poniedziałek, 21 listopada 2016

O Bezbożności - Bo Yin Ra

O Bezbożności



CZYNIĄC ZADOŚĆ WYMAGANIOM PRAWA AUTORSKIEGO ZAZNACZAM, ŻE W ŻYCIU DOCZESNYM NAZYWAM SIĘ JOSEPH ANTON SCHNEIDERFRANKEN, NATOMIAST W MOIM BYCIE WIEKUISTYM BYŁEM, JESTEM I POZOSTANĘ TYM, KTÓRY TE KSIĘGI PODPISUJE
Bô Yin Râ

Do Czytelnika!

Autor Bo Yin Ra - trójsylabowe imię duchowe - żył 1876-1943 w Szwajcarii.
Był twórczy jako literat i artysta malarz.
Pochodził z rodziny chrześcijańskiej i nazywał się Joseph Anton Schneiderfranken.
Nie zakładał żadnej szkoły, nie głosił żadnego systemu myślenia czy wiary, lecz uważa się za pośrednika duchowego do wglądu do Prawiecznej Duchowej Ojczyzny Człowieka.
Jego mottem było - jak sam głosił, dosłownie:
„My naprawdę nie potrzebujemy żadnej nowej religii a jeszcze mniej nowych sekt.
Co najbardziej i niezbędnie nam potrzeba to ożywić duchowe siły, które każdy człowiek ziemski jeszcze dziś w sobie samym odnaleźć może. Tekst wzięty z broszurki:

Bô Yin Râ - „O moich pismach”

„PRZEDMIOT” ŚLEPEJ WIARY A RZECZYWISTOŚĆ


Dla mnie, jako człowieka odrębnego pokroju duchowego, żyjącego w pełnej świadomości Boga w wiekuistym substancjalnym Duchu, staje się już prawie niemożliwe gdy rzucam okiem wstecz na zależne od mózgu poznanie ziemskie, odtworzyć sobie stan świadomości moich ziemskich bliźnich, którzy ujmując rzecz wyłącznie w perspektywie myślowej, podają w wątpliwość „istnienie” Boga, bądź też sądzą, iż należy odrzucić wszelką wiarę w Boga na ziemi jako kłamstwo kapłanów i przedpotopowe brednie.

Jedynie gdy przypominam sobie owe - dziś jeszcze grozę we mnie budzące - czasy, kiedy i mnie ogarniała głęboka rozterka x/ wobec rzekomego „obrazu Boga” stworzonego przez bezwiednie, samorzutnie, opacznie nastawione dążenie człowieka do nadawania kształtów ludzkich, obrazu skamieniałego w stalaktyt w skutek arcyziemskiej, wieki całe trwającej spekulacji myślowej, to wtedy tylko zdolny jestem wyczuć, co może do tego stopnia przytłoczyć duszę, że gotowa jest raczej sama wyrzec się wszelkich możliwości niezawodnego uświadomienia sobie Boga, niż nadal znosić w sobie przymus wywierany przez wyobrażenie, któremu tak mało odpowiada wyczuwalna rzeczywistość duchowa.

Zaprawdę w takim zwątpieniu i negacji nie ma „odwrócenia się” od Boga, lecz raczej: usilne pożądanie, płynące z wiekuistego Ducha boskiego, odrzucenia wszelkich zewnętrznych obrazów, ilekroć dusza chce osiągnąć uczuciową świadomość swego prawdziwego Boga żywego w swej własnej najgłębszej sferze odczuwania.- Odrzuca się nie wiekuistą rzeczywistość, tworzącą z siebie wiekuisty byt duszy, lecz twór myśli, wymędrkowany w biegu tysiącleci przez niezliczone mózgi, twór skostniały w sobie i niewzruszony. Twór ten stale i ciągle narzucano Szukającym, gdyż jego twórcy sądzili, iż w owym obrazie nadali kształt Bogu, którego ów Nieogarniony, wedle ich mniemania wymagał koniecznie, by dusza człowieka ziemskiego mogła go sobie uprzytomnić. Tak oto powstał „Bóg „bez boskości: - „przedmiot „wiary, który owa „wiara”, będąca niczym innym jak wątpliwej wartości „ślepą wiarą” może przyjąć lub odrzucić!

Nic więc dziwnego, że skłonność do odrzucenia wzrasta w tym samym stopniu, w jakim postępuje zrozumienie przez człowieka ziemskiego wszystkich współzależności wydarzeń ziemskich, których jednym sprawcą ma być uznany wspomniany „przedmiot” wiary! -

Wśród tych, dla których słowo „Bóg” jest co najwyżej czczym frazesem i tych, którzy wszelką wzmiankę tego słowa w towarzystwie wykształconych wyśmiewają jako dowód zacofania, jak również jak wśród tych, którzy w słowie tym upatrują wyzwanie do walki i odrzucania, znaleźć można nie mało „tęgich głów”.

Nie należy wszakże wyciągnąć stąd mylnych wniosków, żaden bowiem z tych rzekomych „pogromców przestarzałego urojenia ludzkiego” naprawdę nie jest „bezbożnikiem”! Każdy z nich odrzuca jedynie w sposób bądź łagodny, bądź ostry właśnie to stworzone w myśli przez mózgi ludzkie skostniałe pojęcie o Bogu, które dla innych - stanowi jeszcze uświęcony zwyczajem „przedmiot” ich wiary, a więc coś w czym trwożliwie i pozornie tylko upatrują jedyną widzialną dla nich ostoję w świecie rzeczy niewidzialnych i zaświatowych, myślowo jednak rzeczywiście niedostępnych i nigdy rzetelnym myśleniem nieosiągalnych. Człowiekowi o surowym samokrytycyzmie i rzetelnym myśleniu nigdy by nie przyszło do głowy „zaprzeczyć” istnieniu wiekuistej rzeczywistości, która doprawdy tylko z konieczności znosi określenia słowne gdy mowa jest o „Bogu”, gdyby choć raz jeden uświadomił ją sobie jako duchową rzeczywistość we własnej świadomości uczuciowej, zgoła niedostępnej dla wszelkiego myślenia!-

Na długo przed najwcześniejszymi zanotowanymi w historii śladami człowieka na tej ziemi były czasy, kiedy ludzie skrępowani na tej planecie więzami zwykłej ziemskiej zwierzęcości uzyskali istotne „wyzwolenie” dzięki czynnym wówczas Jaśniejącym wiekuistym Praświatłem, tak iż każda jednostka z mnóstwa w tym czasie żyjących, świadoma swego w niej samej objawiającego się Boga żywego, widziała również Boga żywego w swoim bliźnim i darzyła Go tą samą miłością, dzięki której w sobie swego Boga poznawała. W owych czasach nie istniały przestępstwa człowieka w stosunku do innego człowieka! Zwierzęcość wynikająca z konieczności bytowania ziemskiego była poskramiana i pouczona przez miłość wypływająca z utajonego w każdej jednostce Boga żywego! Żaden z tych, kto znał w sobie swego Boga żywego, nie mógł wyobrażać sobie „obcych bogów obok niego”, każdy bowiem uświadomił sobie, że Bóg musiał się mu objawić jedynie jako jego Bóg, a jako Bóg jego brata był wprawdzie dlań nieosiągalny, lecz w istocie swej nie był niczym innym, jak tylko tym samym Bogiem, którego przeżywał w sobie.

Tak oto upłynęły lat tysiące zanim nastąpiło zwyrodnienie niegdyś już wyzwolonego duchowo człowieka ziemskiego - wywołane przez zbudzony ponownie popęd ziemski do wzajemnego wypierania jednego zwierzęcia przez drugie i przez zwierzęcą zawiść - które to cechy onego już świadomie w Duchu znowu poddały całkowicie pod władzę zwierzęcości a zarazem uczyniły ślepym i głuchym duchowo.

Znamienny symbol owej niepohamowanej złości jednostek opanowanych znów przez najniższe popędy zwierzęce przeciwko ludziom ziemskim nadal zjednoczonym w sobie z Bogiem żywym znajdujemy w starożytnym podaniu, kryjącym w sobie najgłębsze poznanie, o tych tak różnych braciach „Kainie i Ablu”

- Oczywiście naiwne jest tłumaczenie prastarego zabobonu, że decydującym dla obu braci był kierunek dymu ich ofiar, podczas gdy myśl przewodnia podania najwyraźniej przeciwstawia wznoszenie się „niższego wzwyż” gnuśnemu trzymaniu się ziemi. -

Trzeba raczej nieco ostrożniej postępować przy tłumaczeniu poszczególnych elementów owych dawnych ogólnoludzkich symboli - co zwłaszcza zalecać należy w czasach dzisiejszych, gdy wartość wielu elementów intuicyjnych, prawdziwej symboliki zaginęła całkowicie dla ludzi zamieszkujących zachodnią połać kuli ziemskiej, a dla poznania ziemskiego geograficznego Wschodu coraz bardziej zanika...

Zwątpienie o Bogu, bądź zgoła zaprzeczenie Boga jest dla jednostki świadomej Boga niepojętą głupotą, jeśli imieniem „Bóg” - jak to powszechnie jest samo przez się rozumiane - ma być oznaczone coś stojące ponad wszystkim, z siebie samego bytujące, wiekuiste, w absolutnym znaczeniu ogarniające wszystko i twórczo utrzymujące wszystkie duchowe i fizyczne światy! - Jeżeli mnóstwo ludzi sądzi, że „wolno im w wątpliwość” Boga, to, jak już wyjaśniłem, to wątpienie ich w rzeczywistości dotyczy nie „Boga” - w owym najwyższym tego słowa znaczeniu - lecz zmyślonego w mózgu tworu wyobraźni mającego tyle właśnie wspólnego z rzeczywistością, której się miano „Boga” nadaje, ile ma rządząca wszystkim co rzeczywiste konieczność z samowolą! Niewielu ludzi dochodzi za swego życia ziemskiego do najwewnętrzniejszej świadomości Boga, która o całe nieba przewyższa wszelką wiarę i nie dopuszcza już żadnych wątpliwości, a dzieje się to wskutek tego, że szukają z powziętym z góry przekonaniem i jak gdyby mają wciąż przed sobą obraz Boga, w którym musiał się On duszy objawić, „gdyby był rzeczywistością”

A czegoż naiwni prostaczkowie nie podają za „głos” Boga! - Gdybyż przynajmniej prawdziwe, przez różnie upiększające domieszki nie sfałszowane „sumienie” było świadectwem wiekuistej iskry Ducha w duszy! Tak oto ludziom łatwo z siebie zadowolonym, zdaje się przy każdej rozmowie z samymi sobą, że słyszą już w sobie „głos Boga”, gdy tymczasem ujmując rzeczy z różnych możliwości pojmowania, sami w sobie rozdzielają i grają role niezbędne do ich rzekomej „rozmowy z Bogiem”- jeśli się nawet nie zadowalają pożałowania godnymi animistyczo-spirytystycznymi bzdurstwami.

W ten sposób jednak nie pozna się nigdy samego siebie, a cóż dopiero Boga, a owi zadowoleni z siebie „słuchacze” rzekomego głosu bożego są doprawdy zabezpieczeni od tego, by usłyszeć kiedykolwiek w sobie głos Boga!

Nie chodzi wszakże o jakieś „zadanie”, które by na wzór zadań ziemskich należało pokonać, gdyby się pragnęło posiąść świadomość Boga, natomiast konieczna tu jest gotowość duszy na przyjęcie do jej świadomości uczuciowej tego, co z Boga przyjść może - bez zastrzeżeń i uprzedzeń! / Dlatego właśnie, zgodnie z prawami natury, racjonalistyczna forma Buddyzmu nic nie wie o Bogu!
Nie chce ona Boga, pragnie natomiast widzieć stwierdzenie własnej filozofii.

Bóg jest jednak rzeczywiście czymś zgoła innym,niż sądzą twórcy owego skostniałego tworu myśli, który w dobrej wierze stawiają jako „obowiązujący” ich zdaniem artykuł wiary! W odniesieniu do nich można również powiedzieć: Ojcze, przebacz im, albowiem nie wiedzą co czynią!” -
W „Listach do ciebie i do wielu innych” wskazałem dość wyraźnie w ustępach, gdzie mowa wyłącznie o bycie Boga w strukturze wiekuistego Ducha, że widzę tym bytem objęte wszystko, co wieczne, albowiem bez Boga nie ma tego, co wieczne, nie ma Boga! Należy więc słowu - Bóg - nadawać zaprawdę możliwe wszechogarniające znaczenie bez obawy popełnienia błędu! Tylko że trzeba się wystrzegać chęci określania z góry sposobu odczuwania w sobie wiekuistego substancjalnego Ducha, zanim się naprawdę tego nie doznało! Tego żąda nie dająca się w ziemskości wyobrazić nieskończona różnorakość wiekuistego Ducha, którego niezliczone nadane sobie postacie znajdują się wzajemnie w miriadach stosunków duchowych. Każdy z osobna człowiek może dojść do świadomości Boga tylko w tej jednej nadanej samemu sobie przez wiekuistego substancjalnego Ducha postaci, która ściśle odpowiada indywidualnym właściwościom i wchodzi dzięki temu w ściśle określone stosunki ze wszystkimi nieskończonymi przejawami wiekuistego Ducha.

Nie na próżno wskazywałem wciąż na nowo w swoich dziełach różnorodne oddziaływania, jakie wywierają na siebie wzajem owe nieskończenie różnorakie przejawy tego, co wieczne! - 

Moje świadome, nie dające się zgasić życie w wiekuistym substancjonalnym Duchu bożym nigdy by nawet w najmniejszym stopniu nie mogło być zakłócone,gdyby nawet żaden inny człowiek ziemski nie powrócił po wieczność całą do swego wiekuistego, w Bogu zawartego źródła. Co do moich osobistych pragnień, nadziei i oczekiwań określających dalsze koleje mego własnego duchowego losu lub choćby z lekka go dotyczące, jestem zaprawdę zgoła i całkowicie nie zainteresowany w tego rodzaju nawracaniu się innych ludzi, a oczywiście nie mam też żadnych ziemskich ambicji, by współcześni lub potomni oddawali mi cześć z powodu mojego świadomego życia w wiekuistym substancjonalnym Duchu.

I bez tego ciężko mi jest z musu przyznawać się do tego życia w Duchu bożym, które - zgodnie z moimi skłonnościami - doprawdy zachowałbym raczej jako swoją najgłębszą tajemnicę.

Znam tylko na podstawie duchowej nieomylnej i niezawodnej, wzruszeniem przejmującej rzeczywistej wiedzy niewymowne cierpienia duszy, które nie mogą być oszczędzone lub złagodzone nikomu, kto nie dążył ze wszystkich sił swoich - bez zastrzeżeń - już za swego życia ziemskiego do powrotu do swego duchowego źródła:- do życia w Bogu! - od którego odpadł przez swój upadek w materialne bytowanie doczesne. Z całym „oddaniem się” należy pozostawić boskiej decyzji, czy będzie człowiekowi przeznaczone osiągnięcie bytowania w jego Bogu żywym już za cielesnego życia ziemskiego, czy też dopiero w nowej formie bytowania. Nie chcę jednak cierpień innych ludzi i ich nieświadomego narażenia się na nieuniknione cierpienia, jeśli mogę ich uchronić od zbędnych mąk duszy wyjaśnieniem ich mniemań i objawieniem im rzeczy, które sobie w duchu uświadamiam! Jeśli tedy pragnę, by ludzie ziemscy unikali nieszczęścia,w które sami popadając ze swego bytowania ziemskiego wszystkiemu, co boskie, dlatego tylko, iż nie są w możności poczytywać za wiekuistą rzeczywistość jakiegoś wymyślonego „Boga” podawanego za przedmiot ich wiary, to postępuję tak, jakby postępował również w praktycznym życiu zewnętrznym każdy nie pozbawiony uczuć człowiek, gdyby ujrzał kogoś nieświadomego niebezpieczeństwa, stojącego przed nie podejrzewanym przezeń nieszczęściem. Nie należy oczekiwać, że zrodzeni w substancjonalnym Duchu Bracia moi i w tej samej co ja jedności duchowej w Bogu świadomi, mogli by postępować inaczej, gdyby byli na moim miejscu w świecie zewnętrznym, chociaż każdy z nich, tak samo jak ja, wie że wskutek tego ani nie przybywa, ani nie ubywa jego własnej duchowej szczęśliwości

Nieszczęście zaś, od którego staramy się uchronić nieświadomie się nań narażających w imię płynącego z miłości obowiązku, nie jest ani „karą” boska, ani skutkiem boskich „zamiarów wychowawczych”, ani też wykonaniem rzekomego „wyroku boskiej sprawiedliwości” i - raczej chodzi tu jedynie i wyłącznie o nieuniknione skutki nie zachowania określonych, rządzących w substancjonalnym wiekuistym Duchu, na wszystkich szczeblach - zgodnie z jego strukturą - własnych jego praw, których uchylić nie można - a które całkowicie porównać można z następstwami wykroczeń przeciw prawom fizycznym w ziemskim życiu powszednim.

Mniemanie, iż za to jest „odpowiedzialny” Bóg, było by tak samo głupie, jak chęć zwalenia odpowiedzialności na konstruktora wielkiego pieca za to, że rozżarzona do czerwoności płynna stal musi spalić rękę, która by chciała zanurzyć się w nią! Również mógłby ktoś niepoczytalny chcieć pociągnąć do odpowiedzialności fabrykę chemiczną za to, że wyrabia szkodliwe dla człowieka ziemskiego trucizny, które bynajmniej nie mogą być zaliczane do rzeczy dlań przyjemnych - bądź też żądać uwięzienia inżynierów, gdy ktoś nieostrożny bezmyślnie dotknie przewodu o wysokim napięciu gdy „prąd przezeń przepływa” i wskutek przedstawia siłę, która wprawdzie różnorodnym przyrządom może ciału człowieka ziemskiego stać się dobrodziejstwem, ale również przy bezpośrednim dotknięciu nie izolowanego przewodnika musi się stać zgubą.

Przypuszczenie, iż „wszechmoc” boska musi uchylać według upodobania założone w Bogu - przez byt jego „ustawione” - prawa działania wiekuistych substancjonalnych sił duchowych, skoro człowiek ziemski tego sobie życzy, jest jednym z najobłędniejszych, płonnych sofizmatów myślenia ludzkiego!


ŻYWE STAWANIE SIĘ A DZIEDZINY NIEDOSTĘPNE DLA MYŚLENIA


Kierujący z wiekuistego Ducha bożego zdołali mnie, kierowanego duchowo w życiu ziemskim, od samego początku uchronić od zaufania mózgowemu myśleniu nawet w tym wypadku, gdy wszystkie wyniki logicznego myślenia nie są w stanie doprowadzić choćby do najzewnętrzniejszej „furty”, którą musi przekroczyć każdy inny człowiek na tej ziemi, jeśli chce żywić nadzieję osiągnięcia kiedykolwiek jedynej drogi wiodącej go do jego wieczystego celu. Nie było wprawdzie w moim życiu zewnętrznym takiej chwili, w której bym nie wykorzystał z wdzięcznością niejednego, co było wynikiem myślenia innych ludzi ziemskich lub też moich własnych wysiłków myślowych, o ile tylko odpowiadało to wymaganiom owej „czystości” myślowej, które były dla mnie już od dawna same przez się decydujące zanim jeszcze mogłem doświadczyć, że są one podstawą poważnego myślenia! Ale nigdy nie zdarzyło mi się, żebym od myślenia oczekiwał wyjaśnień o rodzaju mojej nieprzemijającej natury; tego zaprawdę nie potrzebowałem, ponieważ ze swojego wiekuistego Bytu duchowego otrzymywałem wszelkie wyjaśnienia, gdy tylko były mi potrzebne.

Może dziś dopiero potrafię należycie ocenić od iluż krętych manowców uruchomiono moją świadomość ziemską przez to jedynie, że już od dawna stało się jej duchową własnością to, co we mnie jako człowieku ziemskim nastręczało jej z wiekuistego życia duchowego, a czego by „dociekać” mogło w swoim czasie myślenie mózgowe. - Istniały więc od samego początku w moim życiu ziemskim pochodzące z Wieczności wskazania duchowe, o których istnieniu dopiero znacznie później się upewniłem - jednak potem w bardzo licznych wydarzeniach mego całego z ziemią związanego życia ujawniły się jako widzialne działania nie ulegające najmniejszej wątpliwości. Ze stanowiska mego mózgowego myślenia. poznawania i wnioskowania mógłbym był sobie może nieraz wyobrazić warunki mego życia ziemskiego inaczej niż je owe wskazania decydujące o moim życiu ziemskim zakreśliły. Ale stale i zawsze wglądałem wtedy dzięki wiecznemu duchowemu wejrzeniu w głąb „przyczyn” pozornie bez żadnego wyboru wyznaczonego mi stawania się, co usunęło wszelkie niebezpieczeństwo dojścia do błędnych wniosków myślowych.

Pierwotna przyczyna „stawania się „ziemskiego pochodzi z tej duchowej sfery, którą nazywam „królestwem” duchowo wywołanych przyczyn. Tylko stosunkowo niewiele rzeczy dzieje się jako skutek impulsów, które się już wymknęły z tej substancjonalnie duchowej sfery, a wskutek tego nie mogą być już przez nią odwracane z ich niewzruszonego kierunku działania.

A więc wszelkie duchowe wpływy na stawanie się w dziedzinie ziemskiej zależą bynajmniej nie od mózgowych myśli, skłonności afektów czy życzeń, lecz wyłącznie zależne są od tego, czy każdorazowa pobudka ziemskiego stawania się zachodzi jeszcze w sferze pierwotnych, czysto duchowych przyczyn, dających się pokierować przez pochodzące z wieczności duchowo-substancjonalne impulsy, czy też przeszła ziemskość do wtórnych mechanicznie popychających skostniałych ziemskich "przyczyn"! Wewnątrz tej dziedziny ostatecznego znieruchomienia kierunków impulsów, dających się w duchowości jeszcze poruszać, niemożliwe jest nawet dla wiekuistej mocy bożej z własnego jej postanowienia wszelkie wpływania na zmianę kierunku. Tu właśnie zakreślone są granice wszelkiej myślowo wyrozumowanej „wszechmocy”; granic tych nie może przekroczyć Bóg nie chcąc przeczyć samemu sobie! Gdyby większość impulsów będących przyczyną ziemskiego stosowania się nie była powstrzymywania, pokąd to w ten czy inny sposób jest możliwe, w owej dającej się poruszać zdolnej do zmiany kierunku -substancjonalnej sferze duchowej, tedy by ludzkie życie ziemskie musiało całkowicie wyrzec się wszelkich prawdziwych przez Boga zsyłanych przypadków i stałoby się w całości straszliwym wynikiem skostniałego, wyłącznie „mechanicznie” określonego, dającego się z góry obliczyć przebiegu nieodmiennych ziemskich przyczyn i skutków wyrzec się „Determinizm: w najstraszliwszej, jaką sobie wyobrazić można i najnudniejszej postaci! Nie można byłoby brać za złe nikomu, kto zrozumiawszy skostniałą niezmienność tego rodzaju życia chciałby się wyrzec - gdyby przez to mógł się rzeczywiście od niego wyzwolić! Na szczęście jednak te rzeczy mają się inaczej i jest wiele takich,które według ziemskiego poznania rozumowego wydaje się nieodmienne, a którym jednak można nadać z substancjalnego Ducha zgoła inny kierunek.

Dla nas Jaśniejących Praświatłem jest mile widzianym obowiązkiem duchowym nie tylko powstrzymywanie wszelkich stworzonych przez ziemskich bliźnich impulsów jak można najdłużej w owej sferze duchowej, gdzie wszelkie ich działania dają się jeszcze poruszyć, uchylić lub odwrócić w innym kierunku- lecz również udzielanie wszelkiej naszej pomocy, by poruszonym przez zgubne impulsy siłom przeciwstawić ze sfer Ducha możliwie największy opór, a ich pierwotny zły kierunek zmienić dla uratowania tego co lepsze wśród ziemskiego stawania się.
Tam jednak gdzie działanie w woli impulsów wymknęło się już ze sfery wpływów substancjonalnych sił duchowych, w której wszelki impuls zdobywa swoje pierwotne skupienie sił, tam i dla nas staje się już niemożliwe niesienie pomocy przez substancjalnie duchowe oddziaływanie i musimy bezczynnie spoglądać, jak stworzony w jakiejś ziemskiej woli impuls wypowiada się w dziedzinach ziemskich w swym niezmiennym kierunku niezależnie od tego, czy takie oddziaływanie przynosi na ziemi skutki pożądane czy niepożądane dla jednostek a nawet dla wielu osób.
Nigdy jednak pomoc nasza -gdziekolwiek jeszcze możliwa - nie może kierować myślowymi rozważaniami, wnioskami lub w mózgu powstałymi sądami o wartości lub bez wartości takich impulsów!Jesteśmy doprawdy zabezpieczeni przez duchowość od konieczności ufania mózgowemu myśleniu i konsekwentnie wypływającym z niego wnioskom tam, gdzie one nie zasługują na żadne zaufanie! Przy udzielaniu pomocy i obronie kierujemy się - bez wyjątku - wymaganiami odwiecznego substancjalnego Ducha, które ze swej strony odpowiadają żywej strukturze Ducha 

W wiekuistym substancjonalnym Duchu niewysłowienie wyższym od wszelkich ziemskich myśli mózgowych nie istnieje samowola, przeto nigdy by nie było dozwolone i tym, w których się potwierdza Duch boski jako w nadanych sobie postaciach ziemskich, wszelkie bezpośrednie lub pośrednie oddziaływanie duchowe, gdyby pobudzane było przez myślowe lub uczuciowe osądy ziemskie!-

Niesienie pomocy z duchowego królestwa przyczyn możliwe jedynie dla nas Jaśniejących w Praświele, będące zatem naszym z miłości płynącym „obowiązkiem”- ma wszelako zupełnie inne podstawy, niż osiągalna dla każdego człowieka ziemskiego sztuka skutecznego modlenia się, której nauczam w księdze pt. „Modlitwa”, co już wielu chętnym do modlitwy jednostkom otworzyło oczy, czym jest prawdziwa modlitwa i jak osiąga swoją skuteczność. Oczywiście nie przeczę, iż jako człowiek ziemski jestem biegły w sztuce modlitwy i praktykuję to, czego nauczam we wspomnianej księdze - duchowo w modlitwie swej związany ze wszystkimi, którzy się na ziemi umieją prawdziwie modlić, bez względu na to, według jakich przekonań religijnych nauczyli się modlić! Lecz w przytoczonym tu opisie chodzi najwyraźniej o sprawy możliwe i zalecane jedynie nam, Jaśniejącym Praświaetle: - a mianowicie o nasze duchowe wpływanie na pewną dla takiego wpływu dostępną sferę w strukturze substancjonalnego wiekuistego Ducha. Tutaj nie jest brana pod uwagę żadna intencja modlitewna, lecz ofiarowanie bez zastrzeżeń pewnych drgań energii, uzyskiwanych we własnym bycie duchowym, na usługi w granicach tej sfery. Te usługi wyświadczamy zgodnie z udzielanymi przez Ducha, wolnymi od wszelkich ziemskich wątpliwości wglądami w pierwotne - niedostępne dla badań ziemskich - możliwe jeszcze do poruszeń duchowe przyczyny związane z ziemią stawania się.

Wtedy dopiero, gdy impulsy świadomie lub bezwiednie, niejako „automatycznie” narzucone duchowemu królestwu przyczyn a wywołane przez działanie sił jakiegoś człowieka ziemskiego, przy ich nieuniknionym odbiciu powrotnym w świat ziemskiego stawania się, przekroczą już granicę pomiędzy zdolnym do poruszeń substancjonalnym duchowym stanem a fizyczną skostniałością, staje się wyżej opisany wpływ nawet dla nas Jaśniejących w Praświetle niemożliwy.

Daremnie rozum ludzki usiłuje zgłębić te sprawy, zbyt subtelne aby mógł w nie wniknąć! Niby lichy detektyw tak pochłonięty własnym odtwarzaniem jakiejś tajemniczej sprawy, że musi przeoczyć najbliższe możliwości obserwacji, tak rozum przechodzi obok wszystkiego, czego sobie sam nie wymyślił i traci zupełnie z oczu rzeczywistość właśnie wtedy, gdy w swych wnioskach sądzi, iż najbardziej się do niej zbliżył. -
Niedowierzanie myśleniu wtedy, gdy poznawanie ziemskich skojarzeń można osiągnąć tylko dzięki logicznej pracy myśli, byłoby wielkim nierozsądkiem. Lecz daleko większą nierozwagą jest daremne stawianie myśleniu zadań, które doń nie należą, tak że zawsze ono dojść może tylko do błędnych wniosków!

Można zapewne przemyśliwać o rzeczach duchowych nawet wtedy kiedy się jeszcze nie dostrzegało w sobie najlżejszego cienia świadomości duchowej. Wszak można rozpocząć instalację oświetlenia elektrycznego nie posiadając jeszcze połączenia domu z doprowadzającym prąd kablem. Lecz jak nikt oczywiście nie będzie oczekiwał, że wieczorem oświetli swe pokoje, zanim nastąpi połączenie z siecią elektryczną, tak też nie wolno oczekiwać, że substancjonalna świadomość duchowa może kiedykolwiek zabłysnąć w myśleniu, zanim rzeczywiście nie nastąpi leżąca poza wszelkimi możliwościami myślenia połączenie własnej świadomości z ową sferą drgań wiekuistego substancjalnego Ducha dostępną dla człowieka ziemskiego jedynie dzięki jego z Ducha płynącej zdolności odczuwania.

Uczuciowe uświadamianie sobie owej myślowo nieuchwytnej rzeczywistości wyrażanej słowem „Bóg” osiągnięte w dziedzinie wiekuistego Ducha normalnie rozwierającej się dla człowieka stanie się zatem niewyczerpanym źródłem pobudek do myślenia i oświetli tysiączne zagadnienia, które uprzednio nawet najintymniejszą pracą myśli nie dawały się wyjaśnić - lecz do osiągnięcia owej świadomości w wiekuistym Duchu myślenie jest i pozostanie nadal trudem bez widoków powodzenia, pracą wykonywaną zgoła nieodpowiednimi środkami!

Może ktoś w ciągu całego swojego życia ziemskiego dzień w dzień układać sobie najwznioślejsze myśli o Bogu i przytaczać „dowody” „istnienia” Boga które nawet najbystrzejszemu dialektykowi „dadzą wiele do myślenia”, a jednak przy tym wszystkim może nie doznawać w sobie nic z tej rzeczywistości, którą zdawało by się tak dobrze zna! Nieufność względem wszystkiego co potrafiło wyspekulować myślenie ziemskie o „Bogu” jest głosem zdrowego z Ducha inspirowanego instynktu! -
Oczywiście nie łatwo bywa „myślącemu” człowiekowi ziemskiemu przekonać się o tym, że istnieje w nim pewna możność uświadomienia sobie,
o której skoro zostanie osiągnięta, można wprawdzie później rozmyślać, która jednak pierwotnie jako cel myślenia nie jest osiągalna, leży bowiem poza wszelkimi myślowymi granicami wnioskowań. Lecz osiągnięcie tego przekonania jest najnieodzowniejszą koniecznością, jeśli się ma zbudzić ze swego uśpienia „świadomość uczuciowa”! -

ZANIKANIE ZDOLNOŚCI ODCZUWANIA


Rzekomy „bezbożnik” na skutek psychicznej niezdolności napotyka bezwiednie na przeszkody do uczuciowego uświadomienia sobie Boga - słowo to znowu rozumiane tu we wszechobejmującym znaczeniu. Wszak w rzeczywistości „bezbożnym”, a więc pozbawionym Boga czy też wolnym od Boga, nie może być żaden człowiek ziemski, oznaczałoby to bowiem dlań, iż w tej samej chwili stałby się fizycznie jak i psychicznie niczym, gdyby to w ogóle było możliwe. - Jest to zawsze swego rodzaju „astenia”, osłabienie zdolności, doprowadzające człowieka ziemskiego wmawiania w siebie że jest odłączony od tego, co sekundą tworzy podstawy wszelkiego bytowania ziemskiego, jakkolwiekby się tę odwieczną siłę słowami określało. Człowiek o nienaruszonej zdolności duszy do odczuwania jest wyraźnie świadom odwiecznego faktu, że nie jest zdany na samego siebie, lecz jest ziemskim „obrazem” przejawu pewnej siły przewyższającej go o całe nieba, choć korzysta z daleko idącej wolności kształtowania siebie samego, że łatwo może dojść do pomieszania przyczyny i skutku w swym własnym bytowaniu doczesnym...

Wszelkie próby usprawiedliwiania wobec siebie i innych rzekomego odłączenia się od Boga - czy to w formie fanfaronady usiłującej zagłuszyć wewnętrzne ostrzeżenia, czy też przez spokojne, pełne dystynkcji przytaczanie najsubtelniejszych filozoficznych argumentów - rzeczywistości dowodzą zanikania dusznej zdolności odczuwania u danego człowieka! Jeżeli nawet taki człowiek rozporządza najbardziej godnymi podziwu zdolnościami „myślenia oraz nieomylnego wnioskowania, to jednak słabość jego dusznej zdolności odczuwania występuje jasno i wyraźnie i nie da się usunąć żadną pracą myślową.

Najznakomitszy nawet jeździec może być nieudolnym taternikiem, a na brzegach północnych i południowych mórz można dziś jeszcze spotkać nieczułych na niepogody starych doświadczonych rybaków, którzy więcej niż połowę życia spędzili na morzu, nie lękając się przy tym groźnych nawet dla ich statków burz, a jednak nie umieją pływać, tak że ich odwaga zasadza się wyłącznie na zaufaniu do swych łodzi.

Świadomość osiągalna i wyrażająca się w myśleniu człowieka tej ziemi doszła w biegu lat tysięcy do takiego przerostu i rozporządzania tylu możliwościami rozwoju i ćwiczenia się że oczywiście nie ma co troszczyć się o dalszy jej rozwój chyba że w sensie poważnej troski o ludzkość, która dziś jeszcze stale się jej oddaje bezmyślnie kosztem świadomości i wiekuistej duszy, którą to świadomość osiągnąć można jedynie przez wyćwiczoną i pielęgnowaną zdolność odczuwania...

Dlatego też wszystkie poszczególne stanowiące w swej całości głoszoną przeze mnie naukę duchową, są tak ułożone, że budzą i wyzwalają duszną zdolność odczuwania i zaniku jej w większości dusz dźwigają ku nowemu żywemu wzrostowi.

Zaprawdę nie na wiele by się to zdało, gdybym przytaczał tu jedynie definicje myślowe przez tylu już myślicieli wymyślone po to, by przez innych myślicieli zostały obalone! A cokolwiek znalazło w tej nauce duchowej wyraz w słowach, jest w sensie duchowym - jako wskazane ze stanowiska duchowego pojmowania „zrozumiałe”, o ile to w ogóle może się stać dostępne dla rozumu.

Jakżeby można było wobec tych okropności, które od lat dziesiątków człowiek ziemski na zgubę bliźnich wymyślał, rozumieć słowa moje jako pochodzące z ziemskiego rozumienia, kiedy mówię, że droga człowieka ziemskiego doszła znowu do skraju jednego z owych kręgów świetlanych, które nawet pośród głębokich ciemności dają czasami nową nadzieję na rozjaśnienie duchowe?! -

Jakżeby było rozumieć, że cytuję znane słowa Huttena: „Rozkoszą jest żyć”!- i wyraźnie odnoszę to twierdzenie do dzisiejszych i przyszłych czasów, jeśli się do tego co tu pomyślano nie odczuwa jako dostrzeżonego i wyczutego w czysto duchowym rozumieniu?! -

Wszelkie jednak niepokoje wewnętrzne, wszelkie nieokrzesane popędy i dążności do czegoś zupełnie nowego i inaczej ukształtowanego, które dzisiaj oddzielają człowieka od człowieka upiornym murem nienawiści można wtedy dopiero należycie zrozumieć wraz z wywołującymi je istotnymi przyczynami, gdy się wie o tym właśnie - duchowym!- dojściu do skraju jednego z owych kręgów świetlanych” / słoneczne i księżycowe pierścienie są tu użyte obrazowo!/. Nie ma ani jednego normalnie po ziemsku mózgowo świadomego człowieka żyjącego w tym czasie na ziemi, który by nie zaczął w jakimś stopniu wyczuwać owego duchowo kosmicznego zbliżania się przeobrażenia się życia ziemskiego; ale olbrzymia większość ludzi na ziemi błędnie tłumaczy sobie to wyczuwanie przenosząc je na materialne ziemskie dziedziny świata zewnętrznego i sądząc, że tu można znaleźć to, co się już dla niewielu dokonało w wiekuistym substancjonalnym Duchu - o ile to może stać się dostępne dla człowieka ziemskiego - a co się stopniowo dokona i dla wielu w tym dzisiaj na razie cicho i powoli poczynającym się okresie czasu! - Zaprawdę na razie jest „rozkoszą żyć” tylko dla niewielu jednostek, które we własnej świadomości uczuciowej uznają się już za przyszłych dziedziców jaśniejszej duchowej przyszłości!

Nie podlega najmniejszej wątpliwości, że nadchodzące rozjaśnienie i rozświetlenie płynące z odwiecznego Ducha przenikać będzie wtedy swymi promieniami codzienne zewnętrzne życie doczesne ludzi na ziemi, ale pozbawiona jest wszelkiego sensu śmieszna i niemądra zarozumiałość myślenia ziemskiego w swym mniemaniu, że można ziemskie wydarzenie zewnętrzne ukształtować całkowicie i na zawsze według wzorów wyobrażeń powstałych w mózgu, choćby nawet te wyobrażenia były uwodząco powabne!

Zawsze jednak tylko nie zwyrodniała, żywa świadomość uczuciowa zdolna jest z całą pewnością odróżniać prawdę od urojenia, co się zaś tyczy tej właśnie pewności, nigdy przenigdy nie może się ona obawiać jakiegokolwiek poważnego współzawodnictwa ze strony najbystrzejszego nawet wnioskowania myślowego.

Dlatego też chodzi przede wszystkim dzisiaj, i to bardziej niż kiedykolwiek, by zbudzić z zaniku zdolności odczuwania człowieka ziemskiego! Zdolność ta wprawdzie do pewnego stopnia istnieje w każdym człowieku, ale na skutek obaw złego jej użycia, jak również lęków wszelkiej próby posługiwania się nią, u większości ludzi zwyrodniała do tego stopnia, że trzeba wielkiej cierpliwości i świadomie wzbudzonej codziennie pewności wewnętrznej, by doprowadzić ją z zaniku do pełnego rozwoju.

Ten rozwój zdolności postrzegania substancjonalnego wiekuistego Ducha w jego właściwej mu strukturze może być osiągnięty przez człowieka tej ziemi w rozpoczynającym się okresie czasów jako skutek dojścia duchowo - kosmicznej „drogi” syna ziemi do jednego z owych „kręgów świetlanych”, o których mówiłem - a zaprawdę „rozkoszą „jest żyć w tych rozpoczynających się czasach dla każdego człowieka zdolnego do świadomej współpracy w ich duchowym kształtowaniu; chodzi tu bowiem ni mniej ni więcej, jak o dostosowanie przemijającego życia ziemskiego do otrzymania dostępnych dlań oddziaływań z substancjonalnego wiekuistego Ducha bożego! -

Nic dziwnego, że cała natura ludzka czuje się poruszona i ogarnięta niepokojem wobec przeczuwanej przez nią, ale jeszcze dla niej niezrozumiałej chęci zmiany duchowo - kosmicznych wpływów na ziemskie życie materialne, w błędnym mniemaniu, że porusza się w niej coś nowego, co na podstawie rozważań rozumowych - ze szczególnym upodobaniem uciekających się do afektów jako do przynęt chciałaby stworzyć w ziemskim życiu zewnętrznym.

Lecz zgoła nie o to chodzi! -

Wszystko, co na skutek rozważań rozumowych dochodzi do pola widzenia człowieka ziemskiego jest - pomijając co najwyżej pewne podstawowe czysto matematyczne pojęcia - „prowizorum”, a nawet niektóre wyższe pojęcia matematyczne mogą czasami nosić prowizoryczny charakter.
/Niech o tym decydują matematycy!/ W każdej dziedzinie nauki, w każdej gałęzi techniki, w każdej formie społecznego układu życia, które wytyczne swoje zawdzięczają mózgowym wnioskom myśliwym, obserwacjom i doświadczeniom oraz wnioskowaniom powziętych pod naciskiem afektu, wynikają prowizoria jedne za drugimi, przy czym wyłonienie się jakiegoś nowego - słusznie czy nie słusznie - zawsze uważane bywa za postęp, za pogłębienie pojęć lub ulepszenie, dopóki jakiejś jeszcze nowsze prowizorium nie osiągnie przewagi.

Każde obowiązujący w danej chwili rozumowe prowizorium wiedzy, poglądu na świat sposobów rozwiązania zagadnień gospodarczych fizycznych, chemicznych jak również mechanicznych i technicznych oddziaływa przez czas pewien - a niekiedy nawet bardzo długi czas! - Z hipnotyczną mocą na odpowiednie mózgi, gdyż jest to dla nich pobudką do mimowolnej bo nieświadomej autohipnozy, z której znowu w każdej poszczególnej dziedzinie powstają jak grzyby po deszczu niezliczone ilości autosugestii. Taka autohipnoza uniemożliwia wszelki wybór i ocenę dopóki gdziekolwiek poszczególne jednostki dzięki szczególnym okolicznościom poznawszy rozmach swobody, mocą swej odzyskanej ponownie zdolności sądu nie odrzucą dotychczasowych dróg i nie utorują nowych, które jednak również są znowu jedynie nowymi prowizoriami. -

Wszelako to co człowiek ziemski może przejąć z wiecznego substancjalnego Ducha dzięki rozwojowi swej będącej w zaniku zdolności odczuwania, jest to przede wszystkim wysoka potęga Ducha służąca do ochrony przeciw mimowolnemu uleganiu jakiejkolwiek autohipnozie jego własnych związanych z ziemią sił myślowych. Człowiek nie powinien być swoim własnym niewolnikiem, lecz dzięki wiekuistemu Światłu powinien być panem swoich sądów rozumowych, swojej prawdy oraz ścisłej wiedzy, panem wolnym od wszelkich hipnotycznych więzów narzucanych przez prowizoria, panem który w nieomylnej pewności wybiera i ocenia zgodnie z własnym duchowym pojmowaniem objawiającym mu się tylko w jego duchowości!

Wtedy zaprawdę uwolni się też od wszelkiego lęku przed Bogiem, lęku podsycanego przez osłabioną zdolność odczuwania, który może go doprowadzić do wyobrażania sobie iż jest „bezbożny”, aby tylko przez to obronić się od tego rodzaju lęku! -

Przyjmijcie to, co wam przynoszę, tak jak to przyjąć jesteście w stanie, ale gwoli was samych trwajcie w chęci wyzwolenia się spod stałej, tylko prowizorycznej, zrodzonej w mózgu „hipnozy” abyście doszli do przebudzenia duchowego, które nie da wam znowu się pogrążyć w mgliste dziedziny snów, nasuwanych wam przez was samych!

Nie mam najmniejszego zamiaru prowadzić was dokądkolwiek, gdzie sami iść nie chcecie. Pragnę wam tylko wskazać, jak macie krocząc po bezpiecznych tropach, istotnie osiągnąć ten cel, do którego osiągnięcia na razie manowcami sami dążycie!


BEZBOŻNOŚĆ Z „BOJAŹNI BOŻEJ”


Pośród ludzi mających siebie za „bezbożników” nie mało znajdzie się takich, którzy niegdyś zbyt wiele cierpieli pod uciskiem lęku wobec „przedmiotu” narzuconej im wiary, który był im pod naciskiem obowiązku i groźby przedstawiony jako „Bóg”. Ten „lęk przed Panem” niejednego doprowadził do tego, że - uświadamiając sobie w mniemaniu własnym swą słabość i „grzeszność”- nie śmiał prawie podnieść głowy z trwogi przed nagłym ujrzeniem przed oczyma przedmiotu swego lęku.Człowiek bogobojny żyjący pod takim uciskiem uciekał się do ciągłych wybiegów by się ukryć przed tym rzekomym Bogiem, aż wreszcie zwątpienia przemogły trwogę i przyszło do głowy umęczonemu, czy aby czasem nie stara się ukrywać przed czymś, co by właściwie powinno ukrywać się przed nim samym? -

A jeśli wtedy ów strachem gnębiony odważył się „podnieść” głowę, wnet spostrzegał wyobrażenie w jego mózgu wylęgłe, do którego jak czuł, jego własne myśli coraz bardziej „dorastają” aż je stopniowo unicestwiał i tym sposobem wyzwoliły go od tego rzekomego przedmiotu strachu.

Z człowieka „bogobojnego” stał się „bezbożnikiem”!
W rzeczywistości jednak nie zaszło tu nic innego, jak tylko to, że podawane zaprawdę wyobrażenie - okazało się błędnym, po czy ów dotychczas przez nie uciskany w swym rozczarowaniu nie miał już odwagi szukać dalej i teraz dopiero na serio - prawdy rzeczywistej.

To zaś, czym w rzeczywistości jest- Bóg! - nie może być nigdy odczute i w odczuwaniu uświadomienie w Lęku, lecz tylko w miłości!

W Bogu - takim, jakim Bóg jest istotnie - nie ma ani złości, ani gniewu, ani chęci odwetu czy żądzy zemsty, jak również żadnego innego domniemanego „przymiotu”, którego by należało się „bać”. Bóg jest miłością i łaską! - Miłością ze swą stworzoną przez siebie istotną naturą i łaską w tej właśnie istotnej naturze, lecz wypływającą z odczucia tego, co istnieje poza nią i co nie jest „miłością samą przez się”!

Ale nic nie jest mi bardziej obce, jak chęć uprawiania teologii, więc muszę tylko powiedzieć, że nawet najparszywszy „grzesznik” nie powinien wobec Boga odczuwać lęku - lecz: wstyd!

Bezpodstawnym i godnym pogardy zuchwalstwem jest przypisywać Bogu najbardziej Mu obce ze wszystkich uczuć ludzkich i „bać się” Boga, natomiast zgodnie z mającym swe źródło w Bogu stosunkiem życia ludzkiego na ziemi do tego, czym jest Bóg - przystoi wzbudzać w sobie najgłębszy wstyd, skoro się poznaje, że się było zbyt leniwym, pożądliwym, czy tchórzliwym i nie zużytkowało się swoich zdolności tak, jakby je należał zużytkować, by nie potrzeba było odczuwać wstydu wobec Boga. Jedynie wstyd jest dla człowieka błądzącego - w stosunku do miłości i łaski - odpowiednim dla jego duchowej natury, nigdy zaś: - strach! Gdzie bojaźliwy cofa się, chciałby bowiem uniknąć kary, tam człowiek odczuwający wstyd za swe uprzednie postępowanie, jest już na drodze do wyrównania swego zaniedbania lub też dokonanego cofnięcia się i do kroczenia znowu naprzód.

Strach jest upiornym hamulcem tłumiącym wszelką odwagę - wstyd zaś środkiem pokrzepiającym, skutecznie budzącym nową odwagę!

Oczywiście nie mówię tu o wstydzie seksualnym polegającym na tym, że człowiek znając swą cielesną zwierzęcą naturę, w pewnych stosunkach do swoich bliźnich nie chce się ukazywać jako zwierzę i nie chce być za zwierzę poczytany - lub też z pobudek estetycznych opartych na próżności, stara się dlatego tylko okryć swe kształty zwierzęce i ukryć je przed innymi, że nie chciałby wystawiać ich braków na widok publiczny./ Jak dalece przy tym seksualna wstydliwość zależy od panujących zwyczajów świadczą różnorodne poglądy plemion egzotycznych na to, co z ciała należy przykrywać, a co nie, przy czym mogą wchodzić w grę również i poglądy metafizyczne. A więc wszechstronnie wykształcony Sannyjasi, znajdujący się w niedostępnym dla ciekawych spojrzeń parku w Indiach, „odziany w cztery strony świata”/to znaczy: nagi zupełnie! /, byłby wysoce oburzony gdyby odwiedzającemu go, biegłemu w Sanskrycie uczonemu Europejczykowi przyszło do głowy rozwiązanie w ten sam sposób zagadnienia ubioru bardzo zresztą praktycznego dla upalnego klimatu. Zgodnie z poglądem umarłych dla świata, lecz żyjących jeszcze pustelników, ten tylko człowiek ma święte prawo odrzucać wszelkie pokrycie swego ciała, który tak się wysoko wzniósł duchowo, że wszystko co ziemskie - zgodnie z jego mniemaniem - zostawił poza sobą, lecz tego prawa nie ma człowiek, który osiągnął jedynie wiedzę mózgową i siedzi oto naprzeciw niego celem roztrząsania z nim zagadnień metafizycznych./

Wstyd duszy wobec Boga, o którym tu mówię, iż powinien zastąpić strach przed Bogiem, jest wynikiem poznania własnego niedociągnięcia, tam gdzie by siły duszy były zupełnie wystarczające, by stawić opór pokusom do niestosowanego dla duszy użytkowania myśli, jak również do nieodpowiednich dla duszy uczynków czy mowy!

Z owego wstydu wobec Boga, że się nie stanęło na wysokości zadania wobec samego siebie i własnych posiadanych sił, chociaż było się w stanie to zrobić, wynika- o ile wstyd jest rzeczywiście prawdziwy - nieodwołalny opór woli przeciwko poprzednim niedociągnięciom, który już sam przez się jest postępem, pobudza bowiem człowieka do szukania wszelkich środków i dróg, które by mogły służyć do uniknięcia w przyszłości opieszałości serca, braku opanowania i pożądliwości. Wstyd w tej postaci jest najpotężniejszym budzicielem życia ze snu w jakim dotąd przebywało!

Obudzeni czyli przywróceni samym sobie przez wstyd duszy wobec Boga są już na wieki wiecznie nawróceni:- to znaczy odwróceni z ich oddalającego się od Boga kierunku wszelkich ich dążeń ziemskich i skierowani ku boskiej rzeczywistości. Bóg przestaje być dla nich przedmiotem ślepej wiary, w którego można w prawdzie „wierzyć”, ale można go też „odrzucać” i staje się przeżytym faktem: - nienaruszalną najpewniejszą „prawdą” osiągniętą przez samego siebie! Kto raz doszedł do tego miejsca, ten jest po wszystkie czasy zabezpieczony od możności wątpienia o „istnieniu” Boga - a więc o substancjonalnym duchowym „bytowaniu” Boga - jako że przeżył właśnie w samym sobie trzeźwo i rzeczowo owo „bytowanie”-

Stało się dlań raz na zawsze niemożliwością uważanie siebie za „bezbożnika”, a jednocześnie opuściła go wszelka bojaźń wobec Boga, poznał bowiem nieomylnie w sobie, że w Bogu nie ma nic takiego czego by miałby się obawiać człowiek ziemski!

A jednak bardzo często ukrywa się poza taką rzekomo odczuwaną, a w licznych kołach utartym zwyczajem tak wysoko cenioną „bojaźnią Bożą”, nic innego jak pospolity lęk życia, który wydaje się owemu ogarniętemu lękiem możliwy do zrozumienia jedynie jako „bojaźń Boża”.

Naturalnie taki człowiek nie jest gotów do odczuwania w sobie wstydu duszy wobec Boga, raczej jego „bojaźń Boża” jest przejawem trwożliwej nienawiści do częściowo z wiarą, częściowo zabobonnie domniemanej instancji duchowej, której reagowania na swoje myślenie, mowę lub uczynki obawia się, reagowania w postaci umyślnego szkodzenia jego życiu doczesnemu oraz związanego z tym uszczuplania uczucia zadowolenia. „Bóg” przyjmowany przez tego rodzaju „bogobojnego” jako „przedmiot” wiary jedynie z lęku wobec życia zawadza mu i stanowi dlań tym większą przeszkodę, im silniej w niego wierzy. - Takiemu właśnie wystraszonemu przez siebie samego człowiekowi najrzadziej przychodzi do głowy krytyczne ustosunkowanie się do własnego postępowania. Jakżeby więc miał do odczuwania wstydu wobec Boga? - Człowiek wtedy rzekomo „wyzwolony” wreszcie pewnego dnia od Boga i umiejący teraz wmawiać w siebie że jego postępowanie zależy wyłącznie od jego własnego upodobania nigdy nie przeczuwa - że za straszliwą cenę nabył sobie tylko wyzwolenie ze swej trwogi życiowej którą mu kiedyś nakazał „Bóg”!


„CO TO JEST PRAWDA?”


Niezliczone razy cytowane, a jednak rzadko tylko były rozumiane słowa rzymskiego prokuratora w Jerozolimie ze sceptyczną, znużoną rezygnacją dumnie rzucone przezeń w tym jedynie pogardliwym i lekceważącym znaczeniu, jakim ludzie z czasów ewangelii Jana musieli je rozumieć i jedynie rozumieć mogli. Wszak były wyrzeczone jako odpowiedź prokuratora na oświadczenie oskarżonego, że przyszedł na ziemię głosić prawdę i że ludzie w sobie prawi umieli oczywiście go zrozumieć. To powołanie się naprawdę musiało człowiekowi o antycznym wykształceniu wydać się śmieszne i świadczące jedynie o wyraźnie ciasnym polu widzenia oskarżonego, bez ratunku wydanego mu - w którym „żadnej winy” nie znalazł - gdy ten nic innego nie umiał przytoczyć, jak tylko, że potrafił przynieść „prawdę”! Czyż rzymscy i greccy światowej sławy mędrcy, gdy chodziło o zagadnienie „prawdy” ostatecznej, nie wypowiedzieli się już w sensie wręcz przeciwnym, a teraz oto chciał ten biedny śmiercią zagrożony wędrowny nauczyciel religii wprost „prawdę” wziąć sobie za obronę! - Jakże w gruncie rzeczy niewinna musiała być jego nauka, z pewnością mocno przeceniana przez fantastycznie nietolerancyjnych kapłanów żydowskich, skoro ten nieszczęsny dziwak nic nie wiedział, że nawet najbardziej wyćwiczona dociekliwość filozoficzna zawodziła wobec pytania, czym jest niezbicie pewna, bezwzględna „prawda”?!

Tak mniej więcej wyglądały argumenty, których należy się dopatrywać w rzuconym ze wzruszeniem ramion, a nie wymagającym żadnej odpowiedzi pytaniu, w którym tak zwięźle i niedwuznacznie, na jednostkowym przykładzie miało być dane świadectwo o cynicznym sceptycyzmie owych czasów, przepojonych zwątpieniem możliwości wszelkiego poznania!

Również i w czasach dzisiejszych nie trzeba długo szukać, by trafić na taką samą zupełnie znużoną rezygnację z wszelkiej pewności w odniesieniu do rzeczy wiecznych, do spraw duszy i do rzeczy boskich - i tak samo w niedalekim sąsiedztwie z kołami prawdziwie wierzących spotkać się można z owym „żargonem” powszechnie używanym również i w późniejszym Rzymie w bezwstydnych rozmowach o Bogu i rzeczach boskich, kiedy to sądzono, iż ludzie od dawna „przezwyciężyli” wszystko, co miały oznaczać owe nadużywane słowa.

Nie trzeba szczególnej bystrości umysłu, by poznać że ludzie, którzy spadli na poziom takiego ubóstwa duszy, mogli dojść do tego stanu zwyrodnienia jedynie przez niewymowne osłabienie zdolności odczuwania. Stosuje się to do dnia dzisiejszego i do przeszłości i po wszystkie czasy! 

- Patologiczna bezsilność duszy!

A że chory może nie uświadamiać sobie swej niemocy, potęguje to tylko siłę działania jego choroby!

Kto wie, na co jest chory i gdzie leży siedlisko jego choroby, ten jest już na drodze do wyzdrowienia, o ile dany stan dopuszcza jeszcze uzdrowienie i o ile będą zastosowane odpowiednie środki do wywołania zmiany na lepsze. W dziedzinie niewidzialnego organizmu odbywa się nie inaczej, niż w dziedzinie życia fizycznego ciała ludzkiego zamkniętego w granicach spostrzeżeń zmysłowych!

W prawdzie odrodzenie i wzmocnienie zanikłej zdolności odczuwania duszy oczywiście nie jest tak łatwe do osiągnięcia, jak usunięcie lekkiego osłabienia cielesnego wywołanego przemęczeniem, lecz w wielu wypadkach jest całkiem możliwe, dopóki człowiek rozporządza oddźwiękami sił swego ciała ziemskiego jako czynnikami leczenia, jeżeli tylko przy tym chce rzeczywiście z całą pewnością dojść do uzdrowienia organów odczuwania swej duszy - tak samo jak i chory cieleśnie musi mieć w sobie wolę wyzdrowienia, jeżeli ma - o ile po temu istnieją warunki organiczne - osiągnąć wyzdrowienie! Ponieważ jednak w duchowej sferze duszy odpowiada niezliczonej ilość przeszkód, które w dziedzinach cielesności fizycznej stają czasami na drodze do istotnego wyzdrowienia, toteż możliwości nieoczekiwanego uzdrowienia są tam bez porównania bardziej rozpowszechnione.

Naturalnie nie wystarcza do tego rozmyślanie nad „dowodami istnienia Boga” przyjętymi w pewnych kołach o charakterze religijnym i uważanymi „niezbite” ani też nie wystarczy chęć w jakiś inny sposób złowienia Boga sieciami myśli! Tu raczej musi być odczuta rzeczywistość we własnych głębiach! Nie sam tylko stan uszczęśliwienia z wyników spekulacji myślowej!

Dla wzmocnienia osłabionej zdolności odczuwania tak, aby człowiek ziemski mógł samym sobie stać się świadomy Boga, niezbędne jest wzbudzenie nieprzymusowej radosnej i ufnej gotowości przepełnionej chęcią poznania Boga.

Ta gotowość nie wymaga wyznawania jakiejś wiary ani też żadnego rozumem wymędrkowanego czy z nadmiaru uczuć powstałego wyobrażenia, lecz polega na woli wchłonięcia tego co stanowi „przyczynę” własnej ponad zwierzęcej świadomości przez tę właśnie świadomość, a jednocześnie przez ziemsko-zwierzęcą świadomość, odrzucając wszelkie przeszkody ze strony z góry powziętych mniemań.
W istocie wymagana tu jest w założeniu rzecz jak najprostsza, z odrzuceniem wszakże wszelkich ziemsko-ludzkich skłonności do wikłania rzeczy prostych!

Wszystko co możemy powiedzieć o Bogu my Jaśniejący w Praświetle dzięki własnemu uświadomieniu Boga, nie ma na celu tworzenia „wyobrażeń”, lecz opisanie w słowach rzeczywistości. Aleć wszelkie słowa w każdym języku muszą nieodzownie okazać swą nieudolność przy takim opisie. Mogą one służyć jedynie jako wytyczne - mogą wskazywać jak i gdzie osiągnąć ów najwyższy ze wszystkich duchowych celów - lecz nigdy nie mogą ująć samego celu jako przedmiotu opisu.

A więc - ujmując rzecz w sensie czysto duchowym - można z całą słusznością powiedzieć: - Nie człowiek jest Bogiem, lecz Bóg jest „człowiekiem”, ale to określenie może się stać wytyczną dla tego, kto już w sobie doszedł do przeświadczenia, że zwierzęcia ludzkiego, z którym się związał na ziemi, nie można uważać za „człowieka”, lecz nieubłaganie i bezwzględnie tylko na ziemsko - zwierzęcy czasowo niezbędny organizm, w którym jednak może znaleźć wyraz zarówno najniższe zezwierzęcenie, jak i najwyższa duchowość. Dopiero tam z cała słusznością można mówić o „człowieku” gdzie wiekuistej iskrze Ducha usiłującej przeniknąć do każdej nowonarodzonej na świat zwierzęcości ludzkiej istoty i wreszcie przez nią wchłanianej, został oddany przez zwierzęcość ów organizm zwierzęcy na zawsze jako środek wypowiadania! -
Lecz nie tam gdzie zwierzęcość stale odmawia wiekuistej iskrze Ducha wszelkiej możliwości wypowiadania się, domniemany zaś człowiek jest na razie jeno zdolnym do wszechstronnego rozwoju zwykłym zwierzakiem, który jako jedyny spośród wszystkich zwierząt ziemskich mógłby dzięki swemu istnieniu na ziemi stać się matrycą wiekuistego, substancjalnego Ducha w tym świecie zmysłów.

Zaprawdę: - Bóg jest człowiekiem! Któżby chciał jednak choć na jedną chwilę dopuścić że wyraz „człowiek” mógłby tu oznaczać zwierzę ziemskie mające służyć wiecznemu człowiekowi jako uchwytne dla zmysłów ukształtowania do wypowiadania się w jego postępowaniu na ziemi!?

Nie jest tu również mowa o wiecznym człowieku duchowym w pewnym indywidualnie ujętym znaczeniu lecz o ustanowionym odwiecznie siebie samego duchowym Bycie, w którym żyje wszystko, co jest substancjonalnej ludzko- duchowej „natury”. Bóg jest najwyższą pokrzepiającą pewnością, jaka tylko może być dana człowiekowi tej ziemi, który osiągnął z powrotem przebudzenie swej zdolności odczuwania! Lecz Bóg nie jest „istotą” dającą się myślowo określić, natomiast jest wiekuistym duchowym bytem człowieczym samym w sobie, żyjącym dla nas jako „męskość’ i „kobiecość” oraz żyjącym w tym co jest wiekuistym „owocem” jego wiekuistego płodzenia - jest to źródło i przyczyna wszelkiego człowieczeństwa - jako też i iskry Ducha w uwięzionym zwierzęciu człowieku tej ziemi...

W nazwach „Prabyt” - „Praświatło” - i „Prasłowo” ujmuję to, co w moim uświadamianiu sobie Boga stanowi stale istniejącą rzeczywistość Boga. Zaprawdę nie używam sił swego umysłu, aby osiągnąć poznane już duchowo rozumienie lecz używam ich i to czasami wysoce przykry fizycznie sposób - do stałej i ciągłej kontroli, czy forma moich opisów pozostaje wolna od wszelkiego tego, czego unikać należy, a co by wywołać mogło mylne zrozumienie lub błędy, miast wyrażać niedwuznaczną jasność uniemożliwiającą wszelkie błędne tłumaczenia. Tak więc wszystkie pisma które powstały już po ostatnim tomie mojej duchowej nauki „Hortus Conclusus”, stanowią wprowadzenie do tego co w pismach tej nauki od początku powiedziałem. Aczkolwiek zawsze chętnie wierzyłem że nic z tego, com napisał, nigdy nie będzie wymagało komentarzy, musiałem się z biegiem czasu ku memu przerażeniu przekonać, że zbyt liczyłem na trzeźwą i obiektywną zdolność pojmowania. Umysły zbyt silnie są obałamucone wpojonym przez wychowanie nawyknieniem do pewnych pojęć, które nigdy nie dadzą się pogodzić z istniejącą w substancjalnym wiekuistym Duchu rzeczywistością!

Jakkolwiek w pismach swoich blisko podchodzę do Wiekuistego, z którego jako człowiek mam obowiązek podawać wieści bliźnim swoim, to jednak nie potrafię ustrzec się tego iż nawet najbliższe Wiekuistego słowa: - muszą pozostawać jedynie opisami, których najwyższa wartość nie na tym polega, że mogą one coś „wyjaśnić” rozumowi, lecz polega na uchwytnych tylko dla duszy realnych substancjalnych siłach duchowych, których nosicielami stały się raz na zawsze te słowa przy ich tworzeniu się. Chęć wchłonięcia w siebie tych sił prowadzi też niezwłocznie do wspomnianej wyżej „gotowości” poznania Boga. Dopiero po tym poznaniu, dzięki zdolności odczuwania duszy daje się wyrozumieć i ocenić co słowa moje już z góry dały.

***
Bô Yin Râ

Przełożył Franciszek Skąpski
Koberche Verlagsbuchhandlung
Basel 1939
Zapraszamy na warsztaty Królewskiej Radża Jogi 


© Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone przez: radża-joga.blogspot.com


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz