środa, 25 stycznia 2017

Księga rozmów - Bo Yin Ra

Bo Yin Ra - Księga Rozmów



Wyznanie

Widziałem rój gwiazd, gdy rozbłyska,
Których nikt nie widział przede mną
Co bliskie, szło w otchłań ciemną, 
Dalekie – ujrzałem z bliska.

Słyszałem dźwięk niesłychanego głosu,
I – nie ludzką rzeczone mową
Przyszły do mnie słowa, które "Słowo"
Z Prasłowa dobyło chaosu.

Kto "Mistrzem" przede mną był, 
Dłoń "Brata" wyciągnął do mnie.
Ozdrowiony z “marzeń”, przytomnie
Znalazłem się w Światła Krainie.

Tam otrzymałem "święcenia"
Po długich dniach powinności:
Synowie Mocy z ciemności
Wiedli "Brata" w światło bez cienia.

W "Świetle" się życie moje pogrążyło,
Jak kropla w morzu wieczności.
Znikło, co było w przeszłości
I próżen jest czas, kiedy żyło.

Poznałem obce ludziom poznanie,
Słyszałem rzeczy, niesłychane w słowach
Przeżyłem oto w cielesnych okowach
Mego "wiecznego królestwa" stawanie.

Lecz, gdybym serdecznej miłości
Odmówić chciał kiedy tej ziemi, 
Musiałaby wówczas ma dusza
Uchodzić z Krainy Światłości.

Wiedza i stawanie się


Kiedym po długim czasie mógł znowu dłoń wysokiego Mistrza mego, któremu zawdzięczam wszystko, co jest moim udziałem, trzymać w swych dłoniach, kiedym po raz pierwszy pod słońcem południa ujrzał blask jego dobrotliwego oka i usłyszał cichy dźwięk jego głosu, wówczas rzekłem mu, jak wielką jest moja radość, iż mogę oto z jego także ust otrzymać ową ostatnią wiedzę, którą tak niewielu na ziemi tej posiadło, a wierzyłem jeszcze wówczas, że wiedza ta nie jest niczym innym, jeno jakąś tajemną "nauką", podobną naukom tej ziemi, lecz powierzaną tylko wypróbowanym uczniom.
Wysoki Mistrz spojrzał na mnie z uśmiechem i milczał długą chwilę.
Potem rzekł: "Jesteś prawdziwym synem Zachodu! Czego nie pojmujesz jako “nauki", to wydaje ci się wątpliwym i nie poważysz się zaufać prawdzie, póki nie wyjdzie przeciw tobie w szacie “nauki", tak jak to słowo rozumieją w waszych szkołach."
Będziesz się musiał "przeuczyć", przyjacielu! 
Będziesz się musiał nauczyć innego sposobu pouczania, niż ten, co w waszym kraju jedynie posiada wartość.
Jeśli chcesz posiąść prawdę, te dy musisz nasamprzód uśmiercić ten obłęd, jakoby prawda była "wiedzą"!
Dążenie twe musi być wciąż na coś innego skierowane.
Musisz się jąć badania stawania się! 

Po chwili zaś milczenia mówił dalej:

"Świat duszy jest ciągłym stawaniem się".

Nie inaczej może ci się świat duszy odsłonić, jeno gdy wkroczysz w ten niepojęty dla ziemskich zmysłów świat, jako świadek jego stawania się.
Wówczas dopiero odnajdziesz ową mądrość, o której nawet najmądrzejszy nic wiedzieć nie może, a ten tylko wie istotnie, kto to stawa nie się w sobie przeżył i w każ dej godzinie na nowo może prze żyć."
Kiedy czcigodny Mistrz na tym zakończył, panowała długo wielka ci sza, przerywana tylko od czasu do cza su szyderczym krzykiem pieprzojada.
Mistrz spoglądał dalekim wzrokiem na srebrno-zieloną liściastą chmurę gajów oliwnych, podczas gdy ja ukła­dałem w myśli pytanie, czy jednakże, pewien stopień kultury i wiedzy nawet dla tej formy poznania nie jest pożądany i konieczny.
Wówczas ozwał się Dostojny, który pytanie moje w chwili jego powstania obserwował i w duszy mojej czytał (ponieważ zewnętrzną mowę ust moich z trudnością tylko rozumiał i dla tego, choć w bezpośrednim pobliżu, musiał sobie ze mną duchowe porozumienie stwarzać) i rzekł:
“Poziom kulturalny, wiedza, uczoność, poczucie estetyczne, sztuka i filozofia, - słowem wszystko to, o czym myślałeś w swym pytaniu, są to rzeczy najzupełniej obojętne przy osiągnięciu ostatecznego poznania prawdy.
To, co nazywacie "spekulacją filozoficzną", a co nie w mniejszym stopniu uprawiane jest od wieków w moim kraju, jeśli zgoła mój kraj nie jest kolebką tego sposobu uprawiania "wiedzy", działa wprost hamująco na owe siły duchowe, które mogą dać człowiekowi prze życie duchowego stawania się.
W błędzie są tu nasi uczeni, mniemając, iż znaleźli w ten sposób ostateczne poznanie prawdy, wasi zaś uczeni Zachodu błądzą, gdy ze czcią podziwiają głębię naszego myślenia i sądzą, iż jego rezultaty są ostatecznem osiągalnym poznaniem prawdy.
Nie jest to też przypadek, iż u was na Zachodzie powstali ludzie przenikliwej myśli, którzy przez myśl swą do zgoła podobnych jeśli nie jednakich doszli wyników, co myśliciele naszego kraju.
Jak przy grze w szachy możliwe są niezliczone kombinacje układów figur na szachownicy, a jednak nie przestaje nigdy szachownica być polem gry, tak i wszelkie wyniki osiągalne przez myśl są zawsze związane z prawami myślenia i nie mogą opuszczać swego pola gry.
To jednak, co chciałoby się wymyślić, leży daleko od tego pola gry, zaledwie może stać się przedmiotem myślenia, gdy się je znajdzie, nigdy jednak nie może być przez myśl znalezione.
Po krótkiej pauzie, którą Mistrz zużył na to, aby towarzyszce mej, pewnej starszej damie z rodziny uczonych, obytej ze wszelkimi zakresami wiedzy, dać pewne wyjaśnienia co do różnicy we wschodnim i zachodnim sposobie uczenia się i nauczania, mówił dalej:

Aby odkryć "kamień mędrców" - "prawdę" - prastarą tajemnicę wszech tajemnic - praźródlaną, dającą pokój i kojącą wszelką tęsknotę, na to nie trzeba wiedzieć, że ziemia obraca się dokoła słońca, że gwiazdy nocy nie są światełkami na kopule nieba, lecz ciałami niebieskimi, ani skąd pochodzi błyskawica i grzmot, i wszystko inne, co odgadł rozum człowieka.
Wszystko to w tym znaczeniu jest dla przeżycia prapoczątku zupełnie obojętne.

Słońce mogłoby się co dzień obracać dokoła ziemi, grzmot i błyskawica mogłyby być objawami mocy szatańskich, a gwiazdy mogłyby być jako małe ciałka świetlne co wieczora nad głowami naszymi zapalane przez duchy powietrza.
Wszystko to należy traktować, jako zupełnie nieistotne, jeśli idzie o ostateczną prawdę, o przeżycie wie­czności.
Jakakolwiek fikcja na wyjaśnienie wszystkich tych zjawisk posłużyłaby człowiekowi tak samo, jak najpewniejsza, wszelakimi skomplikowanymi instrumentami stwierdzona wiedza o wzajemnych związkach w przy rodzie.
Żałujemy kierunku, w którym zwrócona jest wola ludzi, a który człowiekowi taką oto wiedzę ukazuje, jako niezwykle wartościową, bowiem ta wiedza coraz bardziej i bardziej utrudnia mu drogę do ducha.
Traci on przez całą tę wiedzę świat uczuć, w którym powinien się czuć zadomowiony. 
Stwarza sobie przez swe instrumenty gigantyczne organy pojmowania zmysłowego, które nie stoją w harmo­nicznym stosunku do jego wrodzonych mocy poznawczych , i okłamuje sam siebie, gdy mniema, iż przez to poznanie rozumowe, zgoła nie odpowiadające jego istotnym zdolnościom działania, zbliży się na szero­kość włosa do prawdy, której w swym ostatecznym celu szuka.

Jedyne, co osiąga, to świadomość niemocy odnośnie do danej mu potęgi, poczucie dysharmonii między "wie­dzą" a zdolnością osiągania.
To uczucie niemocy skłania go do niedoceniania wrodzonej mu istotnie lecz w czysto duchowej postaci potęgi, podczas gdy jednocześnie spogląda z dumą na swe wynalazki, nie uświadamiając sobie, iż one to właśnie okradają go z najlepszego ponieważ dążenie jego woli utrzymują w kierunku, mijającym się w zupełności z właściwym celem ostatecznym.
Traci on zmysł względności w rzeczach świata zewnętrznego, traci poczucie tego, iż "prawa" przyrody, o których mniema, że tak je poznał, nawet jeśli je poznał właściwie, jednakże ważne są tylko warunkowo i że siła ducha zdolna jest wprawdzie nie "prawa" same, ale owe warunki świata zewnętrznego zmienić.
Wieczyste zaś, do poznania którego dąży właściwie we wszystkich swych trudach, pozostanie dla poznania jego, póki kierunku swych poszukiwań nie zmieni, stale odległe. Jutro już mógłby się cały świat nieskończonej przestrzeni rozsypać w gruzy, nowy wszechświat o zgoła odmiennym układzie stosunków mógłby zapełnić przestrzeń, mógłby wejść w życie "prawa natury", których cała wasza wiedza jeszcze nie przeczuwa, a jednak nic nie zmieniłoby się w wieczystym duchu, który pojąć można tyko przez przeżycie. 
Próżna i krótkotrwała jest cała pyszna "wiedza", którą usiłujecie zdobyć w zewnętrzności i próżne i krótkotrwałe jest całe domniemane “poznanie”, któremu potrzebny jest jeszcze ożóg filozoficznej myśli, ale zdobyte przez przeżycie pojęcie istności czyni z najbardziej niedouczonego żebraka, który nie przeczuwając nic z tego, co wy nazywacie "kulturą" i "postępem", siedzi w swym szałasie i żyje jeno z łaskawych datków pielgrzymów, wędrujących przez dżunglę, wiecznego króla wszechświatów, Mistrza wszelakiego życia. 

Oczywiście nie macie potrzeby podobnie do tego jogi uchodzić w lasy dziewicze, oczywiście jest pożądane aby uczeń mądrości , żyjący w Krainie Zachodu , przyswoił sobie tyle wiedzy zewnętrznej swego czasu, aby mógł z ludźmi kraju swego mówić mową swych czasów, ale wszelkie zewnętrzne poznanie wiedzy nie powinno mu zagradzać drogi, która go w przeżyciach prowadzi do wiedzy o duchu, nie powinno mu być więzami, co kroki jego krępują!
Dopiero gdy swą zewnętrzną wiedzę pokonał, może się spodziewać zaprawdę, iż pewną "wiedzę" w przeżyciu ducha w sobie odnajdzie!

Światło i cień


W owych dniach spytałem wysokiego Mistrza, czy prawdą jest, jako mi mówiono, iż są na ziemi tej ludzie, którym objawiona została tajem nica ostateczna i którzy władają mocą duchową, a jednak umieją z mocy swej jeno na szkodę ludzkości użytek czynić?
A Czcigodny rzekł: “Kto jest wzniesiony w wysoką Społeczność Świecących, temu na kazuje prawo, aby sobie samemu i in nym, jako słońce nieskończonej przestrzeni świecił.
Gdyby chciał światła swego od innych pożyczać, co przystoi uczniowi, tedy musiałby niechybnie stracić swe wysokie moce, które się stały jego udziałem.
Jemu, który stał się "widzącym okiem światów", nie wolno błądzić, bowiem nosi on w sobie m o c, co żąda odeń rachunku z każdej przeżytej chwili. 
Nauczyć się on musi rozmawiać z królami i żebrakami, jak gdyby był im równy, i w każdym człowieku winien widzieć człowieka jeno, nauczyć się musi zapominać o stopniu i stanie, o zasłudze i winie, o berle i kiju żebraczym.

Przed żadną mocą ludzką nie stanie on oszołomiony, bowiem każda moc, którą może napotkać, ma w sobie samej swój koniec, ta jednak moc, którą on z woli świadomej niesie i której służy, choć mocen jest jej rozkazywać i kierować nią wedle swej woli, jest sama w sobie nieskończona.
Jakkolwiekby się czuł związanym z tym, co ziemskie i ludzkie, jest jednak w każdej chwili wolny od tego, bowiem dusza jego stała się "królestwem wieczności".
Nie okrom niego samego nie może go nigdy przyprawić o utratę berła i korony tego królestwa. 
On sam tylko może się zgubić przez własną winę!
Lecz jeśli nawet w ten sposób "upadnie", pozostaje jednakże i po upadku związany z ową mocą, której stał się skarbnicą.
Jest on wówczas zaliczany pomiędzy owe siły zniszczenia, które są morzu życia psychicznego tak samo potrzebne, jak nawałnica i wzburzenie wewnętrzne morzu ziemskiemu. 
Stanie się wówczas wrogiem tam, gdzie był przyjacielem i "bratem", a dostojna Społeczność opłakiwać będzie gwiazdę, która z własnej woli spadła w wieczyste bezdno chaosu. 
W najgłębszej ciemności, bez siły do powstania, żyje on oto jedynie wolą zniszczenia, aż wreszcie kiedyś sam własnej woli ulegnie i rozpadnie się na tysiące atomów energii, które rozpoczną na nowo wędrówkę żywota, jako oswobodzone siły.

Jednaka moc działa w "Świecącym" i w jego przeciwieństwie, w panu ciemności, a ten władca przepaści, pełen woli zniszczenia, dlatego jedynie posiada swą moc, że niegdyś otrzymał ją jako "Świecący".

Przez swój upadek ze "światła" stał się on "bratem cienia".
Oto jest prawda o tym, co ci mówiono, a takoż w krainach Zachodu istnieją niezliczeni ludzie, którzy nie przeczuwają nawet, iż są jeno marionetkami tego wielkiego Niszczyciela, zupełnie poddani jego wielkiemu wpływowi duchowemu.

Moc ducha


Raz znowu spytałem wielkiego Mistrza, który w owym czasie powierzał mi swą wiedzę, zanim sam mogłem dojść do "wiedzy w duchu", czy jednak ze starych, ukrywanych tajemnie książek, znajdujących się w posiadaniu “wiedzących", nie można nauczyć się pewnej mądrości, pewnej wyższej wiedzy. On zaś od parł mi:
"Więcej radować się powinieneś z każ dej najmniejszej mądrości, którą ci duch twój daje, niż wszelkiemu brzemieniu wiedzy “nauczonej"! Więcej radować się powinieneś każdemu najmniejszemu powodzeniu, które ci duch twój daruje, niż wszystkiej nauczonej mądrości i umiejętności świata tego!

Nic wspólnego nie miej z tymi, co muszą się wszystkiego "nauczyć", aby umieć! Nic wspólnego nie miej z tymi, co wszystko muszą "usłyszeć" lub "przeczytać", aby wiedzieć ! Niechaj duch twój będzie nieustannie wolny i w wolności próbuje swych sił! Niechaj duch twój będzie po wsze czasy panem i mistrzem wszystkich sił duszy twojej i pod swoim je władaniem jednoczy! Zaiste, dusza twa posiada głębokie moce, których nikt jeszcze nie zbadał w sobie całkowicie! Chcę ciało twe wyzwolić i uczynić żywym, a siły duszy twej dać ci za wiecznie gotowe sługi!
Nie z książek miej to, co posiadasz w wiedzy, i nie od innych pożyczaj swych umiejętności! Sam w sobie masz swego cudownego mistrza, a cała mądrość, zawarta w księgach jest znikoma wobec tego, co dusza twa w sobie samej kryje.

Skarb serca


Innym razem zeszła rozmowa na to, jak cenić należy przeżycie bytu ziemskiego ze stanowiska ducha, a Dostojny rzekł:
"Szlifuj" przeżycie swe, jak się szlifuje diament, we własnym jego pyle ! "Oprawiaj" przeżycie swe, jako kosztowny kamień!
Całe przeżycie twe musi się dać w przezroczyste fasety oszlifować, iżby odbijało światło nieba niby w geometrycznych kształtach.
Jako złotnik musisz umieć tworzyć rozważnie "złoty pierścień", który ma się stać dla twego "oszlifowanego" przeżycia godną "oprawą"!
Ty sam jesteś swoim przeżyciem!
Ty sam jesteś "oprawą"!
Ty sam jesteś szlifierzem i złotnikiem swego życia pierścienia!
Co tak oto stworzysz, daruj Nieskończonemu ! Siebie samego daruj Nieskończonemu, jako klejnot drogocenny!
W skarbnicy jego bezpieczny będziesz ukryty.
Jako skarb serca będzie przeżycie twe wiecznie promieniowało w Świetle wieczności!

Nawracanie


Innym razem, gdy byłem jeszcze chela swego światłego guru, nauczał mię kiedyś, mówiąc:
“Oto zwierze o nieskończenie wielu łbach!
Wyruszyłeś, aby je zgładzić, lecz każdy łeb, który ścinasz, odrasta na nowo i grozi jako pierwej.
Kto chce to zwierzę zabić, winien krwi jego przy tym nie przelewać.
Bacz, iż zgładzisz to zwierzę, jeśli będziesz udawał, iż idziesz za nim!
Bądź dobrym dla zwierza, bowiem przez to musi on wreszcie zniszczeć!"

I czyniłem jako mi radzono, choć rada wydawała mi się wówczas niemądra. 
Długo musiałem być "dobry" dla zwierza , zanim pojął on: -"oto jest ktoś kto się mnie nie boi." Raz po raz usiłował mnie on przerazić, a umiał być "przeraźliwym". Ale przyszedł wreszcie dzień, w którym po raz ostatni musiałem być dlań "dobry", bardziej niż kiedykolwiek dotąd, i zwierz legł zmęczony na boku i zmarł. Bałwany pozaświatowego morza uniosły precz jego trupa. Od dnia owego uczuła dusza moja, iż wolna jest wszelakiej służalczości. Oto uniosłem się ponad swym ciałem, lub wedle woli kryłem się w nim, niby ślimak. Otom się stał panem, gdzie pierwej byłem niewolnikiem. I doszedł do mnie głos prawa, mówiąc:

"Iż rozwiązał to, co z rdze niem twym od świata początku było związane, tedy danym ci będzie wiązać i rozwiązywać, co do rdzenia twego należy!" 
Tako dana mi była w owych dniach moc działania, jako panu niewidzialnych zastępów 
Tako mówili od dnia owego wysocy moi Bracia:
"Krainie Zachodu narodził się; no wy mistrz! - Gwiazdy Zachodu nie zgasły jeszcze."
Od dnia owego przypadła mi w udziale wysoka powinność, nauczania samemu w rozmowach i alegoriach tego, czego można nauczać i począłem we własnych słowach kształtować to, co pojąć mogłem jeno z ducha wieczności w bezsłownym widzeniu, i to, co stało się mym przeżyciem na drodze do ducha, o ile tylko wolno mi to było wyjawiać.
Oto rozkazano mi wieść innych do samych siebie, jako że ja sam w sobie stałem się "pewnej wiedzy". Daję, co mam do oddania, i w sposób, w jaki zdolny jestem dawać. Nie wypowiadam w pismach swych ani jednego słowa, które by z najwyższym rozmysłem nie było zważone. Często powstaje w jednym miejscu pytanie, które w innym dopiero miejscu znajduje swą odpowiedź, lecz nie należy zapominać, że w sprawach tych istnieją ścisłe granice dozwolonych odpowiedzi, które nigdy nie mogą być przekroczone.

Rozmowa o dalekim Wschodzie


Pewien mędrzec zapytany był razu jednego przez uczniów swych o "mędrców Wschodu" i rzekł:
"W samym sobie szukajcie dalekiego Wschodu"!
Jeśli sami żyjecie na "dalekim Wschodzie", tedy spotkacie "mędrców Wschodu", nie wcześniej jednak! Kto zawarł w sobie "Wschód" ten zdobył to królestwo, większe niż wszystkie królestwa na ziemi. 
Wszechmiłosierny, Litościwy, niechaj imię jego będzie pochwalone, podobny jest szachowi nad szachami, co króluje wszystkim królestwom ziemi.
Ustanawia on w miłości i sprawiedliwości królów ponad krainami świata duchowego i daje im moc i mądrość, aby powierzonymi sobie udziałami zarządzać mogli, lecz jemu tylko przynależy cały kraj. W głębi serc waszych, w was samych, jest przedsionek wielkości ziarnka gorczycy, a w nim mała furtka, mniejsza niźli najmniejszy pyłek słoneczny. Przez tę furtkę przejść musi ten, kto dąży na "daleki Wschód"!
Jeśli przejdzie przez nią, tedy znajdzie za furtką rozległe krainy, wieczystą ziemię - Indie wszech Indii, góry wszech gór.
Tam znajdzie on swe królestwo, ustanowione w przedwieczu.
Zanim jednakże zdoła on przybyć do królestwa swego, które mu w krainie tej będzie nadane przez owego szacha nad szachami, co tam z wieczności w wieczność panuje, przybyć musi nad świętą rzekę, która w wiecznym biegu okrężnym płynie wokół wnętrza krainy, która nie ma źródła ani ujścia, która ciągle sama siebie płodzi i sama siebie pochłania.

Tam spotka przewoźnika, który zapyta go o "imię".
Jeśli nie zna on swego tu imienia, tedy niechybnie wracać musi na ziemię zewnętrzną.
Jeśli zaś może dać przewoźnikowi odpowiedź tedy przewiezie on go na drugi brzeg rzeki, gdzie będzie dopiero na “dalekim Wschodzie". 
Tam znajdzie przewodnika, który zawiedzie go do "gór wysokich" "dalekiego Wschodu".
Tam znajdzie nagle pośród wieczyście pokrytych śniegiem wyżyn wiecznie zielone trawniki, pełne kwitnących kwiatów, iż wyjść nie będzie mógł z zadziwienia.
Tam ujrzy sterczące kopuły wysokiej jak niebo świątyni, a kiedy dojdzie do niej wreszcie i wolno mu będzie w nią wkroczyć, wówczas ujrzy w świątyni również i “mędrców Wschodu”, których dotąd na próżno szukał. Gdy zaś pytający pytali dalej, czy jest nieodzowne potrzebne odnaleźć “mędrców Wschodu” jeśli dusza chce kiedyś posiąść swe królestwo, rzekł mędrzec:
"Nie wiecie zgoła, o co pytacie !
Kto chce królestwo duszy swojej posiąść, ten musi z wewnątrz otrzymać pomoc. 
Pomagać mogą jednakże tylko owi nieliczni, co żyją na "dalekim Wschodzie", i których Wszechmiłosierny o"pragnienie", istotnie tego światła pożąda.
Tak tedy musicie "mędrców Wschodu" odnaleźć w sobie, jeśli chcecie posiąść kiedykolwiek królestwo owo, które jest w was!

Rozmowa o zgonie dopełnionego


"Co się dzieje", zapytał Mistrza pewien uczeń, "gdy ktoś z owej dostojnej Społeczności umiera w tym życiu ziemskim? Czy znika on wówczas w nieskończonym oceanie światła duchowego, jedynie siebie samego jeszcze nie świadom w świetle, czy żyje w wysokim Zjednoczeniu duchowym, jedynie duchem swym z dostojnymi "Braćmi" związany, czy też jest w jakikolwiek sposób nadal bliskim ziemi? ?" 
Mistrz zaś odparł, mówiąc: 
"Gdy pomazaniec widzi, iż dni jego powiązania z szatą ziemską zbliżają ku końcowi, wówczas oddaje on siebie samego i ową moc, której zawdzięcza blask Jedności, następnemu z owego łańcucha, który jego ludzkość zapaliła na słońcu; oddaje mu moc tę, aby był kiedyś następcą jego w życiu ludzkości swych czasów.
Aż dotąd był ów następny uczniem pomazańca, choćby już z dawna się był Mistrzem pośród mistrzów siedmiu wrót.
Teraz oto mówi doń umierający:
"Dzisiaj chcę cię uczynić drogą, bowiem ja sam byłem "drogą" i sam siebie przeszedłem."
Dwaj są odtąd jednym, a z dwóch powstaje trzeci, w tym kryje się tajemnica, przez którą ty z nią będziesz zjednoczony!
Wiecznie obraca się głowa Janusa!
Stary ustępuje młodemu, a młody musi się stać owym starym. 
Obaj jednak rodzą z siebie trzeciego, jedynego, który wiecznie trwa i tam musi być, gdzie wiecznie jest "byt". 
To, co płynie wewnątrz przez łańcuch, daje życie staremu, młodemu i temu, którego obaj oni tworzą z siebie! 
Tak oto, wpleciony w łańcuch przez wszystkie przyszłe czasy, rozdarowuj ty teraz światło, co w obu nas świeci! 
Tę szatę ziemi porzucam oto. Co kryła ona, składam w twoje dłonie!
Siebie samego ukrywam oto w tobie, bowiem należę do tych, którzy pomocni pozostają przy ludziach ziemi, a ty w podobny sposób należysz do nas!
Nigdy nie możemy porzucić ziemi, ani w tym, ani w żadnym następnym okresie świata, dopóki ostatni z ludzi nie wkroczył w światło!
Nie ma na ziemi misterium, równego temu!"
Tak oto wchodzi duch pomazańca w tego, co dotąd był jego uczniem, a obaj oni stają się teraz, jednością.

Ogród kwietny


Tu, gdzie widzisz pełnię kwiecia, przed niewielu jeszcze laty była dzika puszcza.
Chwast bujał w tych krzewach, gdzie dzisiaj róże stoją, a wszelakie szkodliwe robactwo było tu w swoim raju.

Woń narcyzów unosi się teraz, z tej samej ziemi, z której niedawno wyrastały cuchnące latorośle. 

"A wszystko dobywa to samo słońce, z tej samej ziemi!"
Tak prawił ogrodnik. Ja jednak chcę ci inny pokazać ogród, w którym ty sam będziesz ogrodnikiem! Nie możesz tego samego o swoim ogrodzie powiedzieć, co ów ogrodnik.

Pielisz rano i wieczór chwasty i czekasz oto na swe kwiaty, lecz coraz nowy chwast tylko ci wyrasta.
I oto swarzysz się z “Bogiem”, którego sam sobie wynalazłeś, i chcesz otrzymać od niego owoce swego trudu, miast siać samemu i o nasiona do siewu prosić tam, w owych ogrodach, których owoce już dojrzały.
"Bóg" którego wzywasz, jest jeno cieniem twego strwożonego serca!
Nie czekaj, aby on ci kiedyś twe trudy nagrodził!
Nie wcześniej ujrzysz w swym "ogrodzie" swego Boga żywego, prawdziwego, jedynego Boga, którego pożąda twa dusza, póki nie wzejdzie nasienie, któreś wyprosił sobie z kwietnych ogrodów starszych ogrodników! 
Bacz, oto cały byt ludzki jest sam przez się jeno “pustynną krainą” co jednak czeka “ogrodnika”, który z niej stworzy "ogród kwietny"!
Ta sama "ziemia" i to samo “słońce” płodzić będą wówczas "kwiaty" jeno, tam gdzie się dziś chwasty gnieżdżą.
Wysokie wytknąłeś sobie cele!

Dążysz do wszystkiego, co może cię podnieść!

Lecz o jednym zapomniałeś dotąd jeszcze: że nic ci nie może wyrosnąć, tam gdzie ty sam nie rzuciłeś nasienia.
"Nasienie" zaś od innych musisz sobie wyprosić, od tych, którym dojrzały zagony! Lecz chętnie dadzą ci oni nasion kwiatów swoich, ale ty nie wierzysz jeszcze, aby z tych niepozornych ziarenek wyrosnąć mogły kiedyś kwiaty.
I nierozważnie odrzucasz precz otrzymane nasienie, a inni wędrowcy znajdą potem na skraju drogi dziwne płomienne kwiaty, podczas gdy twój ogród jak dotąd rodzić ci będzie chwast jeno.
Albo, jeśliś już włożył nasiona w ziemię, odgrzebujesz je co dzień znowu, aby zwątpieniu dać odpowiedź, zwątpieniu swemu, czy nasienie kwiatu, które ci dano, istotnie może zakiełkować. 
Tak jednak nigdy kwiatów nie otrzymasz!
Wszystko rosnące wymaga spokoju i ukrycia!
Jeśli chcesz ujrzeć wreszcie swój ogród w kwieciu, czynić musisz, co jest potrzebne.
Idź do starszych ogrodników, którzy mają dojrzałe nasiona kwietne, proś o nie i gromadź skrzętnie co ci dają!
Potem posiej nasiona na dobrze wykarczowanej roli i pozostaw ziemi a słońcu troskę o tworzenie pączków i kwiecia!
Nie martw się też, jeśli się jeszcze pojedynczy chwast pośród kwiecia wzniesie! 
Gdy kwiaty twe wreszcie istotnie zakwitną, wówczas łatwo będziesz mógł usunąć chwasty.
Twój żywy, wieczysty Bóg wówczas dopiero przebywać będzie w twym ogrodzie, gdy wszystkie twe zagony stać będą w kwieciu.

Nie zmuszaj ich sztucznie do zakwitania! Karczuj jeno rolę i siej nasienie. Wszystko inne pozostaw ziemi a słońcu. I twoją ziemię będzie słońce oświetlać!
W ogrodzie twym, przyjacielu, jeżeliś siał troskliwie i przedtem rolę wykarczował należycie, na własnej twej ziemi narodzi ci się kiedyś twój żywy Bóg!
Wonie twych kwietnych zagonów posłużą mu za pokarm. W świętej ciszy rozwinie się on w postaci wspaniałej. Po własnym swym ogrodzie, gdy wszystko w kwieciu stać będzie, będziesz kiedyś szedł z Bogiem swoim!

O złych uczniach


Mistrz pewien żył w wielkim mieście gdzie znajdowały przystań okręty ze wszystkich krajów, tak iż wkrótce wieloma się ujrzał otoczony uczniami. Byli wśród nich tacy, co bardzo troskliwie zbierali jego słowa. Po latach “znali” prawie wszystkie jego słowa i prawie zapomnieli iż nie są to ich własne słowa. Uchodzili oni w mieście i daleko, we wszystkich krajach, za mędrców i pytano ich, chcąc poznać zdanie mistrza. Inni z pośród jego uczniów jego słuchali wprawdzie słów mistrza z otwartymi sercami, lecz nuta jego mowy nie tkwiła w ich pamięci. Życie ich znajdowało swój kształt w nauce mistrza i nie było wokół nich wydarzenia, na które by nie patrzyli oczyma mistrza. Natomiast byli niektórzy, co słuchali wzruszeni słów mistrza i ukrywali je głęboko w swej duszy, tak że żyli wprawdzie również wedle nauki mistrza, ale na sposób swojej duszy i umieli patrzeć swoimi oczyma, nie jak widział mistrz, ale jak chciał, aby rzeczy widziano. Po pewnym jednak czasie powstało z tego w ich duszach własne nowe poznanie. I własne poznanie walczyło z nauką mistrza i wzmacniało się coraz bardziej w tej walce, aż wreszcie stało się zwycięzcą. 
Własne poznanie nauczyło ich jednak inaczej rozumieć słowa mistrza, niźli je niegdyś rozumieli. W mieście mistrza mówiono: "Patrzcież tylko na tych złych uczniów! Nie mogą oni pojąć nauki Czcigodnego i dlatego obca stała się im jego mądrość ! Ach, że też musiał on znaleźć słuchaczy bez posłuchu, takich czcicieli bez uczucia czci !!!"

Pewnego dnia przybyli mężowie z za mórz dalekich, poszukując w mieście śladów jego mądrości, bowiem mistrz sam dawno już był zmarł.
Szukali tu i ówdzie, lecz nikt nie mógł im wskazać owej mądrości, którą chcieli odnaleźć.
Tak tedy przybyli wreszcie do tych, których w mieście mistrza zwano jego "złymi uczniami" i wnet - rozgorzały ich serca, bowiem ujrzeli, iż tu dopiero została mądrość mistrza całkowicie pojęta, że jednak nauka jego zrodziła większą naukę, zawierającą w sobie wszystko, co tylko mistrza nauka mogła jeszcze przemilczeć.
Najgłębiej wzbogaceni i uszczęśliwieni w duszach swych, popłynęli znowu przez dalekie morza do swej ojczyzny i obwieścili wszędy w swych krajach nową naukę, co kryła w sobie mądrość mistrza w nowej formie.
Po pewnym czasie dowiedzieli się ludzie w mieście mistrza, iż owa nauka "złych uczniów" uchodzi za dalekimi morzami za mądrość, która jedyna zawiera w sobie najwyższą mądrość mistrza.
Tedy zdziwili się wielce i naradziwszy się rzekli:
"Sprowadźmy sobie z tej oddali nauczyciela, któremu będziemy mogli zaufać, bowiem kto wie, jaka nauka może uchodzić tam za naukę tych "złych uczniów"!
I posłali okręt w dalekie kraje, aby im przywiózł nauczyciela.

Gdy jednakże wysłańcy przybyli na miejsce, wzbraniał się każdy z nauczycieli nowej mądrości pójść z nimi i mówiono: 
"Wy sami macie przecież swych wysokich mistrzów i u was dopiero odnaleźliśmy tę mądrość, której dziś nauczamy. Jakże mamy wam zawieść z daleka to, co przecież wasze miasto nam dało! Jakże mamy się poważyć nauczać, gdy jesteśmy przecież tylko uczniami waszych mistrzów, którzy dopełnili naukę waszego wysokiego mistrza !?"
Że jednak wysłańcy nie chcieli wracać do domu nie załatwiwszy sprawy, tedy szukali tak długo, aż znaleźli człowieka, który zgodził się ruszyć z nimi jako nauczyciel, ponieważ obiecali mu wysokie wynagrodzenie.
Był to jednak jeden z owych, który naukę mistrza w połowie tylko zrozumiał i dlatego nie znajdował uznania u wszystkich prawdziwych nauczycieli.
Gdy tedy ten przybył do miasta mistrza i począł nauczać, słuchali go wszyscy uważnie i radowano się z posiadania tak "wielkiego nauczyciela" pośrodku siebie, tym bardziej, że to, czego nauczał, zgoła było odmienne od nauki "złych uczniów".
I mówił lud:
"Jakże głupi byli owi ludzie, co przyszli z daleka, aby u tych "złych uczniów" posiąść mądrość starego mistrza!
Teraz dopiero nauczyliśmy się rozumieć mistrza!
Ten dopiero "wielki nauczyciel" z dalekiego kraju odsłonił nam jego mądrość.
Zaiste, on jeden tylko godzien jest stać się wielkiego mistrza, co żył pośród nas wielkim następcą! -
I na tym poprzestali.

Noc próby


Było to wówczas, kiedym był jeszcze uczniem swego wysokiego guru. Było to wówczas, kiedym miał jeszcze dowieść, iż mogę się stać swego Mistrza "bratem".
Z głębokich, bezgłośnych źródeł wypłynęła noc. Zwarły się społem doliny, a góry skupiły się, jak do obrony. 
Hucząc, z najwyższych rozdzielonych warstw powietrza spadł orzeł z ciężkimi uderzeniami skrzydeł.
Wtedy stała się wokół mnie cisza, w której krew żył moich szemrała jak strumień.
Duch mój tak był pełen przygnębienia, że nawet nawałnica ponurej zgrozy nie mogła go już bardziej napełnić.
Nieruchomy, jak osłonięta Hostia w Wielki Piątek, wynurzył się stężały księżyc z brzemiennym bólem chmur.
Ciało me drżało wszystkimi włóknami i czuło się prawie bliskie zniszczenia przez próby, których pierwej doznało.

A oto zdawało się, iż przeraźliwie chce je zadławić.
Wtedy stało się nagle me oko na nowy sposób "widzącym", a to, co ujrzało, były to stwory zbutwiałych światów, stwory, co nie mogły boleć nad swoją potwornością, bowiem zdawały się sobie, jak czułem, wyjątkowo pięknymi w swej niewysłowionej ohydzie.
Przerażenie i zgroza szły od nich, a spojrzenie me wbijało mi w serce miriady zatrutych strzał, ilekroć musiało spotkać ich śluzowate spojrzenie.
One jednak radowały się z owej swej potworności, a każda nowa rana, od której krwawić me przebite strzałami serce, była dla nich przeraźliwą, słodką, lubieżną radością.
Chciałem się zapaść pod ziemię z męki wewnętrznej, lub raczej ciało swe wilkom oddać, niźli popaść w moc tych potworów, lecz ziemia nie rozwierała się pode mną, a nawet wilki uciekały od miejsc takiego przerażenia.
Dusza ma skomlała w niewymownej udręce, jak zdeptany robak.
Wtem wyszczerzyły potwory swe wielkie, szeroko kanciaste zęby, sterczące z krwawych pysków, a ich śluzowate oczy pryskały zielonymi zatrutymi błyskami.
Ja jednak uczułem, że miały mię one za dość słabego, abym się stał ich łupem, i że teraz już się radują swemu zwycięstwu.
Atoli zguba przed oczyma obudziła we mnie moc rozpaczy i stawiłem im opór.

Chwyciłem pierwszego z demonów, który był najbliżej mnie - czułem go niby zimną, lepką masę - i dławiłem go, choć obrzydzenie prawie przemagało mię, aż odpadł ode mnie martwy.
Wówczas cofnął się cały hufiec, który mię otaczał, jak porażony strachem, tak że w tym jednym z nich pokonałem wraz wszystkie.

W trwodze przykucały oto u ziemi, usiłując spojrzeń mych unikać.

Im bardziej zbliżałem się do nich, tym dalej się cofały śpiesznie przede mną.

Gdy zaś księżyc pobladł, a nowy dzień wzeszedł na wschodzie, sczepiły się wszystkie przeraźliwe stwory gwałtownie wzajem ze sobą, uniosły z wolna i ponad ziemie i popłynęły tak precz, niby długa ciemna smuga chmury.

Ja jednak czułem, że bliskie musiały być śmierci i bodaj czy ujść zdołają zniszczeniu.

A wówczas - krwawo-czerwono wzeszło słońce ponad pałającym morzem, a w jaśni jego promieni rozpuściła się ciemna chmura, stała się złotym płatkiem, aż wreszcie roztopiła się zupełnie w złocisto-białym świetle.

Przede mną stanął nagle Mistrz, wyciągnął do mnie dłoń, spojrzał mi w oczy radośnie i rzekł:

"Cieszę się że mogę cię znowu w świetle dnia powitać. Przeżyłem wielką troskę o ciebie, lecz oto okazałeś się światu pośredniemu jako pan, teraz możesz bezpiecznie przekraczać jego obieże, a wszystkie demony leżeć będą u twych nóg !"

Indywidualność i osobowość


Mówiono o rozmaitych formach, pod którymi człowiek rzekomo rozpoznaje swoje "Ja".

Wreszcie poproszono Mistrza o pouczenie.

On zaś tak się odezwał: 
To co jest potrzebne poszukującemu życia w wieczności, tu, jak i w stanie pozaziemskim, nie jest to zaprzeczenie jego indywidualności, ale wewnętrzne zaprzeczenie, nie uznawanie osoby, jako którą maskuje go świat zewnętrzny i własna nieświadomość.
Jeśli nie posiada pragnień jako "osobnik", może jednak piastować w sobie pragnienia, idące dalej, poza jego stan, wzwyż ku czystej wysokości, choćby te pragnienia nie miały się nigdy inaczej stać czynnymi, jeno przez to, że w swoim kierunku poruszają siłę woli.

Tylko takie pragnienia tkwią w tym, co jest prawdziwie indywidualne.

Pragnienia osobnika natomiast są zawsze tego rodzaju, iż przyjmują za trwałe to, co musi przeminąć, i biorą za prawdę to, co jest jeno nietrwałą złudą.
W spełnieniu swym nie wiodą one nigdy w wzwyż i krępują tylko wolne wznoszenie się. 
Gdzie jeszcze osobowość jest uprzywilejowana w wyobrażeniu i pragnieniu, tam nie może znaleźć wyrazu wieczne, "indywidualność".
Kto chce zachować siebie samego jako osobnika, musi umieć zniweczyć wszystko inne.
Zawsze znajdzie on jeszcze coś obcego poza sobą, co mu stać będzie na drodze.
I indywidualność pragnie siebie samej, ale jedynie, aby w sobie samej wszystko inne zachować.
Wszystko, co jest, uznaje ona za zjednoczone ze sobą samą.

Nie może kochać samej siebie, iżby nie objąć zarazem swą miłością wszystkiego innego. 
Nigdy nie nienawidzi ona osobowości!
Uznała ją przecież za nierealną.
Osobowość stała się dla niej jako "rola" aktora.
Może ona ocenić "rolę" jedynie wedle stopnia, w jakim pozwala wypowiedzieć się aktorowi, jako wieczna indywidualność.
Zawsze szukać będzie indywidualność tych jeno wartości, które wiodą do podniesienia i czystego ukształtowania wszelkiego bytu.
Co nie służy do tego celu, jest dla niej "nieistniejącym".
Wieczna indywidualność i trwałe "JA" są w sobie nawzajem jednym. 

"Osobowość" jest ciasnym ograniczeniem!

Indywidualność jest w czasie i przestrzeni nieskończona!

Żadna “indywidualność” nie mogłaby nigdy krępować innej w jej rozwoju.
Każda posiada swe nieskończone królestwo dla siebie !
Zjednoczona ze wszystkimi innymi “indywidualnościami” przenikając wszystkie inne i nawzajem przez nie przenikana, przeżywa ona wszystkie w sobie samej.
Ciągle wydobywając się z jednego bytu, tworzy ona siebie samą, jako jedną z nielicznych form jednego bytu.
Nadto przeżywa wszystkie inne z tych form w sobie samej i czuje się ze wszystkimi formalnie identyczną.
Nic poza nią nie może się jej stać przeszkodą i nic nie może jej zniszczyć, jeśli spoczywa ona ugruntowana w samej sobie.
Indywidualność i osobowość.

Mówiono o rozmaitych formach, pod którymi człowiek rzekomo rozpoznaje swoje JA.
Wreszcie poproszono Mistrza o pouczenie.

On zaś tak się odezwał:

To co jest potrzebne poszukującemu życia w wieczności, tu, jak i w stanie pozaziemskim, nie jest to zaprzeczenie jego indywidualności, ale wewnętrzne zaprzeczenie, nie uznawanie osoby, jako którą maskuje go świat zewnętrzny i własna nieświadomość.
Jeśli nie posiada pragnień jako “osobnik”, może jednak piastować w sobie pragnienia, idące dalej, poza jego stan, wzwyż ku czystej wysokości, choćby te pragnienia nie miały się nigdy inaczej stać czynnymi, jeno przez to, że w swoim kierunku poruszają siłę woli.

Tylko takie pragnienia tkwią w tym, co jest prawdziwie indywidualne.
Pragnienia osobnika natomiast są zawsze tego rodzaju, iż przyjmują za trwałe to, co musi przeminąć, i biorą za prawdę to, co jest jeno nietrwałą złudą.
W spełnieniu swym nie wiodą one nigdy w wzwyż i krępują tylko wolne wznoszenie się. 
Gdzie jeszcze osobowość jest uprzywilejowana w wyobrażeniu i pragnieniu, tam nie może znaleźć wyrazu wieczne, "indywidualność".
Kto chce zachować siebie samego jako osobnika, musi umieć zniweczyć wszystko inne.
Zawsze znajdzie on jeszcze coś obcego poza sobą, co mu stać będzie na drodze.
I indywidualność pragnie siebie samej, ale jedynie, aby w sobie samej wszystko inne zachować.
Wszystko, co jest, uznaje ona za zjednoczone ze sobą samą. 

Nie może kochać samej siebie, iżby nie objąć zarazem swą miłością wszystkiego innego. 
Nigdy nie nienawidzi ona osobowości!
Uznała ją przecież za nierealną.
Osobowość stała się dla niej jako "rola" aktora.
Może ona ocenić "rolę" jedynie wedle stopnia, w jakim pozwala wypowiedzieć się aktorowi, jako wieczna indywidualność.
Zawsze szukać będzie indywidualność tych jeno wartości, które wiodą do podniesienia i czystego ukształtowania wszelkiego bytu.
Co nie służy do tego celu, jest dla niej "nieistniejącym".
Wieczna indywidualność i trwałe "Ja" są w sobie nawzajem jednym. 

"Osobowość" jest ciasnym ograniczeniem !Indywidualność jest w czasie i przestrzeni nieskończona!
Żadna “indywidualność” nie mogłaby nigdy krępować innej w jej rozwoju.
Każda posiada swe nieskończone królestwo dla siebie!
Zjednoczona ze wszystkimi innymi "indywidualnościami" przenikając wszystkie inne i nawzajem przez nie przenikana, przeżywa ona wszystkie w sobie samej.
Ciągle wydobywając się z jednego bytu, tworzy ona siebie samą, jako jedną z nielicznych form jednego bytu.
Nadto przeżywa wszystkie inne z tych form w sobie samej i czuje się ze wszystkimi formalnie identyczną.
Nic poza nią nie może się jej stać przeszkodą i nic nie może jej zniszczyć, jeśli spoczywa ona ugruntowana w samej sobie.

Królestwo duszy 


Chcę ci tu obwieścić naukę o duszy, jak ją w zamierzchłej już przeszłości poznali Świecący.
Jest to mądrość tych nielicznych, co dziś jeszcze żyją w świetle tej nauki. 
Ludzie Zachodu innej się uczyli nauki, a i na Wschodzie z rzadka tylko spotkasz prawdziwie wiedzących z własnego doświadczenia.
Atoli, kto czegoś innego naucza, w błąd cię wprowadzi!
Słuchaj tedy i pojmij w swym sercu:
Prawieczny jest duch człowieczy, bez początku i bez końca.
Wieczyście żyje on we własnym istotnym świetle, bowiem on sam jest światłem, świecącą iskrą owego wiecznie samorodnego Słońca, co nieustannie sypie deszcz iskier w przestrzeń.
Nie nazywaj Słońca tego Bogiem, bowiem jest czymś innym!
Trudno będzie ci to uczynić zrozumiałem.
Muszę użyć wyrazu ze świata dnia powszedniego, by być pojętym przez ciebie, i tako powiadam: 

"Bóg" jest najsubtelniejszym destylatem ducha, nie "duchem" w jego wieczyście samorodnym pałaniu!
Atoli wieczny duch jednostkowy człowieka jest takoż iskrą owego wiecznie tryskającego iskrami Słońca, iskrą, w której się może kształtować destylat ducha, w której się może nieskończenie wielokrotnie zdradzać Bóg żywy. Wiecznie rodzi samo siebie wiecznie sypiące iskrami Prasłońce wiecznego ducha ! Wiecznie sieje iskry duchowe to krążące Słońce, niby hierarchie duchów w duchową "przestrzeń"! Iskry te, które ono samo z siebie krzesze, są takoż olbrzymimi słońcami i one tryskają wiecznie “iskrami”, wiecznie “słońcami”, które z kolei w podobny sposób coraz mniejsze i słabsze "iskry", iskry-słońca z siebie wyrzucają. To, co samo uwięziło się w zwierzęciu człowieczym na ziemi, iskra ducha, przez którą zwierzę to staje się dopiero "człowiekiem", nie jest najmniejszą z tych iskier. Najlepiej przyjdziesz z pomocą swej wyobraźni, jeśli "wielkość" tej "iskry" w takim mniej więcej stosunku ważyć będziesz do większych czy mniejszych “iskier-słońc ducha”, jak ci wskazuje stosunek wielkości tej planety ziemskiej do większych czy mniejszych ciał niebieskich. Leżało to w istocie owej iskry ducha, co sobie stworzyła więzienie w zwierzęciu człowieczym ziemi, iż wybrała ona sobie królestwo duszy za pole działania i że wreszcie, aby się stać władcą i w państwie materii, dążyć poczęła do "ciała", do powłoki materialnej. Takie "ciało" było jej już jednakże dane, ciało, związane wprawdzie z materią, ale jej nie podwładne. I to dopiero, że się z obawy przed materialnym działaniem swych sił związała z ciałem zwierzęcia człowieczego ziemi, popchnęło dążenie jej do "upadku".
"Upadkiem" jest to dążenie, ale zarazem pogrążeniem się w najgłębsze głębie, w których się może nowa świadomość narodzić. W upadku swym utraciła wprawdzie iskra ducha świadomość samej siebie jako słońca wieczystego ducha, ale wieczna siła, co mimo to żyje w niej, prze ją znowu wzwyż ku samej sobie, w nowym rozpoznaniu siebie w swym zupełnym powrocie, i to we wspaniałości, która jedynie z owej głębi, w jaką opadła ta iskra, może być dojrzana i pojęta. Odwiecznie musi dążyć do królestwa duszy każda z owych małych iskier ducha, z owych “iskier-słońc” i tylko gwałtowność jej dążenia sprawia, że chybia celu, który chce osiągnąć. Do królestwa duszy śpieszyć musi każda z owych iskier ducha, jeśli chce świat swój stworzyć i samą siebie odnaleźć w swoim działaniu.

Dotąd jest w niej tylko wiedza o sobie samej, jako wiedza o swym czystym bycie. W królestwie duszy dopiero może ona pożądać w sobie swej boskości, a dopiero w duchu pożądającym “Boga” ukształtować się może ów "destylat" ducha, może się jego żywy Bóg w iskrze ducha narodzić.
W owym wiecznie krążącym, siebie samego jedynie w swej niezmierzonej wielkości świadomym “Słońcu ducha”, co wiecznie sypie w przestrzeń duchową swe "iskry-słońca", tam nie ma pragnienia “Boga”, tam bowiem wszystko jest tylko świetlaną jednością bytu.
Aby jednak mógł istnieć "Bóg", istnieć musi coś czującego, co nie jest "Bogiem", nie krąży jedynie w sobie samem, w sobie samem dopełnione i zakończone.
Jak białe światło dnia daje się rozczepić na barwy jasne i ciemne, tak musi się prajedność ducha w różnorakie promienie rozstrzelić, jeśli się "Bóg" ma w duchu narodzić.
Barwne cienie powstać muszą w bezbarwnym przez się, białym świetle ducha, iżby się mogło ukazać złocisto-białe światło Boskości.
Do tego zaś służy królestwo duszy.
Każda człowiecza iskra ducha nurza się w tym królestwie, a wokół niej tworzą się, niby kryształy w przesyconym solą płynie, owe formy duszy, które wasza wiedza zachodnia zwie "duszą".
Wierzycie tu w Krainie Zachodu, że “dusza” jest niby odosobnione ciało z niewidzialnej fluidycznej materii, a wedle nauki waszej powstaje ten organizm duszy z chwilą narodzenia cielesnego, aby was nigdy już nie opuszczać, aby powstawszy w czasie, trwać wiecznie.

"Dusza" wasza nie jest jednakże spójna, zwarta w sobie, bowiem królestwo duszy jest niewidzialnym morzem fluidycznym, w którym nie ma form niezmiennych prócz owych niezliczonych sił, które można określić jako atomy duszy i które stopniowo kształtują waszą duszę, tworzą ją ze siebie; a w każdej duszy jest ich ciągle tysiące i więcej niż tysiące!
Gdy tylko to, czym jesteście istotnie w najwyższym znaczeniu, owa wieczysta iskra ducha, osiągnie królestwo duszy, gdy tylko pogrąży się w tym morzu fluidycznym, zwierają się owe miliardy sił wokół niej i napełnione zostają światłem ducha.
Ale iskra dąży głębiej i głębiej, aż na samo dno tego morza, gdzie napotka siły budzące zgrozę, które ją zmuszą do szukania ochrony w zewnętrznym świecie najściślejszej materii, aż zjednoczy się ona ze zwierzęciem człowieczym i zatraci się w jego formie.
Z łona matki zrodzi się ona teraz jako człowiek ziemi.
Zawsze jednak nawet na "dnie" morza duszy, w swej powłoce z krwi i ciała, pozostaje otoczona przez owo morze.

Powoli uczy się poznawać formy, co się wokół niej krystalizują, we własnym, acz mocno przyciemnionym świetle ducha.
Nie od dziś tworzą te siły takie formy!
Służyły one wielu iskrom ducha ludzkiego w przeszłości i będą się nadal coraz to rozwiązywały i od nowa tworzyły podobne formy, aż wreszcie popęd, który je niegdyś skłonił do tworzenia form, będzie przez jakąś iskrę ducha człowieczego całkowicie wyczerpany, aż wreszcie jakaś iskra ducha człowieczego zdoła wszystkie siły tej formy zjednoczyć w swej woli.
Stąd oto płynie, iż usłyszysz w swej “duszy” dźwięki, co nie w tym twoim życiu ziemskim po raz pierwszy rozbrzmiały, i to zwiodło ludy Wschodu do wiary, jakoby iskra ducha ludzkiego miała to ziemskie zwierzęce wcielenie wielokrotnie przebywać. 
Nie jest to jednak tak, jak się wierzy na Wschodzie i jak przyjąć by chciało wielu w krajach Zachodu.
Zdarzają się wprawdzie, jako "nieszczęście", wypadki, że dwa razy staje się ten najgłębszy upadek udziałem iskry ducha człowieczego, ale są to wypadki nadzwyczajne i tak rzadkie , że nie czynią one uszczerbku regule.

Samobójstwo lub śmierć przedwczesna, jak nadmierne zaskorupienie się w gęstej powłoce zwierzęcej mogą stworzyć bodziec do ponownej inkarnacji, a i to w szczególnych wypadkach, które niezbyt często zachodzą.
Odnajdujesz może w sobie ludzi z dawnej przeszłości?!
Możesz, jeśli należysz do przebudzonych w duchu, całych bodaj żywotów dźwięki budzić, i to wspomnienie twych sił duchowych będzie wówczas świadome tobie, dziś żyjącemu na ziemi, ale nie ty byłeś owym, którego dziś oto na nowo przeżywasz! 
Nosisz jeno w sobie owe formy duszy, co się w jego życiu ziemskim ukształtowały, ale nie doszły w nim do ostatecznego wyczerpania stworzonych popędów.

To co nazywasz swą duszą jest wieczyście zmiennym tworem w morzu sił duchowych, w królestwie duszy.
Każda myśl, każdy popęd woli, każdy czyn może twór ten zmienić natychmiast.
Jeśli nie jesteś zupełnie zasklepiony w materii, będziesz miał z roku na rok inną "duszę", a wedle nauk prastarych mądrości będą co lat siedem odmienne całkowicie siły duszy w tobie czynne.
Pewne formy duszy będą się również powtarzały w tobie, a owe, których nie doprowadzisz do doskonałości pozostawisz tym iskrom ducha człowieczego, które niegdyś, w dniach przyszłych, mają przeżyć ten byt ziemski.
Z tym pozostawieniem związana jest możliwość pamięci wstecznej o życiu ziemskim tego, od kogo ono pochodzi.
Może sobie tedy kiedyś ktoś inny twoje życie przypomnieć i dojść do fałszywego mniemania jakoby przeżył on niegdyś twoje życie. 
Królestwo duszy otacza cię tak , iż nigdy nie zdołałbyś granic jego odnaleźć ani przekroczyć.
Z owymi skrystalizowanymi w tobie formami duchowymi, które są w ciągłej zmienności, poruszać się będziesz we fluidycznym dla oczu ziemskich niewidzialnym "morzu sił duchowych". 
Ale i po śmierci zwierzęcego ciała ziemskiego nie dopomoże ci tam nic do pełnej mocy, dopóki wszystkie popędy, których rodzicem byłeś za czasu swego życia na ziemi, nie dojdą do ostatecznego wyczerpania w późniejszym życiu ludzkim. 
Ty sam nie możesz już zmienić wówczas form swej duszy!

Jakie były, gdy twoje ciało ziemskie tego świata nie mogło już wystarczyć siłom materialnym takimi musisz, je zachować do dnia owego, gdy ostatni ze stworzonych przez ciebie popędów nie zostanie wyczerpany przez żyjącego tu później ducha człowieczego.
Ale nie troskaj się!
Ci, co przed tobą stali się w królestwie duszy wolnymi władcami, staną ci u boku, a czas do twego prawdziwego "powstania" nie będzie bezużytecznie przekreślony, choćby to szło o "tysiąclecia" wedle ziemskiego ujęcia czasu.
Tak jednak jak ty czekać będziesz wówczas na ostatniego ze swych zbawicieli, tak dziś czekają duchy ludzkie, co w dawnej przeszłości w ciałach żyły na ziemi, na ciebie! 
Bacz, iżbyś też nowych popędów nie stwarzał, jeśli nie jesteś gotów sam w swoim życiu ziemskim wyczerpać je ostatecznie!

Możesz wprawdzie tworzyć nowe popędy lecz takie jeno, którym z pewnością w swym ziemskim życiu sam będziesz mógł podołać wedle miary ludzkiej.
Cóż z tego że tworzysz popędy, zgodnie z poglądem twym na dobro świata, jeśli umyka się potem twej ręce to, coś tak oto stworzył, zanim ty sam stworzony popęd zdołałeś uskutecznić! 
Sobie i innym sprawiasz tylko w ten sposób cierpienie, bowiem w królestwie duszy nic nie może być zapoczątkowane, iżby nie było aż do ostatnich konsekwencji dokonane w ciągu stuleci.
Wyłożyłem ci tu w prostej mowie naukę o duszy, jak ją znaleźli "Świecący" w zamierzchłej przeszłości, jak znają ją "wiedzący", których jest zgoła niewielu.
Jeśli masz oczy widzące jasno i nie jesteś zaślepiony przez uprzedzenia, tedy rozpoznasz tę naukę w niejednym, co splotło społem wiedzę o prawdzie z obłędem złudy w barwne arabeski.
A może dłoń ma zbyt ostro uraziła umiłowaną twą wiarę, umiłowany twój obłęd? 
Nie łudź się!
Ani w królestwie zmysłów, ani w królestwie duszy nie stosuje się stawanie do twego rozumienia! 
We wszystkich królestwach wszechświata pobudowane są pewne drogi i po tych tylko drogach porusza się życie i czyn. 
Nie możesz budować nowych dróg, choćby wedle sądu twego zrozumienia stare drogi zdawały ci się niedostępne!

Wielu jest dziś W krainie Zachodu, co przeczuwają ziarno prawdy w naukach Wschodu.

Lecz wierzą oni ślepo, tam gdzie powinni świadomie wybierać. 
U żadnego ludu nie znajdziesz "gotowej" nauki, co ci wszystką prawdę całkowicie odsłoni!
Wszędzie jednakże natkniesz się na ślady prawdy, błogo ci, jeśli je rozpoznasz!
Nauczysz się wtedy unikać niejednej drogi okrężnej!
I my chcemy cię strzec przed drogami, które wielceby były okrężne.
Na to niechaj ci posłuży ta nauka.
Dajemy ci tylko to, co wiemy z pewnością z własnego doświadczenia , a w co przed laty i my mogliśmy tylko wierzyć, kiedyśmy to słyszeli.
Odnajdowanie samego siebie.

W owych czasach, gdy jeszcze ciężko musiałem się pasować, aby obstać próbom, które nałożyć musieli mi moi mistrzowie zanim stać się jednym z nich, gościłem raz u pewnego wysokiego mistrza, o którym nikt ze świata, gdzie żył, nie przypuszczałby nawet, że jest on mistrzem Światła.
Kiedyśmy się tedy jednego z cennych wieczorów Południa znaleźli samotni na brzegu morza, spytałem go w jaki sposób zeszło oświecenie na niego, który jest wszak ciągle tysiącami spraw świeckich obciążony, a mąż ów, przed którym drżały tysiące, poddane władzy jego, tak począł mówić :
“Zaprawdę, i mnie, najmniej godnemu, darował niegdyś duch swoją najgłębszą tajemnicę, a od owego dnia posiadłem siłę mądrości.
Atoli zgoła osobliwie byłem mądry w owych pierwszych czasach, bowiem nazbyt głęboko tkwiło mi w szpiku i krwi to, co przed otrzymaniem od ducha jego tajemnicy zachwalali jako "mądrość" różni nauczyciele Zachodu i Wschodu. 

Nie łatwo jest pozbyć się tego wszystkiego, co nosi się we krwi i kości już od przodków, co wzmocnione jeszcze było przez wychowanie i naukę !

Ale nadszedł dzień, gdy duch w zastraszającej wielkości tako przemówił do mnie:
Jedynym złem jest trwoga!
Boisz się jeszcze zaufać mądrości i trwogę tę nazywasz wątpieniem!
Oddaję się temu jeno, kto się mnie nie obawia!
Oddaję się temu jeno, kto we mnie samym, wolny od wszelkiej bojaźni umie myśleć, czuć i działać!
Biada temu, kto szuka mnie jeszcze na zewnątrz!
Biada temu, kto żyje jeszcze w rozdwojeniu i nie stał się jeszcze "Ja" we mnie!
Wszystko zewnętrzne dane ci jest, iżbyś je przezwyciężył!
Ja zaś jestem panem zewnętrznego i wewnętrznego świata a ty we mnie jedynie - ze mną w jedno JA połączony, dosiężesz kiedyś władania nad wszystkim, co jest w tobie i poza tobą!
Gdybym był zawsze od dnia owego żył wedle słowa tej mądrości, zaiste stałbym się mędrcem! 

Lecz w krwi i kości żył we mnie głos, który mówił :
"O głupcze!
Jak możesz wierzyć takiemu słowu?! 
Czyż nie wiesz, iż jesteś prochem i zwierzem dwunożnym?!
Jakże się chcesz zjednoczyć z tym co jako pan włada wszystkim zewnętrznym i wewnętrznym?!"

I często dawałem się łudzić głosowi temu, a częstokroć więcej mu zawierzałem, niźli głosowi mądrości.
Stałem się mały i żałosny przed sobą samym, bowiem wierzyłem drugiemu głosowi i ulegałem bojaźni, bojaźni przed najwyższą z sił, co sama mi się chciała darować.
Tak oto popadłem znowu w ból i mękę i zapomniałem co stało się ze mną w owych godzinach, kiedym się z duchem połączył.
Lecz oto narodził mi się jednakże po wielokrotnym, długim błądzeniu dzień ów, w którym się miało stać trwającym przeżyciem to, co przódy przyszło do mnie jeno jako "dar" i "objawienie".
Oto stałem się ja sam światłem żywym!
Nie wiem już sam, czym byłem przedtem, nie chcę wiedzieć tego!
Czy byłem trupem, żyjącym w grobie, którym karmiło się obrzydłe robactwo, czy też byłem jeno upiorem siebie samego, dość, iż wiem kim teraz jestem i nigdy nie mogę tego zapomnieć. 

Sądzę, iż to cierpienie, co mi się tak nieskończenie wielkim zdawało, że zasłaniało cały świat przed oczyma mymi, było li tylko małym cierpieniem tej ziemi. 
Temu jednak małemu cierpieniu zawdzięczam ozdrowienie!
Gdy cały świat pogrążył mi się w straszliwym utrapieniu, wówczas znalazłem wreszcie - siebie samego, aczkolwiek z dawna już tkwiłem w obłędzie, żem siebie samego odnalazł.

Lecz zaledwie odnalazłem tak sam siebie kilkakrotnie na przeciąg chwil i błogosławionych godzin, gdy oto rozdwoiłem się znowu, a ten drugi, który był trupem czy upiorem na nowo wziął mię w posiadanie.
Lecz wreszcie zdobyłem w sobie siłę, aby tego drugiego zdławić w sobie, jakkolwiek prosił i skomlał, gdy się spostrzegł, iż nie ścierpię go dłużej w sobie. 
Tak oto wreszcie powstałem w samym sobie!
Wzdrygam się, odczuwając dziś, czym byłem niegdyś! 
Świecąc we własnym świetle, nie rozumiejąc, wiem teraz oto:

kim jestem

"Ja" , który się oto "Sobą samym" stałem i nikomu innemu poza sobą nie mogę służyć.
Od owego też czasu umiem rozkazywać i innym, a oni słuchają mnie, bowiem wiedzą, że temu, co im rozkazuje, wolno rozkazywać.
Przedtem zaś musiałem tylko rozkazywać, i słuchano mnie jeno z zaciekłością i oporem, bowiem, jak wielu, którym ta władza była dana nie miałem prawa rozkazywać.

O starszych Braciach ludzkości


Z dawna już pewnie masz na języku pytanie, jak się ja sam zbliżyłem do owych nielicznych, o których tak wiele w swych książkach mówię?
Będziesz chciał się dowiedzieć, jak po najpierwszy raz wkroczyli w me życie ci ludzie, na długo przedtem, zanim mogłem przeczuwać, iż kiedyś mam być jednym z nich.
Obawiam się, że zaliczyłbyś to najpierwsze spotkanie do rzędu "halucynacji", gdyby ono w twym życiu w podobny sposób zaszło, jak się spełniło u mnie w mym najwcześniejszym dzieciństwie!

Może nie jesteś skłonny wierzyć, iż istnieje możliwość opuszczania tego ciała z krwi i kości, nie "umierając" i że owi nieliczni , którzy to potrafią, są w stanie w swym ciele fluidycznym prawie z szybkością myśli odbywać najdłuższe podróże, i że w pewnych miejscach wśród ściśle określonych warunków mogą się stawać dokładnie widzialnymi, dotykalnymi i słyszalnymi, tak iż nigdy zdołałbyś ich odróżnić od “ludzi z krwi i kości"?!

Nadto "umiejętność" ta ograniczona li tylko do prawowitych mistrzów "Białej Loży", a niejedno podanie zawdzięcza swe powstanie objawieniu takiej umiejętności. 
Nie możesz nawet twierdzić z całą pewnością, że “umiejętność” ta daleka jest od ciebie samego, bowiem niektórzy ludzie uprawiają ją nieświadomie, co ma oznaczać, że ich mózgowa świadomość w stanie czuwania nie domyśla się niczego o ich działaniu w stanie zewnętrznym głębokiego snu.
Jesteśmy oto w dziedzinie, co do której nasza wiedza zachodnia nie zna jeszcze granic i której nigdy dokładnie nie pozna, bowiem warunki badania wymagają tu całego człowieka, a nie tylko rozumu jego.
Gdzie zaś "naukowo" nic nie zostało "ustalone", tam dla większości ludzi nic nie istnieje i daleki jestem od brania ci tego za złe, jeśli w tym względzie idziesz za większością.
Nie wiem czy i ja bez własnego doświadczenia nie sądziłbym tak samo.
Lecz mogę ci oto powiedzieć, iż rzeczy takie nie tylko są "możliwe", ale zdarzają się znacznie częściej, niż się to może przypuszczać nawet w prawdziwie "przekonanych" sferach.

Pierwszy zwiastun tej Społeczności, do której dziś należę, wszedł w życie moje w ten właśnie sposób, kiedym zaledwie opanowywał abecadło.
Z razu wziąłem go za żebraka, któremu matka często dawała zupę, potem jednakże - prawie obawiam się mówić o tym - gdy coraz to do mnie przychodził, przy drzwiach zamkniętych, lub stając przede mną z nagła w polu i w lesie i z nagła takoż znikając, szukać sobie począł mój umysł dziecięcy innego wyjaśnienia, na które stary mój przyjaciel i opiekun w wielkiej mądrości wyraził swą zgodę, aczkolwiek, ściśle biorąc, było ono błędne.

Wychowany pod zbożną ręką matki w wierze, która uznawała "świętych" u "tronu Boga", uwierzyłem, iż ów wysłaniec wysokiej Społeczności nie może być nikim innym tylko “świętym”, i to tym właśnie, którego szczególnie czciłem i którego rad wyobraziłem sobie w podobnej postaci, w jakiej mi się mój duchowy przewodnik "objawił".
Tradycyjne obrazy "świętych" mogły mię jeno w wierze mej umocnić, a gdym się wreszcie zdobył na odwagę zapytania, usłyszałem z czcigodnych ust swego starego osobliwego przyjaciela słowa: "Masz rację, dziecię, a później usłyszysz więcej o mnie!"

Tłumaczyłem sobie tę odpowiedź na dziecięcy sposób, jako bezwarunkowe potwierdzenie, strzegłem się jednak zdradzić z tym przed kimkolwiek, bowiem stary przyjaciel powiedział mi, iż z chwilą, gdy będę o tym spotkaniu mówił, nie mógłby więcej przychodzić do mnie, a polubiłem go już tak, iż nie byłoby dla mnie nic straszliwszego, jak utracić go.
Może by to ostrzeżenie nie wystarczyło nawet, gdyby mi nie zamykała ust obawa przed wszelakimi drwinami.
Z biegiem czasu stało się dla mnie nagłe pojawianie się i znikanie tak naturalne, iż nie przychodziło mi w ogóle na myśl, jak dziwnie się też cała ta sprawa wśród innych wyróżniała.
Kiedym był o parę lat starszy, stawały się jednak "odwiedziny" jego coraz rzadsze, aż wreszcie ustały zupełnie, co mię przejęło najgłębszą boleścią, bowiem mniemałem, iż winne są temu moje młodzieńcze "występki".
Ze względów wychowawczych podziałało to chwilowo dobrze, gdym jednak ujrzał, że wszystkie me usiłowania życia "zacnie" nic nie pomagały, zaniechałem ich i wiodłem życie leśne i polne, jak każdy niesforny chłopak, tak iż prawie zupełnie zapomniałem starego przyjaciela z owych czasów.

Znacznie później dopiero powstało we mnie wrażenie, iż jest on blisko mnie, a wrażeniu temu towarzyszyło uczucie szczęścia, trudne do opisania.
Rozmaite przeżycia zewnętrzne pozwalały mi odczuć wyraźnie, co uważał on za dobre, a czego chciał, iżbym się wystrzegał, ale nie widziałem, nie słyszałem, nie dotykałem go, jak niegdyś.

Powiedziałbym prawie był on jak gdyby we, mnie, lub stał jakby "za mną".
Tak minęły dalsze lata, aż dnia pewnego, wśród okoliczności, które dla umysłu bardziej mistycznie usposobionego, niż mój, wydawały się dość “mistyczne”, na nowo zawarłem znajomość z owym starym przyjacielem.
Tym razem w zgoła odmienny sposób.

Zjawił się u mnie gość, na pierwsze spojrzenie obcy, ale już w następnej sekundzie aż nazbyt zażyły. 
Tym razem nie w owych wschodnich szatach, co mi się dawniej tak dziwnymi zdawały, lecz ubrany po europejsku, z ową nieco opieszałą wytwornością, z jaką często ludzie Wschodu usiłują nosić strój europejski.
Nakazane mi wtedy zostały obowiązki, które spowodowały iż zupełne ukrycie tego spotkania w tajemnicy, przynajmniej w stosunku do mojej ukochanej żony, która od młodych lat życie me dzieliła, zdało mi się już niemożliwe.

Moja towarzyszka życia należała do pierwszych kobiet, które sobie wywalczyły prawo do studiów, i przeniknięta nader sceptyczną materialistyczną filozofią.
Listy, które musiałem wówczas do niej napisać (ponieważ nie była obecna przy tych pierwszych odwiedzinach), napełniły ją niewymowną obawą przed możliwością nagłej "choroby umysłowej" u mnie i tylko trzeźwa rozwaga, iż to "szaleństwo" ma jednak zbyt wiele "metody", usunęła wreszcie od niej te myśli, zgoła bliskie jej wobec jej światopoglądu.

Miała ona w przyszłości sama cieleśnie poznać owego gościa i innych jeszcze tego rodzaju, i nie przeczuwała jeszcze wtedy, iż goście ci staną się dla niej najczcigodniejszymi przyjaciółmi.

Pobudzona przez nich zrozumiała jasno wiele rzeczy w pismach starożytności, które dawniej wydawały się jej "bajecznymi", i o ile tylko kobieta może czynić zadość prawom tajemnym, czyniła im zadość, aby zdobyć owe skarby, co zawarte są w misteriach starożytności, i znalazła więcej, niżeli się spodziewała.

Wczesna śmierć zniweczyła jej plan wyjawienia na swój sposób tego, co znalazła.
Ja jednak mogę ci powiedzieć, że misteria starożytności i dziś jeszcze nie wygasły, choć nie istnieją już w tych formach, w jakich je wówczas pojmowano.
Mogę zaświadczyć, iż istnieje akt “wtajemniczenia”, o którym żadna drukowana czy pisana książka nie może dać więcej, niźli niejasne napomknienia.
Wiem o pewnym "Bractwie", w którym i ja musiałem się stać bratem, bowiem zrodzony byłem do tego, i które stanowi punkt wyjścia dla wszystkich zjednoczeń, które kiedykolwiek dążyły na tej ziemi do najwyższego poznania duchowego.
Bardzo niewielu nas jest!
Co wolno nam powiedzieć, dajemy światu, ale poza tym jesteśmy przez kosmiczne prawo zniewoleni do wieczystego milczenia.
W dawnych czasach i w Krainie Zachodu znajdowało się wielu wybitnych ludzi w istotnie bliskim do naszej Społeczności stosunku, od filozofa do wodza, od mnicha do kardynała na dworze papieskim.

W dzisiejszych czasach musisz szukać ludzi, stojących z nami w związku duchowym, raczej na Wschodzie, a wielu jest pośród nich, którym nie bardzo się to podoba, iż się Społeczność przeze mnie oto w jasnych słowach znów i do ludzi Zachodu zwraca.
Musiało się to jednak stać a mnie powierzony został ten obowiązek, bowiem w krajach Zachodu obiegać poczęły mniej lub więcej spaczone, mniej lub więcej bajeczne poszepty o istnieniu takiego oto "Braterstwa", mianowicie z ust ludzi wierzących, co mogli przypuścić , iż pozostają w związku z nami, jako że byli przez osobliwszych świętych, których wiele rodzajów jest na Wschodzie, do wiary tej sprowadzeni, skoro pewna kobieta, która była fenomenem medialnym pierwszego rzędu, otrzymała wieść o istnieniu "Braterstwa".
Istnieją inne jeszcze grona na świecie, które w swym punkcie wyjścia stały niedaleko od nas.
Widzimy dzisiaj ich uczestników na manowcach i błędnych drogach.
Musimy się mieć na baczności.

Wolno nam wszystkim oddawać tylko to, co może być wszystkim oddane.
Wolno nam tę tylko drogę ukazywać, która wiedzie w dziedzinę naszego wpływu w znaczeniu duchowym.
Nie daj się zwieść do mniemania, jakoby osobiste wystąpienie członka "Braterstwa" mogło przynieść ludzkości ową korzyść, którą może przez nas osiągnąć!
W naszym zachowaniu się osobistym w świecie zewnętrznym mamy dzięki różnorakim prawom ręce i nogi skrępowane.
My sami w osobistym pobliżu moglibyśmy dać, niż ten, kto zna naukę naszą i pojął, ją ale nie jest przez prawa nasze skrępowany.

Przekroczenie tych praw, które przy osobistym działaniu w świecie zewnętrznym byłoby prawie zupełnie nieuniknione, wymagałoby wcześniej czy później zgoła zbytecznych ofiar, a “ofiar” takich wedle wszelkiej możliwości unikać jest dla nas najwyższym prawem.
O drodze, która wiedzie w dziedzinę wpływu duchowego "Braterstwa" o rodzaju tego wpływu i jego związkach kosmicznych dość wiele mówiłem w swych książkach.
Jeśli chcesz pojąć tę drogę, będziesz musiał kiedyś przyświadczyć działaniu sił duchowych, które są kierowane przez naszą Społeczność jako jedną organiczną całość. Nie wychodzą one z nas!
My jesteśmy jeno ich powołanymi kierownikami i pośrednikami.
Strzeż się jednakże igrać z tymi siłami! 
Kto nie jest świadom doniosłości tego, co czyni ten niebezpieczną prowadzi grę!
Powinieneś też tego, co możesz przez nas znaleźć nie traktować ani poszukiwać jak "umiejętności" ziemi tej. 
Nie wierz również, jakoby "asceza" czy pokarm roślinny wstrzemięźliwość od alkoholu czy wstrzemięźliwość płciowa lub jakikolwiek szczególny tryb życia miały być "konieczne" lub choćby "pożyteczne" tylko do osiągnięcia celu!

Wszystkie takie ascetyczne czy zabobonne zwyczaje, które mają prowadzić do osiągnięcia duchowego celu, są wykwitem jednego z najniegodniejszych i najniepłodniejszych światopoglądów, a który tym niemniej rozpiera się u wszystkich ludów pod wszelakimi szatami religijnymi.
Kto jednak chce przyjść do nas, iż byśmy w drodze duchowej mogli mu dać to, czego szuka, ten niechaj będzie trzeźwym i dobrotliwym, cichym, ale ziemskim człowiekiem!
Jego potrafi z pewnością dosięgnąć wysoka Społeczność.
Zdoła on brać udział w jej darach na każdym miejscu ziemi i we wszystkich okolicznościach życia zewnętrznego, a to tym rychlej, im bardziej się stara przede wszystkim, do czego dąży duchowo, wypełniać swe obowiązki względem siebie samego, względem swych najbliższych w węższym znaczeniu i względem ludzkości w ogóle.

Magia


Migotliwe, cieleśnie białe światło spływało poprzez rozpadliny skalne nagich gór i wypełniało rozległa dolinę wraz z jej gajami oliwnymi niby wielkie jezioro.
Ruiny kolumn marmurowych zapadłej świątyni lśniły jak opale, a na taflach leżała jedwabna chusta niebieskawo -białego blasku, iż czyniło to wrażenie jak gdyby wszystko pokryte było świeżo spadłym śniegiem.

Dwaj mężowie szli milcząc przez święte miejsca przeszłości, aż przybyli do fundamentów starej świątyni i tam usiedli.
"Świątynię tę", rzekł jeden z mężów, wzniósł przed wiekami jeden z nas, i przez długie stulecia pozostawali jej kapłani pod naszym przewodem.
Podanie ludu mówiło potem iż to jeden z jego bogów był założycielem przybytku.
Miejsce, w którym zasiadamy, dziś jeszcze jest tajemnicze, lecz ludzie dni dzisiejszych nie wiedzą nic z jego tajemnic.
Gdy kiedykolwiek w starożytności ktoś z nas zakładał taką świątynię, wybierał miejsce, na którym było możliwe spowodowanie wytryśnięcia pewnych sił fluidycznych ziemi, co w ogólności nie wszędzie na tej planecie jest możliwe.

Dziś wprawdzie te źródła sił fluidycznych w większości takich miejsc już wyschły, lecz ciągle jeszcze siły owe, które tu niegdyś mogły być czynne skupione na takich miejscach, niby na punktach przyciągających; siły te dążą jeszcze tymi samymi drogami, które niegdyś skłoniły twórcę tej świątyni do założenia jej w tym miejscu do przysposobienia kapłanów świętej służby.
Kapłani tych świątyń nie byli początkowo owymi "oszustami", za jakich uważa się ich dzisiaj, kiedy się już nic nie wie o tych tajemnych siłach, co w miejscach takich były czynne przez czystą magię, której świat zna jeszcze tylko imię i jemu nadaje jako szatę oszustwo i zwodniczość.
Istniała prawdziwa wysoka magia i istniały miejsca magiczne na tej ziemi, ba, można by je dziś jeszcze odnaleźć, gdyby się szukać umiało.

To jednak "poszukiwanie" nie jest już możliwe dla ludzi czasów obecnych, bowiem zniweczyli oni w sobie stopniowo siły, które by im były potrzebne do skutecznego poszukiwania.
Człowiek ściślej jest z siłami ziemi związany, niźli to, zawierzając pierwszemu rzutowi oka, przypuszcza.
Niezliczone siły tej ziemi byłyby mu podwładne, gdyby mógł w sobie obudzić ową moc, od której siły te muszą się dać powolnie powodować. 
Gdyby można było nauczyć rozwijania w sobie tej mocy, wówczas wkrótce świat cały leżałby u nóg takiego nauczyciela.
Lecz rozkwit tej mocy związany jest z wewnętrzną dojrzałością, a póki w głębi człowieka nie stało się tak jasno i przejrzyście, iż z zamkniętymi oczyma widzi on w sobie samym wszystko, co chce widzieć, póty nie może on odnaleźć w sobie tej mocy, ani nauczyć się jej używać.
Nie domyśla się on nawet, o czym mowa, gdy mu się mówi o tej mocy we własnym jego wnętrzu.

Także kiedy się mówi o "zdolności widzenia z zamkniętymi oczyma", nie wie nikt, co to jest, a wielu mniema, iż potrafią to z dawna, bowiem mieszają oni twory swej fantazji z prawdziwym obrazem wnętrza.
Co znaczy, iż wszystko w głębi ma się stać jasne i przejrzyste, nie zdołają oni nigdy zrozumieć i sądzą że jasność umysłu, logicznie skonstruowane myślenie jest tą jasnością.
Nie przeczuwają oni, że ponad owym wychwalanym "myśleniem", co kończy się na zawsze, gdy się rozpada ciało ziemskie, istnieje inne jeszcze myślenie, przy którym myśl sama żywa jest i świadoma siebie, tak iż wyswobodzona od wszelkiego związanego z ziemią "myślenia" potrafi myśleć samą siebie. 
Są tacy osobliwi "mistrzowie" w moim kraju, którzy znaleźli drogę i do was na Zachód, a którzy chcą uczniów waszych nauczać “opanowania myśli” i widzą w tym wszelakie dobro, bowiem znaleźli nikły ślad prawdy i odkryli, iż jest tu coś w związku z myślą.

Gdyby ci szaleńcy mogli pojąć, że żaden człowiek nie zdobędzie prawdy, jeśli nie zbudzi się w nim i nie stanie się panem i mistrzem żywa, świadoma samej siebie myśl, wówczas ujrzeliby ze zdumieniem, jak oto poddawali siebie i innych bezużytecznej katuszy, która już niejednego zawiodła na skraj obłąkania, jeśli nie do zupełnego zaciemnienia umysłu. 
Każą oni uczniom swym pozostawać w spokoju i "koncentrować się" na jednej jedynej myśli mózgu.
Chcą doprowadzić do tego, aby oni sami i ich uczniowie mogli przez ciąg kilku minut i dłużej bez jakiekolwiek myśli pozostawać mniemają, iż tak oto osiągną światło prawdy.
Wszystko jednak, co osiągają, to tylko skołatanie nerwów i mózgu w tym ciele fizycznym.
"Przeżycia" rodzaju duchowego, które mniemają iż posiedli, nie są nigdy czym innym, jeno płodami ich nienaturalnie podrażnionych nerwów fizycznych.
"Tedy" rzekł drugi, "należałoby się raczej strzec przed wszelaką "koncentracją myśli" i “opanowaniem życia myśli"?!

Lecz ten, co pierwej mówił, przerwał mu i tak się ozwał:

"Bynajmniej, przyjacielu"!!!

Idzie tylko o to, co chce się osiągnąć i jak się tę radę rozumie!
Jeśli celem ma być to jedynie, aby owo "myślenie", które jest tu uskuteczniane przez najsubtelniejszy z organów psychicznych, przez mózg, i przez takież organy może się stać "świadomym", odwieść od bezplanowego bujania, tedy możesz polecać stosowanie wszelkich środków, aby "myśli" te, które są tylko refleksami prawdziwego myślenia w tysiącznych fasetach mózgu skupiać stale w jednym punkcie.
Człowiek myślący, który sam w sobie nie jest niczym więcej, jak wyżej ukształtowanym "zwierzęciem", będzie mógł dobrze użyć na tej ziemi zdolności do określania w ten sposób pracy swego mózgu.

Naucz go też przyzwyczajać "myśli" do posłuszeństwa, aby się nie stał ich niewolnikiem.
Musi się on nauczyć te tylko myśli zachowywać, którym wolno określać jego czyny, na wszystkie inne zaś nie zwracać uwagi. 
Niechaj wie, iż niszczy tylko swe nerwy, jeśli chce myśli niepłodne od siebie oddalić przez walkę przeciw nim, że natomiast z łatwością stanie się jej panem, jeśli zupełnie nie będzie na nie zwracał uwagi, jakkolwiek usiłowałyby wcisnąć się znowu do jego świadomości.
Niechaj wie, iż nigdy, nawet kosztem swych nerwów, nie może pozostawać bez myśli, że natomiast jest w jego mocy oddawać się pożądanym myślom, a niepożądanym dać przemijać, niby obrazom, co nic mu już nie mają do powiedzenia.

Takie nieustanne ćwiczenie, które stopniowo przechodzi w nawyk, stwarza w myślach mózgowych spokój i ład, a ten spokój i ład są pierwszym wymogiem do obudzenia się ze snu samoświadomej, żywej pramyśli. 

Jeśli ją zbudził w sobie, co zresztą jednemu na dziesięć tysięcy się udaje, bowiem tak nieliczni ważą się ją budzić, wówczas zda mu się wszelkie myślenie, jakiego jedynie mocen był przedtem podobnie wszystkim innym, jeno cieniem światła, które dotąd zaledwie przeczuwał w jego najdalszych promieniach.

"Wszystko, co mówisz, o Czcigodny", odparł drugi, - "wszystko co mówisz , mogę przecież i ja z własnego doświadczenia, które dzięki twej wielkiej dobroci stało się mym udziałem, sam stwierdzić.

"Wdzięczny bym ci był jednakże, gdybym poza wszystkim, co zostało mnie samemu obwieszczone, mógł się z twoich ust, póki jeszcze jesteśmy w ziemskim pobliżu, dowiedzieć, jak ty sam potrafisz wyrazić w słowach ludzkich ową moc, która ukryta jest w człowieku i drogą ciągłego dziedzictwa została nam przekazana, moc władania tajemnymi siłami ziemi".
Dostojny zaś rzekł:
"Nie sądź , jakobym stracił wątek swej mowy"!
Chciałem ci jeno w tym świętem miejscu i w tej godzinie wskazać drogę słowa, po której masz kroczyć, jeśli chcesz ludziom Zachodu oznajmić ową wysoką prawdziwą magię, którą sam oto znasz już, a o której oni mniemają, iż jest tylko wytworem zbożnego omamu i zwykłej ułudy.
Musiałem tedy przeprowadzić wyraźne rozgraniczenie między tym, co ludzie nazywają "myśleniem", a żywą samoświadomą myślą, która w nas, cośmy ją rozbudzili, jest mistrzem ponad mistrzów, bowiem ona to tylko dała nam ową moc, dzięki której możemy rozkazywać tajemnym siłom ziemi.

Powiedz jednak ludziom Zachodu, iż moc tę pojmują w błędny sposób, powiedz im że nikt z nich mocy tej nie osiągnie sam z siebie, że jest ktoś, kto dzierży w swych dłoniach klucz do tej mocy, komu i my ją zawdzięczamy, że jednak i my nie otrzymalibyśmy jej, gdyby przed tym nie zbudziła się w nas był ze snu wiekowego żywa samoświadoma myśl i nie doszła w nas do nieśmiertelnego władztwa i wspaniałości! 

Ludzie mniemają jeszcze, jakoby moc ta była skutkiem jakichś czynności zewnętrznych, jakoby wymagała od tego, kto ją posiada, praktykowania "magiczne" przezwanych sztuk, a jej działanie związane było z obrządkami" i "ceremoniami". 
Nie ukrywaj, że istnieje pewien rodzaj niższego i chwilowego władztwa nad tajemnymi siłami ziemi, które może być osiągnięte przez takie praktyki, ale z całą też oznajmij jasnością, że to wszystko w żadnym związku z ową władzą nad siłami kosmicznymi, którą wolno nazwać wysoką magią ducha.
"Magia" działająca przez środki zewnętrzne, przez "obrządki" i "ceremonie" i związana z praktykowaniem pewnych czynności zewnętrznych, stoi w takim stosunku do magii ducha, jak "myśl", używana przez mózg do jego przedstawień, do wiecznej, świadomej samej siebie i siebie samą myślącej myśli.
Usiłuj wyjaśnić ludziom Zachodu, że jedynym środkiem pobudzenia boskiej magii ducha jest wola, której nie opanowuje już żadne pragnienie, i że wola ta przez się samą włada rozległymi królestwami tajemnych sił ziemi.

Wyjaśnij im, że my sami wejść musieliśmy w ścisły związek z wiecznymi prawami, kiedyśmy tę wolę bez pragnień w sobie osiągnęli, że w żadnym razie nie możemy czynić wszystkiego, "co chcemy", pod czym rozumie zazwyczaj człowiek ziemi swe pragnienia jako wolę), lecz że musieliśmy się zjednoczyć z odwieczną wolą, która oto w naszym chceniu chce siebie samej, bez względu na nasze pragnienia, jeśli się jej one sprzeciwić usiłują.
Powiedz ludziom, których będziesz nauczał, iż podporządkowaliśmy raz na zawsze wszystkie swe pragnienia odwiecznej woli, tak iż wola nasza wolna jest od wszelkiego pragnienia i działa tylko z siebie samej, na usługach wiecznej woli i najgłębiej z nią zjednoczona.
Zapewne nie od razu będziesz właściwie zrozumiany, bowiem nazbyt przywykli ludzie, wśród których będziesz działał, do wtłaczania każdej nowej nauki w formy starej, aż im się jako stara nauka wyda bardziej zrozumiałą.

Dajesz im wprawdzie najstarszą naukę duchową świata, atoli nie wolna ci zapominać, iż w każdym czasie zdobywali oni elementy tej nauki i z tych elementów tworzyli oni sobie nauki, które mieszały prawdę z fałszem w barwnych splotach arabesek.
Nie wątpię też, iż wielu z ich najnowszych nauczycieli "prastarej mądrości" służyłoby z radością prawdzie gdyby umieli ją rozpoznać, a nie tkwili w obłędzie, iż posiadają prawdę .
Twoim to będzie zadaniem odgrodzić się najtroskliwiej i widocznie od takich "nauczycieli", a jak wiesz, nie podzielamy w żadnym razie twego z ludzkiego punktu widzenia tak zrozumiałego mniemania, jakoby pouczeni przez tych nauczycieli najlepiej byli przygotowani do przyjęcia prawdy.

Jeśli będziesz wśród tych ludzi o wiedzy pełnej fałszu szukać sobie uczniów, tedy uczynisz to na własne ryzyko i pod osobistą odpowiedzialnością. 
Aczkolwiek jesteś z nami zjednoczony w organicznej Społeczność duchowej, musimy ci pozostawić swobodę osobistą, ale ty tylko ponosisz w tych rzeczach odpowiedzialność.
Jeśli nie chcesz pójść w tym względzie za radą naszą, tedy niech się tak stanie, a i późniejszy twój wniosek, iż słusznie ci radziliśmy, będzie ci podporą, dzięki której unikniesz niejednego rozczarowania.
Radzimy ci zwracaj się z nauką swą do wszystkich, kogo możesz dosięgnąć, tak jako deszcz spada zarówno na rodzajne pola i skały kamieniste !
I w piaszczystej pustyni wyczekują rozwoju kiełki roślinne.
Nie troskaj się o to, czy wiesz o jednostkach, co dzięki twej nauce doszły do prawdy, czy nie. 
Twoim zadaniem jest okazać ludziom Zachodu na swój sposób mądrość Wschodu, która tak długo była osłonięta i ukryta.

Wiesz o tym, iż inni z nas, którzy są w ciągłym ukryciu, mają za zadanie wyszukiwać w Krainie Zachodu owe młode kiełki, które pragną oto swego rozwoju pod ożywczym deszczem twej nauki!
Nie daj się uwieść nikomu, ktokolwiek by to był, iżby ci sam poruczał zadania, których my, organiczna duchowa jedność wysokiej Społeczności, nie powierzyliśmy ci.
Nie trać również nadziei, jeśli odkryć nie będziesz mógł "skutków" swej nauki.
Rozszerzaj a rozszerzaj powierzoną ci naukę, powtarzaj raz po raz w tych samych słowach tę samą naukę, nie bacząc, kto cię słucha i kto gotów jest iść za twą nauką.
Chcemy, my, jako organiczna duchowa jedność, abyś ty, brat nasz, dał ludziom zachodu możność przekonania się, iż żyją dziś jeszcze owe "misteria", o których bardziej wykształceni z was wiedzą z historii.
Chcemy, iżby się mogła na ziemi tej rozpocząć nowa epoka najgłębszego duchowego ożycia, i wierzymy, iż ludy Zachodu dzielić będą z nami dojrzałe owoce, które mogą osiągnąć nasienia, jakie im za twoim pośrednictwem dajemy.

Wiesz, iż jako osobnik ziemski możesz być jeno pośrednikiem mądrości, która by się nigdy nie stała twoim udziałem, gdyby jeden z tych, co od praczasów pomoc swą ludzkości, nie był się z tobą w świadomej woli zjednoczył, zanim jeszcze zrodziłeś z łona matki na ziemi tej!
Rozumiemy iż, bardziej by ci odpowiadało zatrzymać mądrość swą dla siebie i w spokoju kroczyć po swoich drogach ziemskich, ale musimy zobowiązać cię do nauczania, choćbyśmy ci mieli nałożyć jarzmo, co ci czasami ciążyć będzie.

Nauczaj świat zachodni, iż siły magiczne na tej ziemi nie znikły jeszcze i że wyczekują one tylko nowej ludzkości, aby się objawić w czynie.Nauczaj wszystkich, co cię pytać będą, jak mogą ożywić znowu w sobie samych biegun magiczny. 
Nauczaj ich, iż gotowość przyjęcia wysokich sił może te siły znowu powołać do życia!
Nauczaj ich, iż wszelkie wymaganie wyższego wewnętrznego przeżycia oparte być może tylko na wewnętrznej podstawie, a nie na gwałtowności pragnienia !
Nauczaj ich, iż poselstwo ducha otrzymać można jeno w zupełnym spokoju duszy!
Nauczaj ich, iż zdolności ich duszy w znikomo małej części tylko ukazują się ich świadomości!
Nauczaj ich na niczym nie polegać, jeno na własnym najwewnętrzniejszym JA, co wszelką pomoc, której potrzebuje, automatycznie przyciąga!
Wszelka ufność, tako im powiedz, musi być ufnością w życie, we własne JA, musi być samoufnością!

Powiedz im:
"Ja" jest danym wam źródłem wszelakiej siły!
W "Ja" tylko znajdziecie siebie samych!
W "Ja" odzwierciedla się wszystko rzeczywiste!
"Ja" jest źródłem wszelakiej wiedzy, prawdy ostatecznej i rzeczywistości!
"Ja" jest owym forum, na którym spotkacie wszystkie duchy nieskończonego bytu!
W "Ja" dana wam jest siła, co was nauczy wszystkimi siły władać!
"Ja" jest wieczyście ciche.
Kto wielką tę ciszę posiądzie, znaleźć w niej może najwyższe siły!
W "Ja" odnajdziecie wszechobejmującego wiecznego ducha!
W "Ja" tylko może się wam narodzić wasz Bóg żywy!
Atoli ciało ziemskie nauczyć się musi wierzyć w wieczyste "Ja"!

Powiedz im dalej:

Nikt nie może dojść do świadomości swego wiecznego "Ja", jeśli nie zapomniał, czym był wprzódy! 
"Ja" jest : nie czymś, nie przedmiotem uchwytnym, nie "istnością" - zatem "Niczym", ale tym Niczym, które jest Wszystkim : formą Jedności wszystkiego, co istnieje!
A wy, zaiste, istniejecie tylko w owym "Niczym"!
Jeśli je odczujecie jako swe "Ja", tedy znaleźliście w sobie samych wszystko, co istnieje!
Świadomość "Ja" jest świadomością zawierania w sobie samym "punktu środkowego" wszelkiego istnienia. 

Tak oto nauczaj ludzi świata zachodniego, którzy zawierzą twej nauce, a powiedziesz ich ku najwyższemu ich celowi. 
Nie każdy ma swój "najwyższy cel" wspólny z innymi.
Rozmaite, jako gwiazdy nieba w swym gronie, są "cele ostateczne".
Każdy jednak może tu na ziemi na swój sposób osiągnąć swój najwyższy cel, który dla niego jedynie jest określony.

Wiedź wszystkich, co ci się zawierzą do ich najwyższych celów, lecz strzeż się uważać te "cele najwyższe", które niewielu tylko w każdym okresie osiągnąć może, za ich "najwyższe cele".
Powiedz im, iż wystarcza swój własny "najwyższy cel" osiągnąć, atoli zgubę przynosi dążenie do cudzego "najwyższego celu", choćby on własny "cel najwyższy "o niebo całe przerastał!

Tak oto wiedź ludzi Zachodu prostymi drogami do owego światła, którego dziś szukają jeszcze na manowcach, bowiem nie wiedzą, iż je inaczej mogą zdobyć!
Opuszczam cię teraz w swym kształcie ziemskim, a inni z naszych Braci wyjdą ci na spotkanie, by z tobą w ziemskich słowach wieść rozmowy.
Żaden atoli nie znajdzie dla cię innej rady na twą drogę, a ty sam wkrótce własną radą podobnież będziesz sobie radził, bowiem jako jednością jesteśmy w duchu, tak każdy, kto z nami wszystkimi myśli nawet w sprawach, które jedynie dla siebie podejmuje. 

Wśród tego pouczenia wzeszedł zwolna dzień nowy, a pierwsze promienie wschodzącego słońca ozłociły już blanki gór.
Głęboko w dole leżało w oddali czarno-niebieskie morze Południa.
Tedy przyszli ludzie drogą, wiodącą obok ruin starej świątyni. Wiedli oni muła jucznego i oczekiwali wysokiego Mistrza.
Ten zaś objął swego młodszego brata na pożegnanie, siadł na muła i odszedł z ludźmi ku odległemu celowi. A młody, odprowadziwszy kawałek mały orszak wędrowców, zawrócił wreszcie z ostatnim słowem pożegnania i ruszył w pierwszych promieniach rannego słońca ku swojej gospodzie, ważąc w sercu słowa wysokiego Brata i zdecydowany czynić wedle nich. 

Tak oto kończy się ta "Księga rozmów" tym, iż pozwoliłem ci wziąć udział w tej rozmowie, jakich było wiele i które były powodem iż takie książki musiały być przeze mnie pisywane.
Nie jeden rok minął od owej nocy w ruinach świątyni, i z dawna już temu, co tam był pouczany, zbyteczne są pytania.
Z dawna stał się on równy Braciom swym pod każdym względem.
Atoli zadanie, które nań nałożono, jest jeno w początku swego spełnienia.
Niechaj ta "Księga rozmów" dopomoże do zupełnego spełnienia tego zadania!
Niechaj posłuży ci ona do wyjaśnienia wielu pytań!
Bo Yin Ra


Zapraszamy na warsztaty, gdzie można zgłębiać i doskonalić wiedzę
  

© Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone przez: radza-joga.blogspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz