niedziela, 15 lutego 2015

Karma Joga - Swami Wiwekananda

SWAMI WIWEKANANDA - KARMA YOGAH – JOGA CZYNU i DZIAŁANIA



1. CZYN I JEGO WPŁYW NA CHARAKTER

Słowo Karma pochodzi od Sanskryckiego Kri - działać, czynić; każdy czyn to Karma; słowo to oznacza również skutki czynów; a filozoficznie używa się go także dla oznaczenia skutków naszych czynów z poprzednich żywotów. Ale mówiąc o Karma Jodze mamy na myśli tylko to pierwsze znaczenie - czyn, działanie, pracę. Celem ludzkości, według filozofii Indii, jest poznanie. Nie radość ani rozkosz czy przyjemność są celem człowieka, a poznanie; tamte muszą mieć swój koniec, więc błędem jest myśleć, że mogą być celem.

Sądzę, że niesłuszne, a nawet niemądre mniemanie, że szczęście jest ideałem do którego musimy dążyć, jest przyczyną niemal wszystkich nieszczęść i nędzy panującej na świecie. Przychodzi czas gdy człowiek przekonuje się, że poznanie jest celem do którego dąży, a przyjemność i przykrość, radość i cierpienie są tylko nieocenionymi nauczycielami; poznaje również wielką prawdę, że tzw. zło jest równie ważnym nauczycielem jak dobro, że z obu może wyciągnąć wielką naukę. W miarę jak radości i cierpienia przesuwają się przez duszę, pozostawiają po sobie pewne wyraźne ślady i obrazy, a wypadkową tych wpływów i przeżyć jest to, co nazywamy naturą lub charakterem człowieka. Jeśli przyjrzeć się charakterowi jakiegokolwiek człowieka, widzimy, że jest on zespołem tendencji, cech, sumą dążności całej psychiki; badając dalej przekonamy się że cierpienie na równi z radością było czynnikiem kształtującym jego charakter.

Zarówno dobre jak i złe czyny, zdarzenia, urabiają naszą naturę, a cierpienie jest nieraz lepszym nauczycielem aniżeli szczęście. Śmiem twierdzić, że badając charaktery wielkich ludzi jakie ukazuje historia, przekonalibyśmy się iż większości z nich, ból dawał głębsze nauki niż szczęście, nędza i ubóstwo więcej ich uczyły niż dostatek, a ciosy i przeciwności wydobywały z ich głębi więcej wewnętrznego ognia, aniżeli pochwały, uznanie i sława.

Wiedza (Dźńana, Jnańa) jest przyrodzoną własnością człowieka; kryje się w nim samym, w głębi jego natury; nie istnieje wiedza która pochodziłaby tylko z zewnątrz. Gdy mówimy, że człowiek coś „wie", oznacza to (w ścisłym, z punktu psychologii znaczeniu), iż „odkrył" to lub „odsłonił"; to czego człowiek się „uczy" jest tym, co „odkrywa", czyli odsuwa niejako, podnosi zakrywającą to zasłonę we własnej duszy, która jest skarbnicą nieskończonej wiedzy i mądrości. Mówimy, że Newton odkrył prawo ciążenia; czy tkwiło ono gdzieś z boku, czekając aby się mu ukazać? Wiedza o tym prawie przebywała w jego własnej myśli; ujrzał je gdy nadszedł odpowiedni po temu czas.

Wszelka wiedza od początku świata istniejąca w ludzkości pochodziła zawsze z umysłu człowieka; olbrzymia „biblioteka" zawierająca całą mądrość świata ukrywa się w naszym umyśle. To, co jest poza nami (zewnętrzny świat) jest tylko bodźcem, który nas zmusza do zagłębienia się w siebie, w umysł lub mówiąc szerzej - psychikę; ale właściwym przedmiotem, który badamy jest zawsze nasza własna natura myśli.

Upadek jabłka stał się dla Newtona bodźcem do zagłębienia się w siebie i zmusił go do przegrupowania wszystkich poprzednich związków i ogniw swej myśli; i oto nagle odkrył nowe łączące je ogniwo, które nazywamy dziś prawem ciążenia. Nie tkwiło to w jabłku, ani we wnętrzu ziemi. Toteż twierdzę, że wszelka wiedza, tak świecka jak duchowa ukrywa się w psychice człowieka. Najczęściej jednak nie odsłania się ona jako nagłe odkrycie; jest całkiem utajona, przysłonięta, a gdy się tą zasłonę powoli uchyla, mówimy wtedy, że „uczymy" się; postęp w wiedzy dokonuje się przez ten powolny proces „uchylania" zasłon.

Człowiek w którym ta zasłona jest ścisła i ciężka, jest ciemny, żyje w niewiedzy; natomiast ten u którego została uchylona częściowo, będzie się nazywał wykształconym, ten w którym została całkowicie usunięta będzie wszechwiedzący. Tacy ludzie istnieli, wierzę, że pojawią się i w przyszłości; a w odległych cyklach ewolucji będzie ich na pewno tysiące. Jak ogień jest ukryty w drewnie, (klasyczne porównanie z Upaniszad, przyp. tłumacza) tak wiedza istnieje w stanie ukrytym w umyśle człowieka; bodźce są jak tarcie dla drewna wywołują ją z ukrycia i zmuszają do przejawienia się.

Wszystkie nasze czyny i uczucia - łzy i uśmiechy, radości i cierpienia, przekleństwa i uwielbienia, pochwały i nagany, wesołość i smutek - wszystkie, przekonamy się jeśli spokojnie na siebie spojrzymy, były wywołane z naszej głębi przez bodźce i ciosy. A wypadkową ich wszystkich jest nasza natura, my, takimi jakimi dziś jesteśmy. Wszystkie te bodźce i uderzenia razem wzięte noszą nazwę Karmy - czynu, akcji, działania. Każdy fizyczny czy myślowy bodziec, uderzenie, dotykające duszy, wywołujące z jej wnętrza drzemiący płomień, który odkrywa jej własną wiedzę i moc, zwie się Karmą, używając tego słowa w jego najszerszym, powszechnym znaczeniu. Wszyscy nieustannie tworzymy karmę; oto mówię do was - jest to karma; a wy słuchacie - to również jest karma; oddychamy, chodzimy, pracujemy - to wszystko jest Karma. Każda akcja, każdy fizyczny czy myślowy ruch, to także karma, a wpływ jej pozostawia w nas zawsze swój ślad.

Istnieją pewne ruchy czy działania, które są jakby zespołem, ogólną sumą wielkiej ilości drobniejszych ruchów; np. gdy stoimy nad morzem i wsłuchujemy się w szum fal uderzających o brzeg, uważamy to za silny, donośny głos; a przecież wiemy, że na jedną dużą falę składa się miliony malutkich, i każda z nich wydaje pewien szmer, ale tak lekki, że nie łowimy go uchem, a reagujemy dopiero gdy łączą się one i razem wydają głośny szum. Podobnie każde uderzenie serca jest działaniem, pracą; pewne działania odczuwamy, są dla nas uchwytne; często są to właśnie takie zespoły wielu pomniejszych ruchów.

Jeśli chcemy wyrobić sobie prawdziwe pojęcie o charakterze jakiegoś człowieka, nie starajmy się patrzeć na jego wielkie dokonania; nieraz nawet głupiec potrafi w wyjątkowym momencie postąpić bohatersko; raczej obserwujmy najzwyklejsze, drobne czyny człowieka, one to zdradzą nam nieomylnie rodzaj jego natury i objawią jego małość lub wielkość. Niezwykłe zdarzenia i sytuacje mogą wywołać nawet u przeciętnych, mizernych istot ludzkich pewien rodzaj wielkości; ale tylko ten człowiek jest naprawdę wielki którego charakter w każdej okoliczności i w każdym miejscu przejawia wielkość.

Karma - działanie, w samym wpływie na naturę człowieka jest najpotężniejszym czynnikiem z jakim ma on do czynienia. Sam człowiek zdaje się być pewnym centrum, ośrodkiem, który przyciąga do siebie z całego otoczenia przeróżne moce, łączy je w sobie i stapia, tak by wysłać je jako nowy, silny prąd na zewnątrz. To centrum, ośrodek, to człowiek prawdziwy, potężny, wszechwiedzący, przyciągający cały wszechświat do siebie; dobro, zło, nędza, cierpienie i szczęście, wszystko to śpieszy do niego i skupia się wokół; a on tworzy z nich wszystkich jakby nowy stop, zespół cech, prąd dążności, zwany charakterem, i rzuca go w otaczający świat. Tak jak posiada władzę przyciągania wszystkiego, tak może rzutować różny rodzaj prądów na zewnątrz.

Wszelkie czyny jakie widzimy, wszelkie ruchy w społeczeństwie ludzkim, wszelkie prace które nas otaczają, są po prostu wyrazem działania myśli, przejawem woli człowieka. Maszyny i narzędzia, miasta i okręty, łodzie podwodne czy armaty, najprzeróżniejsze przedmioty, wszystkie one są przejawami woli człowieka; a źródłem tej woli jest charakter, a charakter jest urabiany przez karmę. Jaką będzie karma takim będzie przejaw woli człowieka.

Najmocniejsi ludzie jakich wydała historia byli siłaczami w pracy, w czynie; były to wielkie duchy, o woli dość potężnej by poruszyć światy, a wolę tą wyrabiali wytrwałą pracą przez wieki. Olbrzymy ducha, posiadający nadludzką wolę, jak Budda czy Jezus – nie mogli jej rozwinąć w ciągu jednego życia, ani odziedziczyć, wiemy kim byli ich rodzice; nie doszły do nas wieści o żadnych ich czynach, nie słyszeliśmy aby cokolwiek mówili lub zdziałali dla dobra ludzkości.

Żyło na świecie, żyje i dziś, miliony stolarzy podobnych do św. Józefa; istniały też miliony książąt, panujących w różnych księstewkach, jak ojciec Buddy. Jeśli chcieć twierdzić, że była to tylko dziedziczność, jakże wytłumaczyć fakt, że ten książę, którego może nie słuchali jego własni dworzanie, wydał na świat syna, którego wielbi tak znaczna część ludzkości? A jak wyjaśnić przepaść jaka bez wątpienia istnieje pomiędzy skromnym cieślą, a jego Synem, czczonym jako Brahman Bóg przez miliony na całej kuli ziemskiej?

Nie, tego zjawiska nie da się wytłumaczyć dziedzicznością. Skąd pochodziła, gdzie wyrosła ta gigantyczna wola, którą Chrystus i Budda rzucili w świat? Skąd wzięła się w nich taka siła? Musiała ona drzemać w ich głębi, rosnąć, objawiając się coraz mocniej przez wieki, aż wybuchła i spadła lawiną na całą ludzkość, i po dziś dzień wywiera jeszcze ogromny wpływ na społeczeństwa - moc Chrystusa i Buddy.

Rządzi tym Karma - działanie, praca. Człowiek nie może nic zyskać, jeśli na to nie zasłuży; jest to odwieczne prawo; chociaż nieraz możemy w nie powątpiewać.

Człowiek może z największym wysiłkiem zdobywać przez całe życie majątek, może po drodze oszukiwać i wyzyskiwać tysiące ludzi, byle dopiąć celu i wzbogacić się; a w końcu przekonuje się, że nie zasłużył na upragniony majątek, a życie wydaje mu się puste i zmarnowane. Możemy gromadzić materialne przedmioty dla swej przyjemności; a przecież tylko to jest naprawdę nasze, co zarobimy sami.

Głupiec może nabywać najlepsze książki świata, aż wypełnią półki biblioteki; ale będzie w stanie czytać i przyswoić sobie z nich tylko to, na co zasłużył; a owo „zasłużenie" jest wyrazem jego czynów, jego pracy. Karma nasza określa na co zasługujemy i co jesteśmy w stanie sobie przyswoić. Sami jesteśmy odpowiedzialni za to, kim dziś jesteśmy; mamy też moc stać się w przyszłości tym kim pragniemy. Jeśli to, kim jesteś dzisiaj, stanowi skutek twoich czynów i pracy w przeszłości, wtedy jasne jest i logiczne, że od twoich obecnych czynów zależy stworzenie siebie takim, jakim chcesz być; więc ważne jest rozumienie jak należy pracować.

Ktoś może się spytać: „Czyż nie jest bezcelowe uczenie się pracy? Wszak na całym chyba świecie w ten czy inny sposób pracuje każdy". Tak, ale wielu ludzi na świecie rozdrabnia i trwoni swą energię. O Karma Jodze mówi nam Bhagawad Gita, że jest to sprawny, rozumny czyn, praca traktowana „naukowo"; wiedząc jak należy działać możemy uzyskać najlepsze rezultaty. Trzeba pamiętać, że wszelkie działanie jest po to, aby wywołać z naszego umysłu moc, która w nim tkwi; aby obudzić duszę, atmana-puruszę wraz ze wszystkimi jej przyrodzonymi siłami.

Moc i wiedza, ukrywają się w stanie potencjalnym w każdym człowieku; wszelkie czyny i każda praca to po prostu impulsy i bodźce, które wstrząsem budzą w nas tą potencjalność.

Ludzie mają rożne pobudki skłaniające ich do działania. Jedni pragną zdobyć majątek, inni sławę, jeszcze inni władzę, każdy człowiek działa i trudzi się aby osiągnąć to, czego potrzebuje. Są i tacy ludzie, którzy pragną dostać się do nieba i czynią wszystko co według ich mniemania, może ich tam zaprowadzić. A inni chcą zdobyć dobre imię po śmierci, jak np. w Chinach, gdzie nikt nie dostaje tytułu i nie zdobywa sławy zanim nie umrze, co może jest lepsze niż nasze zwyczaje. W Chinach, jeśli ktoś spełni wyjątkowo dobry czyn, nie on, a jego nieżyjący ojciec lub dziad otrzymuje tytuł szlachectwa. I niejeden człowiek całe życie pracuje dla tego celu. Wyznawcy pewnej mahometańskiej sekty pracują aby mieć wspaniały pomnik czy grobowiec po śmierci.

Znam sekty gdzie po urodzeniu dziecka przygotowuje się dla niego grobowiec; jest to według nich najważniejsza rzecz dla człowieka; uważają, że im większy będzie grobowiec, tym lepiej. Inni pracują z intencją pokuty czy zadośćuczynienia; popełniają szereg złych czynów, a potem wznoszą świątynie, wynagradzają sowicie kapłanów, aby ich przekupić i uzyskać „przepustkę" do nieba. Sądzą, że takadobroczynność oczyści ich całkowicie i dotrą tam bezkarnie, bez względu na wszystkie swe grzechy. Oto są różne pobudki skłaniające ludzi do czynu i działania.

Pracujmy w imię samej pracy. W każdym narodzie istnieją ludzie, którzy naprawdę są solą ziemi, którzy trudzą się i pracują dla samej pracy, nie dbając o imię3 o sławę czy majątek, a nawet o nagrodę w niebie. Pracują po prostu bo praca jest słuszna, jest dobra. Inni znów niosą pomoc potrzebującym, pomagają ubogim albo działają dla dobra ludzkości z jeszcze wyższych pobudek, bo wierzą w wartość dobrych czynów, bo kochają trud ponoszony dla innych.

Praca dla majątku i sławy rzadko przynosi natychmiastowe rezultaty; osiągamy je zazwyczaj na starość, pod koniec życia. A jeśli człowiek pracuje nie mając żadnych egoistycznych celów na widoku, czy oznacza to, że nic nie zyskuje? Odwrotnie, zdobywa najwięcej.

Bezinteresowność w istocie o wiele bardziej „popłaca", ale ludzie nie mają cierpliwości by to wypróbować. Nawet z punktu zdrowia fizycznego jest ona bardziej opłacalna. Miłość, prawda, dobroć, bezinteresowność, nie są to tylko górnolotne słowa, czy piękne moralne hasła, są one naszym ideałem, bo kryje się w nich potęga. Przede wszystkim człowiek, który potrafi pracować przez pięć dni, ach, nawet przez pięć godzin, bez żadnej, absolutnie żadnej egoistycznej pobudki, bez myśli o przyszłości, o nagrodzie czy karze, o żadnych skutkach, posiada w sobie siłę, która może uczynić z niego moralnego olbrzyma. Nie jest to łatwe; ale w głębi serca znamy dobrze wartość takich czynów i dobro jakie sprowadzają.

Największym przejawem mocy jest zdolność powściągliwości, opanowania własnej energii; takieskupienie jej w sobie jest przejawem większej mocy aniżeli wszelkie czyny kierowane na zewnątrz. Wóz zaprzężony w cztery konie, może niemal sam toczyć się z góry, albo też woźnica musi silnie powstrzymywać konie; cóż będzie przejawem większej siły; pozwolić by wóz toczył się, pociągając niemal konie za sobą, czy też powstrzymywać je według własnej woli? Kula wystrzelona w powietrze poleci daleko, aż w końcu gdzieś upadnie; a inna, którą powstrzyma w biegu napotkany mur w który uderzy, wyładuje przy tym znaczne ciepło.

Każda rzucona na zewnątrz, kierowana egoizmem energia, rozprasza się i marnuje, bo nie wytwarza żadnej powracającej do nas mocy; ale jeśli będzie bezinteresowna, czyli skupiona w sobie nie rzucająca się gwałtownie naprzód, zrodzi moc. To powstrzymywanie i skupianie energii, będzie wciąż wzmacniać wolę i stworzy silny charakter, aż z czasem stanie się on tak mocny jak charakter Gautama Buddy.

Ludzie powierzchowni i niemądrzy nie znają tej tajemnicy, a chcieliby rządzić światem. Każdy mógłby nim rządzić kto umiałby pracować i ... czekać. Niech pracuje wytrwale przez parę lat, niech opanuje tą niemądrą chęć rządzenia, a gdy ona całkowicie zniknie, człowiek ten będzie już dużą siłą wśród ludzkości. Lecz większość z nas nie patrzy dalej niż parę lat wprzód, podobnie jak niektóre zwierzęta nie widzą dalej niż na parę kroków. Świat nasz to małe, ciasne kółeczko; nie mamy cierpliwości i chęci patrzeć dalej, ogarniać szerzej, lecz popadamy w egoizm i amoralność.

Nie należy gardzić nawet najniższą formą pracy. Jeżeli ktoś nie potrafi inaczej, niech trudzi się dla własnych egoistycznych celów, niech pracuje dla zysku, uznania, czy sławy; ale powinien starać się zrozumieć wyższe motywy pracy, powinien wciąż wznosić je i uszlachetniać. Bhagawad Gita mówi:

„Masz prawo do działania i pracy, ale nie do jej owoców".

Zapomnijmy o rezultatach; dlaczego mamy koniecznie o nie się troszczyć? Jeśli chcemy komuś pomóc, nie zastanawiajmy się jaki będzie jego stosunek do nas, nie oczekujmy wdzięczności. Jeśli chcemy spełnić jakieś naprawdę dobre, szlachetne dzieło, nie troszczymy się jakie z tego wynikną skutki.

Ujmując w ten sposób ideał czynu i pracy powstaje pewien problem. Oto nieustający, żywy czyn jest bezsprzecznie potrzebny, musimy pracować wciąż; nie moglibyśmy przeżyć ani jednej godziny bez czynu, bez jakiegokolwiek działania. A odpoczynek, a spokój.

Jedną stroną życia jest praca, w której tryby i gwałtowne wiry jesteśmy schwytani, a drugą stroną jest spokój, cisza, odejście od zewnętrznego świata i jego ruchu, tzw. „wyrzeczenie"; w tym stanie, wszystko wokół jest ciche, nie ma żadnego gwaru, wysiłku, pośpiechu, tylko przyroda wokół, góry, lasy, zwierzęta, rośliny... dwa światy, czy przeciwstawne? Ani jeden świat, ani drugi nie przedstawia doskonałego obrazu, ani doskonałej dla nas całości. Człowiek przyzwyczajony do zupełnejsamotności, wychowany tylko w śród przyrody, może się zupełnie załamać jeśli nagle znajdzie się wśród gwaru, hałasu, pędu i konfliktów życia, np. może zostać „zmiażdżony" przez wielkie miasto, podobnie jak ryba żyjącą normalnie w głębi, gdy przeniesie się ją na powierzchnię, pęka, pozbawiona ciśnienia masy wód, które utrzymywało w spoistości jej organizm. Czy człowiek przyzwyczajony do ruchu, gwaru i pośpiechu wśród wiru życia wokoło, potrafiłby dobrze się czuć, gdyby nagle przeniesiono go w zupełną ciszę i samotność? Cierpiałby niezawodnie, a może nawet nie wytrzymałby nerwowo.

Człowiek całkowity, idealny (siddha), wśród największej samotności i ciszy znajduje intensywną aktywność, a wśród gwaru, ruchu i zewnętrznej aktywności, potrafi czuć zupełną samotność i ciszę tak jakby znajdował się na pustyni. Taki człowiek poznał tajemnicę skupienia, jest panem siebie. Może kroczyć najbardziej ruchliwą ulicą wielkiego miasta, otoczony jej gwarem i pośpiechem, a myśl jego będzie trwać w spokoju i ciszy, jakby przebywał w grocie wśród gór, gdzie nie dochodzi żaden dźwięk; jednocześnie jest on nieustannie czynny wewnętrznie. To jest ideałem Karma Jogi; kto to osiągnie, poznał tajemnicę czynu.

Ale zaczynać trzeba od początku, przyjmować pracę w miarę jak do nas przychodzi i uczyć się wciąż bezinteresowności i spokoju; musimy badać nasze pobudki, obserwować siebie w trakcie działania i pracy; sumiennie, bezstronnie; a przekonamy się zapewne przez pierwsze lata takiego jogicznego przygotowania, że niemal wszystkie nasze pobudki są egocentryczne; ale stopią się one powoli, w miarę wytrwałej i rzetelnej wewnętrznej pracy, i wkrótce nadejdzie czas gdy będziemy umieli pracować bezinteresownie. Trzeba wierzyć, że dla wszystkich przyjdzie kiedyś taki dzień. W chwili gdy go osiągną wszystkie ich moce i cała siła będzie tak skupiona, że ukrywająca się w nich mądrość i wiedza będą mogły się objawić.

2. TAJEMNICA PRACY

Walka z nędzą, pomaganie ludziom w ich materialnych potrzebach, jest bezsprzecznie pracą dobrą i użyteczną; ale wartość pomocy zwiększa się zależnie od nagłości i zasięgu potrzeb, oraz trwałości jej wpływu. Jeśli można zaspokoić jakąś palącą potrzebę człowieka choćby na godzinę, będzie to miało swą wartość, jeśli uda się na cały rok uwolnić go od troski i cierpienia, będzie to oczywiście o wiele ważniejsze dla niego; ale jeśli potrafilibyśmy oswobodzić go na zawsze od zmartwień, udręki i niepokojów, byłoby to największą pomocą jaką w ogóle można dać człowiekowi.

Tylko wiedza duchowa jest w stanie dać ludziom taką pomoc, wszystko inne może zapobiegać cierpieniu tylko chwilowo. Jedynie wiedza ducha może zniweczyć w nas samą możliwość cierpienia i poczucia wszelkiego niedostatku; pomoc duchowa jest największą jaką w ogóle można okazać człowiekowi. Kto jest w stanie przekazać mu wiedzę ducha ten jest największym dobroczyńcąludzkości; a gdy rzucimy okiem na bieg historii przekonamy się, że jednostki, które były w stanie taką pomoc okazywać swym bliźnim, posiadały największą moc i potęgę, bowiem duchowość jest podstawą wszystkich naszych czynów i działań. Człowiek duchowo silny będzie sprawny i pełen energii jeśli tego zechce; ale dopóki moc duchowa nie obudzi się w nim, nawet jego fizyczne braki i potrzeby nie będą mogły być całkowicie zaspokojone.

Pomoc duchowa i psychiczna są najważniejsze i mają największą wartość; następną co do ważności będzie pomoc intelektualna; dar wiedzy ma większą wagę od obdarowywania ludzi żywnością lub ubraniami; można nawet powiedzieć, że jest ważniejszy od dania człowiekowi życia, ponieważ prawdziwym życiem jest wiedza, poznanie; ciemnota i niewiedza to mrok i martwota; jaką wartość ma nasze istnienie jeśli jest błąkaniem się po omacku wśród ciemności i iluzji?

Dopiero na trzecim miejscu wartości będzie pomoc fizyczna i materialna. Toteż nie jest ona ani najważniejsza, ani najbardziej ludziom potrzebna, bowiem nie jest w stanie definitywnie zniweczyć wszystkich trosk i nie może człowiekowi dać trwałego zadowolenia. Oczywiście, jeżeli jesteś głodny - cierpisz; otrzymujesz posiłek i na pewien czas cierpienie znika, ale głód wkrótce znów powraca; a nam zależy na całkowitym i trwałym unicestwieniu cierpienia; można to osiągnąć gdy zaspokoi się wszystkie potrzeby i pragnienia. Wówczas głód nie spowoduje cierpienia, bo żadne nieszczęście, żaden cios nie zdołają go w nas wywołać.

Pomoc, która czyni nas mocnymi duchowo jest najwyższa i najważniejsza; z kolei intelektualna pomoc jest doniosła, ponieważ dzięki niej zwiększa się nasza zdolność uczenia się. Sama fizyczna, materialna pomoc nie jest w stanie zniweczyć całej nędzy i udręki ludzkości; aby zniknęły one, musi ulec przemianie cała natura człowieka; fizyczne braki i niedostatki będą wciąż odczuwane i będą wciąż przysparzać mu cierpienia; żadna, choćby największa pomoc materialna temu nie zaradzi. Jedynym trwałym wyjściem, jest pozbycie się egoizmu, chciwości, żądzy i ciemnoty.

Brak wiedzy jest matką wszelkiego zła i cierpienia. Niech człowiek zdobędzie światło prawdziwej wiedzy, niech uwolni się od egoizmu, niech obudzi w sobie ducha, a wtedy wszelka nędza, udręka i cierpienie znikną z tego świata; ale zanim się to nie stanie nie ma na nie lekarstwa. Możemy w każdym domu założyć jakąś dobroczynną instytucję, możemy cały kraj pokryć szpitalami, przytułkami itp., a nie zniweczy to ludzkiego cierpienia dopóki nie ulegnie przemianie charakter człowieka.

Bhagawad Gita mówi nam, że pracować i działać musimy cały czas. A w każdym działaniu ukrywają się zawsze tak dobre, jak i niedobre elementy. Żadna z naszych prac, żaden czyn nie jest pozbawiony jakiegoś elementu dobra, ale też każdy gdzieś, komuś przyczynia cierpienia czy szkody. Z samej natury swej skończoności każda działalność musi zawierać te dwa czynniki; a jednak Śri Kriszna mówi nam z pełnym autorytetem nakazu, że działać musimy cały czas. Dobre elementy tego działania jak i niedobre wydadzą swój plon, będzie nim karma; to, co było w nim dobre przyniesie nam pomyślność; to, co było niedobre sprowadzi rezultaty smutne. Ale, trzeba to dobrze rozumieć: tak dobre, jak niedobre czyny i działania stwarzają ograniczenia dla duszy. A wyjście z tego niemowlęcego kręgu podaje nam Gita, ucząc że tylko bezinteresowna praca, bezosobisty czyn, pozbawiony osobistego przywiązywania się, tak do niego - jako naszej własnej akcji - jak do jego możliwych rezultatów, nie tworzy więzów dla duszy, i nigdy nas nie może zniewolić. Postarajmy się zrozumieć co znaczy owo „nie-przywiązywanie się" („u-nattachment") do pracy.

Jest to podstawowa idea Bhagawad Gity: pracuj wciąż, ale nie bądź do tej pracy „przy-wiązany".

Powtarzane tak często słowo „Samskara" da się dość ściśle przetłumaczyć jako „wrodzone cechy i tendencje". Jeśli porównamy naszą psychikę do jeziora, możemy powiedzieć że każda zmarszczka na wodzie, każda najdrobniejsza fala, która w psychice naszej powstaje, gdy zamiera nie znika bez śladu, a pozostawia po sobie pewien znak, jako możliwość powstania podobnej fali w przyszłości. Ten ślad wraz z możliwością powtórzenia się tego samego, co go wywołało, nazywamy Samskara.

Każdy czyn, ruch czy działanie jakie wykonujemy, każda myśl powstająca w naszym umyśle, pozostawiają w nim, lub w całej psychice, określony wpływ nawet gdy ten wpływ, nie jest dostrzegany na powierzchni, jest zazwyczaj dość silny by działać w podświadomości. A to, czym jesteśmy w danej chwili, jest określane i wyznaczane sumą tych śladów, tych wpływów na naszą psychikę.

To, czym jestem w tej chwili przedstawia sumę wszystkich moich wrażeń i przeżyć w poprzednich żywotach; właśnie wypadkową tych wszystkich wrażeń nazywamy charakterem; został on stworzony przez niezliczone doświadczenia, bodźce, wpływy i przeżycia.

Jeśli przeważały niedobre, charakter nie będzie także dobry. Jeśli będą nas wciąż otaczały złe czyny, amoralne wpływy, brzydkie i ordynarne słowa, myśli nasze skierują się w stronę zła, cała psychika będzie pełna skutków tych niepożądanych wrażeń i nawet bezwiednie cała nasza natura będzie się skłaniać w kierunku zła. Właściwie różne złe wpływy wciąż na nas działają, a skutki ich są zawsze negatywne; człowiek otoczony nimi sam staje się niedobry, i nic na to nie może poradzić; suma złych wpływów tworzy w nim tak silną tendencję do złych czynów, że po pewnym czasie staje się bezwolną ofiarą ich narzucającej się mocy, zmuszającej go niejako do czynienia zła prawie automatycznie. Tak samo jeśli człowiek będzie otoczony dobrymi myślami, przykładem dobrego postępowania, które wzbudza w nim życzliwe myśli, suma tych wpływów zmusi go do spełniania dobrych czynów prawie nieświadomie, po prostu nie potrafi inaczej. Gdy człowiek nagromadzi tak dużo dobrych myśli i dobrych czynów, że stają się one nieodpartą koniecznością, zmuszającą go do dalszego dobrego postępowania prawie bezwiednie, nawet gdyby chciał zrobić coś złego już nie potrafi; bo ogólna suma jego skłonności nie pozwoli mu na to, po prostu odrzuci go od takiego czynu, bo jest już „niewolnikiem" dobra. Wówczas możemy powiedzieć, że charakter tego człowieka jest rzeczywiście wyrobiony i stały.

Jak żółw, który wciągając głowę i nogi pod swą skorupę nie wychyli się spod niej za żadną cenę, choćby go zabito i strzaskano jego ochronny domek. Charakter człowieka który rządzi swymi pobudkami i organami działania, jest tak ustalony, że nie może się odchylić od linii dobra. Albowiem posiada on pełną władzę nad wszystkimi swymi wewnętrznymi energiami. Nieustanny prąd dobrych myśli i uczuć działających na zewnętrzną naturę, wzmacnia skłonność do dobrego i umiejętność rządzenia organami poznania i czynu (zwanymi w filozofii i psychologii indyjskiej: dźnanendrija i karmendrija) oraz ośrodkami nerwowymi.

Tylko tym sposobem ustala się charakter; dopiero gdy się na dobre utrwali, człowiek może zbliżyć się do prawdy; jest wówczas na zawsze „bezpieczny", bo nie potrafi już uczynić nic złego, może się znaleźć w najgorszym towarzystwie, lecz nie będzie to dla niego groźne.

Ale istnieje też wyższy stan od tej wrodzonej skłonności do dobrego; jest nim gorące pragnienie wyzwolenia. Trzeba pamiętać że celem każdej Jogi jest osiągnięcie wolności duszy, czyli wyzwolenie. Przez bezinteresowność w pracy można dojść do poziomu Buddy i wielkich Riszich, którzy osiągnęli ten stan przez medytację, jako Dżnani (Jnańi, mędrcy); czy też przez modlitwę, jak wielcy święci - Bhaktowie; wszystkie drogi do tego samego celu prowadzą. Ale tu napotykamy pewną trudność.

Wyzwolenie, zbawienie oznacza wolność całkowitą – oswobodzenie się od wszelkich ograniczeń, tak dobrych jak i złych odpowiednie skutki. Złoty łańcuch tak samo jak żelazny stanowi ograniczenie. Gdy wbiję sobie cierń w palec, mogę użyć drugiego aby go wydobyć, ale gdy wyciągnąłem go przy pomocy drugiego, odrzucam oba, bowiem nie potrzebuję tego który mi chwilowo pomógł; wszak oba są tylko cierniami.

Podobnie złym skłonnościom trzeba przeciwstawiać dobre; a złe wpływy myślowe oddalać lub neutralizować nowymi prądami dobrych myśli, aż wszystko złe zniknie, albo zostanie pokonane i odrzucone; ale gdy się to już osiągnie trzeba opanować także dobre skłonności. Wówczas „przywiązanie" także znika i człowiek nie jest już z niczym "związany", nawet z dobrem; oznacza to; pracuj, ale niech ta praca, czyny i myśli nie pozostawiają głębokich śladów w twej psychice; niech to będą drobne fale przechodzące szybko i niepostrzeżenie; a czyny większe, przedsięwzięcia znaczne, niech będą dziełem mózgu i muskułów, ale niech nie pochłaniają zbytnio uwagi duszy, niech nie pozostawiają w niej głębokich i trwałych śladów.

Jak można do tego dojść? Możemy z łatwością sprawdzić, że wrażenie i wpływ każdego czynu, któremu nadajemy wartość i jesteśmy z nim emocjonalnie związani, pozostają w nas na długo. Mogę np. spotkać w przeciągu dnia setki osób, a wśród nich kogoś, kto był mi już znany, a nie był obojętny; wieczorem gdy zostanę sam i postaram się przypomnieć sobie twarze tych wszystkich osób, tylko ta jedna, znanej mi osoby, pojawi się od razu przed oczami duszy, choć mogłem ją widzieć tylko krótką chwilę; twarze innych już z tej pamięci zniknęły.

Moja pamięć i przywiązanie do tej jednej osoby wyżłobiło o wiele trwalszy ślad w mej psychice aniżeli wszystkie inne. Z punktu fizjologii wrażenia dotyczące wszystkich osób były takie same, każda twarz odbijała się na siatkówce mego oka, a mózg rejestrował obraz; a jednak skutek tego w psychice był zgoła inny. Być może większość tych twarzy widziałem po raz pierwszy, więc przedtem nigdy o nich nie myślałem; a ta jedna, którą dojrzałem na krótką chwilę, wywołała we mnie specjalne skojarzenia, może obraz jej latami trwał w mej pamięci, może wiedziałem o tej osobie setki szczegółów i to nowe spotkanie obudziło we mnie tysięczne, dotąd uśpione wspomnienia, bo wrażenie to, było powtórzeniem wielokrotnych wcześniejszych, więc musiało być silniejsze od wszystkich innych i wywołało we mnie głęboką reakcję pozostawiającą niezatarty ślad w psychice. Oto typowy skutek przywiązania.

W pracy naszej będziemy od przywiązania wolni: niech się praca dokonuje, niech czyn się spełnia, niech ośrodki mózgowe działają; nie ustawajmy w trudzie, ale niech nic nas nie wzburza, niech nic nie wywołuje silnych prądów ani fal w naszej psychice. Pracujemy jakbyśmy byli chwilowymi wędrowcami w nieznanym kraju, „cudzoziemcami" w podróży; tak, działajmy, ale niech czyny nie stają się więzami; wszelkie więzy są rzeczą straszną! Ten otaczający nas świat nie jest wcale naszą ojczyzną, jest on tylko jednym z wielu etapów jakie musimy przejść.

Trzeba pamiętać słynne zdanie filozofii Sankhya:

„Cała przyroda istnieje dla duszy, lecz nie dusza dla przyrody". Jestem przekonany, że cała przyroda istnieje po to, aby służyć duszy ludzkiej za teren rozwoju i twórczości, innego znaczenia, sądzę, nie posiada; przyroda jest widziana przez nas ponieważ dusza musi zdobyć wiedzę, mądrość, poznanie, aby odkryć wolność. Trzeba wciąż o tym pamiętać, a wówczas nie staniemy się niewolnikami przyrody; będziemy rozumieć, że jest ona wielką księgą dla naszej nauki, że mamy nauczyć się odczytywać jej pismo; a gdy zdobędziemy potrzebną wiedzę, przyroda utraci swą wartość i będzie nam zbędna. Tymczasem, utożsamiamy się wciąż z tą widzialną przyrodą, uważamy, że dusza ma jej służyć, że duch ma podlegać ciału, działamy jakbyśmy zgadzali się z popularnym powiedzeniem, że człowiek „żyje aby jeść", a nie ,je aby żyć". Wciąż popełniamy ten kardynalny błąd utożsamiania siebie z ciałem fizycznym, przyzwyczajamy się do niego, przywiązujemy i podlegamy mu; a z chwilą gdy pojawia się to przywiązanie, żłobi ono głębokie ślady w naszej psychice i staje się ograniczeniem dla duszy, zmusza nas do czynów nie z wolności, a z niewoli wypływających.

Głębokie znaczenie tej nauki streszcza się w jednym zdaniu: „trzeba działać jak swobodny twórca, nie jak niewolnik!"

Tak, działajmy nieustannie, ale nie wypełniajmy pracy niewolniczej. Czy nie zauważyliście jak ludzie zazwyczaj pracują? Nikt nie jest prosty, spokojny, swobodny w pracy; dziewięćdziesięciu dziewięciu ludzi na sto trudzi się w pracy niewolniczo, bo pobudką ich jest zawsze egoizm, nic dziwnego, że są nieszczęśliwi.

Pracujmy jak ludzie wolni! Pracujmy z miłości!

Słowo „miłość", „preman”, jest trudne do zrozumienia; miłości nigdy nie ma tam, gdzie nie ma wolności; nie może objawić się w człowieku dopóki nie pojawi się w nim wolność! Niewolnik nigdy nie pozna istoty miłości. Jeśli kupi się najemnika i narzuci się mu więzy, zmusi aby dla nas pracował, zmieni się on w bezwolny automat, ale nie będzie w nim ani cienia miłości.

Podobnie gdy sami pracujemy niewolniczo, dla zdobycia światowych dóbr, miłość nie może w nas zaistnieć, a trud nasz nie jest prawdziwą pracą; odnosi się to do pracy spełnianej dla rodziny, przyjaciół, czy też siebie samego. Każda praca egoistyczna jest pracą niewolniczą; praca jest sprawdzianem czy jesteśmy wolni.

Każdy czyn spełniany z miłości daje szczęście; nie istnieje żaden trud miłości który nie przynosiłby nam radości i pokoju. Prawdziwe istnienie, prawdziwa wiedza i prawdziwa miłość, Są na wieki ze sobą złączone, są właściwie jednym; gdzie, jedna jest, tam dwie inne pojawiają się również; gdyż są to trzy postacie Tego, który jest „Jednością": Byt - Mądrość - Szczęśliwość.

Gdy ów nieskończony Byt, objawia świat; a Mądrość zmienia się w wiedzę o przedmiotach tego świata; Szczęśliwość staje się źródłem wszelkiej prawdziwej miłości jaką zna ludzkie serce. Toteż prawdziwa miłość nie może nigdy sprowadzić reakcji cierpienia. Ale nie wszystko co się nazywa miłością jest nią w istocie; przypuśćmy, że mężczyzna kocha kobietę i jest o nią zazdrosny, każdy jej ruch bada podejrzliwie, chciałby aby wciąż była przy nim, przez cały dzień, przy posiłkach, w pracy, aby spełniała każde jego życzenie; czyli jest jej niewolnikiem i chciałby i ją uczynić niewolnicą. Ale to nie jest miłością; jest to raczej jakieś bezwolne i pełne egoistycznej słabości uczucie, podające się za miłość. To uczucie sprowadza ciągłe cierpienie, a więc nie może być miłością; jeśli kochana kobieta nie chce spełniać jego życzeń, staje się to dla niego męką, a w miłości jest to niemożliwe, nie może ona nigdy sprowadzać reakcji cierpienia; jej reakcją jest zawsze radość i szczęście, jest to najlepszym jej sprawdzianem; tak często, zgoła inne namiętności i uczucia podają się za miłość i my sami za nią je uważamy, a jest to błąd, fatalna pomyłka.

Gdy potrafimy kochać męża czy żonę, rodziców czy dzieci, cały świat i każdego człowieka, tak, że uczucie to nie przysporzy nam wcale cierpienia i nie będziemy nigdy czuli zazdrości, chęci posiadania czy wzajemności lub wdzięczności, czyli żadnego egocentrycznego uczucia, wtedy dopiero możemy o sobie powiedzieć iż jesteśmy wolni i nie przywiązani.

Śri Kriszna mówi w Bhagawad Gicie: „Zważ, o Parto iż w trzech światach ogromnych nie masz nic co mógłbym osiągnąć, a jednak działam niezmiennie, wciąż. A gdybym w tym działaniu nie trwał czujnie i niezmordowanie... światy zgasłyby wszystkie gdybym Ja nie działał" Dlaczego działa On wciąż, będąc Panem wszechświata? Albowiem miłuje. Bóg nie jest z niczym związany, choć stwarza wszystko, bo... miłuje swoje stworzenie. Prawdziwa miłość niweczy wszelkie więzy, nie da się kochać gdy jesteśmy związani czy przywiązani. Wszędzie gdzie dostrzegamy powiązanie, trzymanie się uparte osób, przedmiotów czy idei, możemy być...

…............

... jesteśmy wolni, u celu, w miłości. Ograniczenia przyrody leżą potargane, widzimy ją taką jaką jest, we właściwej perspektywie i w całym jej znaczeniu, i nie zdoła już nigdy ukuć na nas żadnych więzów; jesteśmy wolni, nie troszczymy się o jakikolwiek rezultat prac; kto osiągnąwszy cel myślałby o skutkach i plonach?

Czy oczekujemy czegokolwiek od naszych dzieci w zamian za naszą miłość? Wszak pracę dla nich uważamy za prosty obowiązek i koniec. Cokolwiek byśmy robili dla jednostki, czy dla gromady, dla wioski, miasta czy państwa, przyjmujemy taką samą postawę...

…...........

... świecie pustym frazesem lub naiwnością. Zazwyczaj dwie odmienne pobudki kierują czynami ludzi: władza-siła i miłosierdzie. Kierowanie się pierwszą jest zawsze wyrazem egoizmu; wszyscy usiłują wtedy zyskać jak najwięcej, każdą odrobinę władzy czy przewagi. Ale miłosierdzie zdaje się być rzeczą nadziemską; nie można być dobrym nie znając głębi miłosierdzia. Nawet prawo i sprawiedliwość muszą się opierać na miłosierdziu.

Każda myśl o zysku, o nagrodzie za swą pracę, staje się przeszkodą w naszym wewnętrznym rozwoju, a w końcu musi sprowadzić cierpienie. Istnieje jeszcze inna droga do obudzenia w nas bezinteresowności: oto można każdą pracę uważać za cześć i ofiarę składaną Bogu, jeśli oczywiście, wierzymy w osobowego Boga.

W takiej pracy, z czystych pobudek składamy Jemu w ofierze wszystkie rezultaty naszego trudu, przy czym oczywiście nie mamy już prawa oczekiwać czegokolwiek od ludzi. Pan działa wciąż, i my tak jak On musimy działać prosto i bezosobowo. Jak woda nie może zmoczyć lotosowego płatka, tak trud nie może narzucić więzów człowiekowi który jest czysty i pozbawiony egoizmu; nie dotknie go żaden grzech, choćby przebywał wśród tłumu najbardziej zepsutego miasta.

W naszych księgach świętych jest śliczna opowieść o tym czym jest całkowite samo-ofiarowanie. Oto: po bitwie na polach Kuruksztery pięciu braci Pandawów odprawiło olbrzymi obrzęd ofiarny, poświęcając bogom objaty, rozdając ogromne sumy ubogim. Wszyscy wokół podziwiali wspaniałość i hojność tych ofiar, mówiąc, że nigdy nie było na świecie tak niezwykłego obrzędu. Ale oto gdy ten się zakończył przyszło małe leśne zwierzątko, zwane u nas mangustą, a wyglądało dziwnie bo jedna połowa jego ciała była szaro-brązowa, druga zupełnie złota, jakby przysypana złotym proszkiem, i poczęło tarzać się po posadzce wielkiej sali królewskiej. Po chwili powstało i przemówiło do zebranych: „Nie mówicie prawdy, wasza ofiara nie była prawdziwą, do dna rzetelną ofiarą". Oburzenie zebranych było duże: „Co też ty gadasz!" wybuchli. „Mówisz, że to nie była prawdziwa ofiara, może nie wiesz ile pieniędzy i klejnotów rozdano ubogim i wszyscy się cieszyli i radowali. Był to najwspanialszy ofiarny obrzęd jaki kiedykolwiek ludzie widzieli".

Ale zwierzątko odparło; „Nie przekonaliście mnie, ja znam o wiele wyższe ofiary. Posłuchajcie: W małej wiosce żył raz ubogi bramin ze swą żoną, synem i synową. Żyli przeważnie z drobnych darów jakie im ofiarowywano za nauczanie. Aż przyszedł wielki głód w całym kraju, w którym ta wioska leżała i rodzina bramina odczuwała go boleśnie. Po paru dniach zupełnego głodowania ojciec przyniósł do domu trochę mąki jęczmiennej, którą z największym trudem zdobył, i podzielił ją na cztery części, dla każdego członka rodziny. Przygotowano upragniony posiłek i już zabierano się do jego spożycia, gdy ktoś zapukał do drzwi. Ojciec otworzył i oto we drzwiach stał nieznajomy gość. A w Indii gość jest osobą świętą, przedstawia Boga, i ma być jak On ze czcią ugoszczony. Toteż biedny, a nabożny bramin rzekł: „Wejdźcie panie, witamy was z radością". I posadził go przy rozesłanym liściu, i podał mu swą porcję jęczmiennego placka.

Gość spożył go szybko, jakby był bardzo zgłodniały i rzekł: Ach gospodarzu, cóżeście uczynili! przez dziesięć dni nic nie jadłem, a ta odrobina pożywienia tylko podsyciła mój głód i jest teraz zupełnie nieznośny". Wtedy żona bramina rzekła do męża: „Daj mu i moją część". A choć mąż protestował, nalegała, mówiąc: „Jest to człowiek ubogi, czyż nie jest naszym obowiązkiem jako ludzi rodziny (Grahastów) zaspokoić jego głód? A moim obowiązkiem jako pani domu, i twojej mężu wiernej towarzyszki, oddać mu i moją część, widząc, że ty nie masz już nic do ofiarowania". I podała gościowi swoją część placka; ten spożył ją szybko i rzekł, że głód pali go jeszcze bardziej.

Wówczas syn się odezwał: „Weź ojcze i moją część, czyż nie jest obowiązkiem syna pomagać ojcu w pełnieniu jego Dharmy ? " Ale i ta trzecia część nie zaspokoiła jeszcze głodu gościa; wtedy synowa prosiła teścia aby i jej placek ofiarował gościowi; tym razem stwierdził, że już nie jest głodny i odszedł błogosławiąc ich serdecznie. A nazajutrz znaleziono wszystkich czworo martwych. Umarli z głodu, choć garść ofiarowanej gościowi mąki mogła uratować ich życie. Gdy tam przyszedłem nad ranem, zobaczyłem okruszyny mąki na podłodze kuchni, i wytarzałem się w niej z rozkoszą, i o dziwo, ta połowa mego ciała która dotknęła mąki stała się cała złota, jak to widzicie. Odtąd wędruję po świecie szukając drugiej takiej ofiary, ale nigdzie dotąd nie znajduję, przy żadnej druga połowa mego ciała nie zmieniła się w złotą. Oto dlaczego mówię, że wasza nie jest prawdziwą, do dna rzetelną ofiarą."

To wspaniałe pojęcie najwyższej gościnności i miłosierdzia, stanowiące dotąd nieodłączną część kultury Indii, na nieszczęście zaczyna zanikać, a wielkich ludzi jest coraz mniej; zachodnie pojęcia „każdy sobie" zarażają kraj.

Teraz może zrozumiecie całe znaczenie Karma Jogi; pomagać każdemu zawsze, nawet za cenę własnego życia, o nic nie pytając. Niech tysiąc razy nas oszukują, nie obruszać się, nie pytać i nie myśleć o tym, co my dla innych robimy. Nie chwalić się nigdy swą pracą, ofiarą czy miłosierdziem i nigdy nie oczekiwać wdzięczności.

A gdy coś dajemy uboższym od nas nie chcieć aby nam dziękowano; to my raczej musimy być im wdzięczni, że dają nam sposobność do uczenia się prawdziwej Karma Jogi. Z tego co powiedziałem jasno wynika, że trudniej jest według induskich pojęć, być idealnym człowiekiem rodziny (Grahastą) aniżeli nawet idealnym Sanjasinem; życie czynu jako ofiary - czyli czysta Karma Joga – jest równie, a może nawet bardziej trudne aniżeli życie prawdziwego wyrzeczenia i odejścia od świata.

3. CAŁKOWITA BEZOSOBOWOŚĆ

Tak jak każdy nasz czyn, powraca do nas w formie wywołanej reakcji, tak wywiera swój wpływ na innych, a czyny innych na nas. Chyba każdy z nas zaobserwował, że gdy ktoś popełnia czyny niedobre, sam staje się coraz gorszy; a gdy zaczyna spełniać coś dobrego, wzmacnia się i uczy postępować dobrze coraz częściej.

Ta intensyfikacja wpływu jaki mają na. nas czyny, nie da się wyjaśnić inaczej jak nieuchronnym, wzajemnym działaniem ludzi na siebie i wywoływaniem u innych, reakcji na nasze własne czyny.

Weźmy przykład: gdy spełniam jakiś czyn, jestem w stanie pewnego rodzaju wibracji, wszystkie osoby w moim otoczeniu, które znajdują się w podobnym stanie, doznają wpływu wibracji mojej myśli, czy uczuć.

Jeśli mamy w pokoju różne instrumenty muzyczne tak samo nastrojone, możemy sami łatwo zauważyć, że jeśli uderzymy w jeden z nich, wszystkie inne także zadźwięczą, czyli zawibrują podobnie. Tak samo ludzie o podobnym nastroju psychicznym czyli mający takie samo napięcie, jeśli można się tak wyrazić, będą odpowiadać podobnie na tą samą myśl. Oczywiście zasięg wpływu jakiejś myśli na psychikę innych może być bardzo różny, zależnie od odległości i wielu innych czynników; ale jesteśmy zawsze na wszelkie wpływy wrażliwi. Gdy spełniam jakiś zły czyn, myśl moja jest w stanie pewnej wibracji i wszystkie umysły jakie znajdują się w podobnym stanie, mogą doznać wpływu moich myśli. Gdy spełniam czyn dobry, moja myśl znajduje się w zgoła innym stanie wibracyjnym, i tak samo wszystkie podobnie nastrojone umysły, mogą odczuć wpływ moich wibracji; zakres tej właściwości wywierania wpływu przez jedną psychikę na inne, zwiększa się lub zmniejsza, zależnie od siły czy skali napięcia.

Jeśli te porównania posuniemy nieco dalej, można sobie wyobrazić, że tak jak fale światła biegną przez miliony lat zanim dosięgną jakiegoś przedmiotu, tak i fale myśli mogą biec przez setki lat zanim nie napotkają jakiegoś obiektu wibrującego podobnie. Możemy sobie wyobrazić, że cała nasza atmosfera jest pełna takich pulsujących, wibrujących myśli, zarówno dobrych jak złych, czyli przynoszących pożytek lub szkodę ludziom. Każda myśl wychodząca z czyjegoś mózgu wibruje czy pulsuje w otaczającej atmosferze dopóki nie napotka odpowiedniego obiektu, który ją przejmie (czyli odpowie podobną wibracją). Każdy umysł otwarty na wibracje natychmiast je przyjmuje.

Więc gdy człowiek popełnia jakiś zły czyn, wprowadza przez to swą myśl w pewien stan napięcia i wibracji, wtedy wszystkie fale myślowe w jego otoczeniu odpowiadające na stan tego napięcia, zostaną jakby przyciągnięte do niego, z tendencją przeniknięcia w jego psychikę. Oto dlaczego człowiek który popełnia złe czyny ma coraz większą chęć i skłonność do ich popełniania.

Podobnie rzecz ma się z tymi ludźmi, którzy czynią dobrze; stają się otwarci na wszystkie fale dobrych i twórczych wibracji jakie istnieją w otaczającej ich atmosferze, więc ich dobre czyny stają się coraz częstsze i silniejsze, a wewnętrzna skłonność do ich wykonywania intensywniejsza. Można więc powiedzieć, że czyniąc źle wystawiamy siebie na podwójne niebezpieczeństwo, przede wszystkim otwieramy się na destrukcyjne wibracje i wpływy znajdujących się w pobliżu i tracimy na nie odporność; a następnie, co na daleką metę jest jeszcze gorsze w swych skutkach - „zarażamy" złem innych, pchamy ich w kierunku zła, co może mieć, choćby za wiele lat, dla nich, jak i dla nas samych konkretne, bardzo niepożądane skutki. Gdy robimy coś dobrego wtedy pomagamy sobie i innym.

Według filozofii Karma Jogi, żaden nasz czyn nie może być zniweczony, zanim jego skutek nie dopełni się; nie ma takiej potęgi w przyrodzie, która mogłaby temu przeszkodzić. Jeśli popełnię czyn zły, muszę ponieść jego konsekwencje, czyli cierpieć; żadna siła temu nie przeszkodzi, nie powstrzyma działania tych skutków.

Podobnie jest z czynami dobrymi, nic nie może unicestwić ich pomyślnych skutków. Każda przyczyna musi stworzyć rezultat i nic nie może tego rezultatu powstrzymać. Ale mamy w Karma Jodze ciekawe i doniosłe twierdzenie, mianowicie: „tak dobre jak i złe czyny są ze sobą ściśle związane". Nie da się przeprowadzić wyraźnej linii demarkacyjnej, ściśle odgraniczającej to, co jest dobre i pomocne, od tego co złe i szkodliwe; czyli trudno z całą pewnością powiedzieć, że jeden czyn jest absolutnie dobry, drugi absolutnie zły. Twierdzi się, że każdy czyn musi rodzić i dobre i złe skutki. Jeśli weźmiemy najbliższy przykład: oto mówię do was moi słuchacze i pewnie niejeden z was myśli, że robię przez to coś dobrego; ale może jednocześnie uśmiercam tysiące mikrobów w otaczającym powietrzu, więc dla nich jest to szkodliwe, z ich punktu widzenia jest to złe. Zazwyczaj czyn, który dzieje się blisko nas i wpływa dodatnio na znane nam jednostki, nazywamy dobrym; ale ktoś kogo nie widzimy, kto jest od nas daleko, może ten sam czyn nazwać niedobrym i uważać, że mu szkodzi; tak samo przy wszechstronnej analizie jakiegoś czynu który poczytujemy za zły, możemy dostrzec iż gdzieś coś dobrego z niego wynika. („Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło", to polskie przysłowie wskazuje że mądrość ludowa była bliska rozumienia tych praw. przyp. tłumacza). Człowiek umiejący dostrzec w czynach dobrych coś co może być dla innych niedobre; a wśród czynów złych umie dopatrzyć się i czegoś dobrego, czegoś, co może innym, w swych skutkach przynieść pomoc - ten poznał jedną z tajemnic działania.

Cóż z tego wynika? Oto jakkolwiek byśmy się starali, nie może istnieć w tym ograniczonym świecie czynność doskonale czysta, czyli absolutnie nieszkodliwa; jak i całkowicie „nieczysta", czyli absolutnie i wszędzie szkodząca. Nie możemy np. oddychać ani poruszać się bez szkody dla jakiegoś żyjątka, a każdy kęs spożywanej przez nas strawy, może ją komuś odbierać, czyli może jakiś człowiek, zwierzę, czy żyjątko ma jej o tyle mniej.

A jeśli tak jest, możemy wyciągnąć z tego wniosek, że nie da się osiągnąć doskonałości tylko przez czyny i pracę. Możemy działać przez całą wieczność, a nie znajdziemy z tego zawiłego labiryntu żadnego wyjścia; wciąż nieuniknione skutki czynów będą mieszane, tak dobre jak i niedobre. Warto się nad tym zastanowić.

Drugą kwestią wartą zastanowienia jest pytanie: Jaki jest cel czynów i pracy? Zdaje się, że w każdym kraju są ludzie którzy sądzą, że kiedyś nadejdzie dzień gdy cały świat stanie się doskonały; gdy nie będzie chorób, nieszczęść, zła, a może nawet śmierci. Jest to całkiem dobre pojęcie dla podniebienia i napawania otuchą ludzi nieoświeconych; ale głębsze zastanowienie się wykaże, że nie ma ono podstaw, że po prostu taki stan jest niemożliwy. Bo to, co jest dobre i to, co złe to jakby dwie strony tej samej monety, i nie możemy spełniać w ograniczonym świecie czynów absolutnie dobrych, zawsze coś niedobrego dla kogoś w nich zostaje.

Co właściwie rozumiemy przez doskonałość? Życie absolutnie doskonałe jest w tym świecie nie do pomyślenia, bo samo życie jest stanem nieustającej walki pomiędzy człowiekiem, a wszystkim co się na zewnątrz niego znajduje. Właściwie w każdej chwili walczymy ze światem na zewnątrz nas, a jeśli ponosimy porażkę przypłacamy to życiem. Walczymy o pożywienie i powietrze, gdy jednego lub drugiego nam zbraknie - umieramy. Życie na ziemi nie jest wcale prostym, łatwym, spokojnie płynącym procesem, jest złożone z najrozmaitszych elementów. Zazwyczaj życiem nazywamy tą wielce złożoną walkę pomiędzy czymś wewnątrz nas, a otaczającym światem, a gdy ta walka, to ścieranie się ustaje, wraz z nimi zamiera i życie.

A przecież idealne szczęście jest wyobrażane przez ludzi jako ustanie tej walki. Ale czy samo życie może tu na ziemi istnieć bez walki, czy jeśli tarcie ustanie nie zatrzyma się i samo życie? Mówiłem wcześniej, w innym miejscu, że pracując dla innych, dla „świata", jak to nieraz lubimy nazywać, w istocie pomagamy przede wszystkim sobie. Głównym skutkiem pracy dla innych jest rozszerzenie się naszej własnej istoty, jest zapominanie o swym egoizmie, wychodzenie poza obręb siebie.

Pracując nieustannie dla innych, czyniąc im dobrze, zapominamy o naszym małym "ja"; i to dzięki zapomnieniu przekraczamy ciasne granice siebie, jest to największą nauką jaką możemy w życiu zdobyć. Ludzie nieraz całkiem bezsensownie sądzą że mogą zdobyć szczęście jak jakąś zewnętrzną rzecz; a po wielu latach walk i usiłowań przekonują się, że szczęście polega na wyzbyciu się egoizmu, i że nikt nie może nas szczęściem obdarzyć, że zależy ono tylko i jedynie od nas samych.

Każdy akt miłosierdzia, każda myśl zrozumienia i współczucia, każdy czyn pomocy, dobroci, serdeczności, uwalnia nas jakby od części pychy, zarozumiałości, wynoszenia się ponad innych; a budzi w nas prostą pokorę i skromność, dlatego właśnie jest dla nas dobry.

W tym punkcie wszystkie trzy ścieżki Jogi – Dżnana, Bhakti i Karma, czyli Joga poznania, miłości i czynu, schodzą się i łączą. Najwyższym ideałem wszystkich trzech jest przekroczenie granic swego, ja " , gdy nie ma już myśli o sobie, a tylko o „tobie", o innych; i właśnie Karma Joga, świadomie dla człowieka lub nieświadomie, prowadzi go do celu.

Religijni kaznodzieje lubią mówić o osobowym Bogu, oraz zachowaniu swej indywidualności na wieki, choć nie sądzę aby wiedzieli co to oznacza; ale ich pojęcia o etyce nie mogą się opierać na niczym innym jak na poświęceniu i samowyrzeczeniu, czy tzw. „samozaparciu się", inaczej mówiąc bezosobowości. Jest to podstawą wszelkiej moralności, wspólną wszystkim religiom; można rozszerzyć to na ludzi, zwierzęta, anioły i wszechstworzenie, ale będzie to zawsze podstawą każdej etyki, zasadą niezmienną wszelkich systemów i pojęć moralnych.

Istnieje wiele typów ludzi na świecie: jeden, ten najwyższy, który można nazwać nadczłowiekiem lubbogiem-człowiekiem; przekroczył on już całkowicie swe Ja , istnieje dla innych, dla świata, i nieustannie mu pomaga, nawet za cenę własnego życia. Oczywiście jest to rodzaj wzniosły i najwspanialszy. Gdyby kilku takich ludzi było w jakimś kraju, byłby on zaiste błogosławiony; ale na nieszczęście takich nadludzi jest jeszcze niewielu.

Następny typ stanowią ludzie, którzy gotowi są służyć i pomagać innym, dopóki nie wyrządza to im samym szkody, cierpienia; a trzeci, to ludzie, którzy chcą wszystkiego dla siebie, nawet kosztem krzywdy i cierpienia innych. Jeden z poetów sanskryckich mówił, że istnieje i czwarty rodzaj, nawet dość liczny, ludzi którzy krzywdzą i męczą innych bez żadnej dla siebie korzyści. (W czasach Swami Wiwekananda nie istniała jeszcze szkoła psychologii zwana psychoanalizą, nie wiedział więc o jej twierdzeniach, że okrucieństwo i rozmyślne zadawanie bólu innym - ludziom czy zwierzętom - ma u swych podstaw żądzę władzy; pomijając patologiczny sadyzm na podłożu płci. Przyp. tłum.)

Jak na jednym biegunie istnienia znajdują się ludzie najwyżsi, wychylający się już po za ludzkość w nadczłowieczeństwo, którzy czynią dobro, dla samego dobra; tak na drugim biegunie są ci najniżsi, którym się podoba zadawanie cierpienia innym dla... (powiem znów: poczucia władzy. Przyp. tłum.) samego zła nawet gdy sami nic na tym nie zyskują.

Istnieją dwa terminy Sanskryckie bardzo zresztą wieloznaczne - Prawritti, co oznacza: toczący się, zdążający do..., i Niwritti, co znaczy odchodzący od czegoś (można również powiedzieć: wychodzący na zewnątrz i odchodzący od zewnętrza, przypis tłum.).

Pierwsze, to cały ten świat, ,Ja i moje", obejmuje to wszystko co powiększa i wzbogaca nasze , j a " - majątek, władzę, sławę, wpływy itd., oraz ludzi którzy mają nieustanną żądzę zdobywania, zagarniania i przyciągania wszystkiego do jednego ośrodka, którym jest ich „ja". Stanowi to naturalną tendencję każdej istoty ludzkiej, to zdobywanie i chwytanie ze wszystkich stron i gromadzenie wokół jednego ośrodka, którym jest ich „szanowne ja ". To jest Prawritti.

Gdy ta tendencja się zmniejsza i człowiek zbliża się, czy też wchodzi już na drogę Niwritti, czyli „odchodzi od " , wówczas dopiero zaczyna się działanie religii, powstaje moralność i etyka. Na jednej i na drugiej - Prawritti i Niwritti - jest działanie, czyn; ale na pierwszej egoistyczny, a więc nie-dobry (nie wytwarzający dobrych skutków); na drugiej coraz mniej egoistyczny i wreszcie zupełnie altruistyczny czyli bezosobowy. Prawa Niwritti są podstawą wszelkiej religii i etyki, a szczyt doskonałości na tej drodze to zupełne zapomnienie o sobie, „zaparcie się siebie" (nie jest to dobre słowo bo sugeruje istnienie „czegoś" - „ja" – co poświęcamy, zapierając się go, tymczasem na tym poziomie - szczycie Niwritti - „ja " już się tak rozszerzyło, że obejmie wielu ludzi, istot, jest to wszechradosna twórczość oddawania, dzielenia się, co jest dobrem, przyp. tłum) czyli gotowość poświęcenia wszystkiego, nawet własnego życia.

Gdy człowiek osiąga ten poziom można powiedzieć, że doszedł do szczytu Karma Jogi. Jest to najwyższy stan jako skutek pracy i czynów dla dobra, w imię niego samego. Może istnieć człowiek który nie studiował żadnej filozofii, który nigdy nie wierzył i nie wierzy w Boga, który się nigdy w swym życiu nie modlił, a jednak tylko przez moc dobrych czynów osiągnął stan w którym gotów jest oddać wszystko, z życiem włącznie, dla innych; czyli dochodzi do tej samej wyżyny jaką osiąga człowiek religijny przez modlitwę i jogę miłości (Bhakti Joga); a filozof przez studia i wiedzę, czyli DżnanaJogę; możemy więc powiedzieć, że zarówno filozof, jak człowiek miłości, oraz pracownik - innymi słowy Jogini Dżnani, Bhakti i Karmy - spotykają się w jednym szczytowym punkcie w bezosobowości, całkowitego wyjścia poza siebie, zniweczenia małego, oddzielnego „ja". Choć ich systemy myślowe, filozoficzne, czy religijne mogą się różnić, łączy ich to jedno – absolutna bezosobowość.

Cała ludzkość chyli czoło w czci i pewnej „trwodze" zdumienia, przed człowiekiem który gotów jest poświęcić siebie dla innych. Nie jest to sprawą wiary, przekonań, czy teorii, bo nawet ludzie którzy są przeciwni religijnym systemom i wszelkiej „duchowości", czują się zmuszeni do szacunku w obliczu jednego z wielkich czynów absolutnego samopoświęcenia.

Czy nie spotkaliście nawet najbardziej ortodoksyjnych chrześcijan, chylących czoło przed wielkością Buddy gdy czytali taką książkę jak „Światło Azji?" Buddy, który nie mówił o Bogu, a tylko uczyłsamopoświęcenia? Tylko, że ten ortodoksyjny, „ciasny" człowiek nie wie, że wypełnienie jego własnego życia i jego cel jest zupełnie taki sam jak ludzi od których różni się wyznaniem i intelektualnymi przekonaniami. A człowiek gorąco religijny, który wciąż myśli o Brahmanie Bogu i w imię Jego spełnia dobre czyny, dochodzi w końcu do tego samego punktu gdy mówi całą duszą: „Bądź wola Twoja" i oddaje wszystko, nic nie zachowując dla siebie; bo to również jest tym poświęceniem, tą bezosobowością.

Filozof przy pomocy nauki, zgłębiania filozofii, widzi, że nasze oddzielne „ja", jest iluzją, więc chętnie i ze względną łatwością jest gotów poświęcić je dla innych. I to jest tym samym szczytem. Więc Dżnani, Bhakti i Karma spotykają się i łączą w tym górnym punkcie; a oznacza to prawdę powtarzaną od wieków przez wszystkich wielkich Nauczycieli, że Bóg i „świat" to nie jest to samo, że po „jednej stronie" jest Bóg, po drugiej „świat"; a przez „świat" rozumieli egoizm, egocentryzm zamykający się w swej pysznej, iluzorycznej odrębności. Brahman Bóg to absolutna miłość, czyli altruizm.

Można żyć w pałacu, zasiadać na tronie i być doskonale bezosobowym człowiekiem - i wówczas jest się z Brahmanem Bogiem. A inny człowiek może mieszkać w lepiance, być odziany w łachmany i nie posiadać żadnych dóbr, a jednak należeć do „świata", jeśli jest pogrążony w egoizmie i poczuciu oddzielności.

Wróćmy do tego, o czym mówiliśmy już wcześniej, że robiąc dobrze, służąc jednym ludziom, możemy jednocześnie szkodzić innym; czyli robieniu dobrego będzie też towarzyszyła czyjaś szkoda, więc tzw. „ zło "; natomiast z czynu złego zawsze wyniknie odrobina dobra.

Przyjąwszy takie twierdzenie jakże mamy działać? Istniały na świecie sekty, które w zadziwiająco niedorzeczny sposób doradzały powolne samobójstwo aby ujść od tego świata; rozumując iż jeśli człowiek nie może nie krzywdzić lub nie zabijać innych istot, choćby to były małe żyjątka lub rośliny - to lepiej usunąć się od tego życia; wydaje się to nie pozbawione pewnej logiki.

Dżainowie głosili tą teorię, podając takie wyjście jako ideał. Ale nie sądzę aby to miało jakiekolwiek twórcze i rozumne podstawy. Wyjście rozumne i twórcze podaje Bhagawad Gita, mówiąc że nie należy być niczym związanym, do niczego przywiązanym, a spełniać wszelkie wymagane przez życie prace jak najlepiej. Czuć się niejako oddzielnym od świata (jego egoizmu, chciwości itp.) pozostając w nim, spełniając wszelkie czyny i prace nie dla własnej korzyści. Każda praca którą się wykonuje wyłącznie dla siebie, przyniesie nam na pewno swój skutek; jeśli będzie to praca dobra, przyniesie skutek pomyślny, jeśli niedobra skutkiem będzie cierpienie; i ten skutek trzeba przyjąć, nie ma innego wyjścia, nie można się od niego uchylić. Ale skutek takiego samego czynu lub pracy wykonanej nie dla siebie, bezinteresownie, nie wraca do nas, nie wywiera na nas wpływu.

Istnieje w naszych księgach dobitny tego wyraz: „Ten który wie iż nic nie czyni dla siebie, gdyby nawet cały świat zniszczył (lub poległ sam) nie jest ani zabójcą ani zabitym". Można więc powiedzieć, żeKarma Joga uczy: „Nie wyrzekaj się i nie odchodź od świata, żyj wśród niego, wchłaniaj wszelkie jego wpływy; ale jeśli praca twa ma tylko twej przyjemności służyć, wtedy nie pracuj wcale". Przyjemność i zadowolenie nie powinno nigdy być naszym celem. Najpierw pozbądź się twego „ja " i przyjmij cały świat za swój.

Spotkałem w jednej z chrześcijańskich książek powiedzenie, które, o ile mi się dobrze wydaje, wyraża tą samą myśl: „Stary człowiek musi umrzeć". Tym starym człowiekiem jest zakorzenione pojęcie, że świat cały jest stworzony dla naszej przyjemności i zadowolenia. Niemądrzy rodzice uczą swe dzieci modlić się: „O Boże dzięki Ci, że stworzyłeś dla mnie to słońce i księżyc", jakby PanWszechstworzenia nie miał nic lepszego do roboty jak dawać dzieciom światło słoneczne. Oby nie uczono dzieci takich modlitw! A jeszcze gorszym bezsensem jest twierdzenie, że zwierzęta zostały stworzone dla człowieka, który ma je zabijać dla swego pożywienia czy stroju i używać całego świata dla swej przyjemności i korzyści.

Z taką samą dozą „słuszności" tygrys może powiedzieć: „Człowiek został stworzony dla mnie" i modlić się do Boga: „O Boże, jakże źli są ci ludzie, którzy mnie unikają i bronią się tak, że nie mogę ich złapać i zaspokoić mego głodu; łamią Twe prawo". Prawdą jest, że jeśli ten świat jest stworzony dla nas, to i my jesteśmy stworzeni dla świata; a pojęcie że wszystko istnieje aby nam dostarczać przyjemności jest pojęciem najniższym i najgorszym, skuwa nas i poniża.

O nie! Świat ten nie istnieje dla naszej przyjemności; miliony ludzi umiera co roku, przyroda się przez to nie zmienia i nie odczuwa ani ubytku ani przypływu. Ludzkość jest tylko cząstką przyrody, oba czynniki pozostają we współzależności.

A więc aby pracować swobodnie (tj. nie stwarzając wiążących nas kajdan) trzeba przede wszystkim nie uzależniać się i nie przywiązywać; następnie nie rzucać się w wir, nie być nieoddzielną częścią prądu, a stać jakby na uboczu, jako świadek wszystkiego co się dzieje, ale jednocześnie nie przestając energicznie pracować.

Mój Mistrz (Guruh) - Ramakriszna Paramahamsa – mówił nieraz: „Trzeba mieć taki stosunek jak ma najlepsza niańka do dzieci", będzie ona najserdeczniej się nimi zajmować, jakby były jej własne, będzie łagodna i dobra póki jest z nimi, ale jak tylko wymówią jej pracę, jest od razu gotowa bez protestu i cierpienia, ruszyć dalej ze swoim drobnym dobytkiem. Ta gotowość odejścia w każdej chwili od wszystkiego jest ważna; właśnie taki stosunek do każdej rzeczy, którą uważamy za swoją, jest słuszny. Jeśli wierzycie w Brahmana Boga, wierzcie również, że wszystko co uważacie za swą własność w istocie do Niego należy.

Nieraz słabość jest brana za siłę i dobroć: np. myślenie, że ktoś nie może obejść się beze mnie, oraz, że mogę wiele dać innym, jest słabością; takie przekonanie rodzi związanie z ludźmi, rodzi więzy, a więc sprowadza nieuniknione cierpienie. Trzeba przekonać siebie, że w istocie nikt na całym tym szerokim świecie nie jest od nas zależny; nawet żebrak nie zależy od naszego miłosierdzia; żadne serce nie wyczekuje naszej dobroci czy miłości; żadna istota nie wypatruje naszej pomocy. Wszelka pomoc i miłość, płyną z przyrody (Boga); wszędzie potrzebna pomoc przyjdzie i zawsze, czy my tu będziemy, czy nie będziemy.

Działanie przyrody nie zatrzyma się, ani nie zmieni przez takich ludzi jak wy, moi słuchacze lub ja; zaznaczyłem już, że możliwość pomocy komukolwiek jest dla nas przywilejem, łaską użyczoną nam abyśmy przez to mogli sobie samym pomóc w samowychowaniu. Jest to wielka nauka do przyswojenia; gdy ją raz w pełni zrozumiemy i przyswoimy, nie będziemy nigdy smutni ani nieszczęśliwi; będziemy mogli w każdej społeczności poruszać się swobodnie i bez żadnej obawy, czy niebezpieczeństwa. Możemy mieć rodzinę, żonę, męża albo też stać na czele pułków żołnierzy, czy też rządzić zastępami służby, a nawet królestwem; jeśli będziemy zawsze działać z poczuciem, że świat nie istnieje dla nas i nigdzie nie jesteśmy nieodzowni, nic nam nie zaszkodzi. Trzeba wyzbyć się tego, nieraz zakorzenionego na Zachodzie, pojęcia, że „mamy coś do zrobienia dla kogoś", że świat, czy ojczyzna oczekuje naszego służenia itp.

Myślenie, że człowiek rodzi się aby pomagać światu jest nonsensem; jest pychą w sukience pokory, egoizmem, wywyższaniem się pozującym na cnotę. Gdy przyswoimy sobie myślowo i uczuciowo to przekonanie, że nic na świecie nie zależy od nas, wówczas nie pojawi się żadne cierpienie związane z pracą czy pomaganiem innym. Jeśli coś komuś dajemy nie spodziewając się absolutnie nic w zamian, nie mając nawet przelotnej myśli, że się nam coś za to należy, nawet wdzięczność czy przyznanie, że wyświadczyliśmy przysługę, wtedy brak tej wdzięczności nie dotknie nas; a jeśli nawet pojawi się, nie zwiąże nas i nie stworzy nowego zobowiązania; będziemy mieli raczej uczucie, że to co zrobiliśmy temu człowiekowi należało mu się, że było jego Karmą otrzymać to od nas, a naszą – być narzędziem tej pomocy. Dlaczego mielibyśmy być dumni z ofiarowania czegokolwiek innemu człowiekowi?

Byliśmy włodarzami jakichś dóbr, posłańcami przynoszącymi taki czy inny dar; widać Karma tego człowieka wymagała tego. Po co więc miałaby powstawać w nas duma, lub nawet świadomość „zrobiłem dobry czyn?"

To, co możemy komukolwiek ofiarować nie może w żadnym razie być bardzo znaczne i wielkie; a nasze pomaganie ludziom nie jest niczym nadzwyczajnym nie ma więc żadnej podstawy do uczucia choćby najlżejszej dumy. Gdy zdobędziemy tą niezależność (vairagyam), to nieprzywiązywanie się od niczego na świecie, wówczas rzeczy złe i dobre utracą dla nas znaczenie. Tylko egoizm wywołuje w nas tą różnicę: reakcji na to, co uważamy za dobre i to, co poczytujemy za złe. Jest to trudne do zrozumienia, ale z czasem przekonamy się, że nic nie może mieć nad nami władzy, jeśli sami na to nie pozwolimy.

Nic nie może mieć władzy nad duchem; dopóki ten nie daje się zamroczyć i nie traci przez to swej niezależności. A przez niezwiązanie z niczym, przez owo nieprzywiązywanie się, odmawiamy prawa uzależniania nas i wywierania na nas wpływu wszystkim i wszystkiemu. Bardzo łatwo jest mówić, że nic nie ma prawa na nas wpłynąć, zanim sami na to nie pozwolimy, ale cóż jest oznaką, że człowiek uzależnił się? Oto żadne koleje losu, żadne szczęśliwe czy nieszczęśliwe zdarzenia, nie wywołują w jego psychice najmniejszej zmiany; we wszelkich okolicznościach pozostanie taki sam, spokojny i cichy.

Żył kiedyś w Indii wielki mędrzec i święty imieniem Wjasa (Vyaasa); był on autorem aforyzmów Wedanty. Ojciec jego usiłował osiągnąć doskonałość przez Jogę, ale nie osiągnął jej; dziad jego tak samo, i pradziad również; a sam Wjasa także nie w pełni ją osiągnął; ale syn jego Szuka (Shuka), od dzieciństwa był doskonały w Jodze i mądrości. Wjasa przekazał mu całą wiedzę jaką posiadał, po czym posłał go na dwór króla Dźanaka. Był to wielki król, a zwano go Dżanaka Wideha, co znaczy Dżanaka „bez ciała" lub „nie czujący ciała".

Choć był królem z całą przynależną do tego „urzędu" potęgą, nie pamiętał zupełnie, że posiada ciało, czuł się wciąż duchem, Do niego posłał na naukę swego syna Wjasa; a król wiedząc, że wkrótce chłopiec przybędzie poczynił szereg zarządzeń na jego przyjęcie; gdy stanął u wrót pałacu straż nie zwróciła nań uwagi, dano mu tylko stołek i tak siedział przez trzy dni i trzy noce, nikt do niego nie mówił, nikt nie pytał kim jest. A był to przecież syn wielkiego i znanego mędrca, którego czcił cały kraj, a on sam był wszędzie szanowany; a oto głupi, pospolici strażnicy nie zwracali na niego wcale uwagi. Po upływie trzech dni nagle ministrowie, z królem na czele, w otoczeniu wspaniałej świty przyszli go powitać z szacunkiem i największymi honorami.

Zaprowadzono go do wspaniałych komnat, przygotowano wonne kąpiele i najbogatsze szaty, i przez osiem dni otaczał go największy, iście królewski zbytek. Ale spokojna, skupiona twarz Szuki nie wyrażała żadnej zmiany, nie okazywała żadnego wrażenia pod wpływem tak zmienionego traktowania; był tak samo spokojny i cichy wśród całego przepychu, jak wpierw siedząc samotnie przy wrotach pałacu. Wówczas poprowadzono go przed oblicze króla, który siedział na wspaniałym tronie, otoczony starszyzną, a sala rozbrzmiewała muzyką, tancerki popisywały się tańcami, wesele i śmiech panowały w całym zgromadzeniu.

Król wręczył chłopcu pełną po brzegi czarę mleka i polecił okrążyć siedem razy salę nie uroniwszy z niej ani kropli. Szuka wziął czarę i poszedł wokół sali, tak pełnej zabawy, pięknych twarzy, wesołej muzyki; szedł spokojnie i wedle królewskiego życzenia siedem razy okrążył salę nie uroniwszy ani kropli. Myśl jego nie podlegała żadnym wpływom, był tak skupiony iż nic nie dochodziło do jego świadomości. Oczywiście, nic nie mogło na niego wpłynąć dopóki sam nie zgodziłby się na to. Gdy podszedł do króla ze swą pełną czarą, ten mu rzekł: „Mógłbym tylko powtórzyć to, czego nauczył cię ojciec, i to, co przyswoiłeś już sobie sam; poznałeś prawdę; możesz wracać do domu".

A więc człowiek który zdobył opanowanie siebie, nie podlega żadnym wpływom z zewnątrz, i nigdy już nie będzie niewolnikiem zewnętrznego świata. Jest wolny, może swobodnie wszędzie przebywać na tym świecie.

Zazwyczaj spotykamy dwa odwrotne zdania o świecie; jedno wielce pesymistyczne wyraża się w słowach: „ach jakże straszny jest ten świat": drugie optymistyczne odczucie jest niemal pełne zachwytu: „Jakże piękny, jak cudowny jest ten świat!" Dla ludzi którzy nie posiadają spokoju myśli, którzy nie rządzą swą psychiką, świat będzie zawsze wydawał się pełen zła, a w najlepszym razie będzie się przedstawiał jako połączenie zła i dobra.

Dopiero gdy stajemy się panami siebie, zdobywamy taki optymizm dla którego wszystko jest dobre. Wówczas nic nie przedstawia się nam jako zło, i nie może na nas wpłynąć ani zło ani dobro: wówczas widzimy, że wszystko posiada swe własne miejsce i ma pewną wyraźną harmonię. Nieraz ludzie którzy mówili że ten świat jest piekłem, po pewnym czasie ćwiczeń Jogi, a więc zdobywania samowiedzy i samoopanowania, zmieniali zdanie i mówili, że jest piękny. Jeśli będziemy szczerze praktykowaćKarma Jogę i próbować dojść do takiego stanu, możemy być pewni, że w końcu osiągniemy doskonałość w bezosobowym i bezinteresownym stosunku do wszystkiego, uwolnimy się od egoizmu; a od chwili gdy to nasze iluzoryczne „ja” zniknie, ten sam świat, który wydawał się nam pełen zła, stanie się radosny i błogosławiony. Istotnie cała atmosfera otaczająca takiego człowieka będzie szczęśliwa i błogosławiona, każda twarz będzie uśmiechać się do niego.

Oto cel Karma Jogi i jej szczyt w praktycznym życiu.

Systemy naszej hinduskiej Jogi nie są ze sobą w sprzeczności; wszystkie wiodą do tego samego celu i czynią z nas ludzi doskonałych; ale każdą „ścieżkę" trzeba sumiennie praktykować. Cała tajemnica leży w praktyce, w czynnym stosowaniu każdego systemu. Najpierw możemy o nich słuchać, potem myśleć i zastanawiać się, a następnie praktykować, wprowadzać w czyn. Dotyczy to każdej Jogi. Na początku nie wszystko co słyszymy będzie dla nas jasne, trzeba myśleć i starać się zrozumieć; nie przyjdzie to od razu, ale w miarę zagłębiania się zdobędziemy zrozumienie.

Wszak wyjaśnienie każdej, rzeczy leży w nas samych; w istocie nikt nikogo nie uczy, musimy zawsze sami się uczyć. Zewnętrzny nauczyciel podaje nam tylko pewne myśli, co pobudza nauczyciela wewnętrznego do pracy nad zrozumieniem danych kwestii. I powoli dzięki naszej własnej mocy pojmowania i zgłębiania, ogarniemy je duszą, a to głębokie zrozumienie zmieni się wkrótce w wolę. Najpierw pojawi się odczucie, potem chęć, która z kolei zmieni się w wolę, a z niej zrodzi się olbrzymia siła do pracy, przeniknie ona wkrótce całą naszą istotę, każdy nerw i mięsień, aż całe ciało stanie się narzędziem, które będzie służyć Jodze Bezinteresownego Czynu, niebawem też osiągniemy doskonałą bezosobowość, całkowite zapomnienie o sobie. Osiągnięcie tego nie zależy od żadnej religii, ideologii czy dogmatu.

Nie ma najmniejszego znaczenia czy człowiek jest chrześcijaninem czy żydem, mahometaninem czy hindusem. Istnieją tylko pytania:

• czy jesteś bezinteresowny?

• czy jesteś zupełnie bezosobowy we wszystkim co robisz?

• czy naprawdę nie istniejesz dla siebie?

Jeśli tak, osiągniesz doskonałość, nawet jeśli nie przeczytasz żadnej religijnej książki, nigdy nie pójdziesz do kościoła, czy świątyni.

Każdy z naszych systemów Jogi może doprowadzić człowieka do doskonałości bez pomocy innych filozofii, gdyż wszystkie mają ten sam cel. Karma Joga, Bhakti Joga, Dżnani Joga, każda z nich może służyć za bezpośrednią i niezależną od innych drogę do Wyzwolenia (Moksza). „Tylko ludzie nierozumni twierdzą, że czyn i filozofia to dwie różne rzeczy; ludzie rozumni wiedzą, że jest inaczej". Tak, ludzie rozumni wiedzą, że choć na pozór odrębne, drogi te wiodą do celu którym jest doskonałość człowieka, czyli nadczłowieczeństwo.

4. WOLNOŚĆ

Wspomnieliśmy, że słowo Karma, oznacza nie tylko pracę, czyn, ale także przyczynowość. Każdy czyn, działanie czy myśl, które wywołują jakiś skutek, są zwane Karmą; czyli Prawo Karmy jest to prawoprzyczynowości, nieuniknionego następstwa skutku po przyczynie. Gdziekolwiek powstaje przyczyna tam musi postępować za nią skutek; jest to nieodpartą koniecznością i nic nie może się jej sprzeciwić; według naszej filozofii prawo to rządzi w całym wszechświecie. Cokolwiek czujemy, myślimy czy robimy, wszelki czyn dokonujący się w na świecie, będąc skutkiem uprzednich przyczyn, staje się także sam przyczyną następnych skutków.

Rozpatrując tą kwestię trzeba rozumieć dobrze co oznacza słowo „prawo". Prawem nazywamy tendencję pewnej serii zjawisk do powtarzania się w pewnym następstwie. Gdy widzimy jakieś zdarzenie następujące po poprzednim albo pojawiające się jednocześnie, spodziewamy się iż to działanie lub współistnienie powtórzy się. Nasi dawni mistrzowie logiki i filozofowie szkoły Njaja (Nyaya) nazywali to prawo Wjpati (Vyapti). Według nich wszystkie nasze pojęcia powstają dzięki asocjacjom. Pewna seria zjawisk łączy się w naszej myśli z pewnymi faktami w rodzaj niezmiennego ładu; tak, że ilekroć ujrzymy jakieś zjawisko, natychmiast łączy się ono w umyśle z innymi faktami, które miały miejsce przy nim. Każde pojęcie lub według naszej psychologii każda taka fala powstająca w materii myślowej - Ćitta (współczesny badacz jasnowidz powiedziałby: w materii naszego mentalnego lub myślowego ciała, czyli narzędzia, które jest zupełnie odrębne od mózgu) musi zawsze wzbudzić wiele podobnych fal.

Jest to psychologiczne pojęcie asocjacji, a przyczynowość jest tylko jedną z postaci tego powszechnego prawa asocjacji. Owo wszechprzenikanie asocjatywności oddaje Sanskrycie słowo „Wjapti". W świecie zewnętrznym to pojęcie prawa jest takie samo jak w wewnętrznym - jest to spodziewanie się, że po danym fakcie nastąpi inny, i że ta seria będzie się powtarzać.

Czyli mówiąc ściśle prawo jako takie nie istnieje w przyrodzie. Jest więc błędem mówienie, że prawo ciążenia istnieje w ziemi, lub też, że jakieś prawo istnieje obiektywnie w przyrodzie. Prawo to raczej metoda, sposób w jaki nasz umysł postrzega serię zjawisk, ale te zjawiska tkwią w umyśle, w nas samych. Zjawiska zachodzące jedne po drugich, albo razem, po nich następuje nasze przekonanie, że będą się regularnie powtarzać, umożliwiając nam przez to postrzeganie i poznanie metody całej serii, stanowi to, co nazywamy prawem.

Następnie trzeba się zastanowić co rozumiemy pod powszechnością praw. Nasz wszechświat jest tą częścią istnienia którą sanskryccy psychologowie nazwali:

Deśa-kala-nimitta, a co psychologia europejska nazywa: czasem, przestrzenią i przyczynowością.Wszechświat ten jest częścią nieskończonego istnienia, zamkniętą w pewien układ składający się z czasu przestrzeni i przyczynowości; z czego wynika, że prawo jest możliwe tylko w tak, a nie inaczej uwarunkowanym świecie, poza nim prawo nie może istnieć. A gdy mówimy o wszechświecie z konieczności, mówimy tylko o tej części istnienia, którą postrzegamy przez nasz umysł; o świecie naszych zmysłów: wzroku, zapachu, smaku, słuchu, dotyku, myśli i wyobraźni; w tych granicach wszystko rządzone jest prawem; ale poza nimi istnienie nie może podlegać prawu, gdyż przyczynowość nie sięga poza świat naszych umysłów.

Wszystko co jest poza zasięgiem naszego umysłu i postrzegania zmysłami, nie jest poddane prawu przyczynowości, gdyż w tamtych dziedzinach - poza postrzeganiem zmysłami - nie istnieją myślowe asocjacje, a nie ma przyczynowości bez asocjacji pojęć. Byt, istnienie, podlega prawu przyczynowości tylko gdy jest zamknięte w „imię i kształt", i tylko wówczas mówi się, że jest pod działaniem prawa, bo wszystkie prawa mają korzeń w przyczynowości.

Wynika z tego, że nie może istnieć tzw. „wolna wola"; te dwa słowa są w sprzeczności, bowiem wola wyraża to, co wiemy, a wszystko co wiemy jest zawarte w naszym świecie, natomiast wszystko w obrębie naszego świata jest ukształtowane i uwarunkowane przestrzenią, czasem i przyczynowością. Wszystko co poznajemy lub jesteśmy w stanie poznać, musi podlegać prawu przyczynowości, a to co mu podlega nie może być wolne. Działają nań różne czynniki i ono samo staje się z kolei przyczyną.

Ale to, co zostało zmienione w wolę, co nie było nią wcześniej, lecz dopiero gdy znalazło się w ograniczeniu czasu, przestrzeni i przyczynowości zmieniło się w wolę człowieka, potencjalnie jest wolne i gdy wyjdzie poza ograniczenia czasu, przestrzeni i przyczynowości będzie znowu wolne. Z wolności wyłania się i wpada w ograniczony, uwarunkowany stan, w którym pozostaje, aż do momentu wydobycia się z niego, kiedy to znowu staje się wolne.

Od wieków powstawało w ludzkich umysłach pytanie skąd Wszechświat (Brahmanda) pochodzi, w kim czy w czym trwa, i ku czemu zmierza; a odpowiedź jaką daje nasza filozofia może być streszczona w słowach: z wolności wychodzi, w ograniczeniach i uwarunkowaniu trwa, i do wolności znowu powraca. Gdy mówimy o człowieku jak o przejawiającym się nieskończonym Bycie, mamy na myśli to, że tylko drobna cząstka tego Bytu przejawia się jako człowiek; nasze ciało i umysł, który widzimy, jest tylko maleńką cząsteczką, drobnym punkcikiem Nieskończonego Istnienia. Cały wszechświat jest tylko małym punktem nieskończonego Bytu; wszystkie prawa i ograniczenia, cały nasz ból i radość, szczęście i nadzieja zawierają się w obrębie tego wszechświata; wszelkie nasze postępy, wzloty i upadki są zamknięte w tym małym obrębie. Może zrozumiecie teraz jak dziecinne jest przypuszczenie, że prawa, które znamy tu, w naszym świecie - twory naszej myśli - będą trwały wiecznie, tak jak nadzieja znalezienia się kiedyś w niebie, które ostatecznie może być tylko powtórzeniem świata który znamy. Jest to iluzja. Chyba widać od razu jak niemożliwą do zrealizowania i dziecinną jest chęć aby całokształt nieskończonego istnienia podlegał ograniczonym, ciasnym warunkom i stanom jakie znamy.

Gdy człowiek mówi, że będzie miał wciąż i wciąż od nowa to samo co ma teraz, czyli jak nieraz to nazywam - „chce mieć wygodną religię", musimy zrozumieć, że zdegenerował się on niemal do tego stopnia, że nie może nawet pomyśleć o czymś wyższym od tego co w tej chwili zna; czyli sam jest tym małym, ciasnym otoczeniem, które go w tej chwili zamyka i niczym więcej.

Zapomniał zupełnie o swej nieskończonej duchowej naturze, wszystkie jego pojęcia ograniczają się do małych radości i smutków, trosk i zawiści, jego niezmiernie ciasnego światka. I wydaje mu się, że te drobne, w ograniczenia zamknięte stany i przeżycia stanowią jego prawdziwą, nieskończoną istotę; a nawet gorzej, bo nie chce tych pojęć o sobie odrzucić, trzyma się ich uparcie i bezsensownie, po prostu czepia się, rozpaczliwie lecz namiętnie tego, co my nazywamy „Triszna", a buddyści - „ Tanha " i „Trissa", czyli żądzy fizycznego istnienia. Mogą istnieć miliony odmian szczęścia, niezliczona ilość różnorodnych istot, wiele praw, poziomów, przyczynowych powiązań i wynikających z nich skutków, działają one, poza małym, ograniczonym światem jaki znamy; a wszystko to obejmuje tylko cząstkę naszej istoty, nieskończonej natury.

Aby osiągnąć wolność musimy wyjść poza obręb ograniczeń tego świata, nie znajdziemy jej nigdy tutaj. Doskonała równowaga lub jak chrześcijanie nazywają: „pokój, który przechodzi wszelkie pojęcia" jest w tym świecie nieosiągalny, nie znajdziecie go ani na ziemi, ani w niebie, ani na żadnym miejscu gdzie myśl nasza może się skierować, w niczym co zmysły nasze mogą odczuć, a wyobraźnia odtworzyć. Żadne miejsce nie może nam dać wolności, gdyż wszystkie będą się zamykały w obrębie tego świata, ograniczonego czasem, przestrzenią i przyczynowością. Mogą istnieć światy o wiele subtelniejsze aniżeli nasza ziemia, gdzie radość i szczęście mogą być odczuwane żywiej i goręcej, ale i te będą się mieścić w tym wszechświecie który jest uwarunkowany i ograniczony działaniem praw; nie ma więc innej drogi jak wyjść poza ten świat; prawdziwa religia zaczyna się dopiero tam, gdzie on się kończy.

Tam, wszystkie te małe radości i smutki, nasza nauka i wiedza o rzeczach kończy się, a rozpoczyna sięRzeczywiste. Zanim nie odrzucimy żądzy życia, przywiązania do rzeczy przemijalnych i ograniczających, zamkniętych w znanym obrębie istnienia, nie możemy nawet marzyć o uchwyceniu choćby jednego błysku nieskończonej wolności jaka istnieje poza tym światem.

Jest więc proste i logiczne, że jest tylko jedna droga do wolności, istniała ona zawsze, tą drogą jest odejście od ciasnego, ograniczonego życia, odwrócenie się niejako od „ziemi", ale i od „nieba", od swego ciała i od swego intelektu, czyli od wszystkiego co jest ograniczone i uwarunkowane. Jeśli potrafimy odrzucić przywiązanie do tego małego światka naszych zmysłów i intelektu - będziemy wolni. Jedynym sposobem wyrwania się z więzów jest przekroczenie ograniczeń praw, czyli wyjście poza działanie przyczynowości.

Przerwanie przywiązania do świata i wyjście poza jego prawa, nie jest rzeczą łatwą, dotąd niewielu ludzi osiągnęło ten cel. W księgach naszych mówi się o dwóch sposobach, jeden nazywa się: „Neti,neti" (nie to, nie to), a drugi - „Iti" (to, jedyne); pierwszy jest drogą zaprzeczenia, negacji; drugi odwrotnie pozytywnego stwierdzenia.

Pierwsza droga jest niezmiernie trudna; dostępna tylko dla człowieka o najwyższym, wyjątkowym wprost rozumie (budhi) i potężnej woli (ićcha), stwierdza on poprostu: „Nie, nie chcę tego", a umysł jego poddaje się tej woli posłusznie; tacy ludzie zwyciężają. Jest ich jednak niewielu! Większość ludzi wybiera drogę przez „świat", używając jego ograniczeń, aby potem te same ograniczenia przezwyciężyć.

Jest to również pewnego rodzaju odrzucanie, ale jest miarowe, powolne, osiągane przez poznawanie przedmiotów, przez używanie ich, a więc nabywanie doświadczeń, i dopiero poznawszy na wskroś ich naturę i znaczenie, pozbywanie się przywiązania. Pierwsza droga zdobycia tego oderwania od wszystkiego, prowadzi przez rozumowanie, przez przekonanie myślowe; druga przez działanie i doświadczenie. Pierwsza to Dżnana Joga, o charakterystycznej właściwości - usuwania się od czynu; druga to Karma Joga, w której praca i działanie nie ustają nigdy. Wszyscy musimy działać w naszym wszechświecie. Tylko ludzie znajdujący pełnię w Duchu, których pragnienia nigdy poza Ducha nie wychodzą, których myśli nigdy od niego nie odchylają się, dla których duch i tylko duch, jest wszystkim – tylko oni mogą nie działać. Wszyscy inni muszą działać i pracować.

Prąd pędzący w dół, sam, dzięki własnej naturze, wpada w głęboką jamę - i tworzy wir, a po pewnej chwili krążenia w tym wirze, wydobywa się znów jako swobodny prąd, by płynąć dalej bez przeszkód. Ludzkie życie jest podobne do tego prądu; wpada w wir, jest przez niego pochwycone, wciągnięte w ten świat przestrzeni, czasu i przyczynowości, kręci się w nim jakiś czas, wołając: „mój ojciec, mój brat, moje imię, moja sława, moje dobro " itp. aż wreszcie wyrywa się z wiru i płynie znów swobodnie, jak na początku; czyli odzyskuje swą pierwotną wolność. Cały świat wokół nas tak właśnie wygląda. Czy wiemy o tym, czy nie, czy zdajemy sobie sprawę, czy nie, wszyscy nieustannie działamy aby się wyrwać ze skuwającego nas więzami, złudnego świata. Wszystkie doświadczenia człowieka w tym świecie są po to, by pomóc mu wyrwać się z jego wiru.

Czym jest Karma Joga? Jest to poznanie tajemnicy działania. Widzimy, że wszystko, wszędzie działa, jest w ruchu. Do czego zdąża? Do czego zmierza ten ruch? Do zbawienia, do wolności; od atomu, aż do najwyższej istoty wszystko dąży do jednego celu - do wolności, do wyzwolenia; tak, do wolności myśli, do swobody ciała, do wyzwolenia ducha. Wszystko cokolwiek istnieje zdąża zawsze do wolności, a ucieka i chce się wyrwać z niewoli. Słońce, księżyc i wszystkie planety starają się uciec od ograniczeń. Dośrodkowa i odśrodkowa siła w przyrodzie, są typowe dla naszego wszechświata.

Zamiast być ciskanym w różne strony i dopiero po długim czasie ociągań się i niezliczonych wstrząsów, licznych uderzeń i dotkliwego poznawania rzeczy takimi jakimi są; możemy przez Karma Jogę dowiedzieć się jaka jest tajemnica działania, poznać prawdziwą metodę i zdobyć moc realizującą to działanie. Nie wiedząc jak należy używać swej energii, wielka jej ilość może się marnować; a KarmaJoga odkrywa nam niejako naukową metodę pracy, uczy jak najrozumniej swej energii używać, i jak spożytkować wszystkie ruchy i działania dokonujące się dookoła nas. Praca jest nieunikniona, lecz warto pracować dla największego celu i w najdoskonalszy sposób.

Karma Joga przekonuje nas o znikomości tego świata, który można nazwać krótkotrwałym, „pięciominutowym" światem; trzeba przez niego przejść do wolności, której daremnie szukamy wśród tego świata. Chcąc znaleźć wyjście z jego labiryntu, i zerwać jego więzy, trzeba przechodzić powoli przez różne doświadczenia, przeżycia i doznania krocząc pewną stopą, aż wyjdziemy poza nie wszystkie. Istnieją wprawdzie takie wyjątkowe natury, o których już wspomniałem, które potrafią usunąć się poza zgiełk tego świata, które wychodzą z niego od razu, jak wąż który zrzuca swą skórę. Ludzie ci potrafią stać i patrzeć na życie z boku; bez wątpienia tacy wyjątkowi ludzie istnieją, ale znaczna większość ludzkości ma przed sobą powolną i żmudną drogę poprzez wszystkie działania i ruchy tego świata; Karma Joga wskazuje nam jak, jakim sposobem, czynić to najlepiej, z największą dla nas korzyścią; odsłania nam tajemnicę najszybszej drogi.

O czym mówi Karma Joga? Oto: „Pracuj bezustannie, ale odrzuć wszelką troskę o rezultaty, wszelkie do nich przwiązanie". Nie utożsamiaj się z niczym; utrzymaj myśl i uczucia w swobodzie. Wszystko co widzimy - cierpienia, nędza, trudy, są to nieodzowne cechy tego świata; braki i niedoskonałości ograniczonego istnienia; ubóstwo i bogactwo, smutek i uciecha, wszystko to jest znikome i przemijające, nie należy wcale do naszej wewnętrznej natury; która jest nieskończenie od nich wyższa; jest ponad największą wyobraźnią; lecz działać i pracować musimy nieustannie. Nie praca, nie czyny sprowadzają cierpienie, lecz przywiązywanie się do nich. Gdy utożsamiamy się z wykonywaną pracą cierpienie jest nieuniknione; ale nie czujemy go wcale jeśli się z nią nie utożsamiamy i nie przywieramy do niej sercem; jeśli czyn dokonuje się swobodnie, bezosobowo.

Patrząc na jakiś piękny, lecz nie należący do nas obraz rzucony w ogień, nie martwimy się i nie bolejemy; ale gdy należy do nas i pochłaniają go płomienie, reagujemy zmartwieniem, a nawet bólem. Dlaczego?

Może te dwa obrazy były bardzo do siebie podobne i równie ładne, dlaczego więc patrzymy na zniszczenie pierwszego obojętnie, a drugiego z dużym zmartwieniem? Bo w pierwszym wypadku nie utożsamiliśmy się z obrazem, był on jakby poza nami; a w drugim czujemy go jako cząstkę siebie, jasne więc jest, że cierpimy jakbyśmy sami w nim umierali.

To poczucie „ja” i „moje" jest przyczyną większości ludzkiego cierpienia. Poczuciu posiadania towarzyszy zawsze egoizm, a ten niechybnie sprowadza cierpienie. Każdy czyn egoistyczny, a nawet każda egocentryczna myśl, przywiązuje nas do czegoś, nakłada nam ograniczenia i stajemy się natychmiast niewolnikami. Każda fala wibracyjna w umyśle - Ćitta - mówiąca: „Ja, moje" jest jakby lassem zarzuconym na naszą szyję, wiąże nas i niewoli; a im dłużej powtarzamy, im silniej czujemy owo „ja i moje" tym niewola staje się większa, a z nią zwiększa się męka, nędza i cierpienie.

Dlatego to, Karma Joga uczy nas cieszyć się z każdego pięknego obrazu, bez względu na to do kogo„należy"; widzieć piękno wszędzie, ale nie utożsamiać się z żadnym jego wyrazem czy odbiciem. Nie mówimy nigdy „to moje", to moje", bo w chwili gdy to mówimy stwarzamy więzy, udrękę i ból. Nie mówcie nawet w myśli: to „moje dziecko". Bądźcie z nim, kochajcie, ale nie nazywajcie „moje", jakby to była wasza własność. A jeśli to robicie, na pewno gotujecie sobie cierpienie. Nie mówmy też „mójdom", a nawet „moje ciało"; jest to niezmiernie trudne, ale ciało nie jest naprawdę ani „moje", ani twoje, ani nikogo innego; chyba tylko Przyrody. Ona stwarza różne ciała, które trwają chwilę aby zaraz się rozpaść, według jej praw; ale ty, czy ja, jako dusza jesteśmy wolni, możemy stać na boku jako świadkowie, bez tego nieszczęsnego utożsamiania się z tym ciałem; wszak jest ono bezwolne, ma taką swobodę jak wiszący na ścianie obraz, lub mur który mu służy za tło.

Zastanówmy się dlaczego mielibyśmy do tego znikomego ciała przywiązywać się. Gdy malarz namaluje jakiś obraz, kończy go i zapomina, tzn. idzie dalej w swej twórczości, nie związuje się z tym co już stworzył. Nie wyciągajmy więc tych brzydkich macek egoizmu i chciwości, nie mówmy: „muszę to posiadać", bo w chwili gdy to namiętnie czujemy, jesteśmy niewolnikami, a nędza i cierpienie są już blisko.

Karma Joga mówi: przede wszystkim zniwecz w sobie skłonność do tworzenia tych macek egoizmu i egocentrycznej chciwości, które chcą wszystko zagarnąć i posiąść; a gdy zdobędziesz dość siły by się tej tendencji przeciwstawić, nie pozwól jej zakraść się ponownie w twą psychikę, nie pozwól aby porwał cię prąd samolubstwa. Gdy tego dokonasz możesz iść w świat, czynić i działać, pracować ile tylko się da. Wówczas możesz iść gdzie chcesz, spotykać się z kim chcesz, dotykać nawet zła, a nie pokala cię i nie zrazi. Czy widziałeś kiedyś lotosowe liście? Unoszą się w wodzie, a jednak woda nie może się na nich zatrzymać, nie przylega do nich wcale, lecz spływa natychmiast nie pozostawiając śladu; podobnie będzie z tobą gdy zniknie twój egoizm; nic nie zdoła cię pokalać, nic z tego co złe, małe i marne nie przylgnie do twej psychiki. Cecha która uczyni cię niedostępnym dla zła, nazywa się u nas Wairagja(Vairagya); jest to bezosobowość, beznamiętność, bezinteresowność i swoboda nie wiążąca się z niczym.

Mówiłem wam już, że bez tej cechy Wairagji - bezosobowości, - nie ma w ogóle Jogi, jest ona podstawą wszystkich systemów Jogi. Człowiek, który wyrzeka się świata, nie mieszka w domu, nie ubiera pięknych szat, nie je wytrawnego jedzenia i odchodzi w puszczę czy pustelnię aby praktykować Jogę, może być wewnętrznie do wielu rzeczy przywiązany, a więc zniewolony i do prawdziwej Jogi nie przygotowany. Drobna własność, czy nawet ciało mogą mieć dla niego niezmiernie wielkie znaczenie, może walczyć o utrzymanie go przy życiu i w zdrowiu, nie spostrzegać, że ciało stanowi dla niego najważniejszą rzecz na świecie.

Bezosobowość, wolność od przywiązań, nie wyraża się w niczym co robimy lub czego nie robimy dla naszego ciała; jest to bowiem czysto wewnętrzny stosunek do wszystkiego. Wiążącym nas czynnikiem, jest: , ja i moje", które tkwi głównie w psychice, w intelekcie. Gdy ten czynnik wiążący nas z ciałem i zmysłami znika, stajemy się wolni, kimkolwiek będziemy, gdziekolwiek się obrócimy. Król może zasiadać na tronie rządząc królestwem i być doskonale bezosobowy, z niczym nie związany; inny człowiek może być odziany w łachmany, nie posiadać żadnej własności, a być namiętnie do czegoś przywiązany i zniewolony.

Karma Joga uczy nas, że najpierw trzeba zdobyć Wairagję - być zawsze w stanie zupełnej bezinteresowności, - a dopiero wtedy działać i pracować nieustannie. Wskazuje nam metodę, która pomaga w oderwaniu się od wszystkiego, skuteczną lecz nie łatwą.

Są dwie drogi do osiągnięcia takiej bezinteresowności, do odrzucenia egoizmu. Jedna jest dla niewierzących lub tych ludzi którzy nie ufają i nie liczą na żadną pomoc z zewnątrz, tylko na własne siły. Mają oni działać z własnej woli i poprzez nią ujarzmiać moce intelektu i z jego udziałem dokonywać wyborów rzeczy słusznych i odrzucania bezużytecznych; i tak powoli uczyć się i przekonywać swój intelekt o wartości bezosobowości, jest to przecież dobre, słuszne i rozumne; mogą sobie pomagać powtarzając często: „dobrze jest być bezosobowym i bezinteresownym". Lecz ludzie wierzący mają inną, o wiele łatwiejszą drogę: mogą oni oddawać wszelki owoc swej pracy Panu, działać bez liczenia na osobiste korzyści, poświęcając wszystko Brahmanowi Bogu; wszystko co widzą, słyszą, czują i czynią, Jemu oddają, nie myślą o korzyści, nawet o uznaniu lub pochwałach, to co czynią jest Jego, nie ich; wszelki rezultat największych wysiłków i najwspanialszych dzieł do Niego należy. Stają wówczas jak gdyby z boku i czują, że są tylko sługami gorliwie wykonującymi rozkazy i życzenia Pana (Iśvara); rozumieją, że w każdej chwili każdy impuls do działania pochodzi od Niego i do Niego należy. Wszystko co czcisz, co poznajesz, co widzisz, wszystko co czynisz i o czym myślisz, oddawaj Jemu, a sam trwaj w spokoju. Bądźmy więc w takim spokoju, w doskonałym nienaruszalnym pokoju ze sobą i światem, poświęcajmy naszą myśl, duszę i ciało, oddając je jako wieczystą ofiarę Panu. Zamiast czynić objaty i rzucać w płomień przedmioty ofiarne, zdobądźmy się na tą jedną wielką - ofiarę poświęcajmy wciąż Brahmanowi Bogu nasze małe „ ja " i wszystko co do Niego należy.

„Szukając skarbu w tym świecie, tylko Ciebie, jedynego niezniszczalnego znalazłem; Ciebie bezgranicznie godnego miłości i absolutnego samooddania. U twoich stóp siebie bez reszty składam w ofierze" - powtarzajmy to wciąż, dzień i noc niech płyną te słowa.

„Nic dla mnie, nic nie chcę - czy dobre to będzie, złe czy obojętne — o nic nie dbam, niczego nie pragnę. Tobie wszystko oddaję".

Powtarzaj te słowa ciągle, poświęcając złudne „ja" całkowicie i nieustannie, aż wejdzie to w krew, przeniknie wszystkie nerwy i mózg, stanie się prawdą każdej chwili życia i zmieni się niemal w instynkt, całe ciało będzie powolne tej prawdzie absolutnego samooddania.

A wtedy idź w bój, rzuć się sam w zapasy, trudy, zmagania, a nawet tam, wśród szczęku oręża na bitewnym polu, poczujesz się wolny i cichy.

Karma Joga uczy nas, że zwykłe pojęcie obowiązku należy do niższych poziomów życia; ale wszyscy swój obowiązek musimy pełnić sumiennie. Jednak możemy zauważyć, że specjalne, często dziś spotykane poczucie obowiązku, jest przyczyną cierpienia; staje się ono niemal chorobą, opętaniem. Trzyma nas jak w kleszczach i całe nasze życie zmienia w katorgę, jest jakby przekleństwem ludzkiego istnienia. To pojęcie: „obowiązek" jest jak żar południa gdy słońce wypala wszystko wokoło, tak właśnie zdaje się ono wypalać wnętrze człowieka, i wysuszać jego serce. Popatrzcie uważnie na tych nieszczęsnych niewolników obowiązku! Przytłacza ich, zagarnia, nie mają na nic innego czasu, ani na zastanowienie, ani odświeżającą kąpiel, czy serdeczną modlitwę; obowiązek jak zmora wisi nad nimi. Wychodzą z domu do obowiązku, który jest wciąż jak miecz nad ich głową. Jest to życie niewolnika, który wreszcie pada na ulicy, jak koń w zaprzęgu. Oto współczesne, jakże częste, pojęcie obowiązku. Według mnie jedynym prawdziwym obowiązkiem człowieka jest pełnienie każdej pracy bezosobowo, beznamiętnie, spokojnie, jak ludzie wolni, poświęcający wszelką pracę Bogu. Wszystkie nasze obowiązki do Niego należą.

Posłanie nas tu do pracy i czynu jest Jego błogosławieństwem; mamy spełniać wyznaczone przez Niego na pewien czas zadanie; czy spełniamy je dobrze czy źle, któż może powiedzieć? Jeśli spełniamy je dobrze, rezultat do nas nie wróci; a jeśli źle - troska również nas nie przygnębi. Bądźmy pełni spokoju, bądźmy swobodni i pracujmy dalej, cały czas, ale jako ludzie wolni, a nie niewolnicy. Ten rodzaj wolności nie jest łatwy do zdobycia.

Jakże często nadaje się miano obowiązku pracy niewolniczej, która jest - osobistym, niezdrowym przywiązaniem do przedmiotów czy osób! Ludzie rzucają się w walkę, zmagania, trudy, goniąc za pieniądzem, za sławą, dobrobytem lecz gdy się ich spytasz po co walczą, powiedzą: „to jest mój obowiązek". Fałsz! to bezsensowna pogoń za pieniądzem, z chciwości pożądają złota, zysku, władzy, a przysłaniają tą żądzę pięknym frazesem, górnolotnym słowem.

Czym właściwie jest obowiązek? Jest to najczęściej impuls naszych przywiązań, a nie duchowy bodziec; gdy przyzwyczajenie utrwali się tak mocno, że staje się przywiązaniem, nazywamy to obowiązkiem. Np. w krajach gdzie nie istnieją prawne czy religijne formy małżeństwa, nie ma też pojęcia o obowiązkach wzajemnych męża i żony; po prostu żyją ze sobą, a trzymają ich razem widoki na pewne korzyści; lecz gdy po długim czasie życie razem utrwali się, zostanie nazwane obowiązkami rodzinnymi. Wydaje mi się to, rodzajem chronicznej choroby; gdy zaznacza się ostro jako egoizm we dwoje, gdy człowiek gotów jest krzywdzić i zabijać innych dla „dobra" swojej rodziny, czyli rozszerzonego „ja”, nazywamy to nieraz chorobliwym przywiązaniem; a gdy pojawia się to w łagodnej formie nazywamy - instynktem przyrody. Ale żadne piękne słowa i wspaniałe nazwy jak: „święty obowiązek", nie zmieniają faktu, że jest to w istocie rodzaj chronicznej ułomności.

Oczywistość tego faktu lubimy przysłaniać i gloryfikować go jako zgodny ze świętymi księgami itp., a w rezultacie wszyscy walczą ze sobą, oszukują się wzajemnie i krzywdzą innych, w imię tego „świętego obowiązku".

Sądzę, że obowiązek jest dobry gdy hamuje brutalność i nie pozwala jej panoszyć się bezkarnie. Jest również dobry dla dość prymitywnych ludzi, których nie stać na żaden inny ideał; ale ludzie którzy chcą iść drogą Karma Jogi muszą odrzucić wszystkie pojęcia, także - obowiązku. Dla was i dla mnie obowiązek, jak się go zwykle rozumie, nie istnieje. Cokolwiek możesz dać innym, dawaj całym sercem, ale nie z obowiązku.

Nie bądź zniewolony, zmuszany do czynienia dobrze przez pojęcie obowiązku. Nie poddawaj się żadnym przymusom. Dlaczego mielibyśmy podlegać jakiemukolwiek przymusowi? Wszystko co robimy pod przymusem tylko wzmacnia więzy i powiększa niewolę.

Dlaczego chcemy koniecznie mieć jakieś obowiązki? Kto chce iść drogą Karma Jogi niech pozostawia wszystko Brahmanowi Bogu. W tym strasznym, rozżarzonym kotle, gdzie ogień wyobrażanych obowiązków wysusza ludzkie istnienia i serca, bądźmy cisi, w orzeźwiającym chłodzie bezinteresowności. Wszak każdy z nas ma tylko Jego wolę spełniać, nic nie mamy wspólnego z nagrodą ani z karą. Kto chce nagrody musi dopuścić także istnienie kary; chcąc jej uniknąć musi wyrzec się zapłaty, którą jest nagroda. A chcąc wznieść się ponad cierpienie trzeba wyrzec się pragnienia szczęścia, bowiem ta dwójka jest nierozłączna. Z jednej strony mamy szczęście, z drugiej cierpienie. Z jednej jest życie, a z drugiej śmierć. I jedyną drogą do przekroczenia śmierci jest pozbycie się żądzy życia.

Życie i śmierć to jedno, widziane z dwóch różnych punktów. Więc pojęcie szczęścia bez śladu cierpienia, albo życia bez śmierci, jest dobre dla dzieci, lecz człowiek rozumny, myśliciel, widzi nielogiczność tego; chcąc wznieść się ponad jeden czynnik tej dwójni, nie osiągnie się celu, można tylko wznieść się ponad oba. Nie oczekujmy więc nigdy uznania ani nagrody. Zazwyczaj kiedy tylko spełnimy coś dobrego chcemy od razu uznania i pozytywnej oceny. Gdy ofiarujemy coś na dobry cel, chcemy widzieć swe nazwiska w gazetach. W ślad za takimi chęciami idzie cierpienie, są one pospolitą miłością. Najwięksi ludzie na naszej ziemi byli nieznani, choć może byli równie wielcy jak historyczne postacie które czcimy; tak, o największych bohaterach duchowych świat nasz nie wie nic.

Może setki tych nieznanych bohaterskich duchów żyło w każdym kraju, działając w ciszy i ukryciu. W ciszy żyją i w ciszy odchodzą; a z czasem ich wzniosłe myśli znajdują wyrazicieli w wielkich, bliższych nam już, w widzialnych i znanych postaciach historii, które wielbimy. Ale „najwyższym" nie jest potrzebne uznanie, sława, a nawet przyjęcie ich wiedzy przez ludzkość.

Pozostawiają światu swe wielkie idee, ale nie zakładają żadnych szkół, systemów filozoficznych, nie szukają nieśmiertelności dla swego imienia, wzdrygają się raczej na samą o tym myśl. Są to natury o najczystszej Sattwie (najwyższej harmonii), które nigdy nie pobudzają do czynu, tylko stapiają wszystko w miłości. Widziałem jednego z takich Wielkich w Indii, był to Jogin żyjący w samotnej grocie; był tak zupełnie wyzbyty poczucia swej oddzielnej indywidualności, że zdawało się iż już nic ludzkiego w nim nie pozostało, że jaśnieje przez niego wszechogarniająca boskość. Jeśli ukąsił go jakiś owad w rękę, gotów był drugą nadstawić z uśmiechem, mówiąc iż jest od Boga posłany; wszystko co do niego przychodziło, co mu się zdarzało, widział jako posłannictwo od Brahmana Boga. Nie pokazuje się ludziom, a przecież jest on jak olbrzymie dynamo, zbiornik niewyczerpanej miłości i wielkich, jaśniejących światłością myśli.

Następnym typem jest człowiek, w którym przeważa Radżas, o naturze czynnej, zdobywczej, ruchliwej; który umie pochwycić wielkie idee przez najwyższych stworzone, głosić je i szerzyć wśród ludzkości. Sądzę, że tamci, już całkowicie nadludzie, w milczeniu jakby zgarniają idee, i przekazują tym ludziom, których my uważamy za najwyższych, którzy jak Budda i Chrystus, idą wśród ludzi głosząc je i własnym popierając przykładem. Gautama Buddha powtarzał wielokrotnie, że jest dwudziestym piątym „wielkim", nieprzerwanym w szeregu Buddów przeszłości; ale my tych jego dwudziestu czterech poprzedników nie znamy, historia o nich milczy; a przecież Gautama musiał opierać swą naukę na prawdach, które oni pozostawili.

Z całą mocą twierdzę, że najwyżsi są cisi, nieznani, niewidoczni. Oni to znają najlepiej potęgę jaką jest myśl; wiedzą z bezwzględną pewnością doświadczenia, że nawet gdy ukryją się w samotnej grocie, zamkną do niej wejście i stworzą tam pięć zawierających prawdę myśli, to przenikną one przez góry, przelecą nad oceanami, rozszerzą się na cały świat i wejdą w ludzkie serca i myśli, zbudzą setki ludzi do czynu, który tym ideom nada kształt odpowiedni dla codziennego życia człowieka. Ci Riszi, najwyżsi, są zbyt blisko Boga, aby mogli działać wśród zgiełku świata, aby mogli walczyć, zdobywać, rozkazywać i czynić dobrze tu, na ziemi, jak czynią inni ludzie. Aktywni pracownicy, nawet najwięksi, mają jeszcze w sobie choćby odrobinę, choćby cień niewiedzy.

Tylko ci ludzie mogą działać wśród naszego ziemskiego świata, w których ta odrobina, ten cień jeszcze pozostał. W samym impulsie do pracy tkwi konieczność jakiegoś motywu, jakiejś ludzkiej pobudki, a przecież w obliczu najwyższej Opatrzności, przed którą nawet upadek ptaszka nie może się ukryć, jak człowiek może przywiązywać wagę do swej drobnej mizernej pracy?

Czyż nie jest to rodzajem bluźnierstwa, jeśli wierzymy, że On otacza swą opieką najmniejszą rzecz i sprawę tego świata? Czy nie należy raczej stanąć z czcią i niemal w trwodze wobec Jego Bezmiaru (Ananta) powiedzieć: „Bądź wola Twoja"? Najwyżsi ludzie, ci Riszi, którzy są już właściwie nadludzmi, nie mogą oddawać się pracy, tak jak my ją rozumiemy, bo nie ma w nich żadnego „motywu działania". Są pogrążeni całą swą istotą we Wszechducha, Brahmana, nie znają pragnień, ani ludzkich pobudek, są już niejako samym duchem, a ten jest ponad pracą i czynem. Ci nadludzie są naprawdę najwyższym szczytem naszej ludzkości; ale poza nimi wszyscy muszą pracować. Jednak nawet w najintensywniejszej pracy, nie należy myśleć, że możemy „pomagać światu". Jest to pojęcie egocentryczne, a przy tym nieścisłe. Możemy tylko sobie pomagać w przyswajaniu nieodzownych nauk w tej wielkiej uczelni jaką jest wszechświat. Tylko taki stosunek jest słuszny. Jeśli pracujemy z całą intensywnością na jaką nas stać, ale wciąż pamiętamy, że sama możliwość, sama sposobność danej pracy jest przywilejem, „łaską" nam posłaną, będziemy zawsze w każdej pracy wolni, do niczego nie przywiązani.

Miliony ludzi podobnych nam, moi słuchacze, myśli, że są wielcy i ważni w swym otoczeniu; a przecież gdy umrą w pięć minut zginie pamięć o nich. Ale życie boskie jest nieskończone, nie ma w nim pamięci ani zapomnienia.

„Któż mógłby przez jedną chwilę żyć, przez jedną sekundę oddychać, gdyby to nie było wyrazem Woli Najpotężniejszego" mówi jedna z naszych ksiąg. ON jest nieustannie czynną Opatrznością, cała moc jest Jego mocą i wszelką potęgą On rządzi. Z Jego woli wieją wiatry, świeci słońce, życie kwitnie na ziemi i śmierć po niej kroczy. ON jest całością. On jest każdym i w każdym. Możemy Go tylko czcić. Jemu oddawać naszą pracę i jej owoce; czyńmy dobrze dla samego dobra; tylko wówczas poznamy wolność prawdziwą. Opadną wszystkie więzy, znikną wszystkie ograniczenia i poznamy czym jest wolność doskonała. Oto cel Karma Jogi.

5. IDEAŁ KARMA JOGI

Największą ideą filozofii Wedanty jest przekonanie, że do tego samego celu można dojść różnymi drogami; drogi te nazwałem ogólnie: drogą czynu, miłości, wiedzy psychologicznej i poznania. Ale trzeba pamiętać, że podziały te nie zaznaczają się zbyt ostro, że drogi te nie wykluczają się wzajemnie, a nieraz nawet łączą i dopełniają. Nadajemy im nazwę według przeważającej w nich „aktywności". Nie należy sądzić, że istnieją ludzie którzy są tylko i wyłącznie przedstawicielami jednej drogi; tzn. są tylko pracownikami, albo tylko miłują i czczą, lub są tylko oddani wiedzy. „Aktywności" te łączą się w wielu punktach, a drogi, w późniejszych stadiach, schodzą się w jedną. Wszystkie religie i metody Jogi prowadzą zawsze do tego samego celu. Cel ten starałem się już jasno przedstawić, jest nim –Wolność.

Sądzę, że wszystko, od atomu do człowieka, tak czy inaczej dąży do wolności; wszystko, od cząsteczek materii tzw. „martwej" do najwyższego na ziemi istnienia - duszy człowieka. Cały wszechświat wyraża walkę o tą wolność.

We wszelkich połączeniach materii, każda ze składowych cząstek ma jakby tendencję do własnej, niezależnej od innych drogi, chce się od reszty oddzielić i uniezależnić, ale inne cząsteczki trzymają ją przy sobie. Nasza Ziemia także chce oddalić się od słońca, a księżyc od ziemi. Wszystko ma tendencję do oddzielania się i uniezależniania od innych. Sądzę, że wszystko co postrzegamy we wszechświecie posiada tą jedną podstawową dążność do swobody i niezależności; ona to rządzi świętym w jego modlitwach i medytacjach, ona też kieruje złodziejem czy rozbójnikiem. Gdy to dążenie do wolności wyraża się w odpowiednio wysokiej formie, nazywamy je dobrem, a gdy w nieodpowiedniej nazywamy złem. Ale impuls w obu działaniach jest ten sam.

Świętego, Sadhu, przygnębia świadomość więzów i ograniczeń, chce się z nich wyrwać więc zwraca się do Brahmana Boga; a złodzieja gnębi świadomość, iż nie posiada rzeczy których pragnie, stara się temu zaradzić, zrzucić to ograniczenie, uwolnić od jego ciśnienia i to pcha go do kradzieży. Twierdzę, że wolność jest ogólnym, powszechnym celem wszelkiego stworzenia, że wszystko, świadomie lub nieświadomie do niej się kieruje. Wprawdzie wolność do której dąży święty jest inna od tej, jakiej pożąda złodziej, bo pierwsza wiedzie w szczęście nieskończonego życia, a druga stwarza tylko dalsze ograniczenia dla duszy złodzieja; ale motyw w jednym i drugim wypadku jest ten sam.

W każdej religii znajdujemy wyraz tej walki o wolność; jest ona podstawą wszelkiej etyki ibezinteresowności czyli altruizmu; którego podstawą jest uwolnienie się od pojęcia, że to małe, znikome ciało stanowi całego człowieka. Gdy widzimy, że ktoś spełnia dobre czyny, że pomaga serdecznie innym, możemy być pewni iż oznacza to, że mu już nie wystarcza jego własne małe kółko, że nie zgadza się na zamknięcie w pojęciach „ja i moje".

Można powiedzieć iż uwalnianie się od egoizmu prawie nie ma granic i końca; wszystkie systemy filozoficzne zawsze głosiły, że wyzbycie się egoizmu to cel który mamy osiągnąć.

Co dzieje się z człowiekiem gdy osiąga stan bezosobowy, pozbawiony najdrobniejszego egoizmu? Otóż przestaje być panem takim a takim, zamkniętym w swej ludzkiej osobowości, pogrąża się w życie olbrzymie, szerokie, pełne, jednoczy się z nieskończonym i bezgranicznym istnieniem; to rozszerzenie się świadomości, to stopienie się z Wszechżyciem jest celem wszystkich religii, jak i moralnych i filozoficznych nauk.

Zwykły człowiek, skupiony w swej małej osobowości, słysząc po raz pierwszy o tym filozoficznym pojęciu przeraża się, choć sam powtarza nieświadomie tę samą zasadę gdy mówi o miłości bliźniego, o dobroci i miłosierdziu. Nie można postawić żadnej granicy dla tej miłości bliźniego; nie można wyznaczyć obrębu dokąd ma sięgać bezosobowość i bezinteresowność. Człowiek, który je osiągnął, w jakimkolwiek systemie czy religii, nie będzie się różnił od ludzi, którzy innymi drogami doszli do tego samego stanu - absolutnego zjednoczenia z Wszechżyciem.

Karma Joga, kieruje nas przez bezosobowy czyn do wolności, która jest celem każdej duszy ludzkiej. Egoistyczne czyny opóźniają nasze zbliżenie się do celu; a każdy „czysty" tj. bezinteresowny czyn do niego nas zbliża; można więc zupełnie ściśle dać taką definicję etyki: Wszystko co jest egoistyczne, jest tym samym niemoralne, nie etyczne; a wszystko bezosobowe jest moralne, etyczne.

Lecz gdy przejdziemy do szczegółów zobaczymy, że sprawa nie jest taka prosta; np. środowisko często zmienia szczegóły i nadaje im inne znaczenie. Ten sam czyn w pewnych okolicznościach może być nie egoistyczny, a w innych całkiem samolubny. Możemy więc dawać najogólniejszą definicję, pozostawiając do określenia szczegóły gdy weźmiemy pod uwagę różnice czasu, miejsca i okoliczności. W jednym kraju pewne czyny są uważane za niemoralne, a w innym to samo postępowanie będzie zupełnie proste i moralne, gdyż środowisko i światopogląd ludzi jest odrębny. Celem całej przyrody i wszystkich istot jest, jak już mówiłem, wolność, a ta może być osiągnięta tylko przez doskonały altruizm, inaczej mówiąc bezosobową i bezinteresowną miłość; każda bezosobowa myśl, uczucie i czyn zbliżają nas do tego celu, a więc można powiedzieć o nich, że mają wartość moralną. Możemy się przekonać że definicja ta będzie słuszna i ścisła w zastosowaniu do każdej religii, do każdego systemu.

Niektóre systemy opierają się na wierze w największą Istotę, w Boga. Jeśli wyznawców Brahmana Boga zapytamy dlaczego mamy tak, a nie inaczej postępować, odpowiedzą: „Gdyż takie jest przykazanie Boga". Ale jakiekolwiek będzie źródło ich pojęć, skądkolwiek czerpią założenia swej etyki, ma ona zawsze tą samą podstawę i ideę centralną - zapomnienie o sobie, samozaparcie się i poświęcenie. A jednak niektórzy, pomimo tak wysokich etycznych pojęć, przerażają się na myśl o wyrzeczeniu się swej małej osobowości. Można spytać człowieka, który uparcie trzyma się pojęcia iż odrębne osobowości są trwałe, i nie ma wcale ochoty tego pojęcia odrzucić, możemy się spytać jak myśli, co się dzieje z człowiekiem, który staje się tak absolutnie bezosobowy, że nie potrafi już myśleć o sobie, ani pracować tylko dla siebie, ani o sobie mówić? Gdzie jest wówczas jego „ja"? Jeśli sam może czuć swe „ja” tylko wtedy kiedy w jego imieniu mówi, myśli i działa; ale jeśli ta świadomość siebie znika, jeśli mówiąc, myśląc i czyniąc, ogarnia świadomością innych, całe środowisko, cały świat, gdzie jest wówczas jego „ja”? Znika; a człowiek wychodzi z ciasnego kręgu siebie, żyje życiem nieskończenie bogatszym, szerszym i wspanialszym aniżeli przedtem.

Karma Joga przedstawia nam system etyki i religii dążącej do wyzwolenia przez bezosobowe myśli i czyny; nie żąda wiary w żadną naukę, teorię czy dogmat. Karma Jogin może nawet nie wierzyć w Boga, może nigdy nie myśleć o duszy, ani o żadnym metafizycznym zagadnieniu. Ma swój cel przed sobą – osiągnięcie altruizmu własną drogą; sam ją musi wypracować, sam musi urzeczywistnić prawdę absolutnej rzeczywistości.

Każda chwila jego życia musi być cząstką tego urzeczywistnienia, gdyż tylko przez pracę i czyn, bez pomocy żadnej nauki czy teorii, ma rozwiązać to samo zagadnienie i osiągnąć ten sam poziom, do którego dąży Dżnani Jogin używając poznania, wiedzy, nauki; a Bhakta - miłości i natchnienia.

Ale nasuwa się pytanie: cóż jest tą jego pracą? Co znaczy dobry czyn, czy też służenie ludziom? Czy w ogóle istnieje możliwość pomagania ludziom i całemu światu? W znaczeniu absolutnym nie ma takiej możliwości; w znaczeniu względnym, istnieje.

Nikt z nas nie może dać naprawdę trwałej pomocy nikomu; nikt z nas nie może uczynić czegoś co byłoby dla innych ludzi, dla świata, stałym i wiecznym dobrem; gdyby to było możliwe świat nasz wyglądałby inaczej.

Możemy zaspokoić głód człowieka na chwilę, ale za godzinę znów będzie głodny. Każda radość jaką damy ludziom będzie przejściowa. Nikt nie jest w stanie uleczyć tej wciąż powracającej gorączki pragnienia przyjemności, rozkoszy, dobrobytu; nikt nie może wyrwać człowieka spod działania dualności – szczęścia i cierpienia. Czy ktokolwiek mógłby obdarzyć cały świat trwałym szczęściem? Nie można wywołać żadnej fali w oceanie nie tworząc obok wklęsłości. Ogólna suma dobrych tj. pomyślnych i przyjemnych rzeczy na tym świecie, w stosunku do potrzeb i pożądań człowieka, jest od wieków ta sama, nie można jej ani zwiększyć ani zmniejszyć. Spójrzmy na historię ludzkości od wieków, aż po dziś dzień; czyż pomimo tylu zmian, nowych odkryć, wciąż nowo-wymyślanych, a wciąż takich samych nieszczęść i trosk, zupełnie podobnych rozkoszy jak i męki, oraz różnic w stanowiskach i w możliwościach rozwoju? Czyż nie widzimy podobnie jak przed wiekami bogatych i biednych, nędzarzy i milionerów, chorych i zdrowych, rozumnych i idiotów? Tak samo było w dawnym Egipcie, Grecji, Rzymie i w jeszcze bardziej starożytnych czasach, jak jest w wielu krajach dzisiaj. Zawsze było podobnie; ale jednocześnie możemy stwierdzić, że obok tej dualności rozkoszy i cierpienia, istniała zawsze garstka ludzi chcąca ulżyć troskom i cierpieniom innych.

W całej historii spotykamy setki ludzi pracujących szczerze, a nieraz ciężko, nad ułatwieniem życia innym. Czy im się to udawało? Jest to podobne do rzucenia piłki z jednego miejsca w drugie. Usuwamy cierpienie w jednej formie, a ono pojawia się znów w innej; zmniejszamy dolegliwości fizyczne przez coraz nowe metody leczenia czy higieny, a one pojawiają się w nieco inny sposób, w zawiłych problemach myślowych, czy w postaci cierpień uczuciowych. Przypomina to obraz jaki przedstawia Dante gdy opowiada o piekle, obraz skąpca, który ma wnieść bryłę złota na szczyt wzgórza; za każdym razem gdy mu się udaje posunąć ją w górę, ona znów ześlizguje się w dół. Wszystkie górnolotnie brzmiące frazesy o nadchodzącym wieku pomyślności i ogólnego dobrobytu, są jak historie dla dzieci o wróżkach i cudach. Każdy naród marzy o tej epoce pomyślności, i każdy sobie wyobraża, że ze wszystkich ludów tej ziemi on właśnie będzie się cieszył największym dobrobytem i największym szczęściem. Co za wspaniałe nie egoistyczne marzenie!

Nie da się nic dodać do ogólnej sumy dobrobytu na świecie jak i do cierpienia i trosk; będą one wciąż takie same. Możemy przesuwać coś z nich z jednego miejsca na drugie, i znów z powrotem, ale suma musi pozostać ta sama, bo jest to jedną z cech właściwych naszemu światu. Te podnoszące się i opadające fale tak cierpień jak uciech, są nieuniknione, są cechą przejawiania się naszego świata; myślenie, że może być inaczej – że można mieć same uciechy bez cierpienia – byłoby równie nielogiczne, jak wyobrażać sobie, że tu, na ziemi, może istnieć życie bez śmierci. Oczywiście byłoby to absurdem, gdyż samo pojęcie życia zawiera w sobie pojęcie śmierci, a szczęścia - cierpienia. Lampapaląc się musi nieustannie spalać knot i to jest jej życie. Jeśli chcemy mieć życie, musimy umierać za nie w każdej chwili.

Życie i śmierć są tylko różnymi wyrazami tego samego zjawiska, oglądanymi z dwóch różnych punktów; są one wznoszeniem się i opadaniem różnych punktów; są one wznoszeniem się i opadaniem tej samej dali, stanowią jedność. Patrząc na „opadanie", czyli wklęsłość fal, człowiek staje się pesymistą; a inny człowiek patrząc na jej wznoszenie się, na szczyt fali, staje się optymistą. W młodym wieku, gdy rodzice zaspokajają wszystkie potrzeby chłopaka, a on ma tylko uczyć się, nie wiele mu do szczęścia potrzeba, jest więc z natury optymistą. Ale z wiekiem nabywa spokojnej oceny wszystkiego, a doświadczenia zmieniają nieco jego optymizm. Podobnie jest i z narodami, młode są niemal zuchwałymi optymistami, sądzą, że wszystko potrafią zmienić na świecie; ale narody starożytne, mające dziesiątki wieków historii za sobą, patrzą na życie inaczej. Przysłowie mówi: „Przez tysiąc lat wielki gród - w następne tysiąc - las". Ta zmiana lasu w miasto, a po tysiącach lat znów miasta w las, dokonuje się wszędzie; zależnie od strony z której człowiek patrzy staje się pesymistą lub optymistą.

Zastanówmy się nad drugim pojęciem mianowicie - równością. Niejedna religia głosi, że zbliża się nowy wiek, w miarę jak zbliżamy się do chrześcijańskiego 2000 roku; mówią nawet, że Bóg sam wcieli się aby rządzić światem, że zapanuje wówczas zupełna równość życia i warunków. Ci którzy to głoszą są fanatykami, a fanatycy są zawsze ludźmi najbardziej oddanymi swojej idei. W pierwotnym chrześcijaństwie było wiele z tego fanatyzmu i właśnie to przyciągnęło i olśniło Greków i Rzymian. Wierzyli, że w tej nowej religii nie będzie niewolnictwa, że nastanie wkrótce wiek pomyślności i nikt nie będzie cierpiał głodu ani nędzy. Pierwsi wyznawcy tych pojęć mieli najszczerszą, fanatyczną wiarę, której byli absolutnie oddani. Dziś są także ludzie którzy myślą o nowej epoce gdy zapanuje wolność,równość i braterstwo. Ale i to jest fanatyzmem. Całkowita równość nigdy nie istniała na świecie i nigdy nie może zaistnieć. Jakże możemy wszyscy być równi? Taka równość byłaby całkowitym zastojem, a więc śmiercią.

Cóż czyni świat takim jakim jest dzisiaj? Utrata równowagi. W stanie pierwotnym, który nazywamy chaosem, panuje całkowita równowaga. Jak wyłaniają się z tego chaosu, twórcze, stwarzające wszechświat siły? Przez tarcie, ciśnienie, zmaganie, „współzawodnictwo". A jeśli wyobrazimy sobie, że wszystkie cząsteczki materii pozostają w równowadze, czyż mógłby wówczas zaistnieć proces twórczy i rozwojowy? Wiemy na podstawie nauki, że byłoby to niemożliwe. Gdy naruszymy spokój cichych wód, każda cząsteczka wprawiona w ruch stara się powrócić do stanu spokoju, uderzając przy tym o inne; podobnie wszystkie zjawiska objęte nazwą „wszechświat" walczą i zmagają się dążąc do osiągnięcia pierwotnego stanu równowagi. Po czym przychodzi bodziec (naruszenie spokoju) i na nowo powstaje tarcie, ciśnienie i różnorodne połączenia (nowa twórczość). Nierówność jest podstawą stawania się i tworzenia. Lecz energie dążące do przywrócenia równowagi jak i te które ją naruszają i zakłócają są dla procesu tworzenia potrzebne.

Całkowita równość; to co oznaczałoby równowagę wszystkich ścierających się sił i elementów na wszystkich planach, nie może nigdy zaistnieć w naszym świecie. Zanim zapanowałby taki stan, ziemia stałaby się zupełnie nieodpowiednia dla jakiegokolwiek życia, nikt nie utrzymałby się na niej. Toteż uważam, że wszystkie idee o nowej epoce, która przyniesie absolutną równość nie tylko nie mają żadnej podstawy, ale doprowadziłyby nas niewątpliwie do zupełnego zniszczenia gdybyśmy je chcieli stosować.

Co stanowi główną różnicę pomiędzy ludźmi? Przede wszystkim moce umysłowe. Nikt, oprócz zupełnego nieuka, nie może dziś twierdzić, że wszyscy przychodzą na świat z taką samą siłą intelektu. Przychodzimy na ten świat z zupełnie innymi umysłowymi i psychicznymi uzdolnieniami; od urodzenia jesteśmy albo ludźmi słabymi, przeciętnymi, albo posiadającymi pewną wielkość. Czerwonoskórzy Indianie zamieszkiwali Amerykę przez tysiące lat, a oto garstka waszych przodków (odczyt był wygłoszony w Ameryce przyp. tłumacza) przybyła tutaj i zmieniła oblicze całego kraju. Dlaczego Indianie nie wznieśli podobnych gmachów i nie wprowadzili takich ulepszeń, jeśli byli równi w inteligencji tym nowym przybyszom? Ta grupa waszych przodków wniosła tu nową moc inteligencji, nowe asocjacje przeszłych doświadczeń i aktywność, którą wyrazili w czynie.

Zupełny brak zróżnicowania, dyferencji, czyli brak różnorodności to zastój i śmierć. Dopóki ten świat istnieje będzie musiało istnieć także zróżnicowanie i odrębności; a epoka doskonałej równości nadejdzie dopiero wtedy, gdy cykl stworzenia będzie się zbliżał do końca, w żadnym razie nie wcześniej. Jednak nadzieja, że wraz z nastąpieniem roku 2000 coś radykalnie na świecie się zmieni, jest dla wielu ludzi dużą inspiracją do pracy dla ludzkości. Podobnie jak i nierówność jest konieczna dla samego procesu tworzenia, tak i wysiłki ludzkie aby ją zmniejszyć i sprowadzić do minimum są także dla naszego życia potrzebne. Jeśli zamarłby wysiłek, praca nad wyrwaniem się z ograniczeń, zdobyciem wolności i powrotem do Praźródła, czystego Bytu, wszelka twórczość zatrzymałaby się również. Różnica tych dwóch tendencji określa pobudki człowieka; zawsze będą istniały te dwa rodzaje motywów skłaniających ludzi do pracy: jeden wzmacnia więzy, drugi zbliża do wyzwolenia.

Ludzie często myślą, że gdy skończą jeden obowiązek zdołają odetchnąć, że będą mieli chwilę spokoju; jest to złudzenie; zanim wykonamy część pierwszego obowiązku już drugi będzie na nas oczekiwać. Wszystkich nas wciąga ta potężna, złożona, trudna do zrozumienia maszyna świata. Są dwa sposoby wyrwania się spod jej działania. Jeden - to pozbyć się wszelkiego zainteresowania dla całego mechanizmu, zobojętnieć, tj. odrzucić, czy zniweczyć pragnienia i stać jakby na uboczu, jako świadek działań i obrotów tej wielkiej maszyny. Jest to łatwe do powiedzenia lecz bardzo trudne do wykonania.

Nie wiem czy wśród dwudziestu milionów ludzi znajdzie się jeden człowiek któremu się to uda. Drugi sposób, ten który przedstawia nam Karma Joga, to życie w działaniu, w czynie, ale... wcześniej należy posiąść tajemnice pracy, które odsłania nam Karma Joga. Nie trzeba uciekać od tej wielkiej maszyny i izolować się, lecz będąc w samym jej środku, znać tajemnicę czynu. Przez właściwą pracę można, pozostając nawet w trybach tej maszyny, wyrwać się z nich, bo drogą staje się wówczas sama maszyna.

Mówiliśmy już czym jest praca, i działanie. Jest nieodłączną częścią przyrody, dokonywać się musi ciągle, bez przerwy. Ludzie którzy wierzą w istnienie Istoty Najwyższej – Brahmana Boga - zrozumieją to lepiej, bo wiedzą, że jest On dość potężny by nie potrzebować niczyjej pomocy.

Choć ten świat będzie istniał zawsze, naszym celem jest wolność i bezinteresowność; Karma Jogamówi nam, że można ten cel osiągnąć przez pracę. Wszelkie idee stworzenia doskonałego szczęścia na świecie są dobre jako bodźce dla fanatyków; a musimy zdawać sobie sprawę, że fanatyzm sprowadza tyleż dobrego co i złego. Karma Jogin pyta: „po co jest nam potrzebna inna pobudka ponad wrodzoną miłość do wolności"? Musimy wznieść się ponad zwykłe ludzkie pobudki.

„Macie prawo do pracy lecz nie do jej rezultatów".

Człowiek musi starać się zrozumieć treść tych słów i według nich żyć, mówi nam Karma Joga. Gdy głęboka chęć czynienia dobra, służenia ludziom, staje się nieodłączną częścią naszej istoty, nie oglądamy się wówczas za żadnym zewnętrznym, bodźcem ani pobudką. Spełniamy czyny dobre po prostu dlatego, że są dobre, że pełnić je jest rzeczą piękną: kto czyni dobrze choćby po to aby się dostać do nieba, ogranicza się - mówi nam Karma Joga. Każda praca, każdy czyn spełniany choćby z najlżejszą egocentryczną pobudką, zamiast nas wyzwalać, wiąże, kuje nowe łańcuchy na przyszłość.

Więc jedyną drogą do wolności jest pozostawienie rezultatów naszej pracy, nie dbanie o nie zupełnie, nie przywiązywanie się do nich. Trzeba wiedzieć poprzez wewnętrzne doświadczenie, że ciało nie stanowi naszej istoty, że cały świat dookoła to nie my, i właściwie gdy pracujemy ciało wykonuje czynności, a dusza może trwać w spokoju; bowiem jesteśmy duchem, który trwa w wieczystym, nienaruszalnym i twórczym spokoju.

Dlaczego mamy pozwalać by życie narzucało nam więzy? Ale... łatwo powiedzieć: nie związujemy się niczym, lecz jak do tego dojść? Oto: każda dobra, użyteczna praca, spełniana bez żadnego ubocznego motywu, „czysto", dla niej samej, zamiast stwarzać nowe więzy, niweczy jakieś ich ogniwo stworzone w przeszłości. Każda dobra myśl jaką posyłamy w świat, nie spodziewając się żadnej odpowiedzi, czy wzajemnej życzliwości, wejdzie w zbiornik dobroczynnych sił które złamią coraz więcej tych ogniw i oczyszczą naszą naturę, aż stanie się przejrzysta i jaśniejąca wewnętrznym światłem. Ale wszystko to może się wam wydawać zbyt filozoficzne lub zarozumiałe, teoretyczne i dalekie od codziennego życia. Sam czytałem wiele krytyk tej nauki Bhagawad Gity. Wielu ludzi mówiło, że niemożliwa jest praca bez motywu, że nie ma czynu bez pobudki; oznacza to jednak tylko to, że nigdy nie spotkali ludzi zupełnie bezinteresownych, działających dla samego piękna działania.

Chciałbym wam na zakończenie powiedzieć o jednym wielkim człowieku, który tą naukę Karma Jogi stosował doskonale, człowiekiem tym był Buddha. Może był on nawet jedynym człowiekiem, któryKarma Jogę wzniósł do doskonałości. Wydaje mi się, że wszyscy inni prorocy i nauczyciele znani na naszej ziemi mieli także jakieś inne, bardziej zewnętrzne motywy w swoim bezosobowym działaniu; ale nie miał ich wcale Budda.

Wśród tych wielkich nauczycieli ludzkości istnieją dwa typy; jeden to ci, którzy uważali siebie za boskie wcielenia; drugi to ci, którzy sądzili iż są tylko bożymi posłańcami, którzy musieli zstąpić na ziemię aby wykonać jakieś zadanie; więc jedni i drudzy czerpali natchnienie i impet do działania z poza siebie i jakby oczekiwali pewnych skutków swej pracy. A Budda jest jedynym, który powiedział:

„Nie dbam o wszystkie wasze teorie o Bogu. Cóż za pożytek wieść najsubtelniejsze dyskusje o duszy? Bądźcie dobrzy, czyńcie dobro, zaprowadzi to was do wolności i do prawdy która istnieje".

W całym swoim życiu nie miał cienia egocentrycznych pobudek, a któż więcej pracował i trudził się niż on?

Wskażcie mi na przestrzeni całej historii, drugiego człowieka, który tak wysoko się wzniósł ponad ludzkość. Cała ludzkość, wydała jeden charakter łączący tak wzniosłą filozofię z tak głębokim współczuciem. Ten wielki filozof, głoszący najwyższe filozoficzne pojęcia, miał głębokie współczucie dla najniższych zwierząt; a nigdy nie mówił o sobie i żadnych nie przypisywał sobie mocy. Jest on idealnym Karma Joginem, który działał zawsze bez najlżejszej zewnętrznej pobudki; czyż nie był on największym spośród ludzi, łączącym najwyższą filozofię z gorącym sercem, rozum ze słodyczą, miłość z czynem, potęgę ducha z prostotą. Można go nazwać największym reformatorem wśród ludzkości; był pierwszym, który śmiał powiedzieć:

„Nie wierzcie w nic tylko dlatego że najstarożytniejsze księgi to głoszą; nie wierzcie nawet jeśli tak każe wasza narodowa tradycja lub tak uczono was w dzieciństwie; używajcie waszego rozumu (buddhi) dla sprawdzania każdej nauki, a gdy już ją przemyśleliście i stwierdziliście, że może przynieść dobro dla jednego lub wielu ludzi, przyjmijcie ją, żyjcie według niej i pomagajcie innym w jej przyjęciu i życiu nią".

Zaiste ten pracuje najlepiej kto działa bez żadnej pobudki, nie spodziewając się zapłaty, nagrody, sławy, czy rajskich szczęśliwości, a nawet zbawienia; a gdy ktoś z nas do tego poziomu się wzniesie, stanie się tak jak Budda i stworzy siłę która pozwoli ludziom tak pracować, że przemieni się świat. Tak, Budda jest najwyższym ideałem Karma Jogi.



Zapraszamy na warsztaty Królewskiej Radża Jogi 


© Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone przez: radża-joga.blogspot.com


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz