jaśniejącymi Praświatłem.

Co dało by się tu jeszcze powiedzieć, przedstawiłem wprawdzie w jednym z ostatnich rozdziałów "Księgi o Bogu Żywym" - mam tu na myśli naukę: " Na Wschodzie mieszka światło" - a przedstawiłem tak wyraźnie, że błędną wykładnię podanych tam wyjaśnień mógłbym od biedy wytłumaczyć tylko nader nieuważnym czytaniem. A że stale i ciągle otrzymywałem relacje wypowiadane tonem podnieconym, o głosach wewnętrznych, a przy tym przyjmowano, że chodzi tu widocznie o "głos" "mistrza" kierującego, a więc Jaśniejącego Praświatłem, pragnę więc, gwoli ostrożności, by Ci oszczędzić zbędnego niepokoju, wręcz dobitnie zwrócić Ci uwagę, co w rzeczywistości mówię w wyżej przytoczonym rozdziale, jak również w podstawowej nauce: "Droga".

Trzeba doprawdy wprost rażącego przekręcenia sensu użytych przeze mnie słów w tych miejscach, a w szczególności w księdze pt. "Zmartwychwstanie", aby można było dojść do ujęcia sprzecznego z tym wszystkim com powiedział; miałem jakoby na myśli "głosy wewnętrzne", jakie ni świadomie wywołują ekstatycy o podrażnionych nerwach lub ludzie żądni wpływów i znaczenia, pełni zarozumiałości a czasowo związani z określonymi wpływami zewnętrznymi, albo też stale żyjący w stanie rozdwojenia osobowości.

Przed takimi właśnie głosami ostrzegałem przecież każdym swoim słowem!

Mogłem doprawdy oczekiwać, że w przenośni użyte słowa: "głos" i "mówić" zostaną zrozumiane tylko w ten sposób, jak je używam stale i ciągle wyjaśniam! Wszak dość wyraźnie podkreślam, że tej "mowy" nie wolno w żadnym razie porównywać z użyciem jakiejś mowy ludzkiej, lecz że jest to wewnętrzne rozjaśnienie spraw, które przedtem były dla wyobraźni niejasne, rozjaśnienie wywołane wpływem entelechii żyjącej w najczystszej jasności poznania. Mówię to również innymi słowy płynącymi z podniosłego sposobu wyrażania się, ale już okoliczność, że wyrazy - które tu z rozmysłem uważano za słuszne przyjąć w odwrotnym wręcz znaczeniu - aby zwrócić na nie uwagę, podaję przeważnie w cudzysłowie, powinna by każdemu rozsądnemu człowiekowi dość wyraźnie wskazać, że chcę by te słowa były rozumiane w sposób zgoła odmienny. Natomiast dosłownie i wyraźnie mówię w rozdziale "Na Wschodzie mieszka światło", że "wzniecając bezpośrednią jasność wewnętrzną" w duszy Szukającego "przemawia się" - bez słów, co z ust płyną..." Nie w języku jakiegoś kraju". Przecież chyba dość wyraźnie to powiedziałem.

Jeśli w podstawowym rozdziale "Droga" wspominam nawiasem o istniejącej dla Mistrza duchowego, w pewnych okolicznościach związanych z osobą pouczającego możliwości: ukazywania się "w obrazie magicznym" otrzymującemu wyjaśnienia, dzieje się to gwoli dokładności i nie dopuszczam nawet myśli, że ten "obraz" mógłby to być sam Mistrz. Jednocześnie mówię wyraźnie, że nie jest to żadne wyróżnienie, jeśli ktoś ma zdolności wypromieniowywania z siebie takich obrazów. Nie mogłem tylko po prostu pominąć znajomej mi możliwości w księdze traktującej o sprawach duchowych, choć zdarza się to nader rzadko i zależy od ubocznych warunków nie istniejących w żadnym prawie Europejczyku.

Wszystko nie dotyczy Ciebie, jako pytającego, gdyż od dawna wiem, jak baczną zwykłeś zwracać uwagę na każde moje słowo. Nie jest bynajmniej niemożliwe, że spotkasz się z innymi czytelnikami moich ksiąg, którzy Ci opowiadać będą tajemniczo o swych "głosach wewnętrznych" błędnie mniemając, że to groźne dla wszystkich nie wyćwiczonych systematycznie w duchowej zdolności odróżniania - zawsze i we wszelkich okolicznościach - zjawisko znajduje potwierdzenie w moich słowach.

W stosunku do takich ludzi, będących przeważnie fanatycznymi niewolnikami swych próżnych duszyczek i jakby opętanych przez wiarę w ich domniemane "wysokie kierownictwo" bezwarunkowo musisz być pewny swego. W przeciwnym razie przywiązałbyś wagę do tego rodzaju wiadomości, a nawet być może dałbyś wmówić w siebie, żeś się jeszcze "tak daleko nie posunął" jak tamci - lub też, że Twoja, jak sam sądzisz o sobie, "oschła i trzeźwa natura" jest przeszkodą nie do przezwyciężenia - i wiele miałbyś innych tego rodzaju wątpliwości natur usposobionych krytycznie do samych siebie i niezbyt dla siebie pobłażliwych.

Abyś zupełnie jasno zdawał sobie sprawę, wskażę tu na jedno jeszcze błędne pojmowanie, którego doprawdy nie obawiałem się spotkać, zanim ku zdziwieniu swemu nie spostrzegłem, jak dalece jest rozpowszechnione można by było śmiało przyjąć, że mowa w obrazach i przypowieściach, tak odpowiadająca naturze rzeczy duchowych a dość często wprost konieczna, pozostaje w ogóle nie rozumiana dla ludzi dzisiejszych przyzwyczajonych do zaczytywania się w gazetach. W przeciwnym razie byłoby niemożliwe, żeby takie pojęcia jak "bliskość duchowa", "wysoka pomoc" niesiona przez wyznaczonych do tego, lub "kierownictwo duchowe", "duchowa obrona" udzielana przez wysokich szafarzy pomocy, tak często znajdowały nieco prymitywne tłumaczenie, żeby przez nie rozumiano, iż Jaśniejący Praświatłem w postaci niewidzialnej musieliby się znajdować w ziemskim pobliżu potrzebujących pomocy lub kierownictwa, aby Ci mogli doznać darzącej błogosławieństwem bliskości duchowej.

To, co rozumiem w swoich pismach przez powyższe i podobne słowa, odbywa się oczywiście w inny w istocie swej sposób. U ludzi zdolnych do myślenia należałoby rzecz prosta zakładać zrozumienie tego,jako spełnienie wymagań logiki, gdyż jakże by było można gubić się w domysłach, że onych nielicznych na tej ziemi zdolnych do niesienia pomocy duchowej w najszerszym znaczeniu, łącznie ze wszystkimi swymi Braćmi czysto duchowej natury nie żyjącymi w ciałach zwierząt ludzkich, wystarczyłoby w stosunku do ilości ludzi na ziemi, aby się zbliżyć w niewidzialnej cielesności osobiście do każdego, kogo uważają za godnego pomocy i kto tej pomocy istotnie potrzebuje ? I czyżby to nie była po prostu okropność - wszędzie być śledzonym przez kogoś niewidzialnego i nieproszonego właśnie gdy się w nim widzi i dlatego, że się w nim widzi najdobrotliwszego opiekuna ? Ale na szczęście nie ma nic rzeczywistego, co by odpowiadało niewzruszonej wierze tak wielu ludzi, którzy uważają się za tak ważne osoby, że im się wydaje rzeczą niezbicie pewną, iż ich drobne i przeważnie pospolite kłopoty dnia powszedniego muszą być powszechnie do najdrobniejszych szczegółów znane w świecie Ducha i muszą stać się przedmiotem niesienia pomocy.

Pomoc udzielona przez wyznaczonych do tego Jaśniejących w Praświetle dotyczy jedynie i wyłącznie duchowości człowieka i dawana jest tym, którzy żyją w duchowej udręce, potrzebują obrony lub kierownictwa. Człowieka znajdującego się w takim duchowym położeniu i zasługującego na udzielenie pomocy, znajdą oni z całą pewnością nie wiedząc nic o jego stosunkach ziemskich ani nie mając nawet pojęcia o jego zewnętrznej postaci i jego rysach. Czysto duchowy przebieg sprawia, że bezustannie z tak bezwzględną pewnością są odszukiwani.

Jeśli już w swoim poprzednim liście użyłem pojęć " telefon" lub "radio" to muszę Cię dzisiaj prosić - choć porównanie to chrome na obie nogi - abyś wyobraził sobie ogromnych rozmiarów tablicę rozdzielczą na jej powierzchni z rzutem mikroskopijnym prawie zmniejszeniu niezmierzonej przestrzeni. Wyobraź sobie dalej, że każda zjawiająca się na ziemi dusza, za owego życia ziemskiego przedstawiona jest na tej powierzchni w postaci dwóch platynowych elektrod uwidocznionych jako drobny punkcik i skoro duszy potrzeba kierownictwa duchowego lub pomocy - pomiędzy tymi dwiema elektrodami sypią się bez przerwy wyłącznie jasne iskry.

A teraz w tym obrazie Jaśniejący Praświatłem wyznaczony do niesienia pomocy lub kierownictwa będzie elektrotechnikiem mającym jednocześnie przed sobą tablicę z wyłącznikami w postaci wielkiej ilości dźwigni, który będzie niezwłocznie wiedział, jaki prąd musi włączyć, gdyż z koloru iskier i z wrażenia, jakie wywierają na słuch swoją stosunkowo wolniejszą lub częstszą kolejnością, będzie mu ściśle wiadomo, jaki za każdym razem prąd lub połączenie prądów, niezbędny jest do niesienia pomocy, obrony lub kierownictwa duchowego. Reszta dzieje się - jeśli pozostaniemy przy tym obrazie - "automatycznie".

To porównanie może Ci pomóc do ugruntowania należytego wyobrażenia o sposobie czysto duchowego niesienia pomocy, kierownictwa i duchowej "bliskości"!

Nie potrzebuję Ci chyba wyjaśniać, że oczywiście nie istnieją nigdzie tego rodzaju substancjalne duchowe przyrządy, lecz że naszkicowany tu obraz usiłuje przedstawić Ci w sposób symboliczny istniejące związki wzajemne w strukturze wiekuistego życia duchowego.

Jeżeli będziemy w dalszym ciągu trzymać się tego obrazu, to należy zaznaczyć, że dopiero iskra nigdy nie zabłyśnie między elektrodami, jeśli człowiek przedstawiony przez dwie elektrody nie oczekuje lub nie pożąda z całego serca kierownictwa, obrony lub pomocy ze sfer istotnego substancjalnego Ducha - jak również nie zabłyśnie nigdy, jeśli on sam się nie przygotuje do tego, by stać się przydatnym odbiornikiem takiego oddziaływania. -

Pomoc i kierownictwo duchowe udzielane przez jednego z Jaśniejących w Praświetle, a więc przez naszą wieczną społeczność, nie dotyczą nigdy rzeczy, których w doczesności należy dokonać, jeśli przybrać mają określoną postać, lecz zawsze tylko przebudzenia duszy w wiekuistej sferze duchowej oraz osiągalnego dzięki temu - o ile możności już za życia ziemskiego - przeniesienia indywidualnej - duszewnej świadomości na własny pierwiastek wiekuisty człowieka.-

Na tym kończę dziś ten bardzo obszerny list szczególnie polecając go Twojej duszy!

Błogosławieństwo moje, dosięgające Cię w ten właśnie sposób, jaki Ci obrazowo w niniejszym liście opisałem, niechaj Ci służy do jak najskuteczniejszego rozjaśnienia i zrozumienia wszystkiego, co jest ugruntowane w wieczności!

LIST DZIESIĄTY

/Jak daleko jest Bóg od spraw tego świata/

Wielką radość sprawiło mi,ą że całkowicie zrozumiałeś ostatni tak szczegółowo wyjaśniony sposób wysyłania na odległość pomocy i kierownictwa duchowego przez jednych, którym wolno w ten sposób pomagać i kierować, gdyż są przez Ducha wiekuistego do tego wyznaczeni i pomagać mogą. Spostrzegam jednak w Twym ostatnim liście jeszcze swego rodzaju niepewność, którą widocznie wciąż wywołują moje słowa, że już "całe narody" stały czasami pod naszym: - Jaśniejących Praświatłem - wpływem duchowym.

Muszę Ci więc jeszcze raz wskazać na to, że wszelaka pomoc duchowa, do udzielenia której wiekuisty Ojciec w Praświetle posługuje się Jaśniejącymi dzięki niemu w Praświetle - a nie istnieje żadne inne kierownictwo ani pomoc duchowa czynna wśród ludzi tej ziemi! - może dosięgnąć zawsze tylko dusz jednostek, także wpływ duchowy na "całe narody" siłą rzeczy tylko tam można wywierać, gdzie pośród poszczególnych dusz, które dopiero mogą tworzyć narody, jest wielu mistrzów, umiejących tak siebie samych kształtować, że mogą wchłaniać i rozumieć kierownictwo duchowe: - że pomoc duchowa znajduje "serce gotowe do jej przyjęcia".

Że wywierany duchowy wpływ zawsze dotyczy tylko ponownego osiągnięcia świadomości bytowania duszy ludzkiej w jej indywidualnym ośrodku wiekuistym, rzeczy zaś doczesne pozostawia uznaniu samego człowieka ziemskiego, wyjaśniłem już w swym ostatnim liście do Ciebie. Wydaje się jednak, że ukryte bądź odziedziczone, bądź wpojone przez wychowanie pragnienia usiłują wywołać w Tobie niepokój, tak że aż zbyt chętnie widziałbyś, aby zachowany został również pewien wpływ duchowy na sprawy tego świata.

Wielkim błędem jest jednak sądzić, że wiekuisty, boski Ojciec bierze udział gdziekolwiek, w jakichkolwiek wydarzeniach - bądź bezpośrednio, bądź przez zesłane kierownictwo duchowe - w zakresie polityki wewnętrznej lub zagranicznej znanego w dziejach narodu. Nierozsądnym również jest błędem zdradzającym straszliwą obcość Ducha w duszy zwierzęcej człowieka, jeśli się Ciężkich kryzysach politycznych zwanych "wojnami" i "rewolucjami" upatruje działanie wiekuistej woli Ducha.

We wszystkich tych wydarzeniach czynny jest jedynie związany ze zwierzęciem człowieka tej ziemi, a cokolwiek popycha go do działania jest - łącznie ze wszystkimi uderzeniami bicza lemurycznych podżegaczy z niewidzialnej części świata fizycznego - wręcz po ziemsku wywołane bez najmniejszego współdziałania duchowych wpływów i sił!

Mówcie:

"Historia świata
jest świata osądem!"
Słusznie!
Lecz jest to osąd,
W którym jedynie człowiek
Wyrok sam na sienie wydaje!
Tutaj to "wszechmoc"
Zrzekła się wszelkiej mocy...
Tu wypowiada się tylko
Oderwane od Ducha,
W niewoli zwierzęcej
Pogrążone życie!

Dla stworzenia ludzkości tej ziemi lepszego losu w jej życiu doczesnym przyczynić się może jedynie budzenie się wielu poszczególnych dusz w ich ośrodku wiekuistym. Będą to jednak zawsze tylko części ludzkości, w których znajdzie się dostateczną ilość poszczególnych dusz, świadomych swej wiekuistości, a zdolnych stworzyć zaprawdę godne człowieka wieczności życia i tylko dzięki ich przykładowi będą one mogły stopniowo wyrwać się spod przemocy zwierzęcia również dalsze cząstki. Część ludzkości tej ziemi będzie kiedyś rodzić dzieci dostępne już w łonie matki dla ducha wiekuistego, podczas gdy inna część - zawsze beznadziejnie uwięziona w zwierzęciu - będzie płodzić wprawdzie nie "nadczłowieka" jak to przepowiadały wizje piewcy Zaratustry, lecz raczej nadzwierzę, które tępotą umysłową, okrucieństwem i drapieżnością dochodzącą aż do rozszarpywania się przewyższy wszystkie zwierzęta...

Oto wszystko co chcę Ci dzisiaj powiedzieć i spodziewam się, że na przyszłość nie dasz się już uwodzić swym sentymentalnym marzeniom na jawie i nie będziesz sądził, że zewnętrzne wydarzenia na świecie są dziełem "bożej ręki"

Wszelkie błogosławieństwo Światłości niech zawsze będzie z Tobą!

LIST JEDENASTY

/Jak Bóg pomaga jednak niektórym ludziom/

Chętnie wierzę, że niełatwo Ci było w ciągu ostatnich miesięcy poprawić swój pogląd na świat w myśl mojego ostatniego listu. Doskonale mogę to odczuć, gdyż i mnie samemu przed kilku dziesiątkami lat, kiedym po raz pierwszy ujrzał Rzeczywistość, zgoła niełatwo było odrzucić wszystko, com od młodości słyszał i w co tak chętnie wierzyłem.

Tym bardziej cieszy mnie wiadomość, że po dokładnym zapoznaniu się z moimi ostatnimi wywodami poczułeś się "wyzwolony spod Ciężkiego i obezwładniającego ucisku", który Cię przedtem "nawet w najradośniejszych chwilach życia" nigdy nie opuszczał. Doprawdy trudno znosić wyobrażenie, że wiekuista Dobroć i Miłość w pełni potęgi bezgranicznej panuje nad tym globem ziemskim i może spokojnie dopuszczać do tego, że dzień i w noc w noc dzieją się rzeczy grozą przejmujące, pełne okropności i przerażenia, choć można by temu zapobiec kosztem bardzo skromnego nakładu nadziemskiej potęgi. Tego rodzaju wyobrażenie człowiek może odczuć jako bardzo Ciężki ucisk i jest rzeczą zrozumiałą, że może swobodniej odetchnąć, gdy się przekona że nie zawiera ono nic rzeczywistego i jest jeno wynikiem błędnych pojęć o Bogu, które w swej niedoli stworzył sobie daleki od Boga syn tej ziemi.

Błądziłbyś jednak, gdybyś moje słowa chciał zrozumieć jako lekceważenie w czambuł wszelkich spraw doczesnych. Sprawy te już choćby dlatego mają w moich oczach wagę i znaczenie, że mogą wywołać skutki - aczkolwiek nie "wieczne" - ale czynne znacznie dłużej, niż czas gdy trwają same te sprawy. Ale nawet odmierzonym dla nich zakresie jest rzeczą wielkiej wagi, jak się do nich ustosunkowujemy, jak ja przyjmujemy a wreszcie jak potrafimy im sprostać.

Również mylił byś się, gdybyś z moich słów chciał wyciągnąć naukę, jakoby w ogóle nie istniało żadne duchowo - boskie oddziaływanie na rzeczy, jakie się dzieją na ziemi w ciągu naszego życia doczesnego. Takie oddziaływania nie tylko są "możliwe", ale wręcz zdarzają się codziennie i to nader często. Wszelako są one jedynie świadectwem zgodnego z prawami reagowania wiekuistych, z Ducha wypływających potęg i mocy, których wpływy człowiek ziemski wyzwala bez żadnej postronnej pomocy - wprost dzięki swemu zgodnemu z prawami Ducha postępowaniu.

Znaczna ilość przepisów religijnych - a nawet niejedno przykazanie płynące z zabobonu - opiera się na pochodzącej z doświadczenia obserwacji należytego lub błędnego ustosunkowania się do tego rodzaju praw duchowych. Prawa te - uosobione i zdramatyzowane przedstawione zostały na przykładach wielu starożytnych naukach religii - w szczególności bardzo wyraźnie w " Psalmach Dawida". Ten, kogo Bóg takich przedstawień darzył wszelką łaską, jest zawsze człowiekiem postępującym zgodnie z wiekuistymi prawami i dzięki temu uzyskującym w swym życiu ziemskim wiele rzeczy dobrych i radosnych. Ten zaś, kogo przedstawiono jako gardzącego Bogiem, : jako "bluźniercę" i "głupca", jest to człowiek, który ślepo, pyszniąc się własną nieznajomością rzeczy, pada ofiarą praw duchowych dających się wykryć jedynie przez doświadczenie. Jeśli ktoś wpadł wreszcie na ślad tych świadectw przeszłości ludzkiej, podziwia mądrość płynącą z doświadczenia, jaką potrafili sobie zdobyć ludzie żyjący w czasach, które nam się wydają na poły barbarzyńskimi, i z całą słusznością zadaje sobie pytanie, czy czasem my, dzisiejsi Europejczycy, nie jesteśmy gorszymi barbarzyńcami niż jakiekolwiek dawniejsze pokolenie...

Znamy wprawdzie niezliczoną moc rzeczy obcych tym ludom starożytnym, lecz żywo się w te sprawy wczuwając śmiem wątpić, czy by znawcy mądrości ludowej z tych dalekich czasów zechcieli zamienić swe umiejętności i wiedzę z doświadczenia płynącą na naszą zgodną z duchem czasu wiedzę powszechną. Należy jeno poczytać psalmy Starego Testamentu nie wykorzystując ich jak zwykle jako przysięgłych poręczycieli dogmatyki religijnej, aby się przekonać bardzo dobitnie, jak głęboko twórcy psalmów, zasłaniający się imieniem starożytnego króla wniknęli w tajemnice duchowych, automatycznie towarzyszących ich wyzwoleniu, mocy i potęg. Oczywiście przy takim badaniu należy odrzucić upiększenie religijne, jako nie mające znaczenia dla istotnej treści, i nie dać się również zbić z tropu przez to, że opisany sposób działania praw duchowych wystawiono jako przejaw boskiej przychylności i znak wyróżnienia. Jest rzeczą możliwą, że sami twórcy wierzyli jeszcze w taką wykładnię, lecz zachodzi większe prawdopodobieństwo, że uważali tego rodzaju rzecz za wskazaną, by zapobiec niebezpieczeństwu, iż nieosłonięta znajomość wystawionych w psalmach, prawem nakazanych przebiegów mogłaby w końcu pogrążyć lud w bezbożność, gdyż człowiek owych czasów jedynie rzutując samego siebie w jakieś sny o zaspokojonej pełnią władzy samowoli mógł dojść do wyobrażenia sobie Boga.

Istnieje wiele rzeczy, które przez ich używanie w ciągu wielu wieków na korzyść jakiegoś przesądu religijnego, zostały dziś całkowicie pozbawione swego prawdziwego oblicza i tylko nader bystre oczy są w stanie rozpoznać pierwotne rysy, z których od biedy wyczytać można to, co ongi dane było jasno i niedwuznacznie w wyraźnych zarysach. Jeśli bym miał moimi słowy pobudzić Cię do ćwiczenia oczu, byś nauczył poznawać i należycie tłumaczyć tego rodzaju zamazane i zatarte rzeczy w wieściach pochodzących z dawnych czasów, tedy oczekuje Cię niejedna radość odkrywcy.

Błogosławieństwo z wiekuistego Praświatła niech spływa na Ciebie!

LIST DWUNASTY

/O siłach duszy/

Że i Ty z tego, co mówię w rozdziałach "O śmierci" i na innych miejscach o "siłach duszy" odnosisz wrażenie, iż musi być "niewymownie trudno" zjednoczyć "w sobie owe siły nie sprawiło mi niespodzianki. Żadne inne miejsce w moich księgach nie wywołało takiego mnóstwa pytań i próśb o wyjaśnienie.

Ale cały lęk wobec - niewątpliwie istniejących trudności odnośnie zadania dotyczącego sił duszy stale i ciągle wynika z błędnego ujmowania natury tych sił. Nie inaczej ma się rzecz z Tobą.

Zniewolony licznymi zapytaniami przejrzałem w swoim czasie jeszcze raz, z całym możliwym samokrytycyzmem w stosunku do użytych za każdym razem zwrotów, wszystko, co musiałem powiedzieć o żądanym zjednoczeniu się duszy, lecz nawet przy najlepszych chęciach nie mogłem przypisać sobie winy za wywołane błędne pojęcie ani wykryć choćby jednego słowa, które bym chciał zastąpić innym.

Byłem wprawdzie zmuszony w moich rozważaniach wskazać na to, że aby podjąć się zjednoczenia duszy we własnym ja, potrzeba znacznego stopnia panowania nad sobą. Jeśli jednak na znanym Ci miejscu powiedziałem, że łatwiej jest: "przeprowadzić rozjuszonego słonia na cienkiej lince konopnej przez ciżbę jarmarczną, niż zjednoczyć owe rozliczne wole dusze, co tworzą "duszę " człowieka, pod jedyną człowieka tego wolą"x/ - przy czym chętnie użyłem porównania, którym często lubił się posługiwać mój były nauczyciel duchowy przy udzielaniu mi nauk - to wskazałem na tym samym miejscu, że jednak "cud" ten stać się może, a nawet stać się musi, jeśli jakaś dusza pragnie się przygotować na przyjęcie w sobie swego Boga Żywego.

[X/Księga o Bogu Żywym, wyd.Kobera 1927 str.85 - Przypis tłum]

Jest to trudne, ale nie niemożliwe!

Dla każdego normalnie odczuwającego człowieka nawet o niskim poziomie wykształcenia możliwe jest przezwyciężenie trudności połączonych ze zjednoczeniem sił duszy w swej woli - lecz dla niejednego bez wątpienia cieszącego się wysokim i wszechstronnym wykształceniem niestety nie jest możliwe wykrzesanie w sobie nieodzownie koniecznej do takiego zjednoczenia energii i wytrwałości...

Nie zapominaj, że nie wykładam doprawdy żadnej "metody" - że w moich wszystkich dziełach chodzi o rzeczowe podręczniki, które wszystkim ludziom szukającym duszom wskazują i ułatwiają zrozumienie struktury wiekuistego życia duchowego.

W tym celu musiałem omówić wszystko, co w tym substancjalnym życiu duchowym kiedykolwiek było dla człowieka ziemskiego możliwe i co w każdym czasie możliwe będzie.

Ale nie wszystko jest dla każdego możliwe!

Wszelako każdy przy pomocy moich nauk może zbadać, co jest dlań możliwe.

Rzecz prosta odgrywają przy tym rolę psychofizyczne wrodzone uzdolnienia, lecz przede wszystkim energia i wytrwałość zakreślają dla każdego Szukającego swego pierwiastka wiekuistego zastrzeżonego dlań za jego życia ziemskiego możliwości. Jak człowiek może stać się mającym wielkie powodzenie kupcem nie posiadają z natury szczególnych uzdolnień do rachunków, tak też może dojść do bardzo daleko sięgających przeżyć swego pierwiastka wiekuistego w duszy, jeśli energicznie i wytrwale pozostawać będzie na drodze wiodącej do tego określonego celu, choćby nawet wrodzone zdolności nie ułatwiały posuwania się po tej drodze. Bez wątpienia trzeba będzie całe swe życie - wewnętrzne i zewnętrzne - odpowiednio do tego dostosować, przy czym zagadnienie, w jaki sposób i gdzie człowiek szuka uciech, jest rzeczą o bardzo wielkim znaczeniu, gdyż nic tak silnie nie oddziaływa na duszę, jak charakter rzeczy, zajęć i wydarzeń sprawiających mu radość. -

Ale wreszcie należy też coś niecoś powiedzieć wspomnianym na początku tego listu błędnym ujmowaniu istotnej natury sił duszy.

Zauważyłem z biegiem czasu szczególną jednostajność w wyjaśnianiu tego słowa. Stale i ciągle spotykałem się z zapatrywaniem, że siły duszy są czymś podobnym do naszych ziemskich "zmysłów" cielesnych, jak się odróżnia wzrok od słuchu lub powonienia. Ale nie odpowiada to bynajmniej istotnemu stanowi rzeczy. Można w prawdzie powiedzieć, że siły duszy kształtują nasze możliwości - a więc sposoby naszego odczuwania przez zmysły oraz gotowość tych zmysłów do odbierania wrażeń. Nie można jednak niestety odróżniać jednej siły duszy od drugiej z taką łatwością jak zmysły. Należałoby raczej porównać siły duszy z siłami nerwów ciała ziemskiego, nawet z całym systemem nerwowym, gdyż jak każdy nerw ma wyznaczoną określoną czynność, a jednak skoordynowane z niezliczoną ilością innych nerwów, także powstaje różnorodne wzajemne oddziaływanie, także każda siła duszy - choć nie potrafimy jej nadać ścisłego miana - ma do spełnienia określoną duchowo czynność i jest ze wszystkimi siłami duszy, które razem wzięte tworzą duszę, w stałym oddziaływaniu wzajemnym, a nawet przy pewnych szczególnych okolicznościach działania jej sięga poza granice ogarniającej ją duszy.

Zjednoczenie sił duszy pod jedną wolą nadającą im wszystkim kierunek byłoby zaiste rzeczą niemożliwą, gdyby jako warunek konieczny wymagane było ścisłe pojęciowe określenie każdej poszczególnej siły duszy. Na szczęście jednak nasz pierwiastek wiekuisty nigdy nie stawia żądań niewykonalnych. W danym wypadku nawet najdokładniejsza znajomość właściwości każdej z osobna siły duszy jest wyłącznie sprawą woli, która im wszystkim bez wyjątku dzięki własnej wytrwałości i stanowczości nadaje kierunek działania.

Trudność przy tym stanowi: - nieustanne utrzymywanie samej woli w jednym i tym samym kierunku, od którego ani na jedną sekundę nie powinna świadomie się odchylać, choćby nie wiem co w świecie zewnętrznym miało jej nastręczać ku temu pokusę.

Oto rzecz najtrudniejsza, którą na drodze do Boga pokonać należy, ale ta trudność daje się pokonać i niezliczone ilości ludzi w biegu dziejów ludzkości ziemskiej to się udawało. Identycznie z tym zadaniem jest kształtowanie własnej postaci wiekuistej, o czym pisałem w jednym z poprzednich listów, a do czego jako warsztat służy ciało ziemskie... tego rodzaju rzeczy należy rozpatrywać z rozmaitych stanowisk, jeśli się chce poznać Rzeczywistość, którą usiłuję przedstawić w słowach.

Mam nadzieje, że list ten przyniesie Ci spokój i rozproszy Twoje obawy, iż się będzie od Ciebie wymagało więcej, niżby to było dla Ciebie możliwe w oparciu o własne siły; wszak jesteś jeszcze "w swoim warsztacie" i z pomocą danych Ci w nim narzędzi masz możność sam nadać kształt swej postaci wiekuistej. Oczywiście, gdy porzucisz to ciało ziemskie, skończy się wszelki dalszy przez Ciebie samego określony wpływ na twą własną postać w wieczności. Ale chcemy wierzyć, żeś się dotychczas już tak ukształtował, jak sam tego pragniesz!

Niechaj spłynie na Ciebie błogosławieństwo z wiekuistego Światła.

LIST TRZYNASTY

/O nowych wydaniach moich ksiąg/

Gdy Goethe po ukazaniu się scenicznej przeróbki "Götza" otrzymał od przyjaciół w dobrej myśli zrobioną propozycję, aby to opracowanie swego dzieła przesłał znajomemu starszemu szlachcicowi, który się już rozpływał w radości z powodu "pra -Götza", a nawet - według słów Goethego - "do pewnego stopnia... utożsamiał się z osobą dawnego zacnego bohatera, poeta stanowczo odrzucił ten projekt motywując swe postanowienie tym, że człowiekowi, który podziwiał pierwotne ujęcie" oczywiście nie byłoby przyjemnie ujrzeć obecnie, że wiele rzeczy przepuszczono, przerobiono, zmieniono a nawet użyto w innym wręcz sensie.

Mimo woli przypomniałem sobie tą mądrą odmowę opartą na słusznym psychologicznie przewidywaniu, gdym odczytywał teraz tak miły dla mnie Twój list. Nie wiedziałem, żeś wprzód otrzymał poprzednie wydania różnych ksiąg moich już wówczas rozszerzonych a przy okazji jeszcze raz szczegółowo przejrzanych, i że dopiero niedawno dowiedziałeś o powstałych ostatnio ostatecznych wydaniach tekstów. Można jednak odczuć, żeś się " tak przyzwyczaił do poszczególnych rzeczy w danym ujęciu", iż "przy całkowitej zgodzie na nowe, znacznie wyraźniejsze ujęcie", jednakże jakby żałujesz poprzedniego. Mnie się również pierwsze ujęcie się podobało, w przeciwnym razie nigdy bym go nie podał do druku, aczkolwiek równie uprzejmy, jak i rzutki kierownik wielkiej firmy wydawniczej, która ongi wydała owe dzieła w ich pierwotnym ujęciu, wyrwał mi wówczas - nieomal w dosłownym znaczeniu - rękopis z rąk, tak że przeważnie nie miałem możności ostatecznego sprawdzenia. /Przy wydawaniu jednej z tych ksiąg wydarzył się osobliwy wypadek, że poczta doręczyła mi wydrukowaną księgę, gdy tymczasem oczekiwałem zaledwie na odbitki pierwszej korekty!/

Wyrzeczenie się poprzedniego ujęcia było dla mnie w każdym poszczególnym wypadku już choćby dla tego trudne, że to ujęcie zawdzięczało swe powstanie na równi z tym, co pozostaje, ścisłemu przestrzeganiu duchowych praw rządzących głoskami według ich wartości. Tam, gdzie mimo wszystko zamieniłem dawne ujęcie na istniejące obecnie, rozstrzygały o tym nader poważne powody. Pomijając wiele rażących błędów drukarskich - których wprost nie można było uniknąć skoro moje rękopisy wydawane były w takim pośpiechu, a które w ważnych bardzo miejscach zniekształciły czasem tekst nadając mu odwrotne znaczenie - należało usunąć nie jedną formę wypowiadania się dającą się w prawdzie usprawiedliwić moim sposobem mówienia pozostającym pod silnym sposobem narzecza frankońskiego, ale mogą stanowić przeszkodę w księdze traktującej o rzeczach duchowych. Następnie w miarę otrzymywania pisemnych relacji i przeprowadzenia rozmów osobistych dowiedziałem się, że jest rzeczą pożądaną a niekiedy konieczną, aby liczne ustępy - gwoli bezbłędnego ich rozumienia - otrzymały inne ujęcie.

Doprawdy uświadamiałem sobie, że tego rodzaju powszechnie dostępnej już księgi jest wysoce niewdzięcznym zadaniem, lecz nie mogło mnie to powstrzymać od dokonania rzeczy koniecznych.

Nieoczekiwanie przeżyłem jednak radość otrzymując wielką ilość dziękczynnych listów, z których wciąż na nowo widać było, jak żywo i z jak szczerym zachwytem ogół czytelników tych ksiąg witał nowe ujęcie. A że przedtem brałem jednak pod uwagę trudność, jaką sprawia czytelnikowi przyzwyczajenie się do obcej mu początkowo zmiany, więc taka jednomyślność była dla mnie wielką niespodzianką. W swym nieco religijnym żalu po pewnych ustępach formalnie teraz przeze mnie inaczej opracowanych niemal zupełnie odosobniony, gdyż jedna jedyna podobna jaką otrzymałem, nadeszła od mego przyjaciela, którego językiem ojczystym nie jest język niemiecki, a któremu nowym opracowaniem złą oczywiście wyświadczyłem przysługę, gdyż siłą rzeczy natrafił na słowa, które widocznie raczej stały na przeszkodzie do zrozumienia tego, co przedtem, ujęte w innych słowach, doskonale rozumiał.

Mam jednak nadzieję, że na przyszłość będziesz się trzymał jedynie nowych opracowań moich ksiąg, o których tu mowa i coraz wyraźniej będziesz spostrzegał, że te opracowania musiały być dokonane i oczywiście nie były skutkiem estetycznego kaprysu czy też tylko koniecznością nowego wydania. Ksiąg, jakie piszę - nie zmienia się zaprawdę, jeżeli osobista odpowiedzialność wobec czytelników nie wymaga nieubłaganie nowego opracowania. Lepsze jest zawsze wrogiem dobrego. Ale oczywiście nie może nas to skłonić do zaniechania lepszego gwoli pozostawienia dobrego.

Niech Ci Niebiosa błogosławią!

LIST CZTERNASTY

/O politeizmie i o kulcie świętych/

Jeżeli nasunęła Ci się myśl, że zapewne niektóre wyobrażenia istniejące w dawnych politeistycznych formach religijnych, jak również w azjatyckich formach religijnych i wreszcie spotykane w bizantyjskim i w rzymskim chrześcijaństwie kulty świętych "znajdują bezsprzeczne usprawiedliwienie" dzięki istnieniu Jaśniejących w Praświetle to oczywiście wpadłeś na ślad prawdy.

Aby jednak te moją zgodę uchronić, o ile można, od błędnej wykładni, musze tu zarazem powiedzieć, że oczywiście popełniłbyś wielki błąd, gdybyś chciał przyjąć, jakoby wszystkie ubóstwiane postacie znane z antycznych religii i z różnych kultów świętych w tym ujęciu w jakim je legenda i pobożność stworzyły i jak potężna wyobraźnia w nie wierzy, miały dotyczyć określonych członków duchowej społeczności Jaśniejących w Praświetle - lub że kanonizowanie świętych przez kościół rzymski następowało w dawniejszych czasach dzięki tajemnej znajomości takich powiązań wzajemnych.

Że wśród postaci trafiają się również postacie kobiece, a Jaśniejący Praświatłem może się zjawić jedynie w męskim ciele ziemskim, to nie stanowi bynajmniej podstawy do negowania Twego przypuszczenia, gdyż każdy Jaśniejący pomimo wyraźnej męskości swego śmiertelnego swego śmiertelnego ciała ziemskiego służącego mu na krótki okres życia tu na ziemi, w duchowości jest jednak nierozerwalnie zjednoczony z "wiekuistą kobiecością", a w skutek tego jego postać mogłaby dać wyraz tak męskiemu, jak i kobiecemu pierwiastkowi duchowemu.

Istnieją co prawda w skarbach pojęciowych dawnych religii politeistycznych jak również w dziedzinach rozmaitych kultów świętych postacie, które rzeczywiście, nie popełniając błędu, można by było zaliczyć do Jaśniejących Praświatłem pomimo ich kapłańskich odznak kanonizacyjnych. Lecz gdyby nawet było niezbitymi dowodami potwierdzić takie "pochodzenie", było by się jeszcze dość daleko od poznania, na które wskazuje Twoje przypuszczenie, a mianowicie: że każdemu wezwaniu którejkolwiek postaci zrodzonej z legendy i potrzeby ubóstwiania, bez względu na to, czy będzie pomyślane jako czysto niebiańskie zjawisko, czy jako były człowiek ziemski, odpowiada pomocna siła duchowa i gotowość błogosławienia Jaśniejących w Praświetle, jako jedyna brana tu pod uwagę Rzeczywistość.

Dla przebiegu, który tu rzeczywiście zachodzi, jest zupełnie obojętne, jakie imię nadaje wierzący postaci, której pomocy wzywa, a także, jak szukający pomocy wyobraża sobie sposób udzielania tej pomocy. Ale ten przebieg bardzo mało się różni od aktu pomocy, budzącego pierwiastek wiekuisty i kierującego duszami Szukających; ten akt pomocy opisywałem Ci niedawno przez porównanie z tablicą rozdzielczą usianą elektrodami; cała różnica tkwi jedynie w zdolności wchłaniania i w świecie wyobrażeń osób wzywających pomocy.

Nie należy jednak zapominać, że w położeniu w jakim znajduje się dusza tych wzywających pomocy, i przy każdorazowym stopniu zdolności ich wchłaniania, dla wielu, jeśli nie dla wszystkich wielką wagę ma znaczenie spotęgowanie i pogłębienie ich wezwania, jeśli zdołają postać swego ubóstwiania obdarzyć w wyobraźni wedle możności określonymi cechami. Jeżeli na przykład o wielkim świętym Antonim Padewskim, którego "ogłosił świętym" na długo przedtem, nim papież mu nadał tę pośmiertną oznakę czci, powiedziano:

"O co błagacie, da to wam
Antoni w cuda bogaty.
Choroba, trąd, mroki błądzenia
I piekło przed nim ustąpi!
Uciszy morskie bałwany,
Zwróci Ci zgubione mienie,
Najtwardsze skruszy kajdany,
W zbolałych członkach ból uśmierzy!
A czy go wzywa stary czy młody
Odczuje pociechę i ukojenie."

- mamy tu typowy przykład, jak konkretne wyobrażenie sobie przez grono czcicieli powszechnie znanej postaci ziemskiej oddziaływa na wzywającego pomocy wzmacniając jego siły i potęgując ufność. /Wiesz zapewne, że święty Antoni Padewski był potężnym i porywającym kaznodzieją - mnichem portugalskim, który po wielu podróżach w charakterze kaznodziei zmarł wreszcie w Padwie, nie ma nic wspólnego z wcześniejszym znacznie Antonim - pustelnikiem, z którym pomieszał go w swej satyrze Wilhelm Busch, niezbyt biegły w sprawach świętych/.

Wzywającemu pomocy chodzi o to, aby w wyniku swego wezwania odczuł "pociechę i ukojenie", a gdyby jego wezwanie bez tego niewzruszonego pokładu dla wyobraźni, w który się wierzy jak w fakt historyczny, nie mogło wykrzesać niezbitej siły, koniecznej, by to wezwanie mogli "usłyszeć" istotni szafarze pomocy, to wówczas chcąc nie chcąc trzeba wzywającemu wybaczyć używanie tego rodzaju podpórek wyobrażeniowych.

O coś bardzo podobnego chodzi przy powstałych w różnych miejscach i w różnym czasie odmianach tej ubóstwianej postaci. Apollo, Afrodytę, Artemidę oraz wiele innych "bóstw" świata antycznego przedstawiono w sposób nader plastyczny i czczono w różnych miejscowościach w sposób najrozmaitszy nie mniej niż dziś "Matkę Boską" w jej niezliczonych miejscach cudami słynącymi, oglądaną za każdym razem z innego stanowiska i wzbudzającą w wierzących rozmaitego rodzaju ufność. Nie jest to zgoła tak dalece śmieszne, jak twierdzą ludzie wyobrażający sobie, że są wyżsi ponad to, a sąd swój opierają wyłącznie na cechach zewnętrznych i powierzchownych, gdy widzą, że wzywający pomocy odbywają pielgrzymki w różnych potrzebach do różnych miejsc cudami Madonny słynących. Chodzi tu nie o jakiś "bałwochwalcze" prostackie zwielokrotnienie umiłowanej i obdarzonej pełnią ufności postaci - która niegdyś powstała ze wzniosłego kultu "Magia sophia": "boskiej mądrości" jako najwyższej postaci "wieczystej kobiecości" a w czasie późniejszym została utożsamiona z Matką Jezusa - lecz o psychologicznie nader zróżnicowane odczuwanie miejscowych, związanych z wizerunkiem i legendą wpływów na każdorazowo dającą się osiągnąć najwyższą intensywność wezwania! -

O tę właśnie intensywność wezwania chodzi bardzo istotnie, jeśli wezwanie w substancjalnym Duchu wiekuistym mają usłyszeć Ci, którzy tu są wyznaczeni do kierowania siłami niosącymi pomoc duchową. Na dochodzące do nich wystarczającym rezonansem wezwania jakiegoś pobożnego buddysty "wielkiego wozu" do którejś z postaci jego kultu odpowiadają tak samo pomocą w możliwym za każdym razem według praw duchowych stopniu, jak i na każde dosięgające ich wołanie z innych dziedzin wyobrażeń religijnych.

Usilnie Cię proszę, byś zechciał przyswoić sobie całkowicie podane tu wyjaśnienia. A wówczas własnymi siłami znacznie więcej jeszcze będziesz mógł poznać...

Niechaj spłynie na Ciebie błogosławieństwo z wiekuistego Światła!

LIST PIĘTNASTY

/Jak się żyje w Światłości/

Nie po raz pierwszy otrzymuję wiadomość, że dzięki głoszonym przeze mnie naukom, wiele z tego, co przedtem wywoływało wielkie pytania, już samo przez się niespodziewanie stawało się jasne i zrozumiałe, czyli mówiąc Twoimi słowami otrzymywało "nowe oblicze".

Nie jest to bynajmniej cud, gdyż nie opowiadam czegoś, com sobie po prostu wymyślił lub odkrył w głębokich rozmyślaniach, lecz podaję wiadomości o istniejącej strukturze życia w Duchu wiekuistym, gdyż znam je z własnego jasnego przeżycia i znam lepiej niż wszystko, co poza tym kiedykolwiek poznałem. A że wszelkie życie bierze początek z substancjalnego Ducha wiekuistego i świadomość mózgowa człowieka ziemskiego pomimo otaczających ją ciemności, wynikających z natury zwierzęcej, otrzymuje jednak bez przerwy wpływy z substancjalnego ducha wiekuistego, niezależnie od tego, czy może je zrozumieć, czy też jest na to zbyt tępa, samo już przedstawienie struktury wiekuistego życia duchowego może doprowadzić do początkowego przebudzenia, a potem oczywiście nieco inaczej patrzy na świat, niż poprzednio.

Czy to już całkowicie zaspokaja pragnienia czyjejś duszy, czy też teraz dopiero staje się dla tego człowieka pobudka do pięcia się na dalsze wskazane przeze mnie stopnie ocknienia, to zależy wprawdzie wyłącznie od niego - lecz nie zawsze zależne od niego ziemskie warunki potrzebne do powzięcia takiej decyzji.

Nie jeden może być pełen dobrej woli i chęci do coraz większego budzenia się w duszy, ale może mu braknąć sił do usunięcia wszystkich przeszkód uniemożliwiających jaśniejsze przebudzenie. Inni znów może i mają niezbędną siłę, lecz jednocześnie też rozumieją, że marzyć im nie wolno o usunięciu przeszkód, gdyż przez to uchybiliby przyjętym na siebie obowiązkom. A że nie jest zadaniem człowieka na tej ziemi pozostawiać i nie tykać więcej tego wszystkiego, co by mógł należycie wykonać i doprowadzić do pewnej choćby względnej doskonałości, by Żyć jedynie własnym poznaniem - a nawet, gdyby chciał tak postępować, to z całą pewnością postradałby owoce tych trudów, więc Szukający pomaga sobie zadowalając się tym, na co mu pozwalają warunki ziemskie. Wszelkie wyższe żądania ponad to, na co pozwalają okoliczności zewnętrzne, jest sięganiem po rzeczy niemożliwe i może narazić na najwyższe niebezpieczeństwo nawet to, co by z całą pewnością można było osiągnąć i co by się stać mogło powiększeniem posiadania duchowego.

Dzieje się tu podobnie, jak i w codziennych sprawach ziemskich: - kto zbyt wiele pożąda, nie dochodzi do niczego! Nie należy się zabierać do rozwiązywania zadań algebraicznych i do rachunków całkowitych, jeśli się nie umie tabliczki mnożenia.

Ale Szukający tworzą sobie zbyt fantastyczne wyobrażenia o Tym, co ich zdaniem daje się osiągnąć w duchowości, i żadne pouczenie nie zdoła ich powstrzymać od tego, by zamiast najdziwaczniejszych sensacji i niezwykłych przeżyć w ziemskości, bezwzględnie kończących się kiedyś wraz z całą swą treścią, szukali tylko przeżyć życia duchowego. W oczach większości ludzi przesadne potęgowanie samych przez się wartościowych i wielce wzbogacających treść duszy a nawet w cielesnym znaczeniu wybitnie zdrowych uczuć aż do nader wątpliwej wartości podniecenia nerwów uchodzi już za "duchowe przeżycie". Wiele wciąż jeszcze uważa za konieczny i dlatego wysoce godny dążeń cel coraz większe "uduchowienie" ciała, co oczywiście musi ich prowadzić do coraz większego mamienia samych siebie. Do wymaganego przez prawa duchowe ucieleśnienia Ducha dochodzą tylko bardzo nieliczni: - jedynie Ci, którzy dążą do Rzeczywistości, lecz nie do sensacji.

Człowiek nauki w ziemskość
Nie łatwo pojąć zdoła,
Że wszelkie wieczne przeżycie
Jest treścią samo w sobie
Że przeżywający w wieczności
Nie przeżywa nic "innego"
Co by - na równi z przeżyciem ziemskim -
Zbliżyło się doń przez przeżycie.
W wieczności pozostaje
Ziemski sposób przeżywania 
Niby sen i mara...
Dopiero przeżycie samo się 
rozwierające
Otwiera z wieczności
poczętą "przestrzeń"!

Jeżeli Paweł, namiotnik z Tarau - którego ludzie dzisiejsi mogą zrozumieć jeno nieśmiałą, największy przedział tworząc czcią, ów największy prapotężny człowiek spośród pierwszych mieszkańców Azji mniejszej, których nauka Jezusa doprowadziła do samych siebie i do własnego przeżywania - zdobył się na wypowiedzenie zdania: "Oko nie widziało ucho nie słyszało tego, co Bóg zgotował dla tych, którzy go miłują!" - to w ten sposób najwyraźniej opisał wszelkie rzeczywiste przeżycie duchowe. Lecz te słowa mędrca otrzymały wręcz przeciwną wykładnię i nadano im nierozsądny sens, jakoby rzeczy zastrzeżone dla miłujących Boga były istną rozkoszą zmysłową przewyższającą o całe niebo wszelkie tego rodzaju przeżycia ziemskie. -Ale:

W Światłości poznanie i rzecz poznana 
Jednoczą się z poznającym,
A co w ziemskości oddzielone się jawi,
Nie jest już więcej oddalone
W przestrzeni i w czasie,
Gdyż wszystko jest jednoczesne
I na tym samym miejscu 
W wieczności...

Jak się rzeczy w tajni odbywają,
Żaden język nie zdoła oddać zrozumiale
Gdyż nigdy nie da się wyjaśnić słowami,
Czego doświadczyć można jako świetlane życie!

Nie ma potrzeby Ci mówić, że byłoby moim, ze stanowiska ludzkiego, najgorętszym życzeniem, bym mógł Cię ujrzeć jednocześnie za Twego życia ziemskiego jednocześnie w tym świetlanym życiu Ducha wiekuistego.

Moja połączona na zawsze z błogosławieństwem pomoc będzie stale bliska Twojemu dążeniu!

LIST SZESNASTY

/O łagodności prawdziwego przebudzenia/

Wspominając w moim ostatnim liście apostoła Pawła - który, jak Ci wiadomo z księgi pt. "Tajemnica", jako przybrany, duchowo z góry do tego przeznaczony uczeń Jaśniejących w Praświetle, odnalazł wreszcie prawdziwą naukę Jezusa - nie przypuszczałem, że może się to stać dla Ciebie bodźcem do rozważań nad jego "nawróceniem", jakie rzekomo nastąpiło bez żadnych przygotowań. Dość wyraźnie wskazałem przecież we wspomnianej wyżej księdze, że całe opowiadanie o Damaszku należy ujmować jeno jako symbol znacznie mniej efektownego wydarzenia, jeśli się pragnie wyłuskać zawarte w nim jądro prawdy.

Muszę Cię odesłać do tego, com w tej księdze powiedział, jeśli nie mam tu przepisać tego. By jednak zapobiec błędnemu rozumieniu moich słów tam podanych, muszę wyraźnie zaznaczyć, że przy tym pozornie tak nagłym przeobrażeniu fanatycznego wroga nauki Jezusa w najpotężniejszego i najgorliwszego jej krzewiciela chodziło o przebudzenie, które, od dawna trawiony silnym dążeniem do prawdy, wywalczył sobie nieustannie z nadludzką prawie mocą i wreszcie stopniowo je osiągnął. Oczywiście następstwem tego przebudzenia musiało być wówczas stanowcze i usilne staranie naprawienia tego, co przedtem - choć w dobrej wierze - zawinił.

Jeżeli Cię ktoś informował o nagłych przebudzeniach, lub jeżeli znajdziesz coś podobnego w opowiadaniach z dawnych czasów, słusznie postąpisz zachowując ostrożność i zadając sobie pytanie, czy istotnie chodzi tu o przeżycie duchowej Rzeczywistości, czy też o rzeczy bardzo ziemskie, jak w wypadku wszechstronnie wykształconego Swedenborga, który chętnie wiele a dobrze jadał; według jego własnych relacji ukazał mu się nagle podczas jedzenia siedzący na ziemi mężczyzna i powiedział doń: "Nie jedz tak wiele!" po czym rozwiał się niby mgła w nicość. Niestety rozbudził w Swedenborgu "medialne" skłonności; musiały mu one potem służyć do popisywania się najosobliwszymi "niebiańskimi" poglądami, w których tkwiły okruchy naukowe oraz do częstego bardzo uprawiania rzekomego "obcowania z duchami".

Rzeczywiste przebudzenia prowadzące do świadomego bytowania w substancjalnym Duchu wiekuistym nigdy się nie dokonują w sposób zastraszający, lecz zawsze w powolnej kolejności stopni budzenia się. Każdy stopień musi sam przez się wynikać z poprzedniego; Gdyby miał kiedykolwiek zajść wypadek - może na skutek przemęczenia lub innych przeciążeń Twego systemu nerwowego - który by Cię mógł skłonić do tłumaczenia go sobie jako "nagłego przebudzenia", zwróć się niezwłocznie do lekarza i to w miarę możności do takiego, który się coś niecoś zna na chorobach umysłowych, a nie poświęca się dziwactwom naukowym!

Najlepszym zabezpieczeniem przeciw tego rodzaju zaburzeniom umysłowym, nader niebezpiecznym i mogącym doprowadzić do najpiękniejszego rozdwojenia świadomości, jest spokojne odrzucenie wszelkiej niecierpliwości dotyczącej osiągnięcia zdolności przeżyć duchowych. Jeśli się w swym życiu kierujesz ogólnymi wskazówkami podanymi w moich naukach, a przy tym trzymasz się tego, co Ci się wydaje "w szczególności" dla Ciebie napisane wówczas Twoje stopniowe budzenie się będzie kierowane z pewnego ośrodka i nastąpi ściśle tak, jak dla Ciebie będzie najlepiej.

Krocz w pełnym spokoju dalej po drodze, na którą wstąpiłeś w tak radosny sposób!

Jesteś na należycie wytyczonej, z pewnością do celu wiodącej ścieżynie i znasz zaprawdę, dzięki moim pismom drogowskazy, na które powinieneś sam dawać baczenie. Pozostaw jednak całkowicie Twemu wewnętrznemu kierownictwu duchowemu, o którego sposobach działania jesteś wszak dokładnie poinformowany, co przy twym świadomym celu posuwania się naprzód można Ci już pokazać, a czego dopiero później możesz oczekiwać! I nie zapominaj, że na Twej ścieżynie nie chodzi o zdobywanie jakichkolwiek zasobów wiedzy, lecz o - stawanie się, które rzecz prosta w wielu sprawach życia codziennego prowadzi do stopniowego, coraz wyraźniej odczuwanego stawania się innym, ale właśnie dzięki temu tak Cię zwolna odmieni, że wreszcie staniesz się zdolny do świadomego przeżywania w sobie swego pierwiastka wiekuistego.

Niechaj wspiera Cię zawsze wszelka pomoc wysoka!

LIST SIEDEMNASTY

/O mistykach i o Böhmem/

Jakób Böhme był doprawdy nie tylko "szewcem z Gorlitz" jak go zwykli nazywać ludzie o bardziej niż wątpliwym smaku. Nie był on również po prostu "szewcem i poetą".

Wszystkie te płaskie przytyki do rzemiosła dającego mu chleb a nie wymagającego rzecz prosta wyższego wykształcenia są niedopuszczalne. Przez to com powiedział o Jakóbie Böhmem w niewielkim zbiorze osobnych, zamkniętych w sobie rozpraw wydanych pod tytułem "Drogowskaz" pragnę, jak to słusznie zauważyłeś, wskazać na to, że Böhme był przybranym, powołanym duchowo uczniem Jaśniejących w Praświetle. Dla niego samego ta okoliczność była czymś tak dalece świętym, że potrafił ją otaczać nimbem tajemniczości. Tak wiele napisano o Böhmem, nikt jednak nie był w stanie zrozumieć tego stosunku duchowego. Niewątpliwie Jakób Böhme nadaje opisom swych przeżyć i wglądów duchowych tak dziwaczną i swoistą formę, która przez błędne użycie znanych mu dzięki jego uczonym przyjaciołom łacińskich latynizowanych wyrazów staje się bardzo zawiła, że trzeba samemu bardzo dokładnie znać takie przeżycie, by zrozumieć, co chciał za każdym razem powiedzieć.

Inaczej rzecz się ma z mistykami niemieckimi, jak nieznany z nazwiska przeor niemieckiego zakonu we Frankfurcie, któremu zawdzięczamy "Teologię niemiecką", jak Tauler, Seuse, mistrz Eckhard.

Byli to mężowie o wielkiej wiedzy, co na uciążliwych drogach filozoficznych doszli do poznania, które z trudem zdołali uchronić od potępienia przez kościół.

W innym położeniu uczony poeta Johann Scheffler /Anioł Ślązak/, który jako protestant znalazł wreszcie ostoję w katolicyzmie przerabiając sobie wszelkie nauki katolickie na poetycko ujmowane symbole.

Zjawiskiem, które w moim przekonaniu należy całkowicie samo w sobie rozpatrywać, jest ów w najgłębszym tego słowa znaczeniu "pobożny" kanonik Tomasz a Kempis, autor czterech ksiąg o Naśladowaniu Chrystusa ujętych całkowicie w duchu katolickim, a tak dalece pełnych niezmąconego pokoju i dobrotliwości.

Ale wszyscy Ci mężowie w żadnym razie nie pozostawali w świadomych stosunkach z Jaśniejącymi w Praświetle, chociaż w ich pismach można znaleźć poszczególne zdania, które nastręczają pokusę, by pomimo wszystko przyjąć, że w kołach średniowiecznych mistyków niemieckich co najmniej wyczuwano ukryte istnienie Jaśniejących w Praświetle.

Że owi mistycy, nic o tym nie wiedząc, otrzymywali tyle pomocy duchowej i kierownictwa z owego może wyczuwanego przez nich źródła, wynika już choćby z tego, com Ci w swoim czasie powiedział o naturze tej pomocy duchowej.

Można również wyraźnie dopatrzyć się tego w kazaniach i pismach Taulera, Seuse'a i mistrza Eckharda, jeśli się ostrożnie zdejmie z ramion ich wyznań i nauk częstokroć bardzo źle dopasowane szaty kościelne, które trzeba było nałożyć, by uchronić od stosu w ten sposób nauczających. Również u Tomasza a Kempis oraz Anioła Ślązaka, przede wszystkim poety nacechowanego mistycyzmem, w wielu miejscach można dostrzec duchowy wpływ Jaśniejących w Praświetle.

Jednakże przy całym uwielbieniu, jakie we mnie wzbudzają owi dawni teolodzy i filozofowie niemieccy - przy całej miłości, jaką odczuwam do cudownie cichego i subtelnego Tomasz a Kempis, i przy całej radości, jakiej doznaję czytając przecudowne zwięzłe utwory niekiedy wręcz wojowniczo nastrojonego Anioła Ślązaka, muszę Ci jednak radzić, abyś zaczekał tymczasem ze studiowaniem jakichkolwiek pism mistycznych, aż poczujesz, że jesteś tak pewny swej drogi, iż nawet przypadkowe zboczenie nie będzie mogło zmylić kierunku, jaki sobie wytknąłeś w dążeniu do celu.

Rada ta ma Cię jedynie uchronić od zbyt długiego zatrzymywania się na swej drodze, gdyż w czasie niezbędnym do wyrobienia sobie sądu, który Ci później i bez tego sam przez się przypadnie, mógłbyś, przebyć znaczny szmat drogi i być bliżej swego celu. Nie zapominaj również, że w pismach wszystkich wspomnianych mężów - z jedynym wyjątkiem Jakóba Bohmego - chodzi o poglądy na światy Ducha wiekuistego wymyślone lub zdobyte w wierze w ciężkich walkach z samym sobą, choć czasami doprowadzały one do płomiennych przeżyć uczuciowych, gdy Ty korzystasz z niewymownego szczęścia kroczenia od samego początku po drodze prowadzącej ku wiekuistej Rzeczywistości...

Niechaj spływa na Ciebie wszelkie błogosławieństwo powierzone mi jako kierowana moją wolą rzeczywista siła duchowa!

LIST OSIEMNASTY

/O tym co to jest Bóg/

Ludzie tak dalece "zadomowieni" w jakiejś szczególnej dziedzinie życia, że obeznani do najdrobniejszych szczegółów ze wszystkimi wielkimi i małymi rzeczami zawartymi w tej ich rodzimej dziedzinie, czasami nagle spostrzegają, że mimo woli takąż zażyłość ze wszystkim, co dla nich jest tak zrozumiałe zakładają również u innych ludzi, dla których ta dziedzina życia jest bądź zupełnie obca, bądź też nowa. Bardzo podobnie dzieje się ze mną, gdy mam przyoblekać w słowa rzeczy wieczności: - rzeczy substancjalnego Ducha wiekuistego. Wymaga to bardzo często ciągłego i wszechstronnego ważenia i wartościowania używanych słów, aż wreszcie jednak postrzegam, że jakiemuś zwrotowi mowy grozi niebezpieczeństwo błędnej wykładni lub też że określenia, których użyłem jako synonimów, dają powód do mniemania, że pragnę, by je ujmowano w różnym znaczeniu. A że uświadamiam sobie w sposób jasny i wyraźny strukturę życia w Duchu wiekuistym dzięki własnemu życiu wiecznemu, mój sposób przedstawiania rzeczy może mi się wydawać jasny i nie dający podstaw do błędnej wykładni, aż wreszcie pewnego dnia przez jakieś skierowane do mnie pytanie, z przerażeniem dowiaduję się, że zdołano mnie błędnie zrozumieć.

Lecz Twoje pytanie zawarte w liście niedawno otrzymanym, a dotyczącym pojęcia "Bóg" należy oceniać inaczej. Przedtem, jak to wyżej podałem, stykałem się z chęcią ujmowania wyrazów, których użyłem jako synonimów, że jesteś raczej skłonny wyrazy te użyte przeze mnie dla określenia różnych pojęć uważać za synonimy. Ale to jest tutaj niesłuszne, choć doskonale rozumiem, co Cię skłoniło do takiego mniemania.

Chodzi tu o sprawy w obrębie struktury życia duchowego zaledwie dające się pojmować rozumem ziemskim, w słowach zaś nie dające się przedstawić bez niebezpieczeństwa błędnego ich zrozumienia, przy czym błąd wprowadzają zachowane w pamięci odziedziczone pojęcia o Bogu i wnet przyjmuje się je jako rozumiane przeze mnie, choćby nawet była mowa o "Bogu" w innym zgoła znaczeniu - nie jako o postulacie wiary, lecz jako o najwewnętrzniejszej świadomości wszelkiej wiekuistej Rzeczywistości duchowej. - pragnąłbym, by tak tylko ujmowano wyraz "Bóg" gdziekolwiek go używam. Ale tu nie należy mieć na względzie rozumowej świadomości własnej, lecz tę najbardziej wewnętrzną świadomość stale rodzącą się z Ducha wiekuistego - owe wypływające z nieograniczonego wszechświata jedynego bytowania najszczytniejsze samoprzeświatlenie i najbardziej wewnętrzną istotę substancjalnego Ducha wiekuistego - a zarazem czynną wolę i nie dającą się wyczerpać siłę, przejawiającą się jedynie w umiarkowaniu i łagodności, a poruszaną wyłącznie przez własne panujące w niej prawa.

Nie szukaj Boga w głębinach przepastnych
Groźnych otchłani i przepaści strasznych!
Nie szukaj Boga w ryku fal morskich
Bijących w brzegi, gdy wichry szaleją!
Nie szukaj Boga w gromie piorunów,
Od których skały na ziemi dygocą!
Nie szukaj go nigdy ponad światami -
I nie w doznaniu nadmiernych rozkoszy!
Jeśli chcesz kiedyś Boga w sobie znaleźć,
Musisz pokonać lęk i pożądliwość
Nie marz też nigdy o bezkresnych dalach: -
Bóg Ci jest bliższy niźli kiedykolwiek gwiazdy!

Wszystko jest w Bogu i Bóg jest we Wszystkim! Pierwotnie w swych jemu właściwych pierwiastkach: w "Prabycie", "Praświetle" i "Prasłowie", jak również w nadanym sobie ukształtowaniu, w "Ojcu" - a następnie we wszelkim niewidzialnym i we wszelkim widzialnym życiu.

Nie należy jednak rozumieć tego tak, jakobym głosił swego rodzaju "panteizm", nie jest również moim zamiarem przedstawiać Boga jako "osobę". Również Prabyt", "Praświatło" i "Prasłowo" nie są zaprawdę "osobami", jak na przykład w chrześcijańskim dogmacie o Trójcy: Ojciec, Syn i Duch! "Ojca" zaś Jaśniejących w Praświetle nie wolno ujmować w znaczeniu tego dogmatu.
Znamy i podajemy jedynie Rzeczywistość a nie jakieś nauki wiary!

W Rzeczywistości zaś: - w strukturze życia duchowego panuje monoteizm, który dopuszcza również politeistyczną wykładnię nie mogącą jednak sprowadzać go do niezgodności z samym sobą.

Bóg Rzeczywistości nie jest, jak się to mówi: "Najwyższą istotą"! Jest to raczej Ojciec, który wypromieniowuje siebie w postaci dwunastu Ojców będących aspektami jego działania. Bóg zaś nie jest "istotą", lecz: - tu w szczególnym jednorazowym znaczeniu - istnością we wszystkim, co jest istotnie rzeczywiste. A więc w "Prabycie", w "Praświetle" i w "Pasłowie"! Jak i w "Ojcu" we wszystkich jego aspektach!

Ojciec zaś jest to - "człowiek" w Prabycie, Praświetle, i Prasłowie: ów samego siebie wiecznie płodzący praczłowiek duchowy i miara wszelkich rzeczy biorących z niego początek, a więc i pierwiastka wiekuistego w człowieku ziemskim!

Bóg jest tak samo w absolutnym znaczeniu Bogiem w "Ojcach": - w formach objawiania się Ojca - jak i w Prabycie, Prasłowie, i w Praświetle. Dla samego siebie natomiast to, co jest Bogiem, jest jedynie w samym sobie "Bogiem": - istnością samą w sobie, ale ze "stanowiska" wszystkiego innego w nim bytującego w wiekuistym substancjonalnym życiu duchowym, Bóg jest istnością wszelkiej istoty! - "Istota" zaś jest Rzeczywistością dzięki "istności"!

Nie przedstawia tu jednak czegoś bytującego "jedno obok drugiego" lub "jedno ponad drugim" lecz coś, co "wzajemnie się przenika" w strukturze wiekuistego substancjalnie duchowego życia, o ile to potrafię wyrazić słowami mowy ludzkiej.

Nie należy twierdzić, że opisywanie wiekuistej Rzeczywistości jest praktycznie bezcelowe dla człowieka na tej ziemi, gdyż musi szukać rozwiązania zupełnie innych żywotnych zagadnień znacznie bardziej go obchodzących!

Przeciwnie, ani jeden człowiek na ziemi nie może osiągnąć świadomie lub nieświadomie upragnionego pokoju i zbawienia duszy dopóki świat jego wyobraźni nie będzie całkowicie zgodny ze strukturą wiekuistego życia duchowego.

Widzisz więc, iż pytaniu Twemu nie mogło zagrażać niebezpieczeństwo, że uznam je za "nieistotne i zbędne", jak mniemałeś, gdyż najlżejsze odchylenie od rzeczywistego wyobrażenia sobie struktury wiekuistego życia duchowego nie pozwala Ci osiągnąć zdolności wchłaniania rzeczy duchowych, do czego przecież dojść usiłujesz.

Pozostawaj w błogosławieństwie Światła!

LIST DZIEWIĘTNASTY

/O istności i istocie/

Mylisz się sądząc, że w końcu mogę "stracić cierpliwość", gdyż "znowu już zmuszony jesteś pytać". Mogę raczej doskonale odczuć, że Ty sam dotychczas zwykłeś w innym znaczeniu używać wyrazu "istota" i dlatego zaniepokoiłeś się ujrzawszy, że wyrazów "istota" i "istność" ujmowanych na innych miejscach moich ksiąg jako synonimy, użyłem do oznaczania dwóch różnych pojęć.

Rzecz prosta pragnę rzeczy, które przedstawiam, ujmować w miarę możności w wyraźnych zarysach, lecz tu właśnie nie widzę żadnej innej możliwości powiedzenia tego, co chcę powiedzieć, jak żądając, by pojęcie "istność" uważano za coś tworzącego istotę. Najwyższa "istota" j-e-s-t więc dlatego "istotą", że jest w "istności", jak i "istność" jest w niej. Jeśli więc chcę przedstawić to, co mam przedstawić, muszę mieć do dyspozycji oba wyrazy jako określenie. Nie inaczej, niż gdybym chciał wyjaśnić człowiekowi, który by po stu latach zmartwychwstał na ziemi, że elektromotor tylko wtedy się porusza, gdy jest włączony weń prąd. I wówczas musiałbym mieć do dyspozycji wyrazy dla określenia rzeczy poruszanej i poruszającej. To porównanie poważnie jednak chrome, gdyż w moim rozumieniu "istność" nie jest zwykłą siłą poruszającą istotę, lecz raczej przede wszystkim najbardziej wewnętrzną treścią istoty a mówiąc obrazowo: jej żywym "rdzeniem"!

Ale daleki jestem od tego, by się tu bawić w grę słów lub toczyć spory, jakie konwencjonalne pojęciowe znaczenie należy przypisać wyrazom, o których tu mowa. Bez zastrzeżeń przyznaję Ci prawo do zmiany wyrazu "istność", dzięki której jedynie jest do pomyślenia "istota", przez inny wyraz dobitniej przemawiający do Ciebie.

Wszak jedyną rzeczą "istotną" jest tylko to, żebyś wyczuł, co mam na myśli, gdyż rzecz, o której mowa, jest tak daleka od wszelkich dziedzin myślenia, że nigdy przenigdy nie dałaby się wymyślić, choćby nawet najwyraźniej nakreślone obrazy myślowe usiłowały nadać jej kształt uchwytny w myślach.

Doprawdy nie mogę oszczędzić Ci trudu odczucia tego, co mam tu na myśli, jeśli chcę Cię od błędnego ujmowania tego, co mówię o "narodzeniu" twego "Boga Żywego" w twej wiekuistej duszy ludzkiej, gdyż tu chodzi właśnie o "istność", o której mowa, a którą może ogarnąć swą świadomością indywidualnie każdy syn ziemi w postaci ściśle odpowiadającej jego indywidualności; jedynie dzięki tej istności stać się on może Rzeczywistością w czasie i wieczności. -

"Ojciec" dostępny jest świadomości tylko Jaśniejących w Praświetle będących jego własnym tworem przez formę jego objawienia: - przez dwunastu "Ojców" - a mianowicie każdemu poszczególnemu Jaśniejącemu w postaci tego z dwunastu "Ojców" identycznych z ojcem, który tego indywidualnego Jaśniejącego indywidualnie "spłodził" w Prasłowie. Natomiast "Boga Żywego", o którym mówię jako o jedynym praktycznie osiągalnym dla wszystkich ludzi ziemskich objawieniu się Boga, może przeżywać w duszy każdy człowiek na ziemi - jeśli sam się do tego przygotować zdoła - co porównuję z "narodzeniem się " Boga w duszy.

Napisałem swoje księgi tylko dlatego, by przez nie skierować na należyte tory wspomniane wyżej nieodzownie konieczne przygotowanie.

A że wszyscy prawie ludzie - ze znikomymi wyjątkami - tak ugrzęźli w swej świadomości mózgowej, iż nawet człowiek najbardziej tępogłowy poprzestający na zaledwie kilku żałosnych myślach, tak samo jak i człowiek najbogatszy w myśli, przeżywają swe życie w jedynie w "myślach" miast w jego Rzeczywistości i to życie w myślach uważają za swe prawdziwe życie, konieczne stało się wskazanie, gdzie w strukturze wiekuistego substancjalnego życia duchowego jest miejsce na niezbędne przygotowanie do przeżycia przez duszę jej Boga żywego. Ale nie mogło się to stać w inny sposób, niż przez przedstawienie tego wszystkiego, co ogarnia w sobie wiekuiste życie substancjalnego Ducha, i nie wolno mi było pominąć niczego, co by mogło w jakikolwiek sposób dopomóc do wyjaśnienia, dlatego tylko, że nie każdy może to przeżywać. Musiałem dać bardzo wiele, jeśli chciałem sprawić, by ten i ów zdecydował się na tę odrobinę, jakiej moje księgi oczekują jako minimum od każdego, do czyich rąk trafiają.

Przyjmij moje błogosławieństwo i ucz się coraz bardziej poznawać, że wszelkie opisy rzeczy duchowych muszą się liczyć z niemożliwością ujęcia rzeczywistego życia duchowego w słowach mowy ludzkiej!

LIST DWUDZIESTY

/O co nie należy mnie pytać/

O ile bez wątpienia znajdziesz mnie zawsze gotowym do niesienia Tobie oraz innym pomocy na drodze do świadomego bytowania w Duchu wiekuistym - o ile chętnie uczynię wszystko, aby Tobie i innym dopomóc w przygotowaniach nieodzownie koniecznych do tego, by Twój Bóg Żywy mógł się rzeczywiście i świadomie dla ciebie "narodzić" w Twej duszy, o tyle muszę prosić, by nigdy nie usiłowano mnie w dziedziny i zagadnienia - jakie ściśle - związane z czasem, od których zmuszony jestem stanowczo trzymać się z daleka, abym mógł sprostać dostępnym wyłącznie dla mnie zadaniom.

Muszę ową rolę obwarować
Przed wszelkim wrzaskiem o sprawy znikome 
Przed wszelkimi zabiegami
O rzeczy zmienne,
Jak wiatrów powiewy.
Nie mogę wszystkim naraz odpowiadać
A jednocześnie w duchowym działaniu
Rozkuwać więzy, co wszystkich wiążą,
A które muszą być rozwiązane
Jeśli się ziemskość
Ma znaleźć w Światłości.

Zaprawdę nie obojętność względem powszednich ziemskich trosk moich bliźnich jest przyczyną tego, ściśle przeze mnie przestrzeganego uchylenia się od wszelkich spraw dalekich od wiekuistej duchowości!

Znajdzie się dostateczna ilość zajmujących się rozwiązywaniem tego rodzaju zagadnień, ale ani w chwili obecnej, ani w dalekiej bardzo przyszłości ziemskiej nie będzie prócz mnie ani jednego człowieka, który by zdołał dokonać w sposób odpowiadający Duchowi dzieła czysto duchowej błogosławionej pomocy dla wszystkich, którzy jej doznawać mogą, a jednocześnie głosić w słowach jednego z języków ziemskich nauki, jak to jest moim obowiązkiem. A więc zwykła oszczędność przy wykorzystywaniu ziemskich możliwości ludzkich wymaga, abym poświęcił swe siły tylko tam, gdzie szczególne niesienie pomocy moim bliźnim tu na ziemi jedynie dla mnie jest możliwe. Każdy inny człowiek czasów dzisiejszych próżno by natężał swe siły, gdyby chciał środkami ziemskimi podejmować próby dokonywania rzeczy, którymi ja tylko kierować mogę, że panuję nad nimi ze swego Bytu wiekuistego.

Nie chcę używać wyrazów, które w ciągu dwóch tysięcy lat stały się dla ludzi czczących je jako święte w jednym jedynym znaczeniu, lecz muszę tu jednak zwrócić uwagę na swoje wiekuiste pochodzenie duchowe, dzięki któremu jestem nierozerwalnie związany z "Ojcem" i stanowię z nim jedność w tym indywidualnie wyznaczonym z dwunastu "Ojców", przez którego Ojciec duchowy mnie "spłodził" w Praświetle. A więc usiłuję dziś tylko dawać wyraz sprawom Ojca - związany tu z ziemskością w tym człowieku, który mi się ofiarował w duchu zanim ta ziemia powstała. Moje życie ziemskie ma sens jedynie w tej od wieczności zaprzysiężonej służbie, którą mnie poczętemu z Ducha, dziś zaofiarowano w swoim odmierzonym mu czasie ziemskim.

Zaiste byłoby rzeczą dziwną, gdyby ono mogło służyć również innym sprawom!

Jak rzeczy doczesne kształtować i jak je przeżywać, by wywołane prze nie skutki stały się dla duszy zbawienną pomocą w niewidzialności i aż do światów Ducha wiekuistego, wskazałem w moich księgach na każdym miejscu, gdzie te rzeczy omawiałem.

Kto więc pragnie zasięgnąć rady, powinien jej szukać w tych pismach, gdzie ją z łatwością znajdzie stosując to, co tam powiedziano, do swego szczególnego przypadku, co do którego łaknie porady, chociażby nawet wpierw ten przypadek należało uwolnić z powikłań okoliczności doczesnych jeśli się ma należycie zrozumieć słowa go dotyczące.

Muszę więc i ciebie o to prosić byś zechciał zasięgnąć rady z tego, com napisał, gdyż byłoby to postępowaniem biegunowo sprzecznym ze strukturą wiekuistego życia duchowego - z którym jestem związany i z którego mam działać - gdybym chciał mieszać się do ziemskich zmiennych zagadnień i pytań będących sprawą każdego z osobna człowieka, na które sam powinien znaleźć odpowiedź i sam tylko je rozstrzygnąć.

Zrozumiesz chyba, że gdybym miał prawo do wydawania sądu i gdyby nie stały temu na przeszkodzie przyjęte przeze mnie zobowiązania, zaprawdę z łatwością by mi przyszło dać Ci odpowiedź, na którą byś musiał wyrazić zgodę, choćby nawet bardzo się różniła od Tego własnego poglądu. Ale takiego właśnie zniewalania, które by mimowolnie powstało i było nie do uniknięcia zabrania mi obowiązujące mnie prawo duchowe. -

Obyś w błogosławieństwie Światła odnalazł w samym sobie właściwą odpowiedź!

LIST DWUDZIESTY PIERWSZY

/O liczbie dwanaście i o zegarze wieżowym/

Jeśli chcesz ujmować "Ojca" który nie jest wszak dostępny dla twej świadomości, chociaż i ty dzięki niemu żyjesz - jako jedność przeżywająca się w dwunastu odbiciach własnych", to bynajmniej nie jesteś daleki od rzeczywistości. Tylko musisz wówczas ową właściwą dwunastce jedność ogarniającą wszystkie dwanaście z "odbić własnych" dołączyć jako trzynastą jak to było w mądrym zwyczaju "Mędrców" dawnych czasów. Z cała pewnością można powiedzieć, że podana w ewangeliach liczba dwunastu uczniów z Jezusem jako trzynastym, ich wszystkich duchowo ogarniającym, tu właśnie należy. Chętnie zdaję się na sąd archeologów o tym, czy również "dwunastu bogów" Egipcjan, Greków i dawniejszych mieszkańców Italii, a także późniejszych Rzymian nie należy ujmować w tym samym sensie, przy czym nie ma żadnego zgoła znaczenia - jak przy innej sposobności już w jednym z poprzednich listów wyjaśniłem - że wśród tych "dwunastu bogów" znajdują się również postacie niewiast. Aczkolwiek zawdzięczam archeologii nie jedną zewnętrzną wiadomość o wielkim znaczeniu dla mojego doświadczenia duchowego, to niestety nie wiem, czy są podstawy ku temu, by przypuszczać istnienie postaci boskiej ogarniającej wszystkich "dwunastu bogów" lub utajonej w nich a będącej w jakimś domniemanym stosunku do nich. Ale o tę trzynastą postać właśnie by chodziło, gdyby się chciało również z całą pewnością kult "dwunastu bogów" odnieść do "Ojca" wiekuistego.

Co się zaś tyczy grona "dwunastu" wokół Jezusa, - w których każdego uczestnika wymawiano w ewangeliach po imieniu, to nie podaje bynajmniej w wątpliwość prawdziwości historycznej tych mężów. Można by było z takim samym szczególnym podkreśleniem wymienić też imiona mniejszej lub większej ilości uczniów Jezusa, gdyby tu nie miało być ujawnione porównanie z misterium Ojca, gdyż za czasów Jezusa wiedzieli o tym misterium nie tylko poszczególni "mędrcy", lecz całe stowarzyszenia misteryjne, z których w czasie późniejszym znalazło się wielu wyznawców nauki Jezusa.

Twoje pytanie okazuje mi Twoją gotowość oddawania się bezużytecznym dociekaniom, co w żadnym razie nie byłoby z pożytkiem dla Ciebie.

Choć dojście do jasnego i należytego wyobrażenia o Bogu ma dla Ciebie wielkie znaczenie, nie chodzi jednak o to, byś zjawiające się na twej drodze nowe wglądy i wynikające z nich pojęcia miał rozstrzygnąć ze wszystkich możliwych stanowisk. Gdy zegar na wieży bije "siódmą" to w zupełności wystarcza, że uświadamiasz sobie tę ilość godzin, a nie ma znaczenia, czyś wykrył, że się tym rozbrzmiewającym w ściśle jednakowych odstępach czasu uderzeniom mimo woli nadaje zależny od różnych cielesnych warunków rytm, który tak samo dobrze:

1.2-3.4-5.6-7 brzmieć może
jak również
1.2.3.4.5.5.6.7
lub
1.2.3-4.5.6-7

Jeżeli w Twoim mózgu zjawia się myśl, że można by było jakiemuś wypadkowi duchowemu, o którym dowiedziałeś się ode mnie, nadać obraz myślowy w jakiś inny sposób, to spokojnie idź za tą myślą, lecz przyjmij wynik jako rzecz samą przez się zrozumiałą nie dającą się wprowadzić w swego rodzaju podniecenie odkrywcy psującego Ci tylko perspektywę, z której oglądałeś i zrozumiałeś to, co już się stało jasne dla Ciebie. Ile różnych stanowisk, tyleż jest możliwych ujęć, a wszystkie mogą być słuszne, jeśli tylko dają należyty obraz tego, co rozumieć należy!

Jedynie wynik Twoich trudów jest ich usprawiedliwieniem ; przecież na jedno wyjdzie, czy otworzysz drzwi szafy trzymając mocno klucz w zamku na tym samym miejscu i kręcąc szafą z pomocą dwóch ludzi około osi klucza, czy też wybierzesz nieco prostszy sposób, a mianowicie wetkniesz klucz do zamku i przekręcisz go pozostawiając szafę w spokoju.

A więc i skupienie umysłowe na określonej rzeczy, którą się pragnie uchwycić duszą, nie jest zadaniem przechodzącym siły jednostki. Nie wolno rzecz prosta rozpoczynać od tego, że się wszystkim innym myślom wypowiada wojnę ulegając miłemu złudzeniu, że wówczas na oczyszczonym polu walki można będzie bez przeszkód oddawać się pożądanym myślom? Należycie pokierowane skupienie myśli - w życiu codziennym - daje się porównać z szukaniem jakiegoś stanowiska określonego miejsca na widnokręgu.

Przy szukaniu pożądanego przedmiotu wzrok ogarnia niezliczone kształty. Kształty te nie znikają ani osoba szukająca określonego przedmiotu nie odczuwa ich jako przeszkody. Szukający ma nazbyt wyraźny obraz szukanego przedmiotu. Ale ten właśnie obraz przedmiotu poszukiwanego początkowo przeszkadza w jego znalezieniu - aż wreszcie Szukający uświadamia sobie, że obecnie powinien oczekiwać zmniejszonego przez oddalenie obrazu, po czym wkrótce spostrzega na widnokręgu poszukiwany przedmiot. Jeżeli na przykład obrazem była potężna wieża, to teraz mamy pośród wielu innych kształtów wystającą sylwetkę wielkości koniuszka igły jako obraz z daleka widziany. Ale teraz Szukający potrafi ten wypatrzony daleki obraz z łatwością utrzymać bądź niezwłocznie znowu odnaleźć nie odczuwając żadnych przeszkód ze strony wielu innych kształtów na widnokręgu.

Łatwo znaleźć praktyczne zastosowanie tego porównania.

Jeśli chcemy osiągnąć rzeczywiste skupienie, tedy przede wszystkim musimy sobie jasno uprzytomnić, jak z zajętego przez nas stanowiska może się dać poznać przedmiot, na którym zamierzamy skupić uwagę. W świecie myśli obowiązują również prawa swego rodzaju "perspektywy"!

Jeżeli sobie teraz wyobrazimy, w jakiej postaci da się racjonalnie ustalić przedmiot skupienia, to wówczas w tej właśnie postaci należy go odszukać i "oglądać" w myślach, przy czym na wszelkie inne nasuwające się myśli nie należy zwracać najmniejszej uwagi, lecz nigdy nie wolno ich zwalczać, bo gdyby pobudzone zostały do działania, nie zwracanie na nie uwagi - stałoby się niemożliwe. Również wędrowiec, który z miejsca swych obserwacji ogląda jednocześnie wszystko, co się znajduje w jego polu widzenia - czy to chodzi o przedmioty nieruchome, czy też o poruszające się, ale wszystkiego tego prawie sobie nie uświadamia dopóki odnaleziony obraz pobudza go do zajęcia się w myślach rzeczywistością, która mu odpowiada.

Oby mój list dzisiejszy dopomógł Ci znowu do przezwyciężania niektórych trudności!

Przyjmij wszelkie błogosławieństwo!

LIST DWUDZIESTY DRUGI

/O łuskach na oczach/

Z radością mogę powitać to, coś sobie teraz wyjaśnił, i rozumiem, że przy tym "odkryciu" czułeś się, jakby Ci się wreszcie "otworzyły oczy". I dziś jeszcze umiem należycie doceniać powody, które w swoim czasie, kiedym z ciężkim sercem wydawał "Księgę Boga Żywego" skłoniły mnie do tego, bym używał niekiedy nie zabezpieczającej zasłony, ale mogę również zrozumieć jaką ulgę sprawia świadomość niezbitej pewności co do tego, co się ukrywa pod zasłoną przed niezbyt miłymi spojrzeniami.

Z rozmysłem pozostawiłem czytelnikowi dzięki takiej zasłonie możność wyobrażania sobie na swój sposób duchowej społeczności Jaśniejących w Praświetle, aby się nie lękał rzekomego postulatu wiary. Sam najlepiej sądzić możesz, że prawdzie nie zadałem nigdzie gwałtu, skoroś obecnie poznał, że "zwierzchnik" o którym mówię, iż nie jest "obierany" ani mianowany, a przecież żaden z członków zjednoczenia Jaśniejących nie będzie żywił wątpliwości kto nim jest -: jest to "Ojciec", my zaś Jaśniejący Praświatłem, jako jego w Duchu poczęci Synowie, zajmujemy w strukturze życia duchowego wyznaczone nam miejsca. Ani przez chwilę nie wątpiłem, iż użyte przeze mnie obrazy i przenośnie będą źle rozumiane, lecz gdybym dość często nie musiał tego przeżywać nie sądziłbym nigdy, że ktoś z czytelników, mógłby mnie błędnie zrozumieć. Wszak sam nawet mówisz, że dopiero teraz nareszcie "jakby łuski spadły Ci z oczu"?

Zdaje się, że takie "łuski" pokrywają jeszcze wiele oczu, co do których doprawdy sądziłem, że już przejrzały, a nie oczekują dopiero wyzwolenia.

Czyż tak trudno tłumaczyć należycie zgodnie z głębszym znaczeniem to, co tylko dlatego tak pieczołowicie przesłoniłem, by mogło ujść nieczystych spojrzeń tych czytelników, którzy tego nie powinni poznać ?! Co się mnie tyczy, to często doznawałem niejakiej ulgi i usiłowałem cieszyć się z niejednego błędnego rozumienia, jakie spotykałem, gdyż doprawdy mało by mi sprawiało przyjemności, gdyby mnie każdy rozumiał. Jedynie gwoli przebudzenia w Duchu zdolnych do tego ludzi muszę się objawić! Ale to, co tu trzeba objawić, czyni ten obowiązek niepożądanym zaprawdę brzemieniem. -

Dlatego liczne znajdą się miejsca, zwłaszcza w wydanych na początku księgach, w których - zaledwie przezwyciężyłem się w człowieku ziemskim i przyznałem do siebie w Duchu wiekuistym - usiłowałem niezwłocznie ukryć się z powrotem za tym, co jest we mnie wyłącznie z ziemią związane. - Możność takiego ukrywania się za moją doczesnością znajdowałem zawsze w tej szczęśliwej okoliczności, że w moim samookreśleniu "ja" może się wypowiadać moja przemijająca ziemskość jak i mój odwieczny substancjalny Byt duchowy, gdyż to "ja" służy wszystkiemu, co jest czasowo moją własnością.

Nie zdradzam Ci tu oczywiście żadnej tajemnicy, skoro z pobudek uznanych przeze mnie zaprawdę za dostatecznie ważkie zdecydowałem się niedawno na wydanie trzech tomików, które w rytmicznym ujęciu zawierają szereg wyznań, jakie człowiek ziemski z trudem i tylko w obliczu rzeczy ostatecznych od biedy wyrwać sobie daje.

Ale nawet tam głosiciel zawsze chętnie rozpatruje swój pierwiastek wiekuisty tak samo jak i mój, który uświadomiłem sobie od wieczności, również z ziemskiej perspektywy swej ograniczonej w czasie znikomości, a więc i tam, jak się to już zdarzyło na innych miejscach, musi Ci być pozostawione wyczucie, kto za każdym razem przemawia, gdy nie miałem bynajmniej zamiaru gnębić bez potrzeby gwoli mojego Bytu wiekuistego uczuć śmiertelnika, dającego mi możność objawienia się.

Natomiast różne są w duszy rodzaje odczuwania wieczności zależnie od tego, czy syn ziemi zdobył sobie ze swego stanowiska wgląd w rzeczy duchowe w medytacjach i walce duszewnej, czy też ma udział w swej duchowości dzięki zjednoczeniu z nim wiekuistemu Bytowi, który przezeń czyni swe dzieło na tym świecie ziemskim.

Od samego początku doskonale zdawałem sobie sprawę, jak wiele rzeczy musiałem zakładać u moich bliźnich, do czego nader rzadko znaleźć można odpowiednią zdolność wyobraźni.

Nosiciel wiekuistej świadomości - jakiekolwiek by mu się miano nadawało - który się jednoczy a nawet wręcz stapia z jakimś człowiekiem ziemskim: z jego przemijającym ciałem, a to na mocy zobowiązania dobrowolnie przyjętego przez wiekuistą indywidualność duchową tego właśnie człowieka ziemskiego, zobowiązania istniejącego od nie dających się wyobrazić okresów czasu - to dla współczesnego Europejczyka szereg niedorzecznych urojeń dających się jego zdaniem wytłumaczyć tylko jako skutek choroby umysłowej. A nie wolno brać mu za złe tej nieświadomości jego duszy przy jego bezwzględnym braku wyczucia rzeczy ponadczasowych. On nie może inaczej!

Nic w tym dziwnego, że tym bardziej mnie, gdy postrzegam tak liczne nieoczekiwane wyjątki. Toteż Twój niedawno otrzymany list, który doprawdy ukazuje mi Ciebie jako nader pocieszający wyjątek w wyżej wspomnianym znaczeniu, był i pozostanie dla mnie bardzo wielką radością.

Gdybyś się mógł zdecydować i przeczytać w całości ponownie wszystkie moje księgi, które dotychczas badałeś rozumowo i usiłowałeś duszą sobie przyswajać, w oparciu o nowe poznanie, to sądziłbyś, żeś w ogóle jeszcze tych ksiąg nie czytał. Tak dalece inaczej rozwierać Ci się będzie sens wielu ustępów, które przedtem były niezrozumiałe.

Niech spływa na Ciebie wszelkie błogosławieństwo Światła duchowego, w którym żyję!

LIST DWUDZIESTY TRZECI

/Jak nierówni są wszyscy przed Bogiem/

W pismach swoich nie zawsze zakreślałem ścisłe granice pomiędzy tym, co przeżywać może w Duchu wiekuistym dusza każdego syna ziemi, a tym, czego doznawać może jedynie Jaśniejący Praświatłem. Pod tym względem masz zupełną słuszność. Ale nie mogłeś wiedzieć, że to nie dość wyraźne rozgraniczenie, pozornie uchodzące za brak, jest wymaganiem wynikającym z istniejącego z Rzeczywistości stanu rzeczy, tak że ściślejsze rozgraniczenie w żadnym razie nie byłoby dla mnie możliwe.

Zważ, że w każdym człowieku ziemskim przy całym podobieństwie zwierzęcym pod względem ciała i ulegającej zanikowi "duszy zwierzęcej", będącej wynikiem działalności tego ciała, przeżywa się również pierwiastek wiekuisty, choćby nawet u wielu ludzi za ich życia ziemskiego pozostawał w ukryciu. Ta wiekuista "iskra Ducha", której polem działania jest kształtująca się z wiekuistych sił duszy a więc wiekuista dusza, dla niej wyłącznie zastrzeżone miejsce, tak samo, jak wieczny Jaśniejący w Praświetle zajmuje swoje.

Jaśniejący, który jest czynny w ciele ziemskim, taka iskra Ducha zjednoczona jest duchowo od praczasów, a łącznie z nią jej wiekuiste siły duszy, tak że koniec końców dusza zwierzęca i ciało pozostają również pod wpływem wiekuistego Jaśniejącego, którego są doczesnymi narzędziami, dopóty, dopóki mogą pozostawać na ziemi zdolne do życia w fizyczności. A że Jaśniejący Praświatłem posiada wszelkie możliwości przeżyć zawarte w życiu Ducha wiekuistego aż do najgłębszych jego głębi, gdyż świadomość jego z tych głębi pochodzi, to może on tylko temu jednemu wiekuistemu duchowi ludzkiemu, z którym się w wieczności zjednoczył, by mieć kiedyś w przyszłości za jego pośrednictwem możność niesienia na ziemi pomocy duchowej, dać udział w swoim sposobie przeżywania. To przeżywanie przenika wszelkie życie duchowe dzięki temu, że na lat tysiące przed późniejszym "staniem się zwierzęciem", które ma go nosić na ziemi rzeczywiście "wchłania" go w siebie, a w ten sposób daje mu możność brania udziału we wszystkim, co w nim stanowi życie. Owo "wchłonięcie" jest w Duchu skutkiem prawnym przyjętego na siebie, na nie dające się wyobrazić okresy czasu przedtem, dobrowolnego zobowiązania przez tego, który od owej chwili korzysta z pełnego tajemnic przygotowania. Wszelako wszystkim innym iskrom Ducha wcielonym na ziemi Jaśniejący Praświatłem mogą pomagać tylko do tego, by odzyskały i stały się panem swych wiekuistych sił duszy i stworzyć sobie odpowiedni dla siebie kształt duszy i z nim się zjednoczyć. A że pomiędzy siłami duszy a mózgowym poznawaniem, odczuwaniem i zdolnością przeżywania istnieje stała wymiana oddziaływań, więc to przebudzenie duszy może być w sposób decydujący ułatwione prze zakres wyobrażeń człowieka ziemskiego. Z drugiej znów strony wpływy Ducha wiekuistego za pośrednictwem indywidualnego ukształtowania Ducha ludzkiego mogą stopniowo przeniknąć całe pokrewne zwierzęciu ciało tak dalece, że może ono stać się zdatne do ucieleśnienia Ducha na ziemi.

Duchowości każdego człowieka ziemskiego odpowiadają ściśle określone, dla niego jedynie dostępne duchowe sposoby przeżyć, a ilość możliwych tu kombinacji jest nieskończona, tak że nigdy nie można byłoby przedstawić ich wszystkich, a nawet choćby tylko scharakteryzować. A że kształcenie życia wyobraźni posiada tak niepomierne znaczenie, a ów Szukający za życia na ziemi swej duchowości powinien się już, jeśli może, na sposób ziemski dowiedzieć, jakich przeżyć duchowych może dostąpić, jest więc lepiej, że będzie wiedział o wszystkim, co z tych rzeczy mogą ludzie doznawać, niż gdybym miał wyjaśniać tylko rzeczy szczególne. Powiedziałem Ci już kiedyś, że każdy, uczciwy wobec siebie samego, Szukający wnet będzie wiedział, co w moich naukach jego szczególnie dotyczy, przy czym może mu to służyć jeno do większego i głębszego wglądu w naturę wszelkich spraw duchowych, jeśli będzie również wiedział o innych możliwościach, co do których sam przez się czuje, że tego rodzaju przeżyć nie może brać pod uwagę dla siebie, choćby nawet inni w taki sposób dochodzili do tego samego celu.

Jest to ciemna i ponura atawistyczna skłonność dająca się całkowicie wyjaśnić naszym zwierzęco-cielesnym pochodzeniem z substancji tej planety, gdy stale i ciągle odżywa w mózgach niezgodna z Duchem myśl, że wszyscy ludzie są "równi" w obliczu Boga. Pociechę w tym wypadku czerpać można jedynie z tego, że ów "Bóg" nudy jest wytworem różnej wartości przyczyn. -

Rzeczywistość natomiast zna w stosunku do Boga w strukturze życia w duchu wiekuistym tylko nieskończenie różnorodne różnice. Pewnej równości przed Bogiem dopatrywać się można tylko tyle, o ile dotyczy ona wspólnej dla wszystkich ludzi na ziemi cielesnej natury zwierzęcej pochodzącej z pierwiastków tej planety i do niej mającej znowu powrócić. O ile jednak dwoista istota uważająca się w skromności swojej za najwyższą postać zjawiskową "człowieka" należy do natury duchowej, to poszczególne iskry Ducha bardziej się miedzy sobą różnią, niż wszystko różne, co na ziemi w postaciach odróżnić należy, a w szczególności nie tylko, gdy je porównywać między sobą lecz również w stosunku do hierarchicznie nader ściśle określonych stopni zakresu ich pojętności w życiu duchowym!

Tu nic się nie da wytargować przez tworzenie filozoficznych pojęć, które w sferze Rzeczywistości tak niewielkie mają prawo obywatelstwa, że się ich nawet nie spostrzega niby cieni i mar.

Nie daje się tu również nic odkupić, gdyż wszystko, co posiada ktoś inny, jest w takim stopniu jak i nasza własność w strukturze życia duchowego ugruntowaną na wieki niepozbywalną własnością.

Widzisz więc, że nawet między możliwościami poszczególnych indywidualności duchowych istnieją bardzo ścisłe granice, ale zrozumiałeś również, że powierzchnia kuli ziemskiej nie wystarczyłaby do wykreślenia wszystkich granic i że brakujący zdaniem Twoim "ściślejszy podział" tego, co może przeżywać tylko Jaśniejący Praświatłem i tego, co każdy duch ludzki wchłaniać może po przebudzeniu swej duszy, już dlatego byłby zgoła niemożliwy, że w jednym wypadku chodzi o zdolności przeżyć ogarniające nieskończoność, w drugim zaś o najdalej zróżnicowanie idące zdolności przeżyć same zakreślające swe granice!

Żyj w błogosławieństwie Światłości!

LIST DWUDZIESTY CZWARTY

/O przyznawaniu się przed ludźmi/

Z całą pewnością mogłem oczekiwać, że usłyszę pewnego dnia to pytanie od Ciebie. Dziwię się tylko, żem go już dawno nie otrzymał. Zdumiewa mnie to, że Szukający tak rzadko mi je zadawali. Tak, jak gdyby się obawiano, że mógłbym na nie dać taką odpowiedź, jakiej zgoła nie życzono by sobie otrzymać...

O Jezusie opowiadają, jak wiadomo wszystkim chrześcijanom, jakoby miał pewnego razu powiedzieć: "Kto się mnie zaprze przed ludźmi, tego i ja się zaprę przed Ojcem moim, który jest w niebiesiech." W tym ujęciu: jako groźba - słowa te oczywiście nigdy nie przeszły przez usta Jezusa, ale ta groźba była bardzo na rękę rozrastającemu się stowarzyszeniu misteryjnemu zazdrośnie ubiegającemu się o liczebną przewagę nad innymi związkami wyznaniowymi. To stowarzyszenie nosiło się właśnie z zamiarem oderwania od związku ludowego starożytnego żydostwa, które tę groźbę acz przypadkowo wypowiedzianego przez usta jednego ze swych członków. Tak "musiał" powiedzieć Pomazaniec, do którego według powszechnie przyjętych wzorów śmiało zbliżano się w "misterium", i dlatego tak "powiedział"! Opowieści o jego życiu i o nauce jego były przecież na razie tylko obrzędowo wygłaszanymi tekstami - a nie jak w czasie późniejszym: - "Pismem świętym". A dowód uzasadniający sformułowanie tej groźby istniał wszakże dla twórców tych tekstów, gdy Jezus rzeczywiście wskazał niegdyś na to, że człowiek nie może "dwóm panom służyć" - a więc w zewnętrznym życiu ziemskim postępować inaczej, niż mu zrozumienie duszy nakazuje, jeśli nie chce zdradzić samego siebie. Oczywiście znaczyło to tylko, że postępowanie ziemskie musi odpowiadać prawu wiekuistemu i że człowiek nie mógłby wieść swego życia ziemskiego jednym trybem, innym zaś osiągnąć zbawienie wieczne. Ale z tego daje się z łatwością wyprowadzić groźbę, której było potrzeba, by zmusić trwogę duszewną, pochodzącą wyłącznie z duszy zwierzęcej, do usług na rzecz propagandy nowego kultu misteryjnego. To nie było w duchu tych czasów. Tak oto stało się faktem, że Mistrz, Pan, Pomazaniec "powiedział", że nie uzna przed Ojcem swoim w niebiesiech tych, którzy jego - co ma tu oznaczać: związku przeżywającego Jezusa w nowym misterium obrzędowym - nie będą gotowi przez całe życie wśród innych ludzi inaczej myślących ogłaszać jako tego, który spełnia ich przeczucia duszewne. Nie ulega wątpliwości, że psychologiczna ocena bliźnich przez pierwszych kierowników ówczesnego nowego obrządku misteryjnego była słuszna. Ale nie wolno również powątpiewać, że tylko przygodne kierowanie się wskazówkami dotyczącymi życia duchowego, - a o takie wskazówki chodzi jedynie w naukach Jezusa - jest jeno lekkomyślną igraszką bezprzedmiotową wobec Ducha wiekuistego, jeśli wręcz nie wyzwala w duchowości sił odpierających, których nieugięta sprawiedliwość musiała przejąć dreszczem pełnym zgrozy dusze każdego kto ujrzał już jej działanie na innych ludziach na ziemi. W pewnym sensie można więc z tej groźby, sformułowanej po śmierci Jezusa, wyczytać nieugiętą prawdę, że wszelkie zajmowanie się danymi z Ducha wskazówkami nie prowadzi do pożądanego celu, jeśli człowiek, który zna te wskazówki nie prowadzi do pożądanego celu, jeśli człowiek, który zna te wskazówki, nie wyciąga wynikających z nich wniosków w stosunku do całego świata zewnętrznego.

Również i Ty stanąłeś wobec konieczności wyciągnięcia z otrzymanych dzięki mnie nauk wniosków w życiu zewnętrznym w stosunku do współczesnych i oświadczasz swą gotowość, nie możesz jednak dać sobie rady z tym, jak to zrobić. Rzeczywiście w swej księdze pt. "Droga moich uczniów" wskazałem już, jak błędna jest "chęć nawracania" ludzi na nauki zawarte w mych księgach, tak że chyba nie mam potrzeby ostrzegać Cię przed tym. Ale z gruntu nie docenia również należycie sensu istnienia tych ksiąg ich zaprawdę "jedynego w swoim rodzaju" powiązania z wiecznością ten, kto pełen dobrej woli chęci przyłożenia się czynem do ich rozpowszechniania sądzi, że należałoby dla nich stworzyć "oficjalną" podstawę działania.

Twoje pytanie, jak w sposób należyty masz również w świecie zewnętrznym wyciągnąć wnioski dotyczące Twego posuwania się po drodze do Ducha, musi być ściśle odgraniczone od tego powiązania ze wspomnianymi przez Ciebie możliwościami w odniesieniu do ksiąg mojej nauki duchowej.

Oczywiście zgodnie z moimi wyjaśnieniami w księdze "Droga moich uczniów" nie uważam za rzecz niepożądaną, jeśli się którąś z moich ksiąg poleca jak jakiś romans, który wywarł wielkie wrażenie artystyczne. W księdze swej ostrzegam jedynie przed mniej lub więcej narzucającym się "misjonarzowaniem" - przed powoływaniem siebie do jakiegoś rzekomego koniecznego apostolstwa.

Jest rzeczą samo przez się zrozumiałą i spełnieniem literackiego obowiązku, że jeśli ktoś przytacza ustępy z moich ksiąg lub jeśli kogoś poruszyły zawarte w nich ujęcia słowne, to wyraźnie wskazuje źródło. Wreszcie wyjawienia w swoich księgach stanowią moją własność duchową, której bym nie chciał pod żadnym pozorem: że chodzi tu przecież o duchowo podane nauki, wydawać na łup piratów. Ale nie tylko artystyczna forma jest moją własnością duchową, lecz również czysto myślowe przedstawienie!

Ale wszystko to mało Ciebie winno obchodzić, gdyż co się tyczy "wniosków" płynących z wchłaniania moich nauk, chodzi tu nie o księgi, lecz o Twoje postępowanie praktyczne w życiu zewnętrznym. Doprawdy nie powinno tu być zbyt trudne zrozumienie, że stopniowo musi zniknąć z tego życia to wszystko, co się nie daje bez trudności połączyć z przestrzeganiem rad i nauk zawartych w mych księgach. Z łatwością można zrozumieć, że samo unikanie rzeczy sprzecznych nie wystarcza, lecz że masz teraz również obowiązek moralny wzbogacenia coraz bardziej swego życia świadomym i rozmyślnym kształtowaniem odpowiadającym moim radom rzeczy dodatnich we wszelkim Twoim działaniu, mowie i postępowaniu! -

Przez "mowę" nie mam jednak bynajmniej na myśli stałego używania moich słów!

Mowa Twoja raczej w Tobie samym powinna okazywać się zawsze jako odpowiedzialna - wobec moich słów! -

Z drugiej znów strony masz zawsze wolną rękę, gdzie będziesz to uważał za wskazane, że również imiennie przyznawać się do mnie - lecz tam, gdzie to będzie się działo, musi się odbywać w sposób do pewnego stopnia odpowiadający godności takiego przyznawania się - a więc na przykład w podobny sposób jak ludzie nauki przyznają się z całą prostotą do założycieli swych "szkół" - do ugrupowań dążących wspólnymi siłami do pewnych celów na podstawie jednakowych poglądów.

Na tym chciałbym zakończyć swój list i mam nadzieję, żem naświetlił Twoje pytanie ze wszystkich stanowisk.

Im bardziej będziesz dbał o to, by zbudzone w Tobie dzięki moim naukom duchowym zrozumienie znajdowało wyraz praktyczny w Twym życiu, tym więcej będziesz usług oddawał również swemu życiu zewnętrznemu.

Błogosławieństwo niechaj spływa na Ciebie we wszystkim, co dobrego zgodnie z prawem Ducha wnosisz w świat zewnętrzny!


LIST DWUDZIESTY PIĄTY

/O upadłych mistrzach/

Twoje ujęcie ustępów moich ksiąg, w których jest mowa o tym, że człowiek udoskonalony na Mistrza działania duchowego na tej ziemi przez własną straszliwą winę może upaść z wysokiego Światła i że z dawien dawna istnieją tacy przez własny postępek upadli, odpowiada całkowicie temu, com miał na myśli napomykając o tych nieszczęśnikach. A ponieważ wyraźnie prosisz o odpowiedź, czy mogę potwierdzić Twoje ujęcie, co niechaj na tym miejscu również wyraźnie będzie Ci dane potwierdzenie. Co prawda nie miało by prawie dla Ciebie praktycznego znaczenia, gdybyś ewentualnie skłaniał się do wyobrażeń odchylających się od tego, com powiedział. By odnaleźć swą własną drogę do przeżywania Duch wiekuistego, zaiste nie masz potrzeby dawać szczegółowej wykładni wspomnianych tu ustępów moich ksiąg, którą wreszcie znalazłeś ze względów czysto osobistych. Oczywiście lepiej jest jednak, gdy ktoś nie znosi w swych wyobrażeniach nawet najdrobniejszej dającej się uniknąć niejasności, dlatego cieszy mnie to, żeś nie znalazł spokoju, zanim nie przeniknąłeś nieomylnym spojrzeniem tej najstraszliwszej rzeczy, jaka się może zdarzyć na ziemi.

Kiedym pisał ustępy dotyczące tych spraw, przez myśl mi nawet nie przyszło, że jakiś czytelnik będzie sobie łamał nad tym głowę, w przeciwnym bowiem razie uzupełnił bym dalszymi objaśnieniami to, o czym wspomniałem jedynie dla uniknięcia w moich opisach niedomówień. Ale dlaczegóż miałem uważać je za konieczne ? Nie mogłem przecież przypuścić, że człowiek myślący mógłby dojść do wniosku, że z Ducha poczęty Jaśniejący Praświatłem wysłany przez "Ojca" na ten glob ziemski, jako istota wiekuista, mógłby w jakich bądź okolicznościach w przerażającym zamroczeniu trwającym niezmierzone okresy czasu doznawać śmierci duchowej, jak również nie mogłem się spodziewać, że po wszystkim, com w innych miejscach powiedział o "wiekuistej iskrze ducha w człowieku ziemskim, ktoś koniec końców będzie uważał ten wiekuisty biegun duchowy człowieka ziemskiego za śmiertelny. Wyraźnie wypowiedziałem się również o duszy, co się stała "królestwem" wieczności, którego "koronę i berło" "przyjęty" do grona Jaśniejących w żaden sposób stracić nie może, chyba że z własnej winy. Rzeczywiście nigdy też nie otrzymałem listu, pomijając Twój ostatni, z którego by można było wywnioskować, że moje słowa sprawiły trudności jakiemuś czytelnikowi. Jak widać i Tobie udało się znaleźć właściwą odpowiedź na wszystkie pytania, któreś sam sobie zadał przy czytaniu wiadomych ustępów.

Jaśniejący Praświatłem rozpoczynając swą działalność jako człowiek ziemski jednoczy się całkowicie z duchem ludzkim, który się tu z własnej woli ofiarował od niepamiętnych czasów, jak i z jego ziemską postacią ludzką w taki sposób, że za życia ziemskiego wręcz należy mówić o całkowitym stopieniu się. Na skutek takiego połączenia tworzy się też postać duszy, która wszystko tu połączone może w sobie odczuwać i bierze udział w pełnej istniejącej tu świadomości. Jeśli ta postać duszy nie zostanie skazana na śmierć przez zboczenie woli człowieka ziemskiego, to nie ginie po skończeniu życia cielesnego dla wiekuistego ducha ludzkiego, lecz pozostaje zachowana dla niego a jednocześnie dla wiecznie Jaśniejącego i dla samej siebie w nim. Ale nawet tam, gdzie jej zanik, jaki może spowodować jedynie pycha woli owej ziemskiej przemijającej części zawartej w opisanym połączeniu, jest nieunikniony, wiekuiste siły Prabytu, które w swej wysokiej postaci jako "siły duszy" tworzyły niegdyś wspólną postać duszy tak Jaśniejącego, jak i połączonego z nim wiecznego człowieka duchowego, nie "giną", lecz przybierają z powrotem swój kształt pierwotny po wyzwoleniu się, jak to opisywałem, z owego niegdyś tak doskonałego tworu duszy. Jest to zanik świadomości wywołanej przez utratę wiekuistego "ja", które wszelako pozostaje tak samo nienaruszalne w Duchu, jak i Jaśniejący, wobec którego podjęło się niegdyś zobowiązań.

Naturalnie to, o czym tam napomknąłem, można od biedy ogarnąć wyobraźnią ziemską tylko wtedy, gdy ktoś wzorem Twoim poprzestaje w końcu na stwierdzeniu, że: "Rzeczy wieczne są niezniszczalne, a zatem musi tam być mowa o pewnej postaci świadomości, która wprawdzie na to została stworzona, by służyć również sprawom wieczności, ale uznała się za zbyt wielką, by pamiętać, że dano jej byt tylko w wieczności i dla wieczności. Taka utrata duszy w małej skali zachodzi dzień w dzień tysiąckrotnie wśród ludzi na ziemi, którzy rzecz prosta nie są złączeni z Jaśniejącymi Praświatłem. I o tym przecież dosyć napisałem. Zupełnie podobnie człowiek pozbawiony duszy doznaje po śmierci swego ciała pełnej udręki świadomości w nie dającym się po ziemsku wyobrazić przerażającym mroku, skazany na przeciąg nieograniczonych okresów czasu na to, by wiedzieć o tym, co go niechybnie czeka, bez możności przeciwdziałania temu. - wszystkie te liczne uśmiercania dusz nie dotyczą żadną miarą wiekuistej natury sił duszy biorących udział w tworzeniu ginącej obecnie "zgubionej" duszy. Przyczyną całego tego mordu własnej duszy jest zawsze pełne pychy zaniedbanie poczucia obecności tego co wieczne.

Stosować się tylko do wieczności
I tylko w niej się przeżywać,
Jest to zaprawdę trudniejsze,
Niż wszelkie ziemskie dążenia! -

Ciężki to los śmiertelnika 
Wyrzec się siebie samego: -
Ziemskie dążenie nie jest omal zdolne 
Do zniesienia takich wyrzeczeń.

Od praczasów stale powtarzająca się tragedią syna ziemi jest, że przez to właśnie niszczy sam siebie, przez co chce się utrzymać i wzbić ponad to, co go utrzymuje przy życiu...

Oby moja odpowiedź na twój nader dla mnie miły list udzieliła Ci wyjaśnień pod wielu względami na pytania mi nie zadane!

Pozostawaj zawsze w błogosławieństwie Światła!

LIST DWUDZIESTY SZÓSTY

/O promieniujących kamieniach i materiach/

Noś sobie z całym spokojem artystycznie wykonany pierścień, któryś mi opisał, a otrzymał w spadku jako cenną pamiątkę rodzinną, choćby nawet Twój znajomy, zaprzysiężony znawca astrologii, straszył Cię swymi niedorzecznymi ostrzeżeniami, że akwamaryn nie jest "Twoim kamieniem"! Owe "nader przyjemne uczucia", jakich doznajesz na widok tego kamienia, są daleko pewniejszym dowodem, że kamień ma pokrewne Twojej naturze wibracje, niż wszelkie dzisiejsze astrologiczne obliczenia, które - siłą rzeczy - muszą dawać niedokładne wyniki, chociażby nawet w poszczególnych punktach mogły być oczywiście słuszne. Zbyt wiele zaginęło z dawnej - rzeczywistej i domniemanej tylko - wiedzy doświadczalnej, która może nigdy nie istniała lub w czasach dzisiejszych błędnie była tłumaczona. Dopóki na tym polu nie można będzie stworzyć nowej bezsprzecznej wiedzy płynącej z doświadczenia, będziemy się mogli opierać do pewnego stopnia tylko na charakteroznawczych domniemaniach horoskopowych i to tylko wtedy, gdy będzie możliwe otrzymanie ścisłych i pewnych danych o czasie urodzenia osoby badanej przez astrologa. Nie mam chyba potrzeby stwierdzać, że masowo sporządzanych tak zwanych "horoskopów" stale się narzucających w ogłoszeniach dzienników nie należy tu brać w ogóle pod uwagę.

Co się zaś tyczy przydzielania pewnych kamieni różnym osobom, to w tym wypadku bardzo często należy rzeczywiście uznawać za wiążące wypowiedzi astrologicznych ustaleń, podczas gdy większość - jeśli nie wszyscy- dzisiejsi miłośnicy i znawcy astrologii zbyt się dają kierować każdorazowym ustaleniem podstawowym. Może się zdarzyć, że astrologiczne obliczenia i uświęcone tradycją tłumaczenia horoskopów wyznaczają takie kamienie dla osób, które na te kamienie jeno z odrazą patrzeć mogą, co jest najlepszym dowodem, że "zalecana" postać krystalizacji dla tych właśnie natur ludzkich i ich rytmu życiowego nie ma żadnego wpływu lub że jej promieniowanie wywiera wręcz ujemny skutek. Znane mi są liczne tego rodzaju wypadki. Radziłbym zawsze kierować się własnym wyczuciem, które w odniesieniu do szlachetnych kamieni daleko pewniej przemawia i decyduje, niż najlepszy horoskop, przez którego tłumaczenie usiłuje się określić "zaprzyjaźnione" kamienie.

Nie zapominaj również, że przy oddziaływaniu kamieni szlachetnych na ludzi, którzy je noszą, chodzi jedynie i wyłącznie o dziedziny ukształtowanej na wzór zwierzęcia przemijającej ziemskiej postaci człowieka, tak że siłą rzeczy nie należy oczekiwać lub obawiać się dodatniego czy ujemnego wpływu na rozwój duchowy! Co najwyżej można by było mówić o pośrednim pomocnym lub szkodliwym wpływie o tyle, o ile człowiek noszący kamienie doprowadzony do pewnej harmonii w swej naturze zwierzęcej przy swym dążeniu do uzyskania świadomości w Duchu spotyka mniej przeszkód ze strony pierwiastków natury czysto ziemskiej. Natomiast człowiek noszący w jakichkolwiek klejnotach obojętne dlań, lub wręcz niesympatyczne kamienie - jedynie z powodu ich wysokiej wartości - świadomie lub nieświadomie znajduje się pod wpływem takiego rozdźwięku - a więc niepokoju przeciwdziałającego uzyskaniu tak potrzebnego przy wszelkim dążeniu do Ducha - spokoju - wewnętrznego.

Na ogół należy przyjąć, że kamienie - czy to będą kamienie szlachetne czy kamyczek żwirowy - mają z ludźmi, co je noszą, opary na liczbie, kosmicznie ustalony związek, od którego przede wszystkim zależy dodatnie lub ujemne ziemskie oddziaływanie promieniotwórcze. To działanie może być prawie niedostrzegalne, ale i wręcz niewiarygodnie silne, przy czym siła działania idzie zawsze w parze z siłą sympatii do kamienia. Rzecz prosta nie mam tu na myśli tej "sympatii", której należałoby raczej nadać miano - żądzy posiadania.

Chodzi tu o coś zgoła innego, niż czynnik działający w amuletach i talizmanach zakładając, iż nie są one kamieniami, gdyż wówczas może występować łączne ich działanie. Jeżeli jednak usunąć promieniowanie kamienia, to wówczas w amulecie bądź w talizmanie działa jedynie i wyłącznie ładunek woli, którym przedmiot jest przepojony, niezależnie od tego jakimi znakami jest pokryty i jakie znaczenie jawne lub tajemne te znaki lub dzieła plastyki posiadają. Wszelkie znaki lub obrazy mają wyłącznie znaczenie jako "umocowanie" ładunku woli. W tym wypadku jednak ma znaczenie wyłącznie siła "ładunku" a najbardziej niepozorny przedmiot dany przez matkę synowi narażającemu się na niebezpieczeństwo, a przepojony miłością, może się stać niezastąpionym talizmanem. Ale wszystko to znajdziesz szczegółowo opisane w rozdziale "Wiara, talizmany i obrazy bogów", przy czym znowu doszliśmy do "Księgi Boga Żywego".

Widzisz więc, że we wszystkich tych rzeczach nie ma nic podejrzanego, i że nie ma potrzeby oddawać się wzorem znikomej garstki prawdziwych adeptów w tej dziedzinie tajemnym studiom, jeśli się chce wykorzystać "planetarne siły pomocnicze" promieniujące z kamieni i metali, z barw i kształtów natury, bądź gdy się chce doznać ochrony prawdziwych amuletów i talizmanów, jeśli tylko dać ją mogą. W żadnym jednak razie nie powinieneś pozwalać na pozbawienie Cię tej pewności, jaką Ci daje instynkt! Im wyraźniej pozwolisz się "wypowiadać" swym uczuciom nie bacząc ich myślowymi wybiegami, z tym większą pewnością będziesz umiał przy wszystkim, co tu może wchodzić w rachubę, dobrze wybierać i należycie postępować.

Przyjmij prócz tego jeszcze błogosławieństwo wiekuistego Światła, które oby Ci dodało sił tam, gdzie pomocnicze siły "planetarne" nic pomóc nie mogą!

Co siła planetarna dać Ci tu zdoła,
Może Ci być pomocą 
w tym dniu ziemskim!
jeśli wreszcie zwyciężysz 
zwodnicze "światło" dnia tego,
znajdziesz w samym sobie
Światło dnia wiekuistego!

LIST DWUDZIESTY SIÓDMY

/O odbieraniu wartości cierpieniu/

Jesteś oczywiście już na tropie, lecz Twoja "niedźwiedzia budowa" nie dająca Ci "nigdy naprawdę doznać", co to jest cierpienie fizyczne "nie powinna być przeszkodą" do dokładnego uchwycenia tego, co chcę, by rozumiano prze moje słowa o "pozbawieniu wartości cierpienia". Ale przede wszystkim proszę pamiętać, że mówiąc o konieczności "pozbawienia wartości" cierpienia mam na myśli bynajmniej nie tylko cieleśnie odczuwane cierpienie. Cierpienie duszy może również dotknąć ludzi wolnych faktycznie od wszelkich udręczeń mogących trapić ciało, a najbardziej dręczące cierpienie duszy płynie z troski o innych.

Czy ktoś czytający moje słowa ma na myśli raczej czy też cielesne cierpienia, to jednak żądanie "pozbawienia wartości" pozostaje to samo. To "pozbawienie wartości" polega przede wszystkim na odebraniu cierpieniu tego wzniosłego patosu, który mu wciąż przyznawano w biegu wielu stuleci, tak że cześć wobec cierpienia zajęła wręcz miejsce pogardy dla cierpienia i ich zwalczania.

Nieodzowną koniecznością przez Ducha wymaganą jest wykorzenienie z siebie i innych ludzi owych zarówno niedorzecznych jak i diabelnie zuchwałych pojęć dopatrujących się w cierpieniu zrządzonego przez Boga środka wychowawczego lub narzędzia kary. Tego rodzaju pojęcia nie dają nawet człowiekowi możności wyższego wglądu i zrozumienia, jak straszne wyobrażenie o Bogu w sobie zawierają. Dla człowieka świadomego Boga jest to cierpienie za innych prawie nie do zniesienia, gdy widzi, co za okropności ważą się ludzie przypisywać jakiemuś "Bogu", w którego uwierzyli i co przy tym Ci biedni udręczeni nosić muszą jako "pocieszenie"! A jeszcze większą zgrozę budzi wielokrotnie stwierdzony fakt, że taką pociechę owi cierpiący przyjmują, gdyż tu dopiero okazuje się wręcz niewiarygodny brak sprzeciwu, z jakim może się liczyć tego rodzaju żądanie wiary...

W przeciwieństwie do tego jest rzeczą konieczną dla każdego syna ziemi, który pragnie stać się świadomym w Duchu i przyjąć w siebie Boga żywego - by usiłował w miarę możności nie zwracać uwagi na cierpienie, a w każdym razie nie przyznawał mu pod żadnym pozorem moralnego znaczenia! Ale nie wolno Ci tych słów rozumieć w tym sensie, jakobym nie dostrzegał przy żądanym tu pozbawieniu wartości cierpienia, że cierpienie duszewne jest w stanie zbudzić do nowego kształtowania woli ospały i gnuśny nastrój i że cierpienia cielesne mogą się stać czynnikiem wyzdrowienia - warunkiem wyleczenia. Ale są to skutki, których przyczyną stać się może cierpienie, chociaż tak przedtem, jak i potem pozostaje "kłamstwem", gdyż łudzi duchowość człowieka skrępowaniem, którym daje się ona mamić jedynie tu na ziemi w swej naturze zwierzęcej aż wreszcie poznaje bezsilność.

Wszelkie cierpienie istnieje wyłącznie w naturze zwierzęcej będącej tu na ziemi czasową postacią naszego przejawiania się, a nawet najbardziej przemijające cierpienie duszy odczuwane tu w ziemskości ma swe siedlisko wyłącznie w duszy zwierzęcej będącej wynikiem działalności doczesnego ciała ziemskiego. Rzecz prosta nie powinieneś sobie wyobrażać duszy zwierzęcej człowieka ziemskiego w takim ograniczeniu, jak dusze zwierzęce innych zwierząt ziemskich! Dzięki powiązaniu z wiekuistymi siłami duszy, tylko w człowieku d-u-c-h-o-w-o istniejącej i przez śmierć ciała nie naruszalnej, oraz z indywidualnym wiekuistym człowieczeństwem duchowym dusza zwierzęca w człowieku ulega tego rodzaju wysokim wpływom, że prawie wszystko, co tak mało o sobie wiedzący syn ziemi mieni odczuwaniem "duszewnym" - a przy tym przedstawia sobie jako zachodzące w duszy wiekuistej lub jako coś przemijającego, znacznie jednak przewyższającego zwierzęcość - przeżywane bywa jedynie w wysokiej wyćwiczonej duszy zwierzęcej człowieka ziemskiego będącej takim samym wynikiem działalności przemijającego ciała zwierzęcia ludzkiego, jak zależne od mózgu myślenie, które w człowieku ziemskim też o całe niebo przewyższało myślenie zwierząt.

Choć doprawdy umiem cenić zależne od mózgu myślenie, tam gdzie pozostaje ono w swojej dziedzinie, lecz najdobitniej mówię jednocześnie o innego rodzaju myśli: - o myśli, która sama siebie myśli, całkowicie niezależna od działania mózgu i korzystająca z jego usług tylko wtedy, gdy ma się udzielić człowiekowi ziemskiemu - to przy całym podziwie dla rzeczy, które dusza zwierzęca mogła z siebie w ciele ludzkim wydać, mówię na tych miejscach moich pism, gdzie chodzi o duszę, wyłącznie prawie o duszy stworzonej z wiekuistych sił duszy i spośród wszystkich zwierząt danej jedynie człowiekowi przez jego duchowość ; natomiast dusza zwierzęca człowieka, jako należąca do jego składników przemijających, nie nastręcza mi żadnych pobudek do dawania szczególnych rad dotyczących jej dalszego rozwoju. Doszła ona stopniowo z biegiem lat tysięcy do takiego rozwoju, że u większości ludzi prawie całkowicie pozostawia w cieniu duszę wiekuistą i doprawdy trzeba uczyć się poznawać, że niewymownie wiele z tego, co człowiek ziemski zalicza do swych najwyższych możliwości, jest dziełem jego duszy zwierzęcej - nawet w wypadkach, gdy usiłuje ona zajmować się na swój sposób niedostępnymi dla niej sprawami wieczności. - A w tej duszy zwierzęcej odczuwamy to, cośmy zwykli na ziemi mienić cierpieniem "duszewnym".

Jeżeli mówię: "wszelkie cierpienie jest kłamstwem!" - to bynajmniej nie neguję, jako doświadczony znawca wszelkiego rodzaju cierpień odczuwanych przez duszę zwierzęcą oraz przeżywanych przez ciało ziemskie, natężenia mocy cierpień dochodzących do granic wytrzymałości - lecz jedynie przyznawane mu przez człowieka ziemskiego przesadnie podkreślone znaczenie - w sensie kierowanego z wiekuistego Ducha środka wychowawczego - którego stałe uznawanie stwarza dla niego i dla innych przyrost cierpienia na tym globie, miast stosować wszelkie możliwe sposoby ziemskie, aby go uniknąć...

Okazywana przez Jaśniejących Praświatłem w jego ziemsko-ludzkiej postaci gotowość znoszenia cierpień ziemskich nie ma z powyższym nic wspólnego, gdyż stanowi "haracz" dobrowolnie składany "księciu ciemności", do którego dziedziny przedarł się - gwałcąc prawa ciemności. Należy zedrzeć maskę z wszelkiego cierpienia i przedstawić je jako zło tkwiące w naturze zwierzęcej a konieczność jego znoszenia ukazać jako przymus mający czysto prawne podłoże, nieskończenie daleki od wszelkich pomyślanych jako "wychowawcze" "dopustów" bożych, lecz raczej będące wezwaniem wszystkich sił człowieka, by ukoić cierpienie, by cierpienie wytępić. -

"Pociecha" udzielana przez wiarę, że się człowiek znajduje pod karzącą rózgą bożą, wywołała wśród ludzi na tej ziemi więcej cierpienia, od którego można by się było uchronić, niż wszelka zwierzęco-ludzka złość! - A wszystko to jedynie i wyłącznie przez zgodny z prawami przebieg wydarzeń pobudzonych do działania przez tego rodzaju wiarę w niewidzialnej części świata fizycznego!

Tam czynni są owi "dręczyciele", o których mówiłem w "Księdze Sztuki Królewskiej" na str.101 nowego wydania!

Są to organicznie ukształtowane w niewidzialnym świecie fizycznym inteligentne stwory, w których wszelkie cierpienie przeżywane w widzialnym i uchwytnym ciele fizycznym oraz w duszy zwierzęcej istniejącej jako wynik czynności tegoż ciała podczas życia, wywołuje niepohamowane uczucie rozkoszy. Owe podobne do upiorów lemury dokładają wszelkich swych bynajmniej nie małych sił, by ze swych dziedzin zadawać cierpienia zwierzętom i ludziom - a nawet to, co w życiu roślin odpowiada cierpieniu - oraz utrzymywać te cierpienia i wzmagać je do najwyższych granic.

Przez stałe uznawanie cierpienia za rzekome zrządzenie "boże" daremny staje się wszelki opór sił obronnych, które działając z niewidzialności fizycznej człowieka ziemskiego mogłoby stawić czoło atakom tych niewidzialnych dręczycieli - a nawet ów biedny nie zdający sobie z niczego sprawy człowiek sam otwiera im drogę do zwiększania cierpień w dziedzinie swego życia, gdy tymczasem zwierzę, choćby instynktownie odpierając to, co mu sprawia przykrość, usiłuje uniknąć grożącego mu bólu...

Zaprawdę jest koniecznością pozbawić cierpienia wartości, a każdy powinien przy tym pomagać skoro doszedł do zrozumienia, jakie znaczenie dla niego i dla jego bliźnich ma żądana tu zamiana wyobrażeń.

I Tyś jest powołany do niesienia takiej pomocy!

Oby Światło wieczności napełniło Cię swym blaskiem!

LIST DWUDZIESTY ÓSMY

/O błogosławieniu i o błogosławieństwie/

Jeżeli po dziś dzień używam dość często wyrazu "błogosławieństwo", chociaż wiem o tym, co tu w rzeczywistości zachodzi, to muszę jednak stwierdzić, że wyczucie Twoje należycie Tobą pokierowało skłaniając Cię do zrozumienia, że prawdziwe błogosławieństwo musi być czymś "znacznie bardziej uchwytnym", niż zwykłe przychylne życzenie. Utartego i powszechnie przyjętego wyrazu "błogosławieństwo" używałem i używam zawsze do określenia rzeczywistego wydarzenia, które zajść musi, jeśli ma być mowa o prawdziwym i uprawnionym błogosławieniu a w żadnym razie nie w jego powszechnie przyjętym sensie, co znaczy, że się życzy, by na wskazaną osobę spłynęło błogosławieństwo. Kto rzeczywiście jest w stanie udzielić błogosławieństwa - jak to jest dla mnie w ziemskości możliwe z mojego najbardziej wewnętrznego bytu - ten musi o tej możności przypominać sobie czynnie nawet wtedy, gdy mu się właśnie nadarzy utarty zwrot, aby raczej ukryć na zewnątrz wewnętrzny uroczysty obrządek będący warunkiem koniecznym udzielenia prawdziwego błogosławieństwa. Na zachodniej półkuli już sama niewiedza błogosławionego o możności udzielania substancjalnie duchowego błogosławieństwa stanowi dostateczny do tego powód. Prócz tego musiałem brać pod uwagę inne jeszcze powody, które mnie przez bardzo długi czas skłaniały jedynie w szczególnych wypadkach do wyraźnego mówienia, że przebieg błogosławieństwa dokonuje się z wiekuistego substancjalnego Światła duchowego. Oczywiście dla mnie zdanie, w którym w jakikolwiek sposób jest mowa o błogosławieniu, nigdy by nie mogło być zwykłym zwrotem krasomówczym. Zbyt wyraźnie świadom zawsze byłem "natury" powierzonej mi wiekuistej substancji błogosławieństwa i jej działania. Jeżeli więc znajdujesz kiedykolwiek w końcu moich listów wyrazy błogosławieństwa, to doprawdy możesz być przekonany, że za każdym razem został w Duchu wiekuistym dokonany przebieg błogosławieństwa dla uprawnionego odbiorcy listu i że to błogosławieństwo przy każdym następnym odczytywaniu listu na nowo będzie nań spływało, choćby takie ponowne odczytywanie - które oczywiście musi być żywym wchłanianiem moich słów we własne głębie - następowało po upływie dziesiątków lat. A że przy tym nie udzielałem błogosławieństwa z jakiegoś szczególnego względu na Twoją osobę, lecz zawsze w związku z moimi słowami jako adresatowi, który je wchłania, więc to błogosławieństwo udzielam jednocześnie każdej innej osobie, której pozwolisz czytać moje listy, jeśli ta osoba doszła do tego stopnia rozwoju, że błogosławieństwo przyjąć może...

Mówię tu tylko o gołych faktach, które należy trzeźwo przyjmować, abyś miał pojęcie o naturze tego powtarzającego się błogosławieństwa o tyle, o ile to możliwe.

Prawdziwe błogosławieństwo jest, jak to już powiedziałem, substancją duchową; z tej substancji wydziela się siła, której stopień działania najściślej odpowiada wewnętrznej postawie osoby błogosławionej.

A więc błogosławieństwo nie jest ani modlitwą, ani życzeniem, ani też nie jest związane z jakimikolwiek gestami osoby udzielającej błogosławieństwa, nie zależy od wypowiadanych bądź tylko pomyślanych słów, lecz jest kierowaną przez wolę wiekuistą substancją duchową wyznaczoną do doczesnego działania przez istotę duchową żyjącą w ciele ziemskim. Takie połączenie z ziemskim ciałem zwierzęcym jest nieodzowną koniecznością, jeśli błogosławieństwo ma również oddziaływać na zewnętrzną ziemskość osoby błogosławionej.

Błogosławieństwo, którego udzielam, widzę "okiem" duchowym jako jasny promienny płomień, biało świecący dający się porównać w ziemskości z blaskiem radu postrzeganym pod mikroskopem w miejscu zaciemnionym. W samej rzeczy jaśnienie błogosławieństwa jest bez porównania silniejsze i jedynie jego charakter przypomina mi blask tego pierwiastka ziemskiego. Promienna jasność substancji błogosławieństwa duchowego jest do tego stopnia silna, że z przyzwyczajenia ziemskiego mimo woli zamykam powieki, by uchronić oko od zbyt silnych wrażeń świetlnych, choć tu spostrzega przecież tylko "oko" duchowe dostosowane do wszelkich stopni światła duchowego. -

Błogosławieństwo jako czynność stanowi dla tego, kto go może udzielić, szereg aktów woli, dzięki którym substancja błogosławieństwa ukazująca się początkowo oku duchowemu jako "nieukształtowany" nieforemny "płomień" przybiera niezbędne do udzielenia błogosławieństwa kształty duchowe, by wówczas zgodnie z nadanym jej kierunkiem i ściśle określonym zadaniem niezwłocznie wypowiadać się w pobliżu lub za lądami i morzami. Również powtarzające się działanie można wywołać dzięki nadanym przez wolę ściśle określonym zadaniom.

Wielokrotnie ze szczególnym naciskiem podkreślałeś w swych listach, żeś "cieleśnie" odczuwał odbiór mojego błogosławieństwa w sposób wyłączający wszelkie łudzenie się. Z rozmysłem nie wdawałem się w roztrząsanie tych wiadomości, gdyż - pomijając wszelkie proroctwa - przewidywałem, iż pewnego dnia zajdzie tu potrzeba obszerniejszego omówienia sprawy. Ale Twoje wyczucie bynajmniej Cię nie zwodziło. Otrzymałeś rzeczywiście w moim przyjętym przez Ciebie błogosławieństwie coś "cielesnego" - w każdym razie coś substancjalnie- duchowego uchwytnego - co się jednak daje odczuć przez ciało ziemskie i wywołuje wzmocnienie i wzbogacenie. Jednocześnie z tym zauważyć należy, iż rzeczywiste błogosławieństwo można również odrzucić. Świadomą wolą, bądź mimo woli wyłącznie przez swą postawę wewnętrzną! Niby odbite od granitowej skały wraca wówczas do tego, kto je wysłał.

Dla mnie w duchowości płomienna substancja błogosławieństwa zgodnie z jej konsystencją jest tak samo uchwytna materialnie, jak na przykład w ziemskim życiu zewnętrzna forma z piasku używana przez odlewaczy spiżu i dająca się tak samo kształtować. Nigdy jeszcze od czasu jak mogę błogosławić, nie uczyniłem tego nie postrzegając na błogosławionym działania błogosławieństwa "uchwytnego" na sposób duchowy, jeśli tylko błogosławieństwo zostało przyjęte.

Widzisz więc, że doprawdy chodzi tu o coś innego, niż to, co powszechnie nosi miano "błogosławieństwa", a gdzie na mocy przyjmowanej na wiarę kompetencji, przy stosowaniu ustalonych raz na zawsze formułek i wykonywaniu wyuczonych gestów celebruje się ceremonię, mogącą w najlepszym razie tylko wtedy osiągnąć pewną wartość istotną, gdy celebrant zdoła poruszyć dzięki płomiennej woli chociażby odpowiednie siły myślowe na korzyść rzekomo przezeń "błogosławionego", co do pewnego stopnia jest możliwe dla każdego człowieka. "Błogosławieństwo rodzicielskie" jest powszechnie znanym przykładem.
By móc jednak udzielić rzeczywistego błogosławieństwa pochodzącego z żywego Światła duchowego, trzeba samemu pozostawać w tym Świetle wiekuistym i - posiadać błogosławieństwo.

Komuś, kto nosi w sobie prawdziwe błogosławieństwo pochodzące ze Światła wiekuistego, nie wolno udzielać błogosławieństwa tylko samemu sobie. Lecz nie odczuwa on żadnego braku, gdyż bez przerwy spływa nań błogosławieństwo innych, którzy go mogą udzielić.

Przyjmij więc dzisiaj, jako już do pewnego stopnia obznajomiony dzięki moim słowom z tym, co tu zachodzi, najuroczystsze moje błogosławieństwo!

LIST DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

/Jak rzeczom wiecznym obcy jest czas/

Jeśli już ostatnie miłe listy były dla mnie wyraźną oznaką powoli i stopniowo wzrastającego, ale najwyraźniej coraz większego rozwierania się Twego dla duchowych postrzeżeń - nawet w tych wypadkach, gdy musiałeś, jeszcze staczać walki ze swą naturą ziemską lub zdaniem Twoim nie mogłeś z całą pewnością już zaufać sobie - to niedawno otrzymane od Ciebie wiadomości dały mi gwarancję, której bym nie ważył się już teraz oczekiwać. Ale dziś nie można już więcej wątpić o tym, że Twoje oko duchowe przejrzało i że doszedłeś do pierwszego wyraźnego i świadomego przeżycia swego pierwiastka wiekuistego. Nie ma w tym jednak zgoła nic dziwnego, że choć dusza Twoja jest tak szczęśliwa, uświadomiłeś sobie niemożność opisu w słowach tego, coś przeżył, tak że wszystko, coś mi napisał wydaje Ci się "jedynie nieudanym bełkotem". Zdarzyło się to każdemu, kto po raz pierwszy przeżył w sobie coś podobnego i przeważnie musiał się również godzić z tą niemożnością przedstawienia w słowach rzeczy wiekuistych.

W zakresie rzeczy ziemskich możemy porozumiewać się przez porównanie z rzeczami już znanymi tego, co chcemy zrozumiale przedstawić w słowach. Ale brak nam możliwości takiego porównania na tej samej płaszczyźnie, jeżeli pragniemy opisać rzeczy wieczne; a jednak przeżycie nasze domaga się wyrazu w słowach, choćby to, cośmy przeżyli tylko dla nas samych wyłącznie dla zachowania we własnej pamięci, chcieli ubrać w słowa. W tym ciężkim położeniu sięgamy po rzeczy ziemskie, które o ile uda się muszą nam służyć przy całej ich niedoskonałości. Ale udaje się to tylko wtedy, gdy na tę właśnie niedoskonałość świadomie i rozmyślnie nie zwracamy uwagi: - gdy umyślnie przeoczamy niewspółmierność wziętych do porównania możliwości przeżyć.

Wszelkie przeżycia wieczności to stałe mierzenie głębokości wiekuistej chwili, która nie jest jakąś kolejnością wydarzeń, żadnym "przedtem" i "potem" lecz czymś istniejącym w "przestrzeni" duchowej, po ziemsku zgoła nie dającym się wyobrazić, czymś wzajemnie się przenikającym, co nie staje się "wieczne" na skutek kolejnego jednego za drugim niezmierzonego istnienia, lecz samo przez się bez początku i bez końca "pozostaje " nieskończonością. Kto nie jest w stanie przeżywać w sobie w każdej sekundzie owej wiecznie trwającej chwili: - owej całej w swym samoograniczeniu podobnej do koła nieskończonej wieczności, temu nie można jej opisać, gdyż wszelkie opisy odbywają się w czasie ziemskim i ujmowane bywają jako doczesne. Tak oto w wyobraźni tych, którzy nigdy nie przebywali w wieczności, "wieczność" stała się nieskończenie długim przeciągiem czasu, tak że koniec końców każdy, kto rzeczywiście ma prawo mówić o rzeczach ponadczasowych, widzi się zmuszony owo wyobrażenie czasu określić tym samym wyrazem, a nawet ową nieskończoność dla udostępnienia wyobraźni czasami niejako "dzielić", tak że z jednej w rzeczywistości niepodzielonej wieczności powstać mogą niezliczone "wieczności" - eony jako obrazowe przedstawienia niepomiernie długich okresów czasu. A dla każdego, kto jeszcze nie przeżywa w sobie wieczności, bywa niewymownie trudno poniechać błędnego wyobrażenia, jakoby wieczność była skupiskiem w teraźniejszości wszelkiego czasu a jej najwyższa postać tworzyła "pełnię wszelkich czasów."

Sam teraz widzisz, jak rzeczy wieczne wymykają się spod wszelkich istniejących w czasie porównań, gdyż są w istocie swej czymś innym i są dostępne dla wiekuistego sposobu poznawania, do którego moje księgi niepostrzeżenie Cię doprowadziły. Ileż jednak wszechstronnych "szkiców" potrzeba było, by stopniowo zbudzić w Tobie poczucie rzeczy duchowo-przestrzennych! - Daleki jestem od wszelkiego porównywania wartości, ale moje rozprawy o rzeczach duchowych wciąż przypominają mi pewne rysunki Rembrandta, na których zamierzony obraz kształtuje się z niezliczonych kresek usiłujących coraz wyraźniej podążać za wyobraźnią. Ale nie tylko dla mnie jest rzeczą niemożliwą w inny sposób przenosić rzeczy wieczności w dziedziny intuicyjnych przeczuć innych ludzi, lecz dla każdego, kto zna rzeczywistość wiekuistą! Natomiast dla tych, którzy ją znają, wystarcza nawet nieznaczne napomknienie, by się porozumieć pomiędzy sobą i za każdym razem wiedzieć o co chodzi. Ty mi jednak skreśliłeś znacznie więcej niż "napomknienia" i muszę Cię ostrzec przed dążeniem do zbyt wyraźnych opisów, a to dlatego, by nie było brak czegoś w Twoim opisie...

Pozostawaj w Świetle i niech o każdym czasie spływa na Ciebie błogosławieństwo!

LIST TRZYDZIESTY

/O oddaniu się i o poniechaniu słów/

Niczego nie "żądam"! - Ja przynoszę! A każdy może sobie wybrać z tego, com przyniósł, to, co będzie kierowało jego wolą. To co nazywasz moimi "wymaganiami", których spełnieniu zawdzięczasz swoje duchowe możliwości przeżyć, są to jedynie wskazane przeze mnie konieczności wynikające ze struktury życia w Duchu wiekuistym. A więc jest to nieodzowna konieczność stojąca ponad wszelką choćby pozorną tylko samowolą jakiegoś "żądania", że dopiero wówczas możesz stać się kolebką Boga: - że dopiero wówczas Twój żywy może się w Tobie "narodzić", gdy dojdziesz do tego, byś nic innego poza tym nie chciał z siebie przedstawić. Wszelkie pobłażanie, jakiego, Twoim zdaniem wolno Ci udzielać samemu sobie zatarasowuje wrota duszy ostrokołem! Nic a nic nie wolno Ci utrzymać w swej świadomości jako rzeczy do Ciebie należących!

Bóg nie zamieszkuje nigdy w najętym mieszkaniu. - musisz więc swojemu Bogu żywemu oddać na własność wszystko to, co dotychczas zdaniem swoim mogłeś zachować dla siebie. Nawet swoją świadomość musisz oddać Bogu, jeśli masz sobie boga uświadomić! -

Tu się nigdzie niczego nie "żąda", lecz tylko wskazuje, jak się rzeczy mają, by nie oczekiwać rzeczy niemożliwych i nie zbierać następnie rozczarowań. W sprawach ziemskich musisz się również ściśle stosować do istniejących warunków, z których możliwy jest jakiś przebieg, jeśli chcesz osiągnąć powodzenie w Twych poczynaniach. Tu znane Ci są owe warunki dzięki stale potwierdzonemu doświadczeniu Twemu i wielu innych ludzi. W rzeczach wiecznych możesz dopiero wówczas zdobyć doświadczenie, gdy osiągniesz to, do czego dążysz, dlatego też trzeba Ci z wieczności wskazać, co jest konieczne, byś mógł nabyć pożądane doświadczenie. Jesteś obecnie na najlepszej ku temu drodze.

Bardzo piękne są Twoje wywody o osiągniętej obecnie pewności przeżyć w wieczności, które Ci dopiero dały ostateczne potwierdzenie tego, że nie może istnieć zgoła żadna możliwość postrzegania po ziemsku duszy zmarłego na ziemi człowieka, gdyż jak to już poznałeś, wszelkie przejawy życiowe człowieka pozbawionego ciała ziemskiego znajdują się poza zasięgiem doznań ziemskich zmysłów cielesnych. Ale i Twoje świadome bytowanie w wieczności nabywające swych pierwszych doświadczeń leży daleko od wszystkiego tego, czego może doświadczać właściwa wszystkim zwierzętom dusza i zmysły cielesne. Dlatego właśnie muszę jeszcze raz powrócić do delikatnej udzielonej Ci w końcu mojego ostatniego listu przestrogi i prosić Cię, abyś powściągał wedle możności popędy wtłaczania swych przeżyć duchowych gwoli wyrazistości ich opisu w szeregi doświadczeń ziemskich. Także i wówczas wiem, co masz na myśli, gdy mi podajesz najniezbędniejsze napomknienia.

Przeżyte w wieczności nie daje się "przełożyć" na język przydatny jedynie do opisów przeżyć doczesnych, choćby się nawet jakiś język ludzki na ziemi wzbogaciło o tysiące tysięcy wyrazów i pojęć. Nasze ziemskie języki powstały w czasie, by określać rzeczy doczesne, i nie mogą się nadawać do opisów niewspółmiernego z nimi sposobu, w jaki rzeczy wieczne docierają do świadomości. Uparcie powtarzane próby dokonania "na chybił trafił" rzeczy niemożliwych mogą doprowadzić do osłabienia Twych duchowych organów odbiorczych zanim się one rozwiną dostatecznie, by dać Ci poznać niebezpieczne strony Twego dążenia do ziemskich wyjaśnień. Chociaż zrozumiałe jest Twoje pragnienie opisu przeżycia, które z taką siłą odbiło się w twej świadomości, w słowach zależnej od mózgu mowy, to jednak może się ono stać niebezpieczne dla Ciebie. Rzecz prosta chcę Cię uchronić od tego, co tu zagraża.

Nie prowadź również żadnych rozmów wewnętrznych z samym sobą sądząc, że rozmawiasz z Bogiem!

Bóg dopiero wówczas "przemawia" w Tobie, gdy potrafisz zachować całkowitą ciszę. Bóg słyszy to tylko, co mu mówi stan ciszy w tobie. - Również nigdy Bóg nie "przemawia" w Tobie słowami jakiegoś języka ziemskiego!

Przyjmij wszelkie potrzebne Ci błogosławieństwo i krocz radośnie i pewnie, a jednak ostrożnie po drodze, która stanęła dla Ciebie otworem przed tak niedawnym dopiero czasem!

Bóg tylko tyle "dać" może 
ile sam "otrzymuje"
Gdyż miara wszelkich darów 
zakreśla się 
Tym, co obdarowany 
z radością daje,
Który dar swego Boga
miłuje bardziej 
Niż wszelkie skarby własne!

ZAKOŃCZENIE


Surowo zabraniam sobie
wydawać tu sądy o rzeczach
Które wyrokiem moim
na ziemi nie podlegają.
Lecz znam nieomylnie ocenę
wszystkich ludzi ważnych
Oraz wszystkich pyszałków
której nie ujdą na pewno...
Każdy musi sam siebie
kiedyś na nieubłaganej wadze
Jasno objawić wszystkim
w dniu gdy sam będzie sądził siebie!

Byłoby rzeczą możliwą dodać do tych listów jeszcze wiele innych i zdarzyć się może, że pewnego dnia za niniejszym zbiorem ukaże się drugi. Ale na początek to wystarczy! Jeśli rzeczy tu podane wzbudzą w powołanym do tego czytelniku chęć otrzymania pokrzepienia własnych sił czegoś więcej, co byłoby ujęte w tej samej postaci, to księga ta lepiej spełni swe zadanie, niż gdybym powiększył jej treść do objętości, która by siłą rzeczy utrudniła pogląd na całość. Niewielka broszurka pt. "W sprawie osobistej" w licznych dowodach najwyraźniej wykazała, że wyjaśnienie ujęte w słowach nie zależy od ilości stron wypowiedzianych, lecz od możności ogarnięcia całości jednym rzutem oka.

Umyślnie nie poruszałem w rozdziałach księgi niniejszego faktu wynikłego jedynie z mego Bytu wiekuistego, że przedstawiam siebie słownie w trzech sylabach Bô Yin Râ, które dla wielu osób pobieżnie przerzucających pisma mojej nauki wciąż jeszcze uchodzą za "pseudonim" i są stale w sposób błędny tłumaczone... jako wytyczną dla kolejności listów przyjąłem rozwój Szukających znany mi wraz z wszelkimi okolicznościami ubocznymi z wielu poszczególnych wypadków. Szukający zanim skierował do mnie pierwsze słowa zwykle już od dawna zdołał się otrząsnąć z powszechnie przyjętych więzów. Te więzy trzymają innych ludzi na pewnym zbyt niskim poziomie, z którego ujrzeć można jeno dziwaczne karykatury wywołujące błędne poglądy. Było więc dla mnie rzeczą niemożliwą umieścić w wybranym przeze mnie zestawieniu któryś z nielicznych listów, jakie przed wielu laty byłem zmuszony napisać, a dotyczący trzech sylab, równoznacznych ze mną, i "tworzących" je liter. Byłoby jednak zaniedbaniem nie dającym się niczym nie usprawiedliwić, gdybym w zakończeniu nie uzupełnił tego, com w treści księgi rozmyślnie opuścił. Z drugiej zaś strony brak podstaw, by dla rzeczy, które tu poruszyć należy, utrzymywać formę listu, choć nic innego nie będę mógł dodać, prócz tego, co powiedziałem we wspomnianych wyżej listach.

Stale i ciągle spostrzegam, że sylabową formułkę odpowiadająca mojemu Bytowi wiekuistemu oraz niezwykłe zestawienie głosek i ich brzmienia mieszają ludzie z pojęciem czegoś "cudzoziemskiego".

Rzekome "hinduskie" imię, z którym ma się tu jak sądzę do czynienia, nie odpowiadałoby - gdyby takie znaczenie nadać trzem sylabom - w żaden sposób przepisom językowym hinduskiego tworzenia imion. Również nie można przyjmować tego za język chiński. Proszę znawców języków wschodnich, aby mi wybaczyli, że w ogóle napomykam o rzeczy samej przez się zrozumiałej. Niestety zmuszono mnie do tego!

Gdybym chciał tworzyć sobie "pseudonim", to tylko szaleństwo byłoby w stanie wybrać sobie zmyślone imię z dziedziny mowy nie mającej nic wspólnego z moim urzędowo stwierdzonym pochodzeniem mogucko-frankońskim z chłopów winiarzy, leśników i wiejskich rzemieślników oraz z moimi nigdy nie ukrywanymi zewnętrznymi drogami życia! gdyby jednak jakiś awanturniczy dziwak i oryginał, który znikł z oczu swych krewnych i cały rok spędził w krajach Azji, mógł wpaść na romantyczną myśl ukrycia się pod egzotycznym pseudonimem, to musiałby doprawdy stać się kompletnym dzikusem, by mieć nadzieję, że jeno maskarada będzie serio brana w Europie przez rozsądnych ludzi. Wszystko, co kiedykolwiek napisałem, przeznaczone jest dla ludzi, dla których Europejczyk ukrywający się pod azjatyckim pseudonimem byłby do zniesienia co najwyżej w miejscach rozrywkowych: - jako sztukmistrz popisujący się osobliwymi sztukami lub siła fizyczną i zręcznością. Oczywiście to samo dzieje się ze mną i umiem według siebie ocenić innych. Przy tym nie ogłosiłem drukiem ani jednego wiersza podpisanego tymi trzema sylabami stanowiącymi równoważnik mojego pierwiastka wiekuistego - bądź tylko "odpowiadającymi" i inicjałami - nie wyjaśniając dokładnie bardzo licznemu gronu swych bliskich okoliczności duchowych nakładających na mnie obowiązek nie przypisywania memu cywilnemu nazwisku rodowemu tego, co doń nie należy. Wszelako nie było najmniejszego powodu, który by mógł mnie skłonić do używania "pseudonimu" a prócz tego dzięki różnym wypadkom mego życia, na długo przedtem, nim sam zacząłem wydawać książki, więcej niż dostatecznie zapoznałem się z wydawniczą i redakcyjną praktyką wyrabiania sobie sądu, abym się nie mógł - nawet w wypadku gdyby mi się wydawał konieczny jakiś "pseudonim"- łudzić, że nic by nie mogło być bardziej niedorzecznego, niż zapożyczyć go z języków azjatyckich.

Słusznie wszyscy zdrowo myślący ludzie na całym świecie wzbraniają się wyrażać zgodę na jakiekolwiek nierozsądne maskowanie się, gdyż tylko godny pożałowania półgłówek mógłby uważać, że w ten sposób łatwiej zwróci uwagę na siebie i swoją sprawę.

O trzech sylabach "Bô Yin Râ" już dawno wypowiedziałem swe zdanie w broszurce jednego z wydawnictw mniej więcej w ten sposób: - że chodzi tu nie o trzy "wyrazy", z których "znaczenia" można by było wnioskować coś tajemniczego, mimo że jako sylaby odpowiadają źródłosłowom języków starożytnych, lecz że te siedem liter tworzy imię" równoznaczne z moim substancjonalnym praduchowym Bytem, gdyż wartość tych dźwięków i znaków odpowiada moim wiekuistym duchowym cechom swoistym, tak jak pewna określona grupa nut, którą można oznaczać literami, odpowiada określonemu akordowi /Y w sylabie Yin należy wymawiać jak "?" pokrewne dawnemu górno -niemieckiemu "win" i nie można go zastępować przez "j". Daszki nad "o" i "a" są to znaki przedłużenia samogłosek/.

Choć więc byłem zawsze w mej duchowości świadom, co oznacza formułka z trzech sylab ô Yin Râ, to jednak musiałem dopiero z biegiem czasu ogarnąć to również moją świadomością mózgową We wspomnianej wyżej broszurce wyłożyłem w kilku słowach, jak udzielona mi nauka duchowa w sposób bardzo stanowczy dała mi inne pojęcie o charakterze prawdziwego "imienia", niż pojęcia powszechnie znane tu na ziemi. W krótkości opowiedziałem o tym, że dzięki mojemu duszewnemu wychowaniu doszedłem do uświadomienia sobie pełnych tajemnic dróg wiodących od jednego "imienia" do nowego "imienia", przy czym pewne litery tych "imion" działają niby "anteny" duchowe, przez które spływa coraz nowa pomoc duchowa na kierowanego niewidzialnie w ten sposób człowieka. Następnie wyznałem, że podczas swej z ducha kierowanej nauki sam nosiłem nie jedno takie "imię", które dopiero wciąż na nowo przezwyciężając samego siebie musiałem uczyć się przezwyciężać, zanim się stałem w swej przemijającej ziemskości naprawdę godnym duchowo swego odwiecznego imienia, w miarę jak pozwalał na to naturalny rozwój zewnętrzny.

Dość długo już kroczyłem po tej z góry wytyczonej mi drodze "imion" i wiedziałem doprawdy z własnego doświadczenia o budzącej siły naturze imion ukształtowanych w Duchu, ale wydawało mi się rzeczą niemożliwą stworzenie dla swego odwiecznego imienia, które sobie wówczas już od lat kilku po ziemsku również w jego istocie uświadamiałem, równoważnika w dźwiękach i literach, aż wreszcie mój nauczyciel duchowy w otoczeniu innych na równi ze mną zjednoczonych w Duchu, pewnej błogosławionej nocy na brzegu morza helleńskiego, otworzył mi oczy i uszy na to, że jest to możliwe - a nawet konieczne... odtąd posiadałem więc również ziemską formułkę dźwiękową i jej znaki do wyrażania tego, co w wieczności jest moim "imieniem" substancjonalnym: duchowo w wiecznym płodzeniu ustaloną przez Ojca postacią siły i wolą poruszającą wieczyście tę postać według raz na zawsze nadanego przez Ojca impulsu.

Oto prawdziwa tajemnica rzekomego "hinduskiego" imienia, w którym z przyzwyczajenia do własnej perspektywy ludzie dopatrują się "cudzoziemskiego" pseudonimu!

A że w Bycie wiekuistym, a więc i w życiu ziemskim nic nie pozostaje odosobnione w sobie samym, a zatem i to, czym jestem w swym imieniu wiekuistym, dla którego formułka:

Bô Yin Râ tworzy jedynie wyraz ziemski, jest w bliższym lub dalszym powiązaniu z nieprzebraną mnogością. Na skutek tego również w niejednym tłumaczeniu dawnym tej formułki uchwytnej dla zmysłów ziemskich - czy to na podstawie językowych, dźwiękowych i tonowych, czy też powstających ze znaków literowych skojarzeń - tkwi więcej stron odpowiadających rzeczywistości, niż się tego mogą domyślać każdorazowi "Odkrywcy" i sięgający do najosobliwszych porównań "tłumacze".

Należy zrozumieć, że nie mam ochoty popierać samemu przy pomocy wskazówek wszelkie analizy tych trzech sylab opartych na istniejących skojarzeniach - jak to dość często ode mnie żądano.

Ani jednemu badaczowi pism zawierających moją naukę nie byłoby łatwiej iść drogą, choćby nawet najdokładniej wiedział, jakie kraje o prastarej kulturze religijnej były dla mnie w duchu i w duszy tajemną ojczyzną już podczas przygotowań do mojej działalności ziemskiej. Szukający nie odniósłby również najmniejszej nawet korzyści, gdyby odkrył wszystkie - dla mnie samego zupełnie obojętne - - tajemne znaczenia liter w tych trzech sylabach, jak również uświęcone tradycją na Wschodzie ich wartości liczbowe. Nie należy oczekiwać ode mnie wyjaśnień rzeczy, którym w sferze własnego życia świadomie i rozmyślnie odmawiam wszelkich szczególnych względów, gdyż w czasie odmierzonym mi na tym świecie, będącym dla mnie polem działania, nie mają w chwili obecnej żadnego znaczenia.

Kto nie jest w stanie zaprzestać badania wszelkich śladów, które się na wszystkich poziomach i w różnych kierunkach krzyżują z jego ścieżyną ku światłu, temu trudno będzie dotrzeć za swego życia ziemskiego do miejsca, dokąd by go mogło doprowadzić roztropne posuwanie się naprzód. Nawet najszlachetniejsza żądza wiedzy staje się niebezpieczna, jeśli odciąga człowieka od własnej jego drogi i jest dla mnie rzeczą niemożliwą popieranie tego, co uważam za przeszkodę dla Szukającego. Istnieje zaprawdę dostateczna ilość bliższych mi zadań, niż zaspokajanie dociekliwej ciekawości!

A więc kończę księgę niniejszą, tak jak ją napisałem: błogosławiąc ze Światła wiekuistego jej wybranych przeze mnie duchowo i przeznaczonych dla niej czytelników - w moim imieniu wiekuistym. Bô Yin Râ
Przekład Franciszek Skąpski 1962


Zapraszamy na warsztaty, gdzie można zgłębiać i doskonalić wiedzę
  

© Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone przez: radza-joga.blogspot.com


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz